poniedziałek, 15 kwietnia 2019

O. Jan Nawrat Dzieje Częstochowy Kujawskiej - cz. 6



Jest to ostatnia część opowieści o Częstochowie Kujawskiej, czyli dziejach sanktuarium markowickiego za czasów ojców karmelitów. Przypomnę, że została ona napisana przez pierwszego proboszcza markowickiego ojca Jana Nawrata i została opublikowana w 1934 r. w "Piaście". Życzę przyjemnej lektury w czasie wielkanocnym.

VI
Źródłem dochodów Ojców Karmelitów markowickich był także browar, jaki u siebie prowadzili. Wyszynku nie mieli nigdy, bo ten był zastrzeżony jako wyłączny przywilej dziedziców. Piwo markowickie jednak musiało być wcale niezłe, bo przy zawarciu kontraktów Ojcowie płacili nie tylko pieniędzmi, ale i naturaliami, między którymi zawsze figuruje piwo. Dla ciekawości przytaczam kilka przykładów.

Dnia 26 maja 1754 r. O. Przeor, Walenty, od św. Agnieszki zgodził parobka, uczciwego Stefana Nowakowskiego. Za wierne usługi aż do Gód wymówił sobie 30 zł., jedne spodnie płócienne, jedną koszulę lnianą, parę butów, dwie beczki piwa, a trzecią za pieniądze.
- Tego samego dnia zgodziła się aż do końca roku dziewka Marianna pod warunkiem, że otrzyma 15 zł, parę trzewików i pończoch, trzy łokcie płótna na fartuch, półtora łokcia cienkiego płótna na chusteczkę na głowę i jedną beczkę piwa.
- Rzemieślnicy przy budowie kościoła i klasztoru pobierali piwa stosunkowo więcej, aż do 32 beczek.


Widać, że przodkowie piwem nie gardzili. Lecz myliłby się, kto by  i mniemał, że każdy, co na piwo się zgodził, też je sam wypił. Piwo, jak inne naturalia, było środkiem płatniczym, który w wiejskiej oberży albo sprzedawano lub na inne towary zamieniano. Dla Ojców gospodarstwo i połączony z nim przemysł gorzelniany był jednym z głównych źródeł, z którego opędzali wydatki na częste budowy, jakie wykonywali.


Przybywając do Markowie, zastali tutaj kościół drewniany i mały klasztorek, wzniesione kosztem fundatorów Bardzkich. Lecz już w pierwszej umowie zobowiązali się do powiększenia klasztoru o dalsze dziesięć celek, by się mogli sprowadzić w liczbie dwunastu. O budowie nowego murowanego kościoła już była mowa. Lecz z jego poświęceniem w roku 1714 nie skończyły się zabiegi i starania. Przeciągły się aż do końca osiemnastego wieku. W roku 1754 rozpoczęto budowę wieży; w roku 1763 snycerz toruński Jan Ernest Debes wykonywa główny ołtarz, który niestety nie zachował się w całości aż do dni naszych. Rok później Benedykt Haczkiewicz, wójt i zegarmistrz gnieźnieński, dostarcza zegar na wieżę. Następnego roku architekt Krysztofor Genelli szczytową ścianę za głównym ołtarzem przyozdobił kolumnami i sztukaturą aż do samego sklepienia. Całość dziś jeszcze wspaniale się przedstawia i świadczy o wielkim guście artystycznym mistrza. Artysta Jan Petri, malarz z Torunia, w roku 1771 wnętrze kościoła wymalował, nie szczędząc złota przy malowaniu ołtarzy i całego chóru. Sześć lat później Maciej Gruszczyński, snycerz z Mogilna, wykonał okratowanie ozdobne przed organami. Z końcem stulecia, 1793 r., Kasper Kaltner z Torunia dał nowe pokrycie na wieżę z blachy cynkowej, a w roku następnym architekt Andrzej Sztychtroz rozpoczyna cały szereg prac reparacyjnych koło kościoła i klasztoru, które trzy lata trwały. Z tego już widać, że Ojcowie rzetelnie się starali o utrzymanie i upiększenie wystawionych gmachów. A jednak tylko małą część mogłem przytoczyć z podjętych prac dla braku bliższych danych. Gdy uwzględnimy bogate przyozdobienie kościoła wewnątrz, dojdziemy do wniosku, że co roku coś się musiało robić.


