sobota, 27 czerwca 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 90 Ulica Kościelna - cz. 6

Józef Siemianowski w gronie Członków Syndykatu Dziennikarzy Krakowskich - siedzi pierwszy od prawej w okularach ze szpiczastą bródką. 


Józef Siemianowski 
W kolejnej części Spacerku po Strzelnie rozwinę opowieść o wspomnianym w poprzedniej części bracie Wandy Siemianowskiej, Józefie. Czynię to również dlatego, że choć nie zamieszkał on w Strzelnie, w którym osiadła jego rodzina, to bywał tutaj, a także pisywał do strzeleńskiego „Nadgoplanina“, publikowane na jego łamach artykuły i wiersze. Pięknie wspominał Józefa Siemianowskiego jego przyjaciel z dzieciństwa, brat rodzony Stanisława Przybyszewskiego, Leon Wawrzyniec Przybyszewski. Leon był postacią tragiczną, niechlubnie zapisaną w dziejach dwudziestolecia międzywojennego. Kilka lat po pogrzebie Stanisława, braciszek zmarłego, zdefraudował pieniądze zebrane ze składki publicznej na grobowiec brata. Prawdopodobnie w 1945 r. uciekł do Niemiec i tam wkrótce dokonał żywota.

Leon był chrześniakiem matki Józefa, Michaliny z Rygiewiczów Siemianowskiej i tak ten fakt wspominał:
Między rodziną Przybyszewskich a rodziną Siemianowskich istniała głęboka i serdeczna przyjaźń, czego dowodem chociażby to, że śp. Józefa Siemianowskiego podawała do chrztu w Górze matka nasza, Dorota, a piszącego te słowa niosła po raz pierwszy do kościoła matka śp. Siemianowskiego - Michalina, niewiasta ogromnych zalet serca i duszy.

W mojej pamięci zapisały się słowa wujka Mariana Strzeleckiego, wnuka Michaliny, który wspominając Leona Przybyszewskiego mówił, iż ów w trakcie pobierania nauk często słał listowne prośby do swojej matki chrzestnej, by ta wsparła finansowo jego dodatkowe korepetycje, i by tego faktu nie wyjawiała rodzicom. Michalina słała w tajemnicy regularnie wsparcie do czasu, kiedy dowiedziała się, że nicpoń pieniądze tracił na hulanki i swawole, zaniedbując naukę. Matka chrzestna szybko puściła w niepamięć podstęp chrześniaka, co niewątpliwie wynikło z opisanych wyżej jej ogromnych zalet serca i duszy.

 
Po śmierci Józefa Siemianowskiego, Leon na łamach „Gazety Powszechnej“ (1931, Nr 232) napisał: Onegdaj (5 października 1931 r. -M.P.) z rana zmarł po długich i bolesnych cierpieniach jeden z najbardziej zasłużonych dziennikarzy tutejszych, b. korespondent „Dziennika Poznańskiego“, jeden z tych, co przeszedł całą Golgotę cierpień i katuszy za czasów pruskich, śp. Józef Siemianowski. Był on synem tej samej ziemi, która wydala dwóch jemu współczesnych potentatów słowa, a zatem  Jana Kasprowicza i Stanisława Przybyszewskiego.

Józef urodził się 13 stycznia 1866 r. w Szarleju nad Gopłem, blisko Kruszwicy, gdzie ojciec jego dzierżawił majątek, należący do  śp. Józefa Kościelskiego. Pierwsze nauki Józef pobierał w szkole ludowej w Łojewie, oddalonym o 3 kilometry od Szarleja. Nauczycielem jego był Józef Przybyszewski, ojciec Stanisława i Leona, który widząc zamiłowanie do literatury polskiej dawał młodemu Józefowi do przeczytania wszystko, co miał w swej bogatej bibliotece, a zatem dzieła Kraszewskiego, Mickiewicza, Liebelta, Słowackiego, Cieszkowskiego itd., itd.
- Ja sam, jako 6-cioletni chłopak, dźwigałem niejednokrotnie na zlecenie ojca roczniki „Kłosów“ z Łojewa do Szarleja, a potem i do Arturowa, dokąd rodzice Józefa przenieśli się przed osiedleniem się na stałe w Strzelnie - wspominał Leon Przybyszewski.

Po ukończeniu szkoły powszechnej w Łojewie od 1876 r. Józef kontynuował naukę w gimnazjum inowrocławskim, gdzie poznał Jana Kasprowicza. Szkoły tej obaj ci zdolni uczniowie skończyć jednakże nie mogli z powodu trudności, stawianych im przez profesorów, zaciekłych hakatystów.

