środa, 24 czerwca 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 89 Ulica Kościelna - cz. 5

Dom pod lipami i rodzina Sielianowskich.

Przechodząc skrzyżowanie ulic, Kościelnej z Magazynową zatrzymujemy się przed domem Siemianowskich. Z wyglądu zewnętrznego robi wrażenie bycia budowlą bezstylową.  Jednakże, gdy został wystawiony ok. 1880 r. prezentowała się bardziej okazale, a to dzięki eklektycznemu wystrojowi elewacji frontowej. Niestety, zdobne elementy dekoracyjne zostały usunięte w trakcie remontów. Współcześnie jest to budowla pięcioosiowa z lokalem użytkowym w części parterowej, centralnie umieszczonym wejściem głównym i wtórnie wybitym otworem drzwiowym w miejscu okna na osi piątej. Oznaczona numerem 7, wcześniej policyjnym 11, była ostatnim budynkiem po lewej stronie ulicy Kościelnej. Następna kamienica należąca do Konkiewiczów stała już na tzw. gruntach miejskich, zwanych od średniowiecza zamkiem, o czym więcej będzie w kolejnym artykule. Dom Siemianowskich położony jest wprost wlotu w ulicę Gimnazjalną (dawniej Szeroką) i był świadkiem walk powstańczych 2 stycznia 1919 r., toczących się w drugim końcu ulicy, przy Vereinhausie - domu stowarzyszeń niemieckich.

Właściciel kamieniczki Mikołaj Siemianowski był osobą wielce zasłużoną i o niezłomnym duchu patriotycznym. Również taką osobą była jego małżonka Michalina oraz dzieci, a szczególnie syn Józef i córka Wanda. Były to osoby wielce zasłużone dla polskości, zatem i im poświęcę więcej uwagi. Przedtem dodam jeszcze, ze dziś dom ten należy do państwa Luberdów, Haliny i Kazimierza. Pani Halina dzierży go po rodzicach, Adamie i Zofii Noakach. W czasie PRL-u mieścił się w domu tym słynny sklep rybny, który w pamięci wielu mieszkańców utkwił, jako ten jedyny, w którym można było przed wigilią nabyć żywego karpia. Dziś w tym miejscu znajduje się studio kosmetyki pielęgnacyjnej.

Dzisiaj proponuję państwu opowieść, która ukazała się w formie artykułu mojego autorstwa w „Roczniku Wielkopolskiego Towarzystwa Genealogicznego »Gniazdo« 2009“ pt. O kobiecie wyzwolonej, jej wielkim sercu i organicznikowskich działaniach. Opowiadam w nim o mieszkance tego domu, Wandzie Siemianowskiej i jej rodzinie. Dawno, bardzo dawno temu mój wujek Marian Strzelecki, siostrzeniec bohaterki w listach z dalekiej Sarzyny opisał mi historię rodziny, a dopełniły ją opowieści mojej mamy Ireny Przybylskiej, szwagierki wujka Mariana. Zapraszam do lektury.

Wanda Siemianowska w młodym wieku
W mojej rodzinie, kiedy mówiło się o płci pięknej zawsze przywoływano ciotkę Wandę - strażniczkę cnót wszelakich. Tak czyniła moja mama, tak czynił wujek Marian. Oboje znali ją dobrze, mnie nie było pisane poznać znamienitej ciotki, gdyż zmarła na rok przed moim urodzeniem. Kiedy byłem już w sile młodzieńczego wieku i owładnęła mną pasja poznawania dziejów mego rodu, poprosiłem wujka, by spisał wszystko, co w jego pamięci o ciotce się zachowało. Sukcesywnie w latach 80-tych minionego stulecia, co miesiąc trafiały do mych rąk listy z odległego Podkarpacia pisane na przemian ręką krewniaka lub wystukiwane na maszynie, w których zawarte zostały najważniejsze momenty z dziejów rodziny, Siemianowskich. W sumie otrzymałem 36 listów, z nich jeden pięciostronicowy drobno zapisany pismem maszynowym. Wszystko to, połączone z przekazami mej mamy, złożyłoby się na spore opowiadanie, ale ja dzisiaj pragnę przybliżyć w fragmentach obrazek biograficzny pięknej kobiety i jej pasje życiowe.



Na początku nieco o korzeniach krewniaczki Wandy. Otóż, Siemianowscy z Kujaw wyszli z wielkopolskiego Siemianowa, wsi leżącej w powiecie gnieźnieńskim, w gminie Łubowo. Stąd na przełomie XV/XVI w. przenieśli się do województwa rawskiego leżącego na pograniczu mazowiecko-wielkopolskim. Tutaj we wsi Kłonowiec w powiecie gostyńskim w 1626 r. znajdujemy braci Jakuba i Seweryna Siemianowskich herbu Grzymała. Stąd rozproszyli się po Wielkopolsce i osiedlili się m.in. wokół Inowrocławia, szczególnie w parafiach: Jaksice i Góra.

