wtorek, 12 października 2021

Wczesnośredniowieczne grodzisko w Baranowie

Regionalistom, przewodnikom turystycznym, archeologom znane są wczesnośredniowieczne grodziska Kujaw Zachodnich w Mietlicy nad Gopłem, w Kołudzie Wielkiej i Gębicach nad Notecią. Zaledwie garstka z wymienionych słyszała o grodzisku na pograniczu Stodólna i Żegotek nad rzeczką Sławką, a niestety nie wiem, czy ktoś słyszał o grodzisku w Baranowie. O grodzie w Kołudzie pisałem przed kilku laty na blogu, w kilku innych artykułach wspominałem o Mietlicy i Gębicach, a o grodzie nad Sławką napisałem w rysie monograficznym o Stodołach i Stodólnie, który niebawem ukaże się drukiem. Dzisiaj kilka zdań poświęcę tajemniczemu grodzisku w Baranowie. Ale zanim do tego przejdę wspomnę jeszcze o ukształtowaniu terenu przypominającym wczesnośredniowieczne grodzisko, na które trafił, analizując obrazy lidarowe dr Łukasz Oliwkowski z Inowrocławia. Znajduje się ono w lesie zwanym Kobylarz (Gaj Wymysłowicki), w pobliżu nekropolii Wilamowitz-Möellendorffów. Może to być bardzo ciekawe odkrycie, które pogłębi wiedzę o naszej małej ojczyźnie. Czekamy za Jego wynikami penetracji w terenie - powodzenia!   

W prostej linii, około 10 km na wschód od Strzelna, z lekkim odchyleniem ku południowi leży wieś Baranowo. Stąd do Gopła są niespełna 2 km. Obecnie jest to obszar gminy Kruszwica, a dawniej, przed 1932 rokiem wieś leżała w granicach powiatu strzeleńskiego. W odległych czasach, określanych jako wczesne średniowiecze, w tej niewielkiej miejscowości funkcjonował gród, o którego istnieniu dowiadujemy się ze starej mapy przechowywanej w Bibliotece Państwowej w Berlinie. Wykonana ona została w 1832 roku i zaznaczono na niej, kilkaset metrów na wschód od ówczesnej zwartej zabudowy dominium, grodzisko. To miejsce opisane zostało jako Schanze - szaniec. 

Przewertowałem kilkanaście książek, w których spodziewałem się jakiejś informacji, ale niestety na nic nie trafiłem, co by słowem wspomniała o grodzisku w Baranowie lub okolicy. Sięgnąłem do Geografa Bawarskiego, czyli do pierwszej wzmianki o rzekomej nadgoplańskiej organizacji sięgającej do połowy IX wieku. W niej mowa jest o słynnym dokumencie nazwanym Descriptio civitatum et regionum ad septentrionalem plagam Danubii, a w polskiej literaturze określanej Geografem Bawarskim. Jest to anonim spisany prawdopodobnie przez mnicha w klasztorze św. Emmerama w Ratyzbonie w formie informacji - relacji dla króla bawarskiego Ludwika II. Znajduje się w nim jakże lakoniczna informacja, o treści: Glopeani, in qua civitates CCCC aut eo amplius, która po przetłumaczeniu informuje, że Glopeani mieli 400 lub więcej grodów. Owi Glopeani to mityczni Goplanie, czyli mieszkańcy wczesnośredniowiecznych obszarów wokół Jeziora Gopła.

Czy pośród tymi grodami mogło znajdować się miejsce nazwane później Baranowem? Zapewne tak, jeśli wierzyć autentyczności zapisu: Glopeani, in qua civitates CCCC aut eo amplius. Zlokalizowanie owego grodziska nastręcza mi trudności, a to za sprawą jedynego śladu na owej wspomnianej mapie z 1832 roku. W terenie, nie ma widocznych śladów, które wskazywałyby na istnienie grodziska. Nic konkretnego nie znajduję odwzorowując teren za pośrednictwem obrazów lidarowych. Zatem pozostało hipotetyczne przeanalizowanie terenu, co natychmiast też uczyniłem. Moją uwagę przykuła kępa drzew porastająca wyniesienie o polu trapezu i wymiarach boków: 51,23 x 52,60 x 49,27 x 54,02 = ok. 25 arów. Współcześnie jest to obszar byłego cmentarza ewangelickiego zlokalizowany na wyniesieniu o wysokości 82,5 m npm. Teren wokół owego wyniesienia to wysokości 77-80 m npm.

Cmentarz ewangelicki w Baranowie. Domniemane miejsce lokalizacji grodziska. Obraz lidarowy.

Według mojej teorii owe wyniesienie to najprawdopodobniej pozostałości po wczesnośredniowiecznym obiekcie warownym - grodzisku Baranowo. Ale czy tak jest, możemy kategorycznie stwierdzić dopiero po badaniach archeologicznych. Najprawdopodobniej owe pochówki ewangelików zatarły większość śladów po warowni. Mało tego, wcześniejsza intensywna uprawa gruntów w II połowie XIX w. doprowadziła - podobnie jak w wypadku grodziska nad Sławką - do rozsypania wałów zewnętrznych, zarówno wypełniając nią fosy, jak również zapełniając wnętrze grodziska.

Rekonstrukcja grodziska w Dobromierzu. Czy tak mogło wyglądać grodzisko w Baranowie? 

A że warte są przeprowadzenia badania archeologiczne świadczy chociażby fakt, że najstarsza wzmianka pisana o Baranowie pochodzi z 1288 roku. W niej znajdujemy Marcina, syna Baranka z Baranowa, gniazda rodzinnego Baranowskich Jastrzębców. Znane są również dzieje późniejsze, aż po współczesność tejże miejscowości. Zatem, warto byłoby dopełnić dzieje Baranowa, a przy okazji za pewnym kolejnym lidarowym śladem przypominającym megalit dowiedzieć się coś więcej o przeszłości okolic Baranowa, Racic i Lachmirowic.

Fragmenty mapy: SBB_IIIC_Kart_N 729_Blatt 1794 von 1832

Rekonstrukcja ze strony internetowej Świdnica 24.pl 


niedziela, 10 października 2021

Królestwo na ziemi, czyli koza, zapomniana żywicielka…

Kto nie zna przysłów: Żeby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała; Na pochyłe drzewo każda koza wlezie; Przyszła koza do woza; Wysoki jak brzoza, a głupi jak koza; Raz kozie śmierć… itd., itp.

Pozwólcie, że dzisiaj cofnę się ok. 60 lat wstecz, czyli do lat 60. minionego stulecia. W czasy, kiedy byłem oczarowany królikami i sam chowałem kilkanaście sztuk w specjalnie zbitych przeze mnie klatkach. Pierwszą parę otrzymałem od kolegi Andrzeja Jarlaczyka i kiedy przyszedł czas uboju podarowałem te sympatyczne stworzenia ciotkom, Ani z Młyna i Uli z Ogrodowej. Sam nigdy nie skosztowałem mięsa króliczego, a ponoć było bardzo smaczne.    