Józef Wakacje spędzał częściowo w domu Przybyszewskich, częściowo w uroczym
Arturowie, administrowanym przez ojca Mikołaja. Tam to, w Arturowie obcował całymi dniami z młodszym o kilka lat od siebie Stanisławem Przybyszewskim, tam też powstawały pierwsze utwory literackie i pierwsze wiersze, pisywane przez rywalizujących ze sobą uczniów gimnazjum w Inowrocławiu i Toruniu (Przybyszewski uczęszczał pierwotnie do gimnazjum w Toruniu). Po opuszczeniu gimnazjum - dzięki pomocy Józefa KościeIskiego - pełnił funkcję bibliotekarza w Kórniku, po czym wspólnie z Adamem Napieralskim rozpoczął praktykę dziennikarską u założyciela „Orędownika“ dr. Romana Szymańskiego. Z Poznania w 1898 r. przeniósł się na Górny Śląsk, gdzie był redaktorem „Dziennika Śląskiego“, a następnie „Katolika“. Jako dziennikarz wykazywał niepospolite zdolności publicystyczne i wielki patriotyzm, który porwał go w kierunku ruchu narodowo-polskiego, wynosząc na czołowe miejsce w akcji, zmierzającej do odprusaczenia Górnego Śląska. Józef Siemianowski kierowany nowymi hasłami patriotycznymi założył w 1903 r. w Gliwicach pismo codzienne „Głos Śląski“. Organ ten nie ustawał, mimo groźby policyjnych władz niemieckich, w nawoływaniu, aby Ślązacy uczyli dzieci swoje po polsku. Każda groźba niemiecka
wywoływała na łamach „Głosu Śląskiego“ nowe apele do walki o prawa polskich dzieci i o spolszczenie polskich dusz. Władze pruskie, doprowadzone uporem redaktora do ostateczności, osadziły go w więzieniu, w którym przesiedział przeszło 6 miesięcy o wodzie i chlebie.

O tym, co przeżywał w lochach niemieckich, pisał Siemianowski w kilku felietonach „Dziennika Poznańskiego“. Po opuszczeniu murów więziennych udał się do Krakowa, gdzie pracował w „Głosie Narodu“ i w „Nowej Reformie“. Później był redaktorem „Wielkopolanina“ w Poznaniu. Po odrodzeniu Polski pracował śp. Siemianowski pierwotnie w wydziale prasowym Naczelnej Rady Ludowej. Praca przygotowawcza przed plebiscytem
na Górnym Śląsku porwała go znowu na starą ziemię Piasta, gdzie piastował stanowisko redaktora naczelnego w wychodzącym w Katowicach „Polaku“. W redagowaniu gazety współpracował z Wojciechem Korfantym.




Po powrocie do Poznania od 1923 r. objął redakcję „Wiarusa Polskiego”, następnie pracował w „Gazecie Powszechnej”, a w ostatnich latach życia powrócił do „Orędownika”, gdzie prowadził dodatek tygodniowy „Ruch Robotniczy”. W ostatnich latach życia związał się ze Stronnictwem Narodowym, z ramienia tej partii wchodził w skład komitetów przygotowujących wybory do rad miejskich i sejmu. Józef Siemianowski był publicystą świetnie przygotowanym do pracy dziennikarskiej. Należał do plejady tych nielicznych w owym czasie dziennikarzy, którzy podejmowali pracę w zawodzie po gruntownym przygotowaniu i należytych studiach. Po śmierci Józefa Siemianowskiego, która nastąpiła 5 października 1931 r., tak oto wspominał zmarłego Leon Przybyszewski:
- Wyliczenie niepospolitych zasług zmarłego kolegi zajęłoby nam szpalty. Całe życie jego płynęło mu wśród ustawicznych borykań z trudnościami natury materialnej. Wszystko co miał, składał na ołtarzu Ojczyzny. Nie dano mu w zamian za to nawet tyle, żeby mógł wiązać koniec z końcem. Ostatnie lata były dlań bodaj najcięższe, całe miesiące bowiem zmagał się z ciężką chorobą -  astmą. Marzył, biedny, gdyśmy po raz ostatni gwarzyli przy cieple rozpromienionego słońca w ogrodzie ulubionej przezeń „Grandki“, że spisze, co wie, co pamięta o przeżyciach swoich z Janem Kasprowiczem i Stanisławem Przybyszewskim, że przeprowadzi walkę o zdjęcie anatemy, rzucanej tak niesprawiedliwie i niegodziwie przez pewien odłam ugrupowania politycznego w Wielkopolsce na wielkiego jego towarzysza z lat młodości, ułożonego przed kilku dniami do grobu w Górze - tymczasem śmierć nie ubłagana wydarła mu pióro z ręki i nie pozwoliła spełnić misji, której się w swym szlachetnym porywie chciał podjąć. A szkoda, wielka szkoda. Zmarły autor „Śniegu“ i „Złotego Runa“ - Stanisław Przybyszewski kochał śp. Józefa miłością bratnią i utrzymywał z nim do końca życia najbliższy kontakt. Ileż miałby zatem do powiedzenia ten schodzący dziś do grobu trzeci wielki syn nadgoplańskiej ziemi, zbyt mało znany i zbyt mało doceniany nawet przez tych, dla których targał swe zdrowie i życie. Z jarzma, w którego wprzęgła konieczność zarobkowania na chleb, nie wyzwolono go aż po ostatnie dni. Taki to już snąć los pisarza polskiego i polskiego publicysty. Teraz dopiero, ukołysany do wiecznego wypoczynku, dozna spokoju, którego tak pragnął, a którego mu życie nie dało.
Requicscat! Requiescat!