Z jak zacnej rodziny pochodziła Wanda, wystarczy przywołać losy jej rodziców, o których sam Stanisław Przybyszewski w Moich Współczesnych tak oto napisał:
Zarządcą Szarleja był przez długi szereg lat niezmiernie zacny człowiek, powstaniec z 1863 r. Mikołaj Siemianowski, a mógł się poszczycić nie byle, jaką towarzyszką swego życia. Pani Michalina nie posiadała wprawdzie głębszego wykształcenia, ale w zamian za to prawdziwą kulturę serca i współczującą, we wszystko wnikającą intuicję. Z głębokim wzruszeniem wspominam tę piękną postać, a nie wiem, dlaczego ile razy ją wspomnę przypomina mi się matka Szopena, Justyna Krzyżanowska.


Michalina z Rygiewiczów poślubiła Mikołaja w 1865 r., gdy ten wrócił z rocznej odsiadki w słynnym berlińskim Moabicie. Oboje czynnie zaangażowali się w powstaniu styczniowym. Ona była łączniczką między lazaretem powstańczym w Strzelnie a dworem szarlejskim oraz sztabem pułkownika Wincentego Raczkowskiego, stacjonującym w majątku Karczyn. W nim też został aresztowany za udział w powstaniu Mikołaj, osądzony i skazany. Z tej miłości, która zakiełkowała w czasie powstania, zrodziło się małżonkom dziewięcioro dzieci. Dwoje z nich szczególną odegrało rolę w dziejach: prowincjonalnego Strzelna - Wanda, Górnego Śląska i Poznania - Józef.

Nasza bohaterka Wanda Maria, urodą swą podobna matce, na świat przyszła 14 lipca 1874 r. w dworku zarządcy majętnością Szarlej, Mikołaja, który w owym czasie zarządzał dobrami imć Augustyna Kościelskiego, rozciągającymi się po wschodniej stronie Gopła. Oboje panowie walczyli w potyczkach powstańczych, oboje też stali się dozgonnymi przyjaciółmi, dowodem czego było danie Mikołajowi - po jego przejściu na emeryturę - w dożywotnią dzierżawę folwarku Arturowo koło Karczyna. W atmosferze patriotyzmu i tęsknoty za wolną ojczyzną upływały Wandzie lata dzieciństwa i młodości, wywierając wpływ na jej całe późniejsze życie. Rodzice zaprzyjaźnili się z osiadłą w pobliskim Łojewie rodziną nauczyciela miejscowej szkoły ludowej, Józefa Przybyszewskim. Przyjaźń ta przelała się również na dzieci, szczególnie Wandę i Józefa, z jednej strony oraz Stanisława i Józefa - z drugiej.

Pod koniec lat 80-tych XIX w. Siemianowscy przenieśli się do Strzelna, naówczas miasta powiatowego. Tutaj rodzice zakupili przy ul. Kościelnej dom, zwany „Domem pod lipą“ i zamieszkali w nim korzystając z dobrodziejstwa emerytury. Mikołaj otworzył kancelarię doradczo-korespondencyjną. Młodsze rodzeństwo Wandy zdobywało umiejętności kupieckie, zaś ona sama uczyła się krawiectwa, kapelusznictwa oraz kupiectwa. Swą wiedzę pogłębiała w Poznaniu uzyskując dogłębne wykształcenie, jako marszandka. Z czasem rodzeństwo usamodzielniło się, natomiast Wanda pozostała przy rodzicach.


Tuż po 1897 r. otworzyła w Rynku, w lokalu zajmowanym później przez aptekę „Pod orłem“, własną działalność gospodarczą w zakresie handlu towarami krótkimi, galanterii damskiej i kapelusznictwa. O znaczeniu i prężności firmy prowadzonej przez Wandę niech zaświadczy fakt wizyty w tym zakładzie samego nadprezydenta prowincji poznańskiej Hugona von Wilamowitz-Moellendorffa, który „zakład“ ten uznał za wzór dla tego typu placówek, jaki powinni prowadzić Niemcy a nie Polacy. Z wizyty dygnitarza zachowała się barwna relacja spisana ręką ciotki Wandy.

Uzyskawszy względnie dobrą pozycję materialną, uczestniczyła w szeroko pojętej działalności społecznej, którą łączyła z niesieniem pomocy materialnej licznej rodzinie, prześladowanej za działalność patriotyczną przez zaborcę. Przykładem jej postawy pro rodzinnej może być brat Józef (1866-1931), związany Z Górnym Śląskiem i Poznaniem, działacz narodowy, wydawca „Głosu Śląskiego“, redaktor „Kuriera Poznańskiego“, współredaktor bytomskiego „Katolika“, kandydat z listy polskiej do sejmu pruskiego, którego rodzinę hojnym groszem wspierała. Szczególnie wówczas, kiedy Józefa aresztowano za bezkompromisowe toczenie walki o polskość Śląska. Otoczyła opieką również dzieci drugiego brata, któremu wojskowy „dryl pruski“ zrujnował zdrowie i spowodował jego przedwczesną śmierć. Ratując na zdrowiu, jak też przed germanizacją w zniemczonej Bydgoszczy, objęła troje bratanków swoją bezpośrednią opieką. Kiedy z kolei zmarł szwagier Stanisław Strzelecki, pod swe skrzydła przyjęła siostrę Helenę z pięciorgiem małych dzieci.