W tamtych czasach w mieście i wielu wsiach uboższa ludność chowała kozy. W każdym bądź razie ja pamiętam z tych zwierząt kilkanaście stworów, beczących u rogatek miasta. Tak, tak, wielu ze starszych strzelnian całkowicie zapomniało, lub próbuje nie pamiętać o przemiłych, bardzo sympatycznych i niemalże wszystko pożerających zwierzętach domowych jakimi były kozy. Pewna część gospodarstw domowych otaczających centrum miasta posiadała w spisie inwentarza podwórzowego obok świń, królików, kur również kozy. Koza nabrała właściwego znaczenia, wartości i ceny oraz stała się wprost niezastąpiona, jako skromna w wymaganiach żywicielka rodziny już na przełomie XIX i XX w. szczególnie w rodzinach wielodzietnych. Wystarczyło mieć przysłowiowy chlewik, niewielki kawałek pola, czy dostęp do rowów i nieużytków, by jedną lub dwie kozy utrzymać. Ten pierwszy i zasadniczy kierunek użytkowania kóz to mleko, o którego dobrodziejstwie rozgadywały się akuszerki i położne. Ba, lekarze w latach powojennych wręcz namawiali, by dzieci o naturze chorobliwej karmić kozim mlekiem, gdyż stanowiło ono źródło wszelkiego dobrodziejstwa. Również dla dzieci zalecano mięso z młodych koźląt - samców, jako delikatne, pożywne i smakowite.

Pamiętam, jak opowiadano, że kozy, choć nie gryzły i nie szczekały, to zachowywały się jak psy - po prostu potrafiły bronić domostwa, głośno becząc na widok intruza i bodąc rogami nieproszonych gości. W mojej pamięci zapisały się widoki mojego dzieciństwa, które towarzyszyły mi od wiosny do późnej jesieni, a mianowicie kozy pasące się na rowach przydrożnych i śródpolnych okalających miasto. Kozy jedzą wszystko, co my nazywamy, że jest zjadliwe: trawę, zioła, chwasty, młode gałązki, korę, liście, owoce, warzywa, obierki, odpadki, a nawet tzw. pety papierosowe.

Przypominam sobie rozmowę z lat 60. minionego stulecia, kiedy to sąsiad sąsiadowi zachwalał kozy. Mówił on wówczas: - Panie sąsiedzie, te bydlątka nie wymagają wielu starań, są tanie w utrzymaniu, jedzą byleco, no i dają o wiele zdrowsze mleko niż krowy. A moim ulubionym śniadaniem jest muska (zupa mleczna) na kozim mleku. Masz pan dzieci, zatem dam panu radę, kup pan kozę albo ze dwie, a żadne z pociech nie będzie chorowało - po czym dodał: - Jo panie za namową doktora Fiebiga kupiłem z jego porynki dwie kozy, a jak się wykociły, to mliko nawet szwagrowi do jego rojbrów dawołym… 

 

By nie być gołosłownym dodam, że kiedy 27 lutego 1957 roku zawiązało się Kółko Rolnicze Strzelno Miasto, to już na drugi dzień zaczęła przy nim działać Grupa Hodowców Drobnego Inwentarza, której przewodził Bogdan Brzeziński. To ona skupiała strzelnian parających się chowem: kóz, królików i ptactwa domowego. 

Współczesnym rarytasem, który znajdujemy na półkach marketów w dziale nabiał są kozie sery. Spośród serów kozich najbardziej popularne są dwa rodzaje: świeże serki kanapkowe oraz dojrzewające sery pleśniowe, tak zwane rolady. Ich cechą charakterystyczną jest delikatna, biała pleśń. Sery z porostem białej pleśni to najbardziej rozpoznawalne sery pleśniowe – prawie każdy słyszał o klasycznych Brie czy Camembert. Te sery zawdzięczają swój niepowtarzalny i aromatyczny smak starannie wyselekcjonowanym składnikom i recepturom przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Mogą być wyrabiane z każdego rodzaju mleka, łącznie z kozim.

I już na zakończenie, poza tematem zasadniczym dopowiem, że w mieście było również kilka osłów. Pamiętam takiego stwora, który ciągnął wózek z drabiną i beczką smoły. Należał do dekarza Boruckiego. Jego przysmakiem były gazety, a najchętniej zjadał „Trybunę Ludu“. To na jej widok i po jej zjedzeniu najgłośniej ryczał: - io, ioo, iooo… Dlaczego? Głowili się nad tym dylematem miejscowi mędrcy. Aż razu pewnego, jeden z nich, po trzech głębszych doszedł do wniosku, że: - naczytało się bydle głupot i beczy, jakby na egzekutywie to właśnie jemu głosu udzielili.

Foto.: Zbiory NAC - Narodowe Archiwum Cyfrowe


piątek, 8 października 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 156 Ulica Powstania Wielkopolskiego cz. 8

 

Kontynuując spacerek ulicą Powstania Wielkopolskiego trafiamy pod kolejną kamienicę. Współcześnie stanowi ona zasoby komunalne, do którego została wciągnięta po 1945 roku, jako mienie poniemieckie. Wcześniej była własnością Rodziny Pechtoldów, pochodzących ze wsi Stodólno. Współcześnie oznaczona numerem 14, w starej pruskiej nomenklaturze policyjnej - ulica nosiła nazwę Mühlenstrasse (Młyńska) - a kamienicy nadano numer 220. W porównaniu z pozostałymi posesjami zlokalizowanymi przy tej ulicy miała jeden z wyższych numerów. Najstarsze posesje przy tej ulicy nosiły numeracje od 120 do 148, zaś te młodsze od 198 wzwyż. Dla przykładu, budynek szpitala nosił numer 204, zaś kolejny Szudy 211. Wiadomo, że nowy szpital wystawiono w 1894 roku, zaś budynek Szudy w 1896 roku na dotychczas niezabudowanych parcelach. Na podobnej parceli wystawiono kamienicę Pechtolda i sugerując się numerem, wyglądem architektonicznym, możemy określić, że zbudowano ją pod koniec XIX, ewentualnie na samym początku XX wieku.

Kamienica wystawiona została w modnym wówczas eklektyzmie. Budynek ma dwie kondygnacje, jest podpiwniczony oraz nakryty dwuspadowym, ceramicznym dachem z użytkowym poddaszem. Fasadę ma pięcioosiową z pięcioma parami małych okienek doświetlających poddasze. Parter od strony ulicy zdobi silne boniowanie. Na czwartej, zachodniej osi przypięta jest doń duża, drewniana, z przeszkleniami altana na podmurówce. Posiada ona od strony wschodniej boczne wejście. Okna na pierwszym piętrze zdobią proste frontony na kształt belek, wspartych na konsolkach oraz podokienne płyciny. Na narożnikach i po bokach okna środkowego rozmieszczone zostały cztery pilastry. Poszczególne kondygnacje rozdzielają gzymsy. Do bocznej, wschodniej elewacji przypięty jest murowany przedsionek zwieńczony drewnianą altanką w formie zamkniętego balkonu. W podwórzu, od strony zachodniej przypięte są do kamienicy oficyny, z których najdalej wysunięta była niegdyś stolarnią.

  

W księdze adresowej z 1903 roku jeszcze nie znajdujemy Pechtoldów w Strzelnie. Za to Pechtolda Gottlieba odnajdujemy w Stodólnie. Był nim stolarz posiadający również gospodarstwo rolne. Pechtoldowie to stary ród niemiecki, którego antenaci za sprawą Christopha Pechtolda trafili do Stodólna wraz z pierwszą falą osadnictwa fryderycjańskiego już w 1781 roku. Po blisko 120-latach syn potomka pierwszego kolonisty Gottlieba Pechtolda, Georg wyuczony przez ojca fachu stolarskiego przeniósł się na przełomie XIX/XX stulecia do Strzelna i tu zaczął realizować się w wyuczonym zawodzie. Najprawdopodobniej ojciec, a może sam syn wystawił w Strzelnie nową kamienicę i zakład stolarski. W Stodólnie wraz z głową rodziny pozostał najmłodszy syn Helmut, który przejął stolarnię po ojcu i prowadził ją tutaj do lat 30. XX w.