Józef Siemianowski pochowany został na starym cmentarzu św. Marcina w Poznaniu. Kondukt żałobny prowadził ks. infułat Józef Kłos, prepozyt Kapituły Metropolitalnej Poznańskiej, redaktor naczelny „Przewodnika Katolickiego“. Przy wynoszeniu trumny z domu żałoby Chór Opery Poznańskiej śpiewał pieśń żałobną. Na trumnie złożono liczne wińce od rodziny, przyjaciół i organizacji. W kondukcie kroczyła żona Ludwika z Lubińskich z synami Janem i Mieczysławem, bracia Stanisław i Tadeusz, siostry Wanda i Helena, liczni członkowie rodziny, przyjaciele i pracownicy poszczególnych redakcji, członkowie stowarzyszeń i Rady Miejskiej…

środa, 24 czerwca 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 89 Ulica Kościelna - cz. 5

Dom pod lipami i rodzina Sielianowskich.

Przechodząc skrzyżowanie ulic, Kościelnej z Magazynową zatrzymujemy się przed domem Siemianowskich. Z wyglądu zewnętrznego robi wrażenie bycia budowlą bezstylową.  Jednakże, gdy został wystawiony ok. 1880 r. prezentowała się bardziej okazale, a to dzięki eklektycznemu wystrojowi elewacji frontowej. Niestety, zdobne elementy dekoracyjne zostały usunięte w trakcie remontów. Współcześnie jest to budowla pięcioosiowa z lokalem użytkowym w części parterowej, centralnie umieszczonym wejściem głównym i wtórnie wybitym otworem drzwiowym w miejscu okna na osi piątej. Oznaczona numerem 7, wcześniej policyjnym 11, była ostatnim budynkiem po lewej stronie ulicy Kościelnej. Następna kamienica należąca do Konkiewiczów stała już na tzw. gruntach miejskich, zwanych od średniowiecza zamkiem, o czym więcej będzie w kolejnym artykule. Dom Siemianowskich położony jest wprost wlotu w ulicę Gimnazjalną (dawniej Szeroką) i był świadkiem walk powstańczych 2 stycznia 1919 r., toczących się w drugim końcu ulicy, przy Vereinhausie - domu stowarzyszeń niemieckich.

Właściciel kamieniczki Mikołaj Siemianowski był osobą wielce zasłużoną i o niezłomnym duchu patriotycznym. Również taką osobą była jego małżonka Michalina oraz dzieci, a szczególnie syn Józef i córka Wanda. Były to osoby wielce zasłużone dla polskości, zatem i im poświęcę więcej uwagi. Przedtem dodam jeszcze, ze dziś dom ten należy do państwa Luberdów, Haliny i Kazimierza. Pani Halina dzierży go po rodzicach, Adamie i Zofii Noakach. W czasie PRL-u mieścił się w domu tym słynny sklep rybny, który w pamięci wielu mieszkańców utkwił, jako ten jedyny, w którym można było przed wigilią nabyć żywego karpia. Dziś w tym miejscu znajduje się studio kosmetyki pielęgnacyjnej.

Dzisiaj proponuję państwu opowieść, która ukazała się w formie artykułu mojego autorstwa w „Roczniku Wielkopolskiego Towarzystwa Genealogicznego »Gniazdo« 2009“ pt. O kobiecie wyzwolonej, jej wielkim sercu i organicznikowskich działaniach. Opowiadam w nim o mieszkance tego domu, Wandzie Siemianowskiej i jej rodzinie. Dawno, bardzo dawno temu mój wujek Marian Strzelecki, siostrzeniec bohaterki w listach z dalekiej Sarzyny opisał mi historię rodziny, a dopełniły ją opowieści mojej mamy Ireny Przybylskiej, szwagierki wujka Mariana. Zapraszam do lektury.