Dla uzupełnienia obrazu krótko podaję, co z akt tutejszych wyczytałem o budowie klasztoru. Pierwotny klasztor stał aż do roku 1716. W tym roku zastąpiono go nowym o tych samych mniej więcej rozmiarach. Budowy podjął się mistrz ciesielski, Andrzej Przygocki. Z kontraktu, jaki zawarł z przeorem, X. Antonim Jarmułowiczem, wynika, że za wykonanie budowy otrzymał: 32 beczki piwa, 30 korców żyta, 6 jęczmienia, 4 grochu, 4 pszenicy, jedną kłodę kapusty, jedną beczkę soli, 15 garnców masła, 12 mendli gomółek, 6 połci słoniny, kwaterkę śledzi, 4 garnce oleju, 6 skopów i 1 100 zł. w gotówce.


Dzisiejszy obszerny klasztor murowany dwoma skrzydłami przylega do kościoła, z którym tworzy czworobok. Dolny krużganek i cały parter ma sklepienie czeskie. Dach pokrywa dachówka holenderska. Ubikacji mniejszych i większych ma przeszło 30. Mury są grubości przeszło metrowej, ale stoją na niskich fundamentach; mimo swej grubości miejscami się rysują. Ówczesnym zwyczajem w środku murów zużyto dużo polnych kamieni, nieraz olbrzymich głazów. Ma to tę niedogodność, że przy najmniejszej zmianie z wielkim trudem trzeba wpierw kamienie wykuwać. Budowa klasztoru trwała siedem lat od roku 1767 do 1774. O materiały starali się Ojcowie sami. Wykonanie poruczono różnym mistrzom i przedsiębiorcom. Prace murarskie przejął Niemiec, Krystian Goldfred Schultze, tarcie drzewa Jan Górecki, prace ciesielskie Łukasz Szymański; 20 tysięcy dachówek dostarczyli Jan Janowski i Sebastian Śmiałkowicz ze Służewa. Wewnętrzne urządzenie wykonali rzemieślnicy, po większej części inowrocławscy. Koszta wykonania były znaczne. Przeważnie płacono je naturaliami, co na razie uniemożliwia ich dokładne obliczenie.


Oprócz klasztoru Ojcowie pobudowali także budynki gospodarcze i dwa domy dla deputatników swoich i dla muzykantów przy kościele, utrzymywanych z pewnej fundacji na ten cel. Ruchliwość Ojców była przeto wielka, która wprost zadziwiać musi wobec szczupłych dochodów, jakimi rozporządzali.


Poza tą stroną materialną ich działalności nie wolno pominąć strony duchownej. Na pierwszym miejscu była obsługa cudownego miejsca. Na odpusty schodził się lud z całej okolicy w odległości 30 km wokoło. Niektóre odpusty trwały kilkanaście dni, np. św. Józefa trzy dni, a wielki odpust Matki Boskiej Szkaplerznej cały tydzień. Kościół nie był parafialny Ale poza czasem wielkanocnym tu się spowiadali łącząc się w Bractwa przy kościele klasztornym założone. Najwięcej członków miało Bractwo szkaplerzne; oprócz tego istniało Bractwo Opatrzności św. Józefa i św. Jana Nepomucena, każde posiadając swój ołtarz. Nabożeństwa były bardzo uroczyste, na co wskazują choćby cenne ornaty kościelne, które kościół posiadał.