 

W Strzelnie po Georgu Pechtoldzie stolarnię prowadził syn Herman, co zostało odnotowane w 1930 roku w ogólnopolskiej księdze adresowej. W czasie okupacji, w 1942 roku Pechtoldów nie wymienia się wśród stolarzy. Także w tym momencie urywa się cała moja wiedza o strzeleńskiej gałęzi rodziny. Według spisów ludności miasta Strzelna w 1910 roku rodzina Pechtoldów liczyła 5 osób: 3 mężczyzn i 2 kobiety. W kamienicy zamieszkiwali ponadto inni Niemcy: małżeństwo Bernsteinów (Rudolf był listonoszem) oraz rodziny Milbradtów i Friedrichów (Christian był sędzią).

W latach powojennych w kamienicy tej zamieszkiwała m.in. rodzina Prussów. Od lat 70. XX w. mieszkał tutaj Jacek Jankowski, syn strzeleńskiego nauczyciela Czesława, wraz ze swoją żoną i synami. Przez szereg lat był on kierownikiem działu administracyjno-inwestycyjnego Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska“ w Strzelnie, największej wówczas firmy na terenie miasta. Pamiętam jego mozolną i precyzyjnie wykonywaną pracę przy weryfikacji faktur i rozliczaniu poszczególnych inwestycji i remontów. Utarło się u nas w geesie powiedzenie: - Drżyjcie budowlańcy, Jacek idzie ze swym ostrym i ścinającym ceny ołówkiem. Jacek był zapalonym myśliwym i łowiectwo, wraz ze swoim ojcem Czesławem i braćmi, uprawiał już od lat młodzieńczych. Towarzyszką ich leśno-polnych przygód była suka Leda - wytrawny pies myśliwski rasy wyżeł niemiecki szorstkowłosy.         

Strzelno ul. Powstania Wielkopolskiego. Tartak Klompów.

Kończąc ten wątek przyjdźmy dalej, pod posesję numerem 16. Tam znajdował się tartak Klompów. Na przełomie XIX i XX wieku należał on do Niemca cieśli Emila Klompa, który piastował również funkcję radnego miejskiego. Był to stary niemiecki ród osiadły w Strzelnie i okolicy w wyniku tzw. pierwszej fryderycjańskiej fali osadniczej tuż po I rozbiorze Polski. Antenatem tego rodu był Michael Klomp. Poślubił on Barbarę Karst, z którą miał syna Christophera. Ten zaś w wieku 23 lat w 1827 roku poślubił 17. letnią Elizabeth Lindemann. Ze Strzelna Klompowie rozprzestrzenili się na Kruszwicę i Poznań, a w mieście pozostała linia Emila.     

Pracownicy tartaku Klompów
Rodzina Klompów przy tartaku

Tartak wraz z zabudowaniami, ogrodem, dwoma domami mieszkalnymi w 1931 roku nabył od Klompa Franciszek Fredyk. Był on zawodowym wojskowym, podoficerem Wojska Polskiego i pochodził z pobliskiego Ostrowa. W Strzelnie zamieszkał po przeniesieniu go w stan spoczynku. Był stosunkowo młody, gdyż miał dopiero 27 lat. W celu usamodzielnienia się skorzystał z pomocy sióstr, Agnieszki i Zofii, które mieszkały w nowo wybudowanej willi przy ulicy Kolejowej (obecny nr 9). Siostry dorobiły się sporego majątku w międzynarodowym cyrku, występując min. za oceanem, w USA. Były one członkiniami niezwykle popularnej w Europie trupy tzw. „Liliputów”. Początkowo podbiła trupa kraj występując w dziesiątkach miast, w teatrach, hotelach i salach kinowych. Dawała zawsze dwa występy, jeden dla dzieci, drugi dla dorosłych. Jak opisywała ówczesna prasa: Najmniejsi z artystów mieli ok. 1 metra wzrostu. Bawili widownie śpiewem, tańcem i pełną humoru grą. Trupa ta składała się z mężczyzn i kobiet. Posiadała własne piękne kostiumy i odpowiednie dla swoich rozmiarów meble i rekwizyty.

Franciszek Fredyk w mundurze wojskowym

W związku z ciągłymi występami Agnieszki i Zofii, Franciszek zamieszkał w willi sióstr, zaś na ul. Powstania Wielkopolskiego 16 (stara numeracja 11a, następnie 13) prowadził tartak. Wynajmował również mieszkania w dwóch niewielkich parterowych domach. Franciszek Fredyk niedługo nacieszył się własnym interesem. W 1932 roku podpalono mu tartak, który doszczętnie zgorzał. Z relacji synów, Ryszarda i Zbigniewa dowiedziałem się, że po pożarze ojciec nie odbudował już tartaku. Maszyny zakopano w ziemi, zaś plac pofabryczny zamieniono na duży ogród. Później teren ten wydzierżawiono wdowie Patelakowej, która prowadziła tutaj ogrodnictwo, będące podstawą jej egzystencji. Sensacyjne wydarzenia związane ze śmiercią męża ogrodniczki opisałem na blogu w oddzielnych artykułach. Oto linki do nich:

Franciszek Fredyk

 

Po zamieszkaniu w Strzelnie, jako podoficer rezerwy aktywnie włączył się w działalność miejscowej organizacji Koła Podoficerów Rezerwy. W mistrzostwach Koła w latach 1935-1936 został drugim rycerzem, zajmując trzecie miejsce w konkursie strzeleckim. Już wówczas uczestniczył w życiu kulturalnym miasta, występując w przedstawieniach teatralnych, jako aktor amator. Sztuki, w których występował, reżyserował Stanisław Dymel, a patronat nad nimi miało Koło Oficerów Rezerwy. W 1936 roku został wybrany komendantem Koła. 

Zarząd strzeleńskiego Koła ZBOWiD z pocztem sztandarowym i podopiecznymi - wdowami po kombatantach. Stoi 2. od lewej Franciszek Fredyk.
Kombatanci ze Strzelna. Członkowie ZBOWiD. Przy stole prezydialnym siedzi w środku Franciszek Fredyk.

W 1934 roku Franciszek poślubił Reginę Stamborską z Młynic. Małżonkowie zamieszkali w willi sióstr przy ul. Kolejowej. Na Powstania Wielkopolskiego zamieszkali dopiero po wojnie, w latach 50. minionego stulecia. Wówczas mieszkali w jednym z parterowych domów i prowadzili kiosk, który stał na ich posesji, przy samej ulicy. Po przeprowadzeniu się lokatorów, Franciszek rozpoczął budowę na starych fundamentach nowego domu, który ukończył w latach 1976-1978. Franciszek Fredyk przez wiele lat był bardzo aktywnym działaczem organizacji kombatanckich, zasiadał w Zarządzie ZBoWiD Koło w Strzelnie. Obecnie właścicielem posesji jest syn Zbigniew, który zamieszkuje tutaj wraz z rodziną. Syn jego Michał Fredyk prowadzi tutaj firmę Samfred z warsztatem i komisem samochodowym.