Przez 15 lat sprawowała w Strzelnie funkcję społecznej bibliotekarki w Towarzystwie Przemysłowców, a następnie w Towarzystwie Czytelni Ludowych (TCL). Uczyła pisać i czytać po polsku osoby w tym względzie zaniedbane, udzielała się przy tym w niesieniu pomocy charytatywnej organizowanej przez Kościół i polskie organizacje społeczno-gospodarcze. Jej szczególna skromność przejawiała się w upodobaniu rzeczy małych, z których, jak sama mówiła - najbardziej ceniła sobie wyróżnienie, jakie otrzymała w 1917 r. z rąk ks. Bolesława Jaśkowskiego, patrona Towarzystwa Przemysłowców w Strzelnie, w postaci tomiku „Złotych myśli“ Henryka Sienkiewicza. Już później, w latach powojennych powtarzała, że najbardziej ze wszystkich wyróżnień ceni sobie ten tomik z wpisem zamordowanego przez hitlerowców, ks. Jaśkowskiego, wikariusza strzeleńskiego oraz późniejszego proboszcza i kanonika w Inowrocławiu. Społeczne uznanie, za całokształt patriotyczno-obywatelskiej działalności, znalazło swój wyraz w wybraniu jej posłem do Sejmu Dzielnicowego w Poznaniu w 1918 r. Pośród reprezentantami wysokiej izby Wanda Siemianowska, jako jedna z nielicznych pań, wyróżniała się w swej profesji mianem „kobiety pracującej“.

Siedzą druga od lewej Wanda Siemianowska, ks. prałat Ignacy Czechowski i ks. Franciszek Wasiela w asyście Młodych Polek.
Z chwilą wybuchu Powstania Wielkopolskiego włączyła się natychmiast w jego nurt, niosąc wzorem rodziców pomoc rannym uczestnikom walk niepodległościowych. Również i ich rodzinom, jak i rodzinom poległych powstańców. Wyzwolenie Strzelna 2 stycznia 1919 r. przeżyła najradośniej. Ostrzelany w wyniku działań powstańczych dom rodzinny przyozdobiła ręcznie haftowanymi, u schyłku okresu zaborów, sztandarami, na których czerwonym tle lśniły srebrno-białe orły. Te symbole miłości ku wolnej ojczyźnie i nie wzruszonej wiary w jej szybkie wyzwolenie, zniszczone zostały później przez okupanta niemieckiego. Ale to temat na odrębną opowieść.


Już w wolnej Polsce, nie bacząc na swój wiek, kontynuowała pracę społeczną, zwłaszcza w Związku Obrony Kresów Zachodnich, organizując kolonie dla polskich dzieci z Niemiec. Przez wiele lat, jako przewodnicząca stała na czele Narodowej Organizacji Kobiet - ugrupowania politycznego o charakterze narodowo-katolickim. W kwietniu 1939 r. za długoletnią działalność społeczną nadano jej członkostwo honorowe tejże organizacji. Uczestniczyła w oficjalnej delegacji powiatu w pogrzebie znanego jej z dzieciństwa i bliskiego rodzinie, Stanisława Przybyszewskiego w Górze. Brała udział w uroczystości przekazania Wojsku Polskiemu w Inowrocławiu broni ufundowanej przez społeczeństwo polskie. Jej postawa opozycyjna do rządów majowych była powodem, że dopiero 1 października 1938 r., z okazji zbliżającej się rocznicy wybuchu Powstania Wielkopolskiego, odznaczona została za działalność niepodległościową Srebrnym Krzyżem Zasługi. Wcześniej uhonorowana została przez papieża Piusa XI dyplomem i papieskim Krzyżem Pro Ecclesia et Pontifice za całokształt pracy na rzecz Kościoła. W okresie międzywojennym była patronką wielu organizacji społecznych i stowarzyszeń katolickich, spośród których szczególnie upodobała sobie Stowarzyszenie Młodzieży Żeńskiej „Młode Polki“. Była bliską współpracowniczką ks. prałata Ignacego Czechowskiego w organizowaniu i niesieniu pomocy ubogim w ramach działalności charytatywnej parafii strzeleńskiej. Przewodniczyła Stowarzyszeniu Pań Różańcowych.


Pod koniec lat trzydziestych schorowana i pozostająca na utrzymaniu siostrzeńca Mariana Strzeleckiego, była zawsze przykładem bezinteresownego patriotyzmu. Załamanie się państwowości polskiej i okres upokarzającej okupacji przeżyła Wanda Siemianowska głęboko, zawsze jednak z godnością właściwą doświadczonej w walce z naporem germanizacyjnym, Polce. Temu okresowi w jej życiu poświęcę odrębny artykuł. Zmarła 11 kwietnia 1951 r. i spoczęła w kwaterze rodzinnej na starej strzeleńskiej nekropolii.

wtorek, 23 czerwca 2020

Byście nie zapomnieli…



Dzisiaj minie siedemnasty dzień postu blogowego, czyli nie publikowania artykułów. Wytłumaczenie może być tylko jedno - brak czasu. Właśnie skończyłem pisanie tekstu do albumu Strzelno to jest wielka rzecz. Na tydzień czasu odkładam go, by przeszedł kwarantannę i wrócę znowu do niego, by go dopieścić i wygłaskać.   