Wanda Siemianowska w młodym wieku
W mojej rodzinie, kiedy mówiło się o płci pięknej zawsze przywoływano ciotkę Wandę - strażniczkę cnót wszelakich. Tak czyniła moja mama, tak czynił wujek Marian. Oboje znali ją dobrze, mnie nie było pisane poznać znamienitej ciotki, gdyż zmarła na rok przed moim urodzeniem. Kiedy byłem już w sile młodzieńczego wieku i owładnęła mną pasja poznawania dziejów mego rodu, poprosiłem wujka, by spisał wszystko, co w jego pamięci o ciotce się zachowało. Sukcesywnie w latach 80-tych minionego stulecia, co miesiąc trafiały do mych rąk listy z odległego Podkarpacia pisane na przemian ręką krewniaka lub wystukiwane na maszynie, w których zawarte zostały najważniejsze momenty z dziejów rodziny, Siemianowskich. W sumie otrzymałem 36 listów, z nich jeden pięciostronicowy drobno zapisany pismem maszynowym. Wszystko to, połączone z przekazami mej mamy, złożyłoby się na spore opowiadanie, ale ja dzisiaj pragnę przybliżyć w fragmentach obrazek biograficzny pięknej kobiety i jej pasje życiowe.



Na początku nieco o korzeniach krewniaczki Wandy. Otóż, Siemianowscy z Kujaw wyszli z wielkopolskiego Siemianowa, wsi leżącej w powiecie gnieźnieńskim, w gminie Łubowo. Stąd na przełomie XV/XVI w. przenieśli się do województwa rawskiego leżącego na pograniczu mazowiecko-wielkopolskim. Tutaj we wsi Kłonowiec w powiecie gostyńskim w 1626 r. znajdujemy braci Jakuba i Seweryna Siemianowskich herbu Grzymała. Stąd rozproszyli się po Wielkopolsce i osiedlili się m.in. wokół Inowrocławia, szczególnie w parafiach: Jaksice i Góra.

Z jak zacnej rodziny pochodziła Wanda, wystarczy przywołać losy jej rodziców, o których sam Stanisław Przybyszewski w Moich Współczesnych tak oto napisał:
Zarządcą Szarleja był przez długi szereg lat niezmiernie zacny człowiek, powstaniec z 1863 r. Mikołaj Siemianowski, a mógł się poszczycić nie byle, jaką towarzyszką swego życia. Pani Michalina nie posiadała wprawdzie głębszego wykształcenia, ale w zamian za to prawdziwą kulturę serca i współczującą, we wszystko wnikającą intuicję. Z głębokim wzruszeniem wspominam tę piękną postać, a nie wiem, dlaczego ile razy ją wspomnę przypomina mi się matka Szopena, Justyna Krzyżanowska.


Michalina z Rygiewiczów poślubiła Mikołaja w 1865 r., gdy ten wrócił z rocznej odsiadki w słynnym berlińskim Moabicie. Oboje czynnie zaangażowali się w powstaniu styczniowym. Ona była łączniczką między lazaretem powstańczym w Strzelnie a dworem szarlejskim oraz sztabem pułkownika Wincentego Raczkowskiego, stacjonującym w majątku Karczyn. W nim też został aresztowany za udział w powstaniu Mikołaj, osądzony i skazany. Z tej miłości, która zakiełkowała w czasie powstania, zrodziło się małżonkom dziewięcioro dzieci. Dwoje z nich szczególną odegrało rolę w dziejach: prowincjonalnego Strzelna - Wanda, Górnego Śląska i Poznania - Józef.

Nasza bohaterka Wanda Maria, urodą swą podobna matce, na świat przyszła 14 lipca 1874 r. w dworku zarządcy majętnością Szarlej, Mikołaja, który w owym czasie zarządzał dobrami imć Augustyna Kościelskiego, rozciągającymi się po wschodniej stronie Gopła. Oboje panowie walczyli w potyczkach powstańczych, oboje też stali się dozgonnymi przyjaciółmi, dowodem czego było danie Mikołajowi - po jego przejściu na emeryturę - w dożywotnią dzierżawę folwarku Arturowo koło Karczyna. W atmosferze patriotyzmu i tęsknoty za wolną ojczyzną upływały Wandzie lata dzieciństwa i młodości, wywierając wpływ na jej całe późniejsze życie. Rodzice zaprzyjaźnili się z osiadłą w pobliskim Łojewie rodziną nauczyciela miejscowej szkoły ludowej, Józefa Przybyszewskim. Przyjaźń ta przelała się również na dzieci, szczególnie Wandę i Józefa, z jednej strony oraz Stanisława i Józefa - z drugiej.

Pod koniec lat 80-tych XIX w. Siemianowscy przenieśli się do Strzelna, naówczas miasta powiatowego. Tutaj rodzice zakupili przy ul. Kościelnej dom, zwany „Domem pod lipą“ i zamieszkali w nim korzystając z dobrodziejstwa emerytury. Mikołaj otworzył kancelarię doradczo-korespondencyjną. Młodsze rodzeństwo Wandy zdobywało umiejętności kupieckie, zaś ona sama uczyła się krawiectwa, kapelusznictwa oraz kupiectwa. Swą wiedzę pogłębiała w Poznaniu uzyskując dogłębne wykształcenie, jako marszandka. Z czasem rodzeństwo usamodzielniło się, natomiast Wanda pozostała przy rodzicach.