Foto.: współczesne Heliodor Ruciński

oraz archiwum bloga

 

poniedziałek, 4 października 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 155 Ulica Powstania Wielkopolskiego cz. 7

Dzisiejszy odcinek spacerku - podobnie, jak ostatni - ograniczę do jednej kamienicy, chyba najokazalszej pod względem wielkości i niegdysiejszych standardów jej mieszkań. Znajduje się ona w sąsiedztwie ostatnio opisywanej posesji Wawrzyńca Szudy i jest oznaczona numerem 12, a przed wojną numerem 9. Jej okazałość i dawne dostojeństwo podkreślają wysokie piwnice, trzy kondygnacje oraz frontowy pas poddasza z ceramicznym, mansardowym zadaszeniem i tkwiącymi w nim pięcioma lukarnami. Jest to budowla 10-cio osiowa i już na pierwszy rzut oka można zauważyć, że wystawiona została w zaczynającym wówczas dominować w budownictwie stylu modernistycznym. Zrodził się on na przełomie stuleci XIX i XX w., kiedy jeszcze kwitła secesja, pod wpływem krytyki nadmiaru zdobień i zastosowania ornamentu w architekturze. Obecnie kamienica znajduje się w zarządzie ADM-u, stanowiąc mienie Gminy Strzelno. Jej wygląd estetyczny ma wiele do życzenia, niemniej jednak to dawne dostojeństwo budynku nadal w nim tkwi. Ta swoista okazałość budowli, to wysokie kondygnacje, trzy logie balkonowe i wysunięty nad masywnym portalem wejścia głównego - frontowego balkon na trzeciej kondygnacji oraz o dużej powierzchni rozkład wnętrz mieszkalnych. Oko przykuwają dwa narożne ryzality. Bardziej wysunięty wschodni, skrywa w swym wnętrzu logie balkonowe, zaś zachodni ukazuje perspektywę skrywanych za trzema oknami dużych pokoi salonowych. Nadto robi wrażenie trzykondygnacyjna oficyna podwórzowa.

Kamienica została wybudowana w 1910 roku, a jej inwestorem był bogaty Żyd Moritz Baschwitz. Usytuowana została na części parceli należącej niegdyś do Schudy, którą budowniczy odsprzedał i wystawił na niej na zlecenie Baschwitza ową kamienicę. Zamieszkała w niej rodzina Moritza oraz lokatorzy o bardziej zasobnym portfelu. Wśród tych ostatnich był Wincenty Szklarski, w latach międzywojennych inspektor skarbowy na powiat strzeleński, a następnie wysoki rangą urzędnik skarbowy w powiecie mogileńskim. Rodzina Baschwitzów była wyznania mojżeszowego i pochodziła z Wójcina. Antenat wilczyńskiej gałęzi rodu Aron, prowadził karczmę z zajazdem, wyszynkiem oraz szeroko pojęty handel. Warto zaznaczyć, że Wójcin był miejscowością graniczną i tutaj znajdowało się przejście graniczne z zaborem rosyjskim, tzw. „cło”. Zapewne usytuowanie przygranicznego interesu sprzyjało pomnażaniu zasobów finansowych Baschwitzów i ostatecznie sprawiło, iż Moritz przeniósł się do Strzelna. Od początku ich pozycja społeczna była ugruntowana, zaś oni sami - podobnie jak pozostali miejscowi Żydzi - dalecy byli zachowaniom ortodoksyjnym.

Wójcin - lokale Baschwitzów

Baschwitzowie pochodzili z Witkowa. Tam głowa rodziny Aron w wieku 28 lat poślubił w 1874 roku swoją rówieśniczkę Frommet Fuchs. Był on synem Osche Baschwitza i Peroli Koinskiej. Aron był restauratorem i kupcem w Wójcinie. Z tego co udało mi się ustalić to małżonkowie mieli synów Richarda i Moritza oraz córki Paule i Emme. Interesujący nas kupiec Moritz Baschwitz z Wójcina żonaty był z Julie Fischer z Pleszewa. Małżonkowie mieli syna Martina (Marcina). Mieszkając w Wójcinie Moritz w 1906 roku został wybrany do dozoru szkolnego, co wywołało poruszenie w prasie inowrocławskiej i regionalnej. W jego obronie stanął sam dziedzic Ignacy Skrzydlewski, który napisał: …znam go od dziecka, jest to prawy człowiek, wychowany w tutejszej szkole. Ojciec Jego i On płacą do tutejszej szkoły podatki szkolne i ponoszą ciężary, a biorą towary obydwoje i robią zakupy u kupca, znanego Polaka [Pińkowskiego – MP.] w Strzelnie. 

W rok później dowiadujemy się, że z tą nagonką na Baschwitza było trochę przesadzone, gdyż jedna z córek Arona Baschwitza, a siostra Moritza, Paula przeszła na katolicyzm, przybierając imię Helena i wyszła za syna miejscowego włościanina, Polaka Henryka Hęclewskiego syna Stanisława. Jednakże, zastanawiającym dla ówczesnych było, jak to możliwe, że w dozorze szkoły katolickiej znajduje się Żyd? Dodając przy tym, że tak się dziać może tylko w Prusach. Moritz Baschwitz wśród mieszkańców Wójcina należał do nielicznych, którzy posiadali umiejętność biegłego posługiwania się rachunkami i porozumiewania się w językach: hebrajskim - jidysz, niemieckim, polskim i rosyjskim. Zaznaczyć należy, że byli to jedyni Żydzi w Wójcinie. Uzupełniając wiedzę o Baschitzach dodam, że Siostra Moritza, Emma ur. w 1875 roku poślubiła w Strzelnie w 1897 roku starszego o 7 lat Carla Barucha syna Lewina i Rossali Koppel. Emma zginęła w obozie - getcie Terezin na terenie Protektoratu Czech i Moraw.    

Osiedlając się w Strzelnie, Moritz Baschwitz kontynuował już wcześniej rozpoczętą działalność handlową w zakresie handlu żywcem wołowym. Tu na miejscu rozwinął ją do znacznych rozmiarów. Skupował bydło, szczególnie z majątków ziemskich i dostarczał je do ubojni wielkomiejskich, skąd tzw. ćwierci wołowe trafiały do dużych zakładów mięsnych, łącznie z eksportem. W okresie międzywojennym taki eksport prowadzony był również do Niemiec, min. do Berlina. Później doszło pośrednictwo w handlu nieruchomościami i czerpanie korzyści z papierów wartościowych oraz z dywidend od akcji wielkich spółek kapitałowo-przemysłowych. Wynajmowali również apartamenty, jakie znajdowały się w ich nieruchomościach oraz mieszkania czynszowe w oficynie.

Prasa przedwojenna była pełna ogłoszeń o pośrednictwie, jakim parał się Moritz. W 1927 rok miał na dogodnych warunkach do zbycia dobre gospodarstwa od 40 do 400 mórg w dobrej okolicy przy szosie i stacji. Ogłoszenia te opatrywał podpisem: M. Baschwitz. Strzelno, Młyńska 125. Telefon 62. W 1928 roku oferował gospodarstwo 50 morgowe, przy szosie, 5 km od stacji, ziemia pszenno-żytnia, z żywym i martwym inwentarzem za cenę 30 tys. zł. Zdarzało się, że na to jego pośrednictwo patrzano spod przysłowiowego oka. Na przykład, kiedy w 1933 roku pośredniczył w sprzedaży w Chełmcach w pow. mogileńskim gospodarstwa, które z rąk polskich przeszło w ręce niemieckie. Tak tę transakcję opisała ówczesna prasa: Sprzedawczykiem okazał się właściciel zagrody 60-morgowej Kotwica w Chełmcach. Za pośrednictwem żyda ze Strzelna, Baschwitza sprzedał Niemcowi Herterowi z Kobylnicy jedno z najpiękniejszych gospodarstw w tej wiosce. W 1937 roku posiadał w ofercie 300 mórg ziemia pszenno-buraczanej z dobrymi zabudowaniami i kompletnym inwentarzem. Za całość żądał przedpłaty w wysokości 50 tys. zł., a pozostała kwota miała być rozłożona w ratach.  