Poza pracą w własnym kościele Ojcowie udzielali pomocy w sąsiednich parafiach. Do wspierania swego proboszcza w Ludzisku z dobrej woli zobowiązali się osobnym pismem z roku 1658. W pierwszej połowie osiemnastego wieku obsługiwali parafię w Trlągu i odprawiali nabożeństwa w kapliczce w Przedbojewicach. U różnych starszych pisarzy, podających krótkie wiadomości o tutejszym klasztorze, powraca zawszę wzmianka, że był ubogi i zawsze w potrzebach finansowych. Zważywszy kosztowne prace rozbudowy, nikogo to nie zadziwi. Ale mimo to trzeba im oddać tę sprawiedliwe uznanie, że życie ich pełne było trudów i poświęceń, a działalność ich obfitująca w owoce. Wysiłki ich rokowały najlepsze nadzieje, kiedy im kres położył zaborczy rząd pruski, początkowo krępującymi zarządzeniami a wreszcie zamknięciem klasztoru w roku 1825.
KONIEC


niedziela, 14 kwietnia 2019

O. Jan Nawrat Dzieje Częstochowy Kujawskiej - cz. 5



V
W Markowicach osiedlili się w r. 1643 „Ojcowie Karmelici starodawnej, ściślejszej obserwancji“. Akta fundacyjne nie mówię, o powodach, dla których im właśnie powierzono opiekę nad tym cudownym miejscem Matki Boskiej. Ale sam fakt, że przy pierwszej umowie, zawartej z fundatorami, obecny był O. przeor z Bydgoszczy, każe nam się domyśleć, że praca. OO Karmelitów bydgoskich znana i ceniona była na całą okolicę. Na stróżów świątyni Matki Boskiej i Jej cudownego obrazu bardzo się zalecali, bo od samych początków swego powstania w sposób szczególniejszy krzewili cześć Bogarodzicy. Założycielem tego zakonu jest Bertold z Kalabrii, który w roku 1156 wraz z dziesięciu towarzyszami jako pustelnik osiedlił się na górze Karmel, obok tak zwanej „jaskini Eliasza“. Stąd też nazwa: „Braci z góry Karmelu czyli Karmelitów": stąd też zwyczaj, nazywać „Karmelem" sam klasztor Karmelitów. Góra Karmel, uświęcona pobytem Eliasza proroka, już starym Zakonie przyciągała do siebie dusze, za życiem cichym, skupionym tęskniące. Legenda dodaje, że za czasów apostolskich w górzyste zacisza Karmelu schroniło się wielu chrześcijan, by się usunąć przed prześladowaniem ze strony żydów i żyć swobodniej według przepisów Ewangelii. Odznaczało ich szczególniejsze nabożeństwo do Matki Boskiej, na której cześć mieli pobudować pierwszą kapliczkę. Do tej tradycji nawiązał nowy zakon i za szczególniejszych sług Maryi się zawsze uważał. Jako gorliwych czcicieli obdarzyła Najświętsza Panna Karmelitów szkaplerzem, który pod nazwą „karmelitańskiego" do dziś dnia jest ulubioną szatą i ozdobą wszystkich dzieci Maryi.


Karmelici z początku mieli bardzo ostrą regułę, którą im dał błogosławiony Albert, patriarcha Jerozolimski. Jeden z przepisów nakazywał im chodzić boso. Kiedy jednak muzułmanie zdobyli Palestynę i Karmelici przenieśli się do zimnych krajów Europy, musieli złagodzić niektóre przepisy reguły. Stało się to za zgodą papieża Eugeniusza IV. Lecz nie wszystkie klasztory skorzystały z tego złagodzenia reguły. Utworzyły się dwa odłamy: Karmelici Bosi Trzewiczkowi, inaczej zwani Obserwancji Konwentualni. Reformę zakonną, jaką przeprowadził po części ich generał Jan Soretha później św. Teresa, przyjęły także niektóre klasztory Karmelitów Trzewiczkowych. Do nich należeli też Ojcowie w Markowicach i dlatego nosili nazwę „Karmelitów Trzewiczkowych starodawnej, ściślejszej obserwancji“. Blisko dwieście lat pełnili tu służbę przed cudownym obrazem. Spotkał ich jednak ten smutny los, że przyszłość pamięć ich głębokim pokryła milczeniem. W roku 1846 historiograf własnego zakonu, Karmelita O. Ignacy Chodynicki wydał dziełko pod tytułem: "Wiadomości historyczne o fundacjach Zakonu Karmelitańskiego" Lecz o klasztorze markowickim zaledwie wspomniał. A przecież i ta fundacja miała swe świetne czasy i niemałe położyła zasługi dla sprawy Kościoła św., podtrzymując przez dwa wieki wraz z nabożeństwem do Matki Boskiej wiarę wśród ludu okolicznego. Dzisiaj trudną jest rzeczą, choćby tylko wyliczyć imiona tych wszystkich, co służąc najwyższym ideałom religijnym dla dobra ludu tutejszego życie swe strawili, a tym trudniej skreślić obraz ich działalności. Kto zwiedził Markowice i podziwiał czcigodne mury tutejszego kościoła i klasztoru, ze czcią uchyli czoła przed ich prochami i jako dzielnym pracownikom na niwie kościelnej nie odmówi słusznego uznania.