Tuż po 1897 r. otworzyła w Rynku, w lokalu zajmowanym później przez aptekę „Pod orłem“, własną działalność gospodarczą w zakresie handlu towarami krótkimi, galanterii damskiej i kapelusznictwa. O znaczeniu i prężności firmy prowadzonej przez Wandę niech zaświadczy fakt wizyty w tym zakładzie samego nadprezydenta prowincji poznańskiej Hugona von Wilamowitz-Moellendorffa, który „zakład“ ten uznał za wzór dla tego typu placówek, jaki powinni prowadzić Niemcy a nie Polacy. Z wizyty dygnitarza zachowała się barwna relacja spisana ręką ciotki Wandy.

Uzyskawszy względnie dobrą pozycję materialną, uczestniczyła w szeroko pojętej działalności społecznej, którą łączyła z niesieniem pomocy materialnej licznej rodzinie, prześladowanej za działalność patriotyczną przez zaborcę. Przykładem jej postawy pro rodzinnej może być brat Józef (1866-1931), związany Z Górnym Śląskiem i Poznaniem, działacz narodowy, wydawca „Głosu Śląskiego“, redaktor „Kuriera Poznańskiego“, współredaktor bytomskiego „Katolika“, kandydat z listy polskiej do sejmu pruskiego, którego rodzinę hojnym groszem wspierała. Szczególnie wówczas, kiedy Józefa aresztowano za bezkompromisowe toczenie walki o polskość Śląska. Otoczyła opieką również dzieci drugiego brata, któremu wojskowy „dryl pruski“ zrujnował zdrowie i spowodował jego przedwczesną śmierć. Ratując na zdrowiu, jak też przed germanizacją w zniemczonej Bydgoszczy, objęła troje bratanków swoją bezpośrednią opieką. Kiedy z kolei zmarł szwagier Stanisław Strzelecki, pod swe skrzydła przyjęła siostrę Helenę z pięciorgiem małych dzieci.

Przez 15 lat sprawowała w Strzelnie funkcję społecznej bibliotekarki w Towarzystwie Przemysłowców, a następnie w Towarzystwie Czytelni Ludowych (TCL). Uczyła pisać i czytać po polsku osoby w tym względzie zaniedbane, udzielała się przy tym w niesieniu pomocy charytatywnej organizowanej przez Kościół i polskie organizacje społeczno-gospodarcze. Jej szczególna skromność przejawiała się w upodobaniu rzeczy małych, z których, jak sama mówiła - najbardziej ceniła sobie wyróżnienie, jakie otrzymała w 1917 r. z rąk ks. Bolesława Jaśkowskiego, patrona Towarzystwa Przemysłowców w Strzelnie, w postaci tomiku „Złotych myśli“ Henryka Sienkiewicza. Już później, w latach powojennych powtarzała, że najbardziej ze wszystkich wyróżnień ceni sobie ten tomik z wpisem zamordowanego przez hitlerowców, ks. Jaśkowskiego, wikariusza strzeleńskiego oraz późniejszego proboszcza i kanonika w Inowrocławiu. Społeczne uznanie, za całokształt patriotyczno-obywatelskiej działalności, znalazło swój wyraz w wybraniu jej posłem do Sejmu Dzielnicowego w Poznaniu w 1918 r. Pośród reprezentantami wysokiej izby Wanda Siemianowska, jako jedna z nielicznych pań, wyróżniała się w swej profesji mianem „kobiety pracującej“.

Siedzą druga od lewej Wanda Siemianowska, ks. prałat Ignacy Czechowski i ks. Franciszek Wasiela w asyście Młodych Polek.
Z chwilą wybuchu Powstania Wielkopolskiego włączyła się natychmiast w jego nurt, niosąc wzorem rodziców pomoc rannym uczestnikom walk niepodległościowych. Również i ich rodzinom, jak i rodzinom poległych powstańców. Wyzwolenie Strzelna 2 stycznia 1919 r. przeżyła najradośniej. Ostrzelany w wyniku działań powstańczych dom rodzinny przyozdobiła ręcznie haftowanymi, u schyłku okresu zaborów, sztandarami, na których czerwonym tle lśniły srebrno-białe orły. Te symbole miłości ku wolnej ojczyźnie i nie wzruszonej wiary w jej szybkie wyzwolenie, zniszczone zostały później przez okupanta niemieckiego. Ale to temat na odrębną opowieść.