W międzyczasie pisania, w dni pogodne we wczesnych godzinach rannych i późnymi popołudniami było wiele wyjazdów w teren, spacerów po mieście - w towarzystwie Heliodora i Jana i robienie zdjęć. W tej pracy wspomaga nas Paweł dokumentujący przyrodę naszych lasów i ich otoczenie. To on robi zdjęcia z drona, posiadając stosowne uprawnienia i licencje. Obrazy mają wypełnić większość z 80 % pojemności albumu i stanowić niejako tło do tych starych widoków miasta i poszczególnych wsi. Pogoda niesprzyjająca utrwalaniu obrazów, deszcz, nieodpowiednie nasłonecznienie, dni pochmurne sprawiły, że mamy opóźnienie. Na dobitkę, ograniczenia wprowadzone pandemicznymi przepisami ostro wyhamowały nasz pęd ku finałowi. Ale jak to już przed nami mądrzejsi powiedzieli, czas nie tylko goni, czas pozwala nadrabiać zaległości. Warunek jest jeden, trzeba go mieć, by w odpowiednim momencie zawiesić wiechę.


Przemierzając zaułki naszego miasta, docierając do licznych miejscowości, wsi, przysiółków i miejsc szczególnych, o większej i nieco skromniejszej urodzie potwierdzam moje dawne spostrzeżenia - Strzelno zasługuje na więcej niż możemy dać. Przy tej okazji spostrzeżenie to mogę odnieść do wielu ludzi napotkanych podczas tej naszej peregrynacji - oni też zasługują na więcej niż dostają… Co nas cieszy, to, to, że są jeszcze pasjonaci, którzy robią wiele dla otoczenia, podają pomocną dłoń, podpowiadają, mobilizują i świecąc przykładem, zaprzęgając się do ciężkiej, niekiedy niedocenianej pracy na rzecz swoich maleńkich ojczyzn.

Nie ma na świecie rzeczy brzydkich. Określenie to powstało z nygustwa, czyli z niechęci do wysiłku. To człowiek swoją pracą może wpłynąć na każdy przedmiot, skrawek ziemi, otoczenie, dom, zagrodę, ulicę, wieś, miasto, by uczynić je przyjaznymi oku. Wystarczy wyjść poza zaścianek, podejrzeć u innych i podobający się obraz przenieść do swojego otoczenia. Po prostu zaprowadzić ład u siebie. Przykładów takiego pozytywnego działanie w naszych środowiskach jest wiele. To cieszy, to nastraja pozytywnie, bo to w końcu służy nam wszystkim. Tak więc, dostrzegając cokolwiek, co zakłóca nasze względne pojęcie piękna sprawmy swoim postępowaniem i zachowaniem, by to odmienić, by swoim czarodziejskim zachowaniem - pracą wyczarować obraz przyjazny naszemu oku.

Foto.: Heliodor Ruciński     

sobota, 6 czerwca 2020

Pięknieje serce miasta - Strzelno to jest wielka rzecz...




Szarość, marazm pomimo, że paleta kolorów towarzyszyła nam codziennie w elewacjach i przemykających sylwetkach mieszkańców, nagle zostały przerwana. Pierwszym przejawem wypierania oklepanej barwy było ustawienie nowych ławeczek przy pomniku poświęconemu ofiarom II wojny światowej oraz wzdłuż pasa zieleni przy chodniku wzdłuż płotu cmentarnego. Przybyło również na skwerze po byłym parku przy Banku PKO. Kwiatuszkiem miłym dla oka było ustawienie dwóch stylizowanych na pniaki donic wypełnionych kwieciem. Ale to co stanęło wczoraj na strzeleńskim placu centralnym, w sercu miasta, na Rynku przerosło nasze - mieszkańców wyobrażenia.

Z wyciętych, starych, 70-letnich topoli, które swym stanem biologicznego kresu życia zagrażały spacerowiczom w Parku im. Tadeusza Kościuszki, w firmie DESPOL Ryszarda Panfila wykonano cacka, które przyozdobiły serce naszego miasta. Dzisiaj z rana poszliśmy z małżonką na Rynek by zanurkować w nowym, przejrzystym, pełnym uroku miejscu. W pewnym momencie poczuliśmy się jakbyśmy znaleźli się w pięknej galerii wypełnionej dziełami sztuki. Nie, nie przesadzam, pójdźcie sami i zobaczcie - po prostu jest pięknie. Rynek zaczyna nowe życie, zacznijmy je razem - Strzelno to wielka rzecz!


