Z woli fundatorów w klasztorze markowickim miało stale przebywać dwunastu zakonników. Oprócz codziennych nabożeństw i ćwiczeń duchownych, jakie im nakłada reguła karmelitańska, mieli co rano odśpiewać godzinki do Matki Boskiej, a wieczorem nieszpory, aby chwała Maryi nigdy nie ustawała. Resztę czasu mieli być na usługach wiernego ludu i w niedziele i święta urządzać dla niego uroczyste nabożeństwa. Dalszym ich zadaniem było odprawianie mszy fundacyjnych za dusze fundatorów i dobrodziejów. Warunków tych Karmelici dopełniali do końca.


Stała liczba zamieszkałych tu Ojców wynosiła siedem. Resztę stanowili Braciszkowie. Przełożony, O. przeor, co trzy lata się zmieniał. Utrzymanie mieli Ojcowie przede wszystkim z ofiar mszalnych. Samych mszy fundacyjnych było przeszło tysiąc rocznie. Po śmierci fundatorów niestety był to dla nich trudny i przykry obowiązek, ponieważ spadkobiercy i dłużnicy hipoteczni zalegali z procentami całe lata. Powodem tego były po części trudne na ów czas warunki gospodarcze. U niejednych zaś była zła wola, i Ojcowie zmuszeni byli sądownie praw swoich dochodzić nie zawsze z powodzeniem. Przepadały nie tylko procenty, ale i kapitały. Taki stan rzeczy skłonił zapewne pana Rafała Zboży-Radojewskiego, właściciela Przedbojewic i sędziego inowrocławskiego, że zamiast fundacji na wieczne czasy złożył 6 000 zł na klasztor z tym zobowiązaniem, by Ojcowie za jego duszę odprawili 5 000 mszy św. Takie zarządzenie przedśmiertne było bardzo roztropne i może dziś jeszcze służyć za przykład. Chociaż liczba wymówionych mszy była wielka, to jednak po paru latach wszystkie odprawiono. Miał zmarły szybką i skuteczną pomoc zaraz po śmierci i nie naraził się na to, że nieuczciwi spadkobiercy kapitał, na dobry cel ofiarowany, zaprzepaszczą. Ojcowie Karmelici należą do zakonów tak zwanych "żebrzących" czyli "mendykantów". Ale są dowody niezbite, że Ojcowie tutejsi własną pracą i zapobiegliwością starali się zdobyć fundusze na utrzymanie i rozbudowę klasztoru. Najpierw zaprowadzili gospodarstwo rolne na ca180 morgach, należących do klasztoru. Kiedy przez jakiś czas zawiadywali parafią w Trlągu, rozciągnęli swe gospodarstwo na tamtejszą ziemię beneficjalną. A kiedy właściciele Markowie i Przedbojewic dłuższy czas nie płacili procentów część ziemi folwarku trzymali w bezpłatnej dzierżawie. Jak z zapisków na niektóre lata wynika, przynosiło im to niezbyt wielkie korzyści materialne gdyż nie mogli wszystkiego obrobić siłami własnymi. Dawniejszy sposób gospodarstwa rolnego ani w przybliżeniu nie dał tych zbiorów co dzisiaj, chociaż ziemia kujawska już wówczas słynna była z urodzajności.
CDN