Już w wolnej Polsce, nie bacząc na swój wiek, kontynuowała pracę społeczną, zwłaszcza w Związku Obrony Kresów Zachodnich, organizując kolonie dla polskich dzieci z Niemiec. Przez wiele lat, jako przewodnicząca stała na czele Narodowej Organizacji Kobiet - ugrupowania politycznego o charakterze narodowo-katolickim. W kwietniu 1939 r. za długoletnią działalność społeczną nadano jej członkostwo honorowe tejże organizacji. Uczestniczyła w oficjalnej delegacji powiatu w pogrzebie znanego jej z dzieciństwa i bliskiego rodzinie, Stanisława Przybyszewskiego w Górze. Brała udział w uroczystości przekazania Wojsku Polskiemu w Inowrocławiu broni ufundowanej przez społeczeństwo polskie. Jej postawa opozycyjna do rządów majowych była powodem, że dopiero 1 października 1938 r., z okazji zbliżającej się rocznicy wybuchu Powstania Wielkopolskiego, odznaczona została za działalność niepodległościową Srebrnym Krzyżem Zasługi. Wcześniej uhonorowana została przez papieża Piusa XI dyplomem i papieskim Krzyżem Pro Ecclesia et Pontifice za całokształt pracy na rzecz Kościoła. W okresie międzywojennym była patronką wielu organizacji społecznych i stowarzyszeń katolickich, spośród których szczególnie upodobała sobie Stowarzyszenie Młodzieży Żeńskiej „Młode Polki“. Była bliską współpracowniczką ks. prałata Ignacego Czechowskiego w organizowaniu i niesieniu pomocy ubogim w ramach działalności charytatywnej parafii strzeleńskiej. Przewodniczyła Stowarzyszeniu Pań Różańcowych.


Pod koniec lat trzydziestych schorowana i pozostająca na utrzymaniu siostrzeńca Mariana Strzeleckiego, była zawsze przykładem bezinteresownego patriotyzmu. Załamanie się państwowości polskiej i okres upokarzającej okupacji przeżyła Wanda Siemianowska głęboko, zawsze jednak z godnością właściwą doświadczonej w walce z naporem germanizacyjnym, Polce. Temu okresowi w jej życiu poświęcę odrębny artykuł. Zmarła 11 kwietnia 1951 r. i spoczęła w kwaterze rodzinnej na starej strzeleńskiej nekropolii.

wtorek, 23 czerwca 2020

Byście nie zapomnieli…



Dzisiaj minie siedemnasty dzień postu blogowego, czyli nie publikowania artykułów. Wytłumaczenie może być tylko jedno - brak czasu. Właśnie skończyłem pisanie tekstu do albumu Strzelno to jest wielka rzecz. Na tydzień czasu odkładam go, by przeszedł kwarantannę i wrócę znowu do niego, by go dopieścić i wygłaskać.   

W międzyczasie pisania, w dni pogodne we wczesnych godzinach rannych i późnymi popołudniami było wiele wyjazdów w teren, spacerów po mieście - w towarzystwie Heliodora i Jana i robienie zdjęć. W tej pracy wspomaga nas Paweł dokumentujący przyrodę naszych lasów i ich otoczenie. To on robi zdjęcia z drona, posiadając stosowne uprawnienia i licencje. Obrazy mają wypełnić większość z 80 % pojemności albumu i stanowić niejako tło do tych starych widoków miasta i poszczególnych wsi. Pogoda niesprzyjająca utrwalaniu obrazów, deszcz, nieodpowiednie nasłonecznienie, dni pochmurne sprawiły, że mamy opóźnienie. Na dobitkę, ograniczenia wprowadzone pandemicznymi przepisami ostro wyhamowały nasz pęd ku finałowi. Ale jak to już przed nami mądrzejsi powiedzieli, czas nie tylko goni, czas pozwala nadrabiać zaległości. Warunek jest jeden, trzeba go mieć, by w odpowiednim momencie zawiesić wiechę.


Przemierzając zaułki naszego miasta, docierając do licznych miejscowości, wsi, przysiółków i miejsc szczególnych, o większej i nieco skromniejszej urodzie potwierdzam moje dawne spostrzeżenia - Strzelno zasługuje na więcej niż możemy dać. Przy tej okazji spostrzeżenie to mogę odnieść do wielu ludzi napotkanych podczas tej naszej peregrynacji - oni też zasługują na więcej niż dostają… Co nas cieszy, to, to, że są jeszcze pasjonaci, którzy robią wiele dla otoczenia, podają pomocną dłoń, podpowiadają, mobilizują i świecąc przykładem, zaprzęgając się do ciężkiej, niekiedy niedocenianej pracy na rzecz swoich maleńkich ojczyzn.

Nie ma na świecie rzeczy brzydkich. Określenie to powstało z nygustwa, czyli z niechęci do wysiłku. To człowiek swoją pracą może wpłynąć na każdy przedmiot, skrawek ziemi, otoczenie, dom, zagrodę, ulicę, wieś, miasto, by uczynić je przyjaznymi oku. Wystarczy wyjść poza zaścianek, podejrzeć u innych i podobający się obraz przenieść do swojego otoczenia. Po prostu zaprowadzić ład u siebie. Przykładów takiego pozytywnego działanie w naszych środowiskach jest wiele. To cieszy, to nastraja pozytywnie, bo to w końcu służy nam wszystkim. Tak więc, dostrzegając cokolwiek, co zakłóca nasze względne pojęcie piękna sprawmy swoim postępowaniem i zachowaniem, by to odmienić, by swoim czarodziejskim zachowaniem - pracą wyczarować obraz przyjazny naszemu oku.