Foto.: Heliodor Ruciński

czwartek, 4 czerwca 2020

Antoni Lubik (1896-1938)



Od wielu lat poszukiwałem danych do biogramu Antoniego Lubika, nauczyciela w Szkole Katolickiej w Sławsku Małym. Głównym powodem moich dociekań było poznanie autora Geografii powiatu strzelińskiego, broszury napisanej przez niego i wydanej w 1927 r. w Strzelnie nakładem Księgarni Józefa Musiałkiewicza. Z tym rokiem wszelka wiedza o nauczycielu urywała się, gdyż opuścił on nasz teren, przenosząc się do Boruszyna w okolice Obornik. Fascynowała mnie ta postać, gdyż ta jego książeczka była moim pierwszym kompendium wiedzy o powiecie strzeleńskim i bardzo często z niej korzystałem. Pisząc przedmowę do Geografii… Lubik zaznaczył, że książeczka ma być w pierwszym rzędzie jako podręcznik dla nauczycieli. Dalej pisał, iż człowiek wrósł jak dąb w tę ziemię i dlatego kocha ją całą swą duszą. Pielęgnowanie tego uczucia jest prawdziwym i najszczytniejszym celem tej książeczki. Zachętą dla młodego czytelnika, by sięgnął po tę pozycję, stała się swoista inwokacja, fragment Pieśni o naszej ziemi Wincentego Pola umieszczonej na wstępie opisu: „A czy znasz ty bracie młody twoje ziemie, twoje wody“. Słowa te świadczą, że już wówczas wielką wagę przykładano do uczenia dzieci o małych ojczyznach. I tak, od nitki do kłębka, czyli podczas licznych moich kwerend, zacząłem odkrywać to nazwisko, aż w końcu udało mi się dopełnić wiedzę na tyle, by o nim napisać.

Antoni Lubik urodził się w 1896 r. w Berlinie jako syn Andrzeja, którego korzenie wywodzą się z parafii Kamionna w powiecie międzychodzkim. W miejscowości tej na świat przyszedł również jego kuzyn ks. Tadeusz Lubik (1908-1990). Antoni nauki pobierał na preparandzie w berlińskiej dzielnicy Neukölln. Była to szkoła przygotowująca do seminarium nauczycielskiego, czyli do zdobycia zawodu nauczyciela. Po jej pomyślnym ukończeniu kontynuował naukę w Królewskim Seminarium Nauczycielskim w Paradyżu - współczesna nazwa miejscowości Gościkowo w powiecie świebodzińskim.


Po ukończeniu seminarium odbył służbę wojskową w armii niemieckiej. Po niej został nauczycielem wiejskim w Neupetershain w powiecie Calau w Brandenburgii. W 1919 r. przybył do Poznania i oddał się do dyspozycji władz. 15 kwietnia 1920 r. przybył do Sławska Małego i z nominacją wsteczną od 1 kwietnia objął stanowisko stałego nauczyciela. Zaraz też doprowadził do zmiany dozoru szkolnego, wprowadzając obok dwóch miejscowych Niemców, trzech Polaków. Poza nauką w Sławsku, prowadził również zastępstwa w ewangelickich szkołach w Ciechrzu i Stodolnie. W trakcie pobytu na tym terenie uzupełniał swoje kwalifikacje, uczestnicząc w kursach i szkoleniach. Przez cały czas skrupulatnie prowadził kronikę szkolną, która stała się również kroniką wydarzeń wiejskich jak i wydarzeń ze Strzelna i okolicy. Poznając co raz lepiej swoją nową małą ojczyznę, zaczął zbierać materiały do dziejów regionu. W ten sposób w lipcu 1927 r. sfinalizował pisanie broszury Geografia powiatu strzelińskiego. Swoje doświadczenia pedagogiczne również przelewał na papier, czego przykładem może być opublikowanie w dwutygodniku nauczycielstwa polskiego „Przyjaciel Szkoły“ artykułu: Zadania żartobliwe i zagadki matematyczne.

W części wstępnej liczącego cztery strony artykułu, napisał jakże ważne i pierwszorzędne słowa: Cała sztuka nauczania powinna jednak polegać na tym, aby nuda nie panowała w izbie szkolnej, aby nauczyciel umiał uczynić przedmiot interesującym. W wypadkach, gdzie
z powodu utrwalenia pewnego działania ćwiczenia mniej interesują i uwaga dzieci słabnie,
może nauczyciel wywołać sytuacje wesołe. Dziecko jest za to bardzo wdzięczne, gdyż lubi się śmiać. Śmiech jest zresztą właściwością człowieka. Śmiech to czynnik metodyczny pierwszej wagi.

Po upływie siedmiu lat pobytu w Sławski, Lubik odnotował w Kronice…, z dniem 1 października 1927 r. opuszczam tutejszą posadę i obejmuję kierownictwo czteroklasowej szkoły w Boruszynie powiat obornicki. Memu następcy życzę z całego serca Błogosławieństwa Bożego. W roku następnym (1928), od 1 września objął posadę nauczyciela stałego w Szkole Powszechnej w Rogowie w powiecie żnińskim. Już w 1930 r. został kierownikiem tejże szkoły, a zarazem kierownikiem Szkoły Dokształcającej w tej miejscowości, z jednoczesnym powierzeniem mu przez kuratorium funkcji stałego delegata w komisjach egzaminów czeladniczych.