O rodzinie Baschwitzów w międzywojennym Strzelnie zbyt wiele nie wiemy, a to za sprawą ich wojennych tragicznych losów. Szczątkowe informacje dotyczą udziału Baschwitza w życiu społecznym miasta wskazują, że był on członkiem Klubu Kręglarzy w Strzelnie i w rankingu sportowym dość dobrze notowanym. Na ten przykład w 1928 roku po dwutygodniowym kulaniu zajął 3 miejsce. Z innej informacji dowiadujemy się, o incydencie polegającym na wrzuceniu kamienia przez zamknięte okno do biura Baschwitza, znajdującego się na parterze kamienicy od strony ulicy. Ów zranił handlarza i naraził go na szkody: wybicia szyby i uszkodzenia mebli.

Syn Moritza, Marcin (Martin) Baschwitz urodził się w 1909 roku w Wójcinie. Parał się kupiectwem, współpracując z ojcem. Żonaty był z córką Ludwika Lippmanna, Teą urodzoną w 1909 roku i jak wieść niesie, nadzwyczajnej urody kobietą. Jedna z informacji jaką przed laty uzyskałem głosiła, że rodzice obojga doprowadzili do połączenia dwóch fortun. Po ich ślubie, uznawano tę parę za najbogatszą w Strzelnie. Młodzi ponoć zamieszkali w okazałej kamienicy, przy obecnej ulicy Powstania Wielkopolskiego 12. Zaś ostatnio uzyskałem informację od jednego z sędziwych mieszkańców Strzelna, że młodzi Baschwitzowie mieszkali w domu rodziców Tei przy ulicy Szkolnej, narożnik ze Ściankami na I piętrze. Mieli oni dwójkę dzieci: Manfreda ur. w 1933 roku i Ewę ur. w 1935 roku.

27 grudnia 1933 roku w strzeleńskim rejestrze handlowym prowadzonym przez miejscowy Sąd Grodzki w dziale B. strona 5 wpisano kontraktem spółkowym zawartym w Kancelarii Notarialnej Dra Koehlera spółkę: „Ludwik Lippmann spółka z ograniczoną poręką z siedzibą w Strzelnie”. Przedmiotem przedsiębiorstwa był handel (zakup i sprzedaż) ziemiopłodami, zbożem, sztucznymi nawozami, nasionami, paszą, opałem i wszelkimi zapotrzebowaniami rolniczymi. Kapitał zakładowy spółki wynosił 20 000 zł. Kierownikami spółki byli Ludwik Lippmann kupiec w Strzelnie i jego zięć Martin Baschwitz kupiec w Strzelnie, którzy niezależnie jeden od drugiego firmę podpisują. Zapis ten świadczył, że to zięć, a nie dzieci był potencjalnym spadkobiercom interesów Lippmanna.

Żywot Baschwitzów z linii strzeleńskich ze wszech miar zakończył się bardzo tragicznie. Po raz pierwszy o ich istnieniu dowiedziałem się w latach 70. minionego stulecia, z rozmów z wujkiem Marianem Strzeleckim. Ale tym dotychczas nieznanym źródłem dotyczącym Żydów strzeleńskich są przypiski metrykalne pochodzące z lat sześćdziesiątych a dotyczące umiejscowienia zgonu rodziny Baschwitzów w aktach USC Strzelno. Na ten trop naprowadziła mnie w latach osiemdziesiątych ówczesna kierowniczka USC Krystyna Wikaryczak. W aktach tych jest mowa o śmierci całej rodziny Marcina Baschwitza. 

Tragiczny los jaki ich spotkał dotyczył również wszystkich Żydów strzeleńskich. Po wybuchu II wojny światowej wszyscy Żydzi, którzy zostali w mieście zginęli. Jak dotychczas to udało się ustalić los zaledwie 5 przedstawicieli tej narodowości. Marcin oraz jego dzieci: Manfred i Ewa zginęli w zagładzie, w bliżej nieznanych okolicznościach już w 1939 roku.  Thea (Tea) Baschwitz, żona Marcina, została zamordowana w Treblince w 1942 roku (według zeznań brata Maxa Lippmanna). 

Wiadomym jest również, że Leo Lippmann urodzony w Strzelnie w 1873 roku, syn Abrahama i Dorotey, miejscowy kupiec ożeniony z Selmą, został zamordowany w 1944 roku w Buchenwaldzie. Miał wówczas 71 lat. Był on bratem Ludwika - ojca Tei i Maxa. Z kolei Ludwik Lippmann urodzony w Strzelnie w 1880 roku brat Leo, również miejscowy kupiec, żonaty z Martą z domu Krushka został zamordowany w 1941 roku w Piotrkowie. Zaś żona Ludwika Marta Lippmann urodzona w Powidzu w 1882 roku, córka  Izydora Krushki i matka Tei i Maxa została zamordowana w Treblince w 1942 roku. Dodam jeszcze, że ofiarą holokaustu był również Izydor Lewin, urodzony w Strzelnie w 1875 roku, maż Rozalii. Był on kupcem i został zamordowany w KL Auschwitz, w wieku 75 lat.

W czasie okupacji kamienica zasiedlona była przez Niemców i Polaków. Jedną z rodzin było młode małżeństwo, Teresa z Michalaków i Alfons Rucińscy. Zawarli oni związek małżeński 5 kwietnia 1942 roku. Tuż po ślubie wynajęli mieszkanie przy ulicy Młyńskiej w kamienicy po Baschwitzach. Pan młody w tym czasie pracował, jako księgowy w Krochmalni w Bronisławie. Ciekawostką przekazaną przez Heliodora Rucińskiego, syna ówczesnych nowożeńców jest wydarzenie jakie miało miejsce na strychu tejże kamienicy. Otóż małżonka Alfonsa poprosiła męża, by ten udał się na strych i przyniósł stamtąd słoik z kompotem. Gdy ten był już na poddaszu i przeglądał półkę z zaprawami, dostrzegł na dole regału kompoty z wiśniami, o które prosiła małżonka. Schylił się, by sięgnąć słoik i w tym samym czasie usłyszał nad głową świst kuli i trzask pękających szkieł na górnych półkach. Oniemiał, a gdy się wyprostował i rozejrzał, zobaczył zbitych kilka słoików i dziurkę w szybie okienka. Opaczność Boska czuwała nad przedwojennym i powojennym dyrygentem Chóru „Harmonia”. To w ogrodach przy ulicy Cegiełka podpici Niemcy strzelali do wróbli, a schylenie Alfonsa było tak szczęśliwe, że kula nie trafiła go w pierś, tylko świsnęła nad schyloną głową, rozbijając słoje. A co stałoby się, gdyby żona poprosiła go o kompot śliwkowy, który stał na górnej półce? Zginąłby młody Alfons, zaś we współczesnym krajobrazie miasta i okolicy nie dopatrzylibyśmy się sylwetki pana w okularach i czapce z przewieszonym przez szyję aparatem fotograficznym.  Opaczności zawdzięczamy, że dzisiaj możemy cieszyć oko Heliodorem i zdjęciami w jego wykonaniu. No i co najważniejsze, rozkoszować się bogatą ikonografią blogu „Strzelno moje miasto”.   