Foto.: Heliodor Ruciński     

sobota, 6 czerwca 2020

Pięknieje serce miasta - Strzelno to jest wielka rzecz...




Szarość, marazm pomimo, że paleta kolorów towarzyszyła nam codziennie w elewacjach i przemykających sylwetkach mieszkańców, nagle zostały przerwana. Pierwszym przejawem wypierania oklepanej barwy było ustawienie nowych ławeczek przy pomniku poświęconemu ofiarom II wojny światowej oraz wzdłuż pasa zieleni przy chodniku wzdłuż płotu cmentarnego. Przybyło również na skwerze po byłym parku przy Banku PKO. Kwiatuszkiem miłym dla oka było ustawienie dwóch stylizowanych na pniaki donic wypełnionych kwieciem. Ale to co stanęło wczoraj na strzeleńskim placu centralnym, w sercu miasta, na Rynku przerosło nasze - mieszkańców wyobrażenia.

Z wyciętych, starych, 70-letnich topoli, które swym stanem biologicznego kresu życia zagrażały spacerowiczom w Parku im. Tadeusza Kościuszki, w firmie DESPOL Ryszarda Panfila wykonano cacka, które przyozdobiły serce naszego miasta. Dzisiaj z rana poszliśmy z małżonką na Rynek by zanurkować w nowym, przejrzystym, pełnym uroku miejscu. W pewnym momencie poczuliśmy się jakbyśmy znaleźli się w pięknej galerii wypełnionej dziełami sztuki. Nie, nie przesadzam, pójdźcie sami i zobaczcie - po prostu jest pięknie. Rynek zaczyna nowe życie, zacznijmy je razem - Strzelno to wielka rzecz!


































Foto.: Heliodor Ruciński

czwartek, 4 czerwca 2020

Antoni Lubik (1896-1938)



Od wielu lat poszukiwałem danych do biogramu Antoniego Lubika, nauczyciela w Szkole Katolickiej w Sławsku Małym. Głównym powodem moich dociekań było poznanie autora Geografii powiatu strzelińskiego, broszury napisanej przez niego i wydanej w 1927 r. w Strzelnie nakładem Księgarni Józefa Musiałkiewicza. Z tym rokiem wszelka wiedza o nauczycielu urywała się, gdyż opuścił on nasz teren, przenosząc się do Boruszyna w okolice Obornik. Fascynowała mnie ta postać, gdyż ta jego książeczka była moim pierwszym kompendium wiedzy o powiecie strzeleńskim i bardzo często z niej korzystałem. Pisząc przedmowę do Geografii… Lubik zaznaczył, że książeczka ma być w pierwszym rzędzie jako podręcznik dla nauczycieli. Dalej pisał, iż człowiek wrósł jak dąb w tę ziemię i dlatego kocha ją całą swą duszą. Pielęgnowanie tego uczucia jest prawdziwym i najszczytniejszym celem tej książeczki. Zachętą dla młodego czytelnika, by sięgnął po tę pozycję, stała się swoista inwokacja, fragment Pieśni o naszej ziemi Wincentego Pola umieszczonej na wstępie opisu: „A czy znasz ty bracie młody twoje ziemie, twoje wody“. Słowa te świadczą, że już wówczas wielką wagę przykładano do uczenia dzieci o małych ojczyznach. I tak, od nitki do kłębka, czyli podczas licznych moich kwerend, zacząłem odkrywać to nazwisko, aż w końcu udało mi się dopełnić wiedzę na tyle, by o nim napisać.

Antoni Lubik urodził się w 1896 r. w Berlinie jako syn Andrzeja, którego korzenie wywodzą się z parafii Kamionna w powiecie międzychodzkim. W miejscowości tej na świat przyszedł również jego kuzyn ks. Tadeusz Lubik (1908-1990). Antoni nauki pobierał na preparandzie w berlińskiej dzielnicy Neukölln. Była to szkoła przygotowująca do seminarium nauczycielskiego, czyli do zdobycia zawodu nauczyciela. Po jej pomyślnym ukończeniu kontynuował naukę w Królewskim Seminarium Nauczycielskim w Paradyżu - współczesna nazwa miejscowości Gościkowo w powiecie świebodzińskim.