Budynek byłej szkoły w Sławsku Dolnym, części wsi zwanej Sławsko Małe.
Poza pracą dydaktyczną włączył się w życie społeczne Rogowa i powiatu Żnińskiego. Piastował najrozmaitsze stanowiska społeczne i samorządowe oraz brał żywy udział w życiu publicznym. Był prezesem Akcji Katolickiej, wiceprezesem miejscowego Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół“, aktywnym członkowie Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Od 1931 r. piastował funkcję prezesa Towarzystwa Bartników na Rogowo i okolice, a w Zarządzie Koła Śpiewackiego pełnił obowiązki radnego. W 1936 r. wspólnie z Kołem PCK uruchomił w szkole kuchnię dla ubogich dzieci. Nie było w Rogowie uroczystości, rocznicy, czy akademii, by kierownik Lubik nie wystąpił z okolicznościowym referatem, czy prelekcją. Jeszcze w styczniowej 1938 r. w trakcie uroczystość opłatka Koła Weteranów Powstań Narodowych RP w Rogowie wygłosił obszerny referat o historii Powstania Wielkopolskiego. Swoją uczynnością i chętną poradą zaskarbił sobie między tutejszym społeczeństwem jak największy szacunek i zaufanie.

Wkrótce po tym spotkaniu ciężko zachorował. Jak grom z nieba spadła na rogowian informacja o zgonie wielkiego społecznika. Antoni Lubik zmarł 13 września 1938 r. w szpitalu miejskim w Poznaniu, w 43 roku życia po długiej i ciężkiej chorobie. Pogrzeb, odbył się dnia 16 września i zgromadził bardzo licznie obywatelstwo miejscowe i okoliczne oraz organizacje społeczne ze sztandarami, jak również Radę Gminną i Gromadzką z zarządami na czele. Przybyli oddać ostatnią przysługę pp.: Starosta żniński, Powiatowy Komendant PWiWF oraz Inspektor Szkolny ze Żnina, który w serdecznych słowach pożegnał zmarłego przed szkołą. Trumnę z domu żałoby nieśli na swych barkach kolejno: koledzy, Sokoli w mundurach, oraz członkowie KSM. Kondukt prowadził kuzyn zmarłego ks. Tadeusz Lubik z Lwówka. Chór śpiewał: W mogile ciemnej.

Społeczeństwo straciło jednego z najaktywniejszych mieszkańców, wartościowego i szlachetnego obywatela. Zmarły pozostawił żonę i czworo drobnych dzieci.

wtorek, 2 czerwca 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 88 Ulica Kościelna - cz. 4



W Strzelnie jest kilka okazałych kamienic, które swą kubaturą i wystrojem architektonicznym przyciągają oko. Jedną z nich jest kamienica Łagockich przy ul. Kościelnej 5. Dawniej gdy obowiązywała numeracja okrężna był to nr 10, od 1932 r. nr 8, następnie nr 7 i ostatecznie nr 5.  Obiekt został wzniesiony pod koniec XIX w., w modnym wówczas stylu eklektycznym i stanowił własność Józefa, a następnie Wojciecha Łagockich. Została wystawiona na planie litery 'L'. Swoimi zewnętrznymi elewacjami wypełnia narożnik ulic Kościelnej i Magazynowej. Kamienica wypełnia niemalże całą parcelę i złożona jest z trzykondygnacyjnej bryły. Obiekt nakryty jest dachem papowym jednospadowym. Elewacja budynku od strony frontowej jest ceglano-tynkowa, zaś boczna od ul. Magazynowej w całości tynkowana.




Z racji nietuzinkowej architektury szerzej opiszę wygląd zewnętrzny kamienicy. Elewacja frontowa jest sześcioosiowa. Na czwartej osi usytuowane jest wejście główne do kamienicy z oryginalnymi drzwiami z czasów powstania obiektu. W parterze zlokalizowane są lokale użytkowe posiadające witryny okienne - plastikowe i drzwiowe - drewniane, oryginalne z czasów powstania kamienicy. Parter zdobiony jest boniowaniem. Cała elewacja posiada bogaty wystrój podkreślający jej kompozycję złożoną z narożnikowych pilastrów, dwóch balkonów z metalowymi, kutymi balustradami, zdobnymi frontonami nadokiennymi i frontonem głównym. Między oknami, pięknie przyozdobionymi tynkowanymi obramieniami ścianę wypełnia czerwona cegła klinkierowa. Podziały poziome wyznaczone są gzymsami oddzielającymi poszczególne kondygnacje. Otwory okienne II kondygnacji poza tynkowanymi obramieniami przyozdobione są płycinami podokiennymi oraz nadokiennymi zwieńczeniami na wzór frontonów na wzór surbaissé. Środkowa para okien (oś 3 i 4) posiada boczne obramienia w kształcie pilastrów w wielkim porządku oraz przedziela je półkolumna. Jeszcze bardziej ozdobna jest para okien środkowych III kondygnacji. Ich otwory zakończone są półokrągło - łukowo z trzema bocznymi filarami podtrzymującymi okazały fronton nadokienny w kształcie zbliżonym do entrecoupé. W części poddasza tynkowany gładki fryz z okrągłymi otworami okiennymi. Środek elewacji wieńczy duży półokrągły fryz z przerwą wypełnioną formą wieżyczki i dwustronny profilowany drewniany gzyms okapowym, nad którym w narożnikach dwa murowane półucha.