Powojenne losy kamienicy, to obraz przedwojnia i współczesności. Budowla nadal pełni funkcje mieszkalne i nadal robi wrażenie. Oczywiście potrzebuje remontu o czym utwierdza nas stan łuszczącej się elewacji. Jedną z osób, która utkwiła w mej pamięci, a która tutaj mieszkała był wieloletni pracownik administracji samorządowej, były sekretarz w Urzędzie Gminy Jeziora Wielkie Florian Sobkowiak. I już na zakończenie dopowiem, że w podwórzu znajdowała się wolno stojąca stolarnia należąca onegdaj do szpitala strzeleńskiego, później stała się stolarnią komunalną. Ostatecznie budynek został adaptowany na mieszkania i taką funkcję pełni do dziś.

Foto.: Heliodor Ruciński


piątek, 24 września 2021

Czy istniały Wymysłowice przedwilamowitzowskie?

Fragment mapy z 1832 roku - Strzelno i okolice, przechowywanej w Bibliotece Państwowej w Berlinie

Z przyczyn zdrowotnych nie uczestniczyłem w prelekcji, którą zorganizowano w ramach Europejskich Dni Dziedzictwa w Domu Kultury w Strzelnie, natomiast wysłuchałem jej za pośrednictwem transmisji w Internecie. Prelegent zaprezentował temat: “Przemysł spożywczy powiatu strzelińskiego“. W trakcie głoszonego wykładu usłyszałem rażącą nieścisłość przy cytowaniu fragmentu opracowania o majętności Markowice, tuż po nabyciu jej w 1836 roku przez Arnolda von Wilamowitz-Möellendorffa. Dało się zauważyć, że prelegent nie dotarł do wielu innych źródeł, a oparł się o broszurkę, niezbyt precyzyjne opracowanie z 1936 roku (Markowice 4 Juni 1836-1936 [wydanie okolicznościowe, autor, data i miejsce wydania nieznane]. Wsłuchując się, w pewnym momencie usłyszałem, że:  

(…) Wzniesiono powoli następujące budowle: główne budynki dworu markowickiego, przeważającą część domów robotniczych z przynależnościami, wszystkie budynki w Wymysłowicach przez co miejscowość ta dopiero powstała. (…) po tych słowach prelegent dodał kategorycznie: -Wcześniej nie było żadnych Wymysłowic

To właśnie na te ostatnie kategoryczne stwierdzenie postanowiłem zareagować i napisać o Wymysłowicach, których początki sięgają końca XVIII w. Opierając się o liczne źródła, w tym również o moją książkę Markowice. Z dziejów sanktuarium i wsi, Markowice 2008, udowodnię, że korzenie tej miejscowości sięgają nieco dalej niż połowa XIX w.

 

W 1793 roku w spisie ludności parafii Ludzisko znajdujemy obok Markowic dwie inne miejscowości: Gaj i Wymysłowo (pisane jako Wymyslow, Wimislaw, a współcześnie Wymysłowice). Dzieje tych osad zdają się nastręczać nieco trudności. Dziś nie wiemy, kto tak naprawdę dla części zachodniej gruntów markowickich wprowadził nazwę Wymysłowo. Być może zapożyczono ją od nazwy dóbr familianta Wincentego Kosmowskiego, Augustyna Kosmowskiego, dziedzica Wymysłowa koło Trzemeszna? Tak po prawdzie nie wiemy również kiedy Gaj i Wymysłowo zostały zorganizowane jako folwark i osada chłopska w obrębie majętności Markowice. Najpewniej pod koniec XVIII w. zaczęły już na dobre funkcjonować nowe nazwy miejscowe: Wymysłowo i Gaj. Pierwsze było osadą kmiecą, a drugie nowopowstałym folwarkiem z osadą. Przypuszczam, że były to grunty dawnych Barcic. To domniemanie wywodzę tylko z faktu zniknięcie w tym samym czasie starej nazwy miejscowej części dóbr przynależnych do Markowic a mianowicie Barcic.

1796-1802

Już w spisach ludności z lat 1792-1793 sporządzonych dla parafii Ludzisko, obok Markowic ze 195 mieszkańcami podano: Gaj, który zamieszkiwało 24 mieszkańców i Wymysłowo z 10 osobami. Inna z informacji o miejscowości Gaj odnosi się do 1805 roku i to do zapisu, w którym odnotowano, iż we wsi panowała epidemia ospy. W aktach wizytacyjnych parafii Ludzisko z 1816 roku wymienia się mieszkańców wsi Gaj 25 dusz i Wymysłowa z dopiskiem „opuszczone“ - 12 dusz. Innym domniemaniem może być przypuszczenie, iż Wincenty Kościesza Kosmowski, przed nabyciem w 1801 r. Markowic, wcześniej, bo już po 1785 r. mógł wydzierżawić od Adama Skarbka Malczewskiego część gruntów markowickich, zwanych Barcicami i tam zaprowadził nowy porządek, nazywając część chłopską Wymysłowem i grunty folwarczne Gajem, nadając tą ostatnią nazwę w związku z bliskością położenia folwarku tuż przy lesie zwanym Kobylarz.

Przed wdrożeniem reformy uwłaszczeniowej, w 1817 roku dokonano inwentaryzacji stanu ekonomicznego dóbr markowickich znajdujących się wówczas w rękach Norberta Zielińskiego. Ustalono wówczas, że czynsz dla chłopów z Gaju i Wymysłowa określony został w dwóch stawkach 40 i 70 talarów. Zapewne 40 talarów czynszu płacili ci chłopi, którzy uprawiali lżejsze gleby pozyskane jako nowiny do uprawy, a pochodzące z karczunku lasu Kobylarz. Nowiny te stanowiły grunty zarówno osady jak i folwarku Gaj. Natomiast 70 talarów czynszu płacili chłopi z osady Wymysłowo. Gaj i Wymysłowo liczyły łącznie 1565 mórg z całości gruntów markowickich, w tym około 280 mórg chłopskich. Pozostała ziemia należała do dworu (1285 mórg), z której większość areału zajmował las Kobylarz. Jego powierzchnia w przededniu reformy uwłaszczeniowej liczyła blisko 700 mórg i przez następnych kilkadziesiąt lat zmniejszył się do 382 mórg. Jego miejsce zajęły pola folwarczne. Las Kobylarz w pierwszej połowie XIX w. w blisko połowie obsadzony był brzozą, około 20% stanowił las młody będący pod ochroną. Pozostałą część stanowił las mieszany dębowo-osikowy i dębowo-brzozowy.

Niemieckojęzyczne opracowanie dziejów dóbr markowickich z 1917 roku autorstwa ich właściciela Clausa von Heydebrecka

W 1823 roku w wyniku przeprowadzenia separacji i uwłaszczenia chłopów w majętności Markowice, powstały trzy gospodarstwa chłopskie w Wymysłowie. Z całości gruntów chłopskich, które obejmowały 279 mórg separacją objęto 194 morgi i 149 m2. Utworzone z tego areału zostały dwa gospodarstwa o powierzchni 70 mórg i 149 m2 każde oraz jedno gospodarstwo o powierzchni 53 mórg i 21 m2. Pozostałe grunty przyłączono do folwarku Gaj. W zamian chłopi zobowiązani zostali do rekompensaty w postaci corocznej renty ustalonej na poziomie 17 talarów dla większego areału i 12 talarów dla mniejszego areału. W Wymysłowie gospodarzyli, na dwóch 70 morgowych gospodarstwach: Marcin Swejkowski i Maciej Borys oraz na 53 morgowym, Michał Mantej. Te przemiany dokonały się za rządów dzierżawcy dóbr markowickich Antoniego Preusa.