Po ukończeniu seminarium odbył służbę wojskową w armii niemieckiej. Po niej został nauczycielem wiejskim w Neupetershain w powiecie Calau w Brandenburgii. W 1919 r. przybył do Poznania i oddał się do dyspozycji władz. 15 kwietnia 1920 r. przybył do Sławska Małego i z nominacją wsteczną od 1 kwietnia objął stanowisko stałego nauczyciela. Zaraz też doprowadził do zmiany dozoru szkolnego, wprowadzając obok dwóch miejscowych Niemców, trzech Polaków. Poza nauką w Sławsku, prowadził również zastępstwa w ewangelickich szkołach w Ciechrzu i Stodolnie. W trakcie pobytu na tym terenie uzupełniał swoje kwalifikacje, uczestnicząc w kursach i szkoleniach. Przez cały czas skrupulatnie prowadził kronikę szkolną, która stała się również kroniką wydarzeń wiejskich jak i wydarzeń ze Strzelna i okolicy. Poznając co raz lepiej swoją nową małą ojczyznę, zaczął zbierać materiały do dziejów regionu. W ten sposób w lipcu 1927 r. sfinalizował pisanie broszury Geografia powiatu strzelińskiego. Swoje doświadczenia pedagogiczne również przelewał na papier, czego przykładem może być opublikowanie w dwutygodniku nauczycielstwa polskiego „Przyjaciel Szkoły“ artykułu: Zadania żartobliwe i zagadki matematyczne.

W części wstępnej liczącego cztery strony artykułu, napisał jakże ważne i pierwszorzędne słowa: Cała sztuka nauczania powinna jednak polegać na tym, aby nuda nie panowała w izbie szkolnej, aby nauczyciel umiał uczynić przedmiot interesującym. W wypadkach, gdzie
z powodu utrwalenia pewnego działania ćwiczenia mniej interesują i uwaga dzieci słabnie,
może nauczyciel wywołać sytuacje wesołe. Dziecko jest za to bardzo wdzięczne, gdyż lubi się śmiać. Śmiech jest zresztą właściwością człowieka. Śmiech to czynnik metodyczny pierwszej wagi.

Po upływie siedmiu lat pobytu w Sławski, Lubik odnotował w Kronice…, z dniem 1 października 1927 r. opuszczam tutejszą posadę i obejmuję kierownictwo czteroklasowej szkoły w Boruszynie powiat obornicki. Memu następcy życzę z całego serca Błogosławieństwa Bożego. W roku następnym (1928), od 1 września objął posadę nauczyciela stałego w Szkole Powszechnej w Rogowie w powiecie żnińskim. Już w 1930 r. został kierownikiem tejże szkoły, a zarazem kierownikiem Szkoły Dokształcającej w tej miejscowości, z jednoczesnym powierzeniem mu przez kuratorium funkcji stałego delegata w komisjach egzaminów czeladniczych.

Budynek byłej szkoły w Sławsku Dolnym, części wsi zwanej Sławsko Małe.
Poza pracą dydaktyczną włączył się w życie społeczne Rogowa i powiatu Żnińskiego. Piastował najrozmaitsze stanowiska społeczne i samorządowe oraz brał żywy udział w życiu publicznym. Był prezesem Akcji Katolickiej, wiceprezesem miejscowego Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół“, aktywnym członkowie Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Od 1931 r. piastował funkcję prezesa Towarzystwa Bartników na Rogowo i okolice, a w Zarządzie Koła Śpiewackiego pełnił obowiązki radnego. W 1936 r. wspólnie z Kołem PCK uruchomił w szkole kuchnię dla ubogich dzieci. Nie było w Rogowie uroczystości, rocznicy, czy akademii, by kierownik Lubik nie wystąpił z okolicznościowym referatem, czy prelekcją. Jeszcze w styczniowej 1938 r. w trakcie uroczystość opłatka Koła Weteranów Powstań Narodowych RP w Rogowie wygłosił obszerny referat o historii Powstania Wielkopolskiego. Swoją uczynnością i chętną poradą zaskarbił sobie między tutejszym społeczeństwem jak największy szacunek i zaufanie.

Wkrótce po tym spotkaniu ciężko zachorował. Jak grom z nieba spadła na rogowian informacja o zgonie wielkiego społecznika. Antoni Lubik zmarł 13 września 1938 r. w szpitalu miejskim w Poznaniu, w 43 roku życia po długiej i ciężkiej chorobie. Pogrzeb, odbył się dnia 16 września i zgromadził bardzo licznie obywatelstwo miejscowe i okoliczne oraz organizacje społeczne ze sztandarami, jak również Radę Gminną i Gromadzką z zarządami na czele. Przybyli oddać ostatnią przysługę pp.: Starosta żniński, Powiatowy Komendant PWiWF oraz Inspektor Szkolny ze Żnina, który w serdecznych słowach pożegnał zmarłego przed szkołą. Trumnę z domu żałoby nieśli na swych barkach kolejno: koledzy, Sokoli w mundurach, oraz członkowie KSM. Kondukt prowadził kuzyn zmarłego ks. Tadeusz Lubik z Lwówka. Chór śpiewał: W mogile ciemnej.

Społeczeństwo straciło jednego z najaktywniejszych mieszkańców, wartościowego i szlachetnego obywatela. Zmarły pozostawił żonę i czworo drobnych dzieci.