Elewacja boczna od strony ul. Magazynowej jest siedmioosiowa z widocznymi ślepymi otworami okiennymi - blendami na całej wysokości osi 1. i 2. oraz na II i III kondygnacji osi 5. Jej podziały poziome wyznaczają gzymsy. W części parterowej na osi 7. w północnym narożniku znajduje się metalowa brama wjazdowa z zatartym pierwotnym obramowaniem. Okna II kondygnacji wieńczą frontony na wzór surbaissé, natomiast III kondygnacji frontony proste - listwowe. Fryz na linii poddasza wypełnia siedem okrągłych otworów okiennych. Niegdyś wieńczył całość profilowany drewniany gzyms okapowy. Niestety, z racji złego stanu technicznego został usunięty. Narożniki wieńczą dwa murowane półucha, między którymi znajdują się symetrycznie rozmieszczone murowane ucha. Elewacje budynku są w stanie niezadowalającym, a w części nawet w stanie złym. Wielka to szkoda, bo kamienica jest jedną z piękniejszych w naszym mieście. Zastanawiam się, jak byłoby można pomóc właścicielowi w przywróceniu dawnej świetności obiektowi? Udźwignięcie ciężaru remontu tak dużej kamienicy wymaga niewątpliwie wsparcia zewnętrznego.  

A teraz przejdźmy do ludzi, czyli właścicieli i mieszkańców tej pięknej kamienicy. Jej pierwszy właściciel Józef Łagocki nie był rodowitym strzelnianinem, dlatego trudno ustalić jego korzenie. Jego następca, Wojciech podobnie jak ojciec był stolarzem. O Józefie dowiadujemy się z Księgi adresowej, wydanej w Inowrocławiu w 1903 r., w której został on odnotowany jako stolarz. Natomiast Wojciech w siedem lat później dał ogłoszenie w Kalendarzu informacyjnym miasta Strzelna na rok 1910, reklamujące bogatą ofertę jego wyrobów. Otóż prowadził on sklep meblowy wraz z własną stolarnią. Specjalizował się w produkcji mebli i trumien dębowych i orzechowych, których na składzie miał pełny wybór. Znaczny jego dochód stanowił wynajem mieszkań. W 1910 r. w domu tym, jako lokatorzy, mieszkali m.in. nauczyciele Józef Makowski i Karl Holly oraz krawiec Jan Majewski.


Po Łagockich kolejnymi właścicielami kamienicy byli, Kierczyński, a następnie Edward Rajewski, którego potomek po dzisiaj dzierży tę nieruchomość. Ciekawostką z tłem tej kamienicy jest antysemicki nalot na właściciela, jaki przeprowadził międzywojenny „Dziennik Kujawski“ zamieszczając 3 grudnia 1926 r. następującą informację:
Szabesgoj (prześmiewcze określenie Polaka współpracującego z Żydami - to także katolik usługujący Żydom w dzień szabasu, kiedy oni sami nie mogli pracować - MP.). Edward Rajewski, kupiec ze Strzelna, właściciel nieruchomości przy ulicy Kościelnej wydzierżawił skład i mieszkanie żydkowi Samuelowi z Wilczyna. Pejsaty „obywatel“ już do Strzelna się przeprowadził i wydzierżawione ubikacje najął. Wstyd, wstyd, wstyd!
Z pozycji odległego czasu, dzisiaj jedynie możemy się śmiać, ale niestety, antysemityzm z czasów zaborów i lat międzywojennych towarzyszył strzelnianom na każdym kroku. Dotykał on wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób nawiązywali współpracę z miejscowymi Żydami. Te uderzenia nie pochodziły od samych strzelnian, ale od jednostek i narodowych organizacji zewnętrznych.

Po wojnie i po założeniu rodziny w kamienicy na I piętrze, od strony ul. Magazynowej zamieszkał Marian Lipiński, osoba wielce zasłużona dla strzeleńskiej kultury, a szczególnie tej powojennej. Później przeniósł się do jednej z kamienic w Rynku, która w części gospodarczej sąsiadowała z dużym ogrodem, będący rodzinną własnością. Marian Lipiński to serdeczny przyjaciel mojego ojca Ignacego. Oboje byli więźniami niemieckiego obozu zagłady KL Mauthausen-Gusen. Po wojnie utrzymywali niezwykle przyjacielskie kontakty.

Marian Lipiński
Strzelnianin z krwi i kości. Urodził się w 1911 r. w Strzelnie, w rodzinie Mieczysława i Franciszki z domu Lewandowska. Uczęszczał do Szkoły Wydziałowej w Strzelnie i po jej ukończeniu praktykował jako fryzjer, a następnie pracował jako urzędnik miejski. Już w okresie międzywojennym zaangażował się w życie kulturalne Strzelna. Był członkiem Chóru „Harmonia“ oraz Kółka Muzycznego. W 1938 r. za aktywność na niwie muzycznej oraz z okazji 15-lecia Kółka Muzycznego otrzymał okolicznościowy dyplom. W 1939 r. został wybrany wiceprezesem Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Był jednym z nielicznych mieszkańców posiadających własny motocykl, co na ówczesne czasy było, ho, ho, ho… Z tym pojazdem p. Marian miał taką przygodę, iż jej przebieg znalazł się na łamach „Dziennika Bydgoskiego“, który donosił:
W czwartek 13 lipca 1939 r. najechany został przez samochód ciężarowy Marian Lipiński jadący motocyklem. Nieszczęśliwy doznał złamania nogi. Umieszczono go w szpitalu powiatowym w Strzelnie.