Po zakupie Markowic przez Arnolda Wilamowitza-Moellendorffa zaprowadzono nowy ład ekonomiczny. Zarzucono uprawę trójpolową na rzecz płodozmianu. Obszar folwarku Gaj określono jako III dział majętności z podziałem na 6 pól. Na gruntach tych uprawiano: pole 1 - po przyoranym jesienią oborniku, groch; pole 2 - koniczynę; pole 3 - na zimę obornikowane stanowiło uprawę deputatową pracowników folwarcznych i przeznaczone było pod uprawę ziemniaków; pole 4 - Owies z wsiewką koniczyny; pole 5 - koniczyna i pole 6 - koniczyna, jako poplon.

1843 rok
1911 rok

W 1866 roku gospodarstwa w Wymysłowie zostały pod przymusem, wynikłym z zadłużenia przejęte przez handlarza żydowskiego Samuela Hirscha i następnie sprzedane Arnoldowi Wilamitz-Moelldorffowi. Ten z kolei przyłączył całość, tj. 194 morgi do folwarku Gaj i w roku 1872 całość nazwał, Möllendorf. Od tego też roku przestały funkcjonować obie nazwy Gaj i Wymysłowo, pozostając jedynie w obiegu potocznym. 

Las będący częścią folwarku Möllendorf, w drugiej połowie XIX w. uległ radykalnemu zmniejszeniu. Wycięto jego znaczne połacie po stronie północnej  i wschodniej. Jego areał z 670 mórg w 1836 r., zmniejszył się do 382 mórg w 1910 r., a pozyskane w ten sposób grunty, zamieniono na pola uprawne, oczywiście gorszej jakości. W tymże roku łączny areał folwarku wynosił 1606 mórg z tego pod uprawę zasadniczą przeznaczone było 1181 mórg czyli o 504 morgi więcej niż w 1836 r. W 1881 r. w sześciu domach zamieszkiwało tutaj 106 mieszkańców. W roku 1893 przez grunty folwarku przeprowadzona została linia kolejki wąskotorowej (buraczanej), dająca połączenie z Cukrownią Mątwy (jak zapisano w księdze wieczystej - Cukrownią Szymborze). Na właścicielu dóbr spoczywał obowiązek utrzymania linii wraz ze zwrotnicą. Dalej tory kolejki prowadziły do rampy załadunkowej w Żegotkach-Busewie.

1935 rok

W 1919 r., po odzyskaniu niepodległości powrócono do polskiej nazwy miejscowości. Folwark jak i należące do niego grunty nazwano starą nazwą osady chłopskiej, lecz nie Wymysłowem, tylko Wymysłowicami (Kozierowski). Zapewne dla odróżnienia od Wymysłowa pod Trzemesznem. Ziemia nadal należała do majątku Markowice, będącego własnością Clausa von Heydebrecka.

Zatem, błędną tezą było stwierdzenie prelegenta, że: -Wcześniej nie było żadnych Wymysłowic. Pełną wiedzę o Wymysłowicach, cmentarzu w Gaju Wymysłowickim znajdziecie w przywołanej wyżej książce mojego autorstwa o Markowicach…

 

wtorek, 21 września 2021

Zmarł Krzysztof Kotecki (1959 - 2021)

W planach mieliśmy spotkanie muzyków z dawnej kapeli podwórkowej Strzelniaki Swojskie Chłopaki. Kilkakrotnie o tym rozmawiałem z Krzysztofem, Piotrem, Ewarystem, Zdzisławem i Irkiem. Pandemia pokrzyżowała nasze plany i kiedy się widywaliśmy to ponawialiśmy nasze chęci dodając, że jeszcze będzie lepiej, będzie normalnie, pandemia ustanie i wtedy… Były przymiarki do reaktywacji do ponownego wyjścia na scenę. Zapewne spotkamy się, ale już bez Krzysztofa… Bez niego nie będzie już odrodzenia, nie wyjdziemy na scenę. 20 września 2021 roku odszedł jeden z bardzo zasłużonych dla Kultury Strzelnianin - Krzysztof Kotecki, człowiek legenda strzeleńskiej sceny muzycznej.

Studio Lato w TVP Bydgoszcz

Krzysztofa znałem od zawsze, a byłem od niego starszy o 7 lat i pamiętam go jako chłopca biegającego ulicami: Lipową, Inowrocławską, po Rynku. Pamiętam jego umuzykalnioną rodzinę: ojca Zenona, dziadka Piotra, wujka Bernarda i ich kolegów - wszyscy grali na instrumentach muzycznych i wszyscy mieli ogromny wpływ na życie kulturalne naszego miasta i regionu. To dzięki nim Strzelno kulturą stało i stoi. Ich wychowankiem na niwie kulturalnej i muzycznej był Krzysztof, który od młodzieńczych lat grał na akordeonie, pianinie, a następnie na instrumentach klawiszowych. Te ostatnie dały mu przydomek - Człowiek Orkiestra. Poza muzyką, pięknie śpiewał. Jego barwa głosu przypominała Krzysztofa Krawczyka, potrafił łudząco podobnie śpiewać, naśladując wielu znakomitych piosenkarzy - wykonawców pięknych przebojów.

Sanktuarium Królowej Miłości i Pokoju w Markowicach

Większość swojego dorosłego życia związał ze strzeleńskim Domem Kultury, w którym przeszedł szczeble awansu od instruktora muzycznego po stanowisko dyrektora. Uczył gry na instrumentach muzycznych dzieci i młodzież, znakomicie sprawdził się w konferansjerce, po drodze była również opieka nad zespołem śpiewaczym Klubu Seniora i wiele innych grup w regionie, a nade wszystko prowadząc m.in. takie zespoły jak Apasjonatę i kapelę podwórkową.

Ta ostatnia grupa, przez którą przewinęło się kilkunastu muzyków zapisała się szczególnie w naszej pamięci. Pierwsze próby formalnego zorganizowania kapeli miały miejsce w 1990 roku. Inicjatywa wyszła właśnie od niego - od ówczesnego instruktora Domu Kultury Krzysztofa Koteckiego. Jak każdy poryw muzyczny, tak i ten miał swoje wzloty  i upadki. Kolejne ożywienie przyszło dopiero z końcem 1994 roku i tutaj ponownie pojawia się śp. Krzysztof Kotecki. Ten wytrawny muzyk i nauczyciel dzieci gry na instrumentach klawiszowych, tchnął nowego ducha w zespół, który przybrał nazwę kapeli podwórkowej Strzelniaki Swojskie Chłopaki. Od tego też czasu popularność grupy poczęła rosnąć z roku na rok. Początkowo muzycy ubierali się w to, co każdy miał w domu lub w jednolite firmowe koszulki. Z śp. Krzysztofem jako kierownikiem kapeli, wokalistą i akordeonistą w zespole grali: Wiesław Nowak - akordeon, Irek Jackowski - gitara basowa, śp. Waldemar-Waldek Bednarek - tamburyno, Emil Chojnacki - bęben, Zdzisław Kotecki - klarnet, Andrzej Beliński i Jacek Jackowski - trąbki, Piotr Lewandowski - banjo, Piotr Barczak - tuba, Ewek Adamski - wokal, gwizdanie i wszelakie inne wesołe dźwięki oraz gitara; Janusz Nowak - gitara. Grupa liczył 12 osób, a z czasem jej skład ustabilizował się na poziomie 9-cio osobowym. W 1996 roku znany przed laty muzyk, ojciec śp. Krzysztofa, Zenon Kotecki - mistrz krawiecki uszył kapeli jednolite piękne stroje: czarne spodnie z lampasami oraz różnokolorowe kamizelki.