sobota, 13 kwietnia 2019

O. Jan Nawrat Dzieje Częstochowy Kujawskiej - cz. 4



IV
W dokumentach fundacyjnych tu i owdzie wtrącone są także drobne uwagi i notatki, z których bliżej poznajemy życie i ducha fundatorów klasztoru. Na pierwsze miejsce wysuwa się Helena Bardzka, główna założycielka. Urodziła się w roku 1590-tym, jako córka Szymona Markowskiego, miała jeszcze trzy starsze siostry zamężne: Zofię i Katarzynę Żychlińskie i Annę Roznową. Andrzej Bardzki, mąż Heleny, pochodził z Wrześni; umarł w latach 1642 do 1652. Jedyna ich córka Marianna dwa razy odzyskała zdrowie za wezwaniem Matki Boskiej Markowickiej. Umarła jednak w młodszym wieku, gdyż jako spadkobiercy Markowic figurują tylko siostrzeńcy pani Heleny. W herbie jej rodowym znajduje się tarcza z wyrytym półksiężycem i krzyżem. Na tablicy pamiątkowej z blachy miedzianej czytamy o niej, że „w doczesnym życiu swoim odznaczała się wysokimi cnotami, pobożnością nieporównaną i świątobliwą, w pomnożeniu chwały Boskiej i honoru Przeczyste! Panny żarliwością, hojną w fundowaniu przy miejscu świętym zakonu świątobliwego, w pomaganiu ubogich szczodrobliwością, pobożnymi uczynkami. Matrona cnót, wzór i przykład pobożności, dobroczynna fundatorka przez 75 lat świeciła przy herbowym miesiąca swego klejnocie. Dnia 5 kwietnia 1665 r. zniknąwszy, na wiecznym świecić zaczęła horyzoncie”.

Portret trumienny jednego z dobrodziejów markowickich (prawdopodobnie Wojciecha Bardzkiego?).
 Na taką pochwałę pośmiertną rzeczywiście sobie zasłużyła. W najpiękniejszym świetle okazuje się dusza jej w pobudkach, jakie ją skłoniły do fundacji markowickiej. Zamiar swój powzięła, by „zaspokoić pragnienie krzewienia chwały Bożej, nadane jej natchnieniem Ducha Św. i aby potomnym zostawić dowód szczególniejszego nabożeństwa do Najświętszej Panny”. Na innym miejscu pisze, że uczyniła to „z pobożności ku wzmożeniu chwały imienia Bożego tudzież i nabożeństwa ku Pannie Najświętszej, czyniąc też dosyć przodków swoich zamysłom i do skutku przywodząc”. „Rozmyślając o śmierci, która prawem powszechnym w każdym momencie nas czeka, pragnęłam dobrymi uczynkami uprzedzić poniekąd dzień swego zgonu i Boga za grzechy swoje przebłagać, zarazem też nabyć sobie szczęśliwą zmianę za dobra ziemskie - niebieskie, a za znikome i niepewne - dobra wiecznotrwałe”.

Z całą przezornością i naśladowania godną roztropnością zapewniała sobie modlitwę i pomoc duchowną po śmierci. Dość wspomnieć, że za dusze Andrzeja i Heleny Bardzkich ufundowane są cztery msze św. tygodniowo, za zmarłe jej siostry dwie, tyleż za żywych członków rodziny. Co do pogrzebu jej taka stanęła ugoda: „Gdy z woli Pańskiej Jej Mości Pani Fundatorce i Dobrodziejce z tym światem przez śmierć rozłączyć się przyjdzie, obowiązują się OO. Karmelici o to pilnie się starać, jakoby pogrzeb w większym, ile być może z gromadzeniu Duchowieństwa i ubogich był odprawiony i jak najprzystojniej, powodem będąc ich Mości Panom sukcesorom do wykonania tego wszystkiego, co testament Jej Mości będzie zamykał, osobliwie względem pogrzebu i ratunków prędkich dania duszy Jej Mości”.