Marian Lipiński w gronie członków Zarządu SKS - trzeci od lewej w okularach
Aresztowany przez Gestapo w 1940 r. za nielegalne słuchanie radia, był przetrzymywany w więzieniach w Inowrocławiu i Rawiczu, a w połowie grudnia 1942 r. osadzony w KL Mauthausen-Gusen - nr obozowy 47408. Poddany okrutnym prześladowaniom, w tym eksperymentom pseudomedycznym, jako królik doświadczalny, dzięki opiece i pomocy ze strony dra Antoniego Gościńskiego, przetrwał lata niewoli i w lipcu 1945 r. powrócił do rodzinnego Strzelna.

Po okresie rekonwalescencji podjął pracę w PSS „Społem“, jako kierownik sklepu z art. gospodarstwa domowego. Jednocześnie rozpoczął aktywną działalność na niwie kulturalnej. Współtworzył Kółko Teatralne przy Chórze „Harmonia“ oraz przy OSP, które prezentowały mieszkańcom miasta przeróżne sztuki teatralne. Marian Lipiński w tych przedsięwzięciach był aktorem, reżyserem, scenarzystą, dekoratorem i muzykiem - grał na skrzypcach. W pamięci strzelnian zapisała się sztuka „Piękny Rigo“ - wodewil w 4 aktach ze śpiewami i tańcami z cygańskiego życia. Sztuka ta zrobiła furorę i to również w okolicznych miastach, gdzie ją strzelnianie także wystawiali. Innym polem jego działalności było piastowanie w zarządzie Strzeleńskiego Klubu Sportowego, w sekcji piłkarskiej funkcji gospodarza.


Marian Lipiński w 1948 r. poślubił Barbarę Stempowską, z którą miał piątkę dzieci: Mieczysława, Marię, Małgorzatę, Andrzeja i Różę. Niestety, Mieczysław zmarł zaraz po urodzeniu. Z Andrzejem jesteśmy bardzo zaprzyjaźnieni, a nawet zostaliśmy szwagrami, mamy za żony siostry Andrzejewskie z Mogilna - On Zdzisławę, ja Lidię. Spotykamy się w rodzinnym ogrodzie Andrzeja przy ul. Ścianki i wówczas często i dużo wspominamy naszych rodziców, bardzo ze sobą zaprzyjaźnionych.
Marian zmarł w półtora roku po moim ojcu, 30 stycznia 1968 r. i został pochowany na starej strzeleńskiej nekropoli.

*
W domu tym mieszkał wraz z rodziną, legendarny już dzisiaj nauczyciel matematyki w Liceum Ogólnokształcącym w Strzelnie, Kazimierz Zdeb. Nauczanie rozpoczął w 1949 r. Przez krótki okres, bo w roku szkolnym 1957-1958 piastował stanowisko dyrektora szkoły. Wiele ciekawych anegdot o profesorze Zdebie opowiedziała mi swego czasu moja pierwsza małżonka Maria, która była jego uczennicą. Podczas spotkań z kolegami, którzy kończyli LO: Janem Szarkiem, Piotrem Płócienniczakiem i Heliodorem Rucińskim przysłuchuję się ich niekończącym się opowieściom o tej szkole i profesorze Zdebie.

W okresie PRL-u mieścił się na parterze tej kamienicy Zakład Fotograficzny Floriana Kupki - więźnia KL Mauthausen-Gusen, którego „uczniem“ był nasz bloogowy fotoreporter Heliodor Ruciński. Korzystałem również i ja z usług studia pana Floriana, robiąc sobie kilka zdjęć. Pan Florian udokumentował w obrazie wiele wydarzeń z dziejów naszego miasta. Zdjęcia te mamy w swoich kolekcjach. Były to pochody pierwszomajowe, mecze piłkarskie, a szczególnie manewry grupy rekonstrukcyjnej dra Alfreda Fiebiga.


Zdjęcie górne - Członkowie grupy rekonstrukcyjnej przed zakładem fotograficznym Floriana Kubki. Od lewej Antoni Kacperski na Cytacie, Alfred Fiebig na Kubicu i Władysław Staśkowiak na Nytku. Zdjęcie dolne - Florian Kupka lato 1964 r.
 I już na zakończenie dodam, że na parterze kamienicy mieścił się również Posterunek Energetyczny. Już po przemianach ustrojowych w lokalach użytkowych prowadzono sklepy z przeróżnymi branżami. W tym największym, po zakładzie fotograficznym, przez wiele lat po 2000-roku  działalność prowadził mój chrześniak Mariusz Kulse, który obecnie posiada duży i piękny sklep w Runku 20. Jest to słynny już dzisiaj na okolicę sklep „American Dream“, w którym można ubrać się od przysłowiowych stóp do głowy.

Zdjęcia współczesne kamienicy: Heliodor Ruciński