Piknikowo z gośćmi z Krakowa

Kapela pod kierownictwem śp. Krzysztofa dała kilkaset koncertów, cieszących się wielkim powodzeniem. Zapraszano ją w różne zakątki kraju, ale szczególnie często gościła na scenach i ulicach: Torunia, Bydgoszczy - Różopole, Inowrocławia, Śremu, Trzemeszna, Mogilna, Kruszwicy, Pakości, Gniewkowa, Wilczyna, Gniezna - Dalek, Jezior Wielkich, Dąbrowy i wielu, wielu innych i odleglejszych miejscowości. Gościła również w TVP Regionalnej - Bydgoszcz i Radiu „PiK”. Z czasem w kapeli gościnnie występowali wytrawni muzycy, bracia Piotr i Waldemar Krystkowiakowie czy Wiesława Mrzygłód - wszyscy z Mogilna.

Kapela na Rynku w Śremie

Dziesiątki zapisanych stron, setki wspólnie przeżytych koncertów, imprez kulturalno-rekreacyjnych, zabaw, wesel, a przy tym mnóstwo anegdot i humoresek. To ogromne dziedzictwo pozostanie z nami, dziedzictwo, którego bohaterem był śp. Krzysztof - człowiekiem, który w ciężkiej dekadzie przemian ustrojowych rozdawał uśmiechy, wyśpiewywał lepsze czasy i dawał rozrywkę oraz wielką promocję naszego miasta. 

I tam u góry staniesz na wielkiej scenie i zagrasz, zaśpiewasz, a słuchać Cię będą wszyscy, którzy przed Tobą odeszli, najbliżsi oraz ci z dalszych stron - artyści, którzy za życia świat i serca ludzkie podbili.

Żyliśmy razem na jednej scenie jakoby wieki,
A teraz pojechałeś hen w jakiś kraj daleki
I już chyba nigdy nie spotkamy Ciebie,
Może… gdzieś, kiedyś, po śmierci tam, w niebie!   

Pogrzeb śp. Krzysztofa Koteckiego odbędzie się w czwartek 23 września 2021 roku. Msza św. o godz. 14:00 w bazylice św. Trójcy, a po niej ostatnie pożegnanie na starej strzeleńskiej nekropoli przy ul Kolejowej o godz. 15:00.

Serdeczne wyrazy współczucia dla całej Rodziny składają 

Lidia i Marian Przybylscy


sobota, 18 września 2021

W 82 rocznicę napaści czerwonej zarazy… i w 25-rocznicę Pomnika Katyńskiego

27 lat temu późną jesienią 1994 roku - jak pisał na łamach „Wieści ze Strzelna“ honorowy obywatel naszego miasta Kazimierz Chudziński: - emerytowana nauczycielka historii p. Anna Polus w liście do rodziny wyjawiła myśl o budowie Krzyża Katyńskiego w Strzelnie. Inicjatywa została podjęta przez Towarzystwo Miłośników Miasta Strzelna. Później współorganizatorem przedsięwzięcia stał się Związek Kombatantów RP..., Koło w Strzelnie. Wyłoniono też Sztab Roboczy do realizacji dzieła budowy w składzie: Kazimierz Chudziński, Gwidon Trzecki, Jerzy Kwiatkowski, Franciszek Pruczkowski, Marian Przybylski. 

Od tego też czasu idea budowy Pomnika - Krzyża Katyńskiego zaczęła obiegać społeczność strzeleńską. Myśl p. Anny Polus przerodziła się w czyn. Kazimierz Chudziński w kilku artykułach przybliżył strzeleńskie ofiary Golgoty Wschodu. W niedzielę 2 czerwca 1996 roku na starej strzeleńskiej nekropoli odsłonięto monument, wg projektu p. Jerzego Kwiatkowskiego. Była to wielka, patriotyczna i wzruszająca uroczystość, która zgromadziła kilkuset mieszkańców Strzelna i okolic. W tym roku mija 25-rocznica wystawienia Pomnika Katyńskiego na starej strzeleńskiej nekropolii.

Okiem Heliodora 

- fotorelacja z obchodów w 82-rocznicę napaści Sowietów na Polskę - 17 września 2021 roku uroczystości pod Pomnikiem Katyńskim na starej strzeleńskiej nekropolii z udziałem burmistrza Dariusza Chudzińskiego, władz samorządowych z przewodniczącym RM Piotrem Dubickim, wicestarosty Mariana Mikołajczaka, honorowego obywatela miasta ks. kan. Ottona Szymków, delegacji Rodziny Katyńskiej z Mogilna, harcerzy, pocztów sztandarowych i mieszkańców...

































17 września 1939 roku od wschodu wtargnęła do Polski czerwona zaraza z plaga morderców, którzy na swoich w zbrodni już się wprawili. Wbijając nam sierp w plecy zapoczątkowali nową cywilizację, cywilizację „Nieludzkiej Ziemi“. Katyń, zsyłki, przeplatane mordami na cywilach to obraz podobny temu, jaki zgotowała nam hitlerowska nawałnica. Obie diabelskie zarazy z Hitlerem i Stalinem w roli głównej, ukazały nam okrucieństwo cywilizacji Wschodu i Zachodu. W kąt poszedł Bóg, choć myśmy do niego się modlili, na scenę wyszedł najgorszy diabelski pomiot zbrodniarzy, których ówczesne uczelnie do życia przygotowały. Ci ludzie, u steru tych totalitarnych systemów, to przecież ludzie wykształceni, ale czy mądrzy?

Pamiętam, kiedy zmarła ciocia Pela, to wówczas odkryliśmy przepastne archiwa. Czego tam nie było? Choć kupowała nam zawsze w prezentach książki o tematyce historycznej oraz polską literaturę piękną, to przed nami skrywała pyszne XIX-wieczne albumy i pięknie oprawione książki, również stare zdjęcia w okutych albumach, pocztówki, listy i całe roczniki gazet. Pośród nimi znalazłem numery hitlerowskiego gadzinowego „Gońca Krakowskiego“ wydawanego w Krakowie, a w nich całe strony nazwisk oficerów polskich zamordowanych w Katyniu. Pierwsza informacja ukazała się w „gadzinowcu“ 16 kwietnia 1943 roku. Zastanawiałem się skąd u ciotki te gazety? Ale o tym przy innej okazji. W domu o Katyniu rodzice mówili od zawsze, dla nas utwierdzeniem tej wiedzy były audycje Radia Wolna Europa, słuchane przez ojca, a odkrycie drugiego ciocinego pokoju, do którego za jej życia nikt nie miał dostępu zobrazowało nam bezmiar tego okrucieństwa. Ten pierwszy numer „gadzinówki“ informował, że Rosjanie zamordowali w Katyniu 10-12 000 oficerów polskich, kolejne wymieniały z imienia i nazwiska, stopnia wojskowego każdego zidentyfikowanego oraz przedmioty przy nich znalezione.

By rozwiać oficjalną wersję, o Katyń pytałem nauczycieli w szkole, bezskutecznie, a wiosną 1974 roku oficera politycznego w Centrum Kształcenia Marynarki Wojennej w Ustce. Wykręcił się sianem przerywając wykłady, a kiedy wróciłem na „kompanię" (IV kompania II pluton telegrafistów) czekał na mnie podoficer dyżurny ze szczoteczką do zębów, którą wysprzątać miałem cały „kibel“. Od niechybnego upokorzenia uratował mnie szef kompani, porządny oficer. O strzeleńskich ofiarach Katynia i innych miejscach zbrodni napiszę w kwietniu przyszłego roku, przy okazji rocznicy zbrodni katyńskiej.

Foto.: Heliodor Ruciński