Prorok Eliasz. Obraz olejny z ołtarza bocznego.
 Dla uzupełnienia obrazu tego przytaczam jeszcze ustęp z dokumentu erekcyjnego: „Urodzona P. Helena Bardzka... przejęta gorliwością szerzenia chwały Boskiej i dążąc do doskonałości chrześcijańskiej, dobra od Boga jej dane, Jemu Samemu zwróciła, aby mieć skarb w niebie i zapewnić sobie pomoc modlitwy za życia. Rozważała przy tym pobożne wierzenie, że ten żyć będzie szczęśliwie po śmierci, który połowę dóbr swoich do życia przyszłego przeznaczy i przekaże. Aby za święty ten zamiar wykonać, założyła i wyposażyła klasztor OO. Karmelitów przy kościele Najświętszej Panny w Markowicach, do którego od dłuższego czasu lud chrześcijański z bliska i daleka przychodzi dla uczczenia cudami słynącej figury Matki Boskiej. Albowiem jako duchy niebieskie nieustannie wysławiają Pana Zastępów w niebieskiej Jerozolimie, tak też i na ziemi powinna mu być śpiewana cześć nieustanna, tam zwłaszcza, gdzie dobroć i miłosierdzie Boga w sposób szczególniejszy się okazują. Dlatego też pomienieni Ojcowie powinni być jakby, wartą czuwającą i stróżami domu Pańskiego”.

Jak pięknie w słówkach tych ujęta jest pobożność chrześcijańska, jak szczytnie wyrażają one zadania chrześcijanina i jak trafnie określają główny cel życia klasztornego! Choćby klasztory nic więcej nie zdziałały, już przez to samo, że są miejsca mi szczególniejszego kultu Boga żywego i szkołą uświęcenia dusz, były te użyteczne i potrzebne dla wiary i Kościoła św. i sługiwały na szczere poparcie wiernych. To uznanie tym więcej im się należy, że klasztory, w duchu swych założycieli prowadzone, wszędzie i zawsze były krzewicielami chrześcijańskiej kultury, przykładem postępowej pracy i mistrzami ludu; przez swe dzieła miłosierdzia zaś błogosławieństwem i dobroczyńcami okolicy. Dla Kościoła św. wychowały najdzielniejszych bojowników, a godząc doskonale najwyższe ideały religijne z rozumnym postępem doczesnym, pozostaną zawsze ostoją prawdziwego ducha Chrystusowego.
Święty Walenty. Obraz olejny ołtarza bocznego.
 Śp. Helena Bardzka dnia 5 kwietnia 1665 r. ukończyła bogobojny swój żywot, mając przy sobie pomoc duchowną swego spowiednika, O. Bonawentury, Karmelity. Pochowana jest w podziemiach kościoła klasztornego. Pamięć jej przypomina nam wielki obraz w szerokiej złocistej ramie po prawej stronie kościoła. W górnej części widzimy obraz Matki Boskiej Szkaplerznej, na dole zaś po prawej stronie dwóch przedstawicieli zakonu karmelitańskiego; po lewej zaś stronie fundatorkę Helenę Bardzką ręce i oczy wznoszącą ku Najświętszej Pannie. Na grobkiem jej jest mała ozdobna płyta mosiężna, z wyrytym herbem i napisem, którego główną część już wyżej podałem. Kończąc ten szkic historyczny duszy pięknej i pobożnej, całym sercem powtarzam ostatnie słowa owego napisu:
Kto czytasz, winszuj szczęśliwości,
Sam naśladuj cnoty jej pobożności!”

Do fundacji Markowickiej przyczynili się także większymi zapisami:
  1. Piotr z Bnina Opaliński, podstoli koronny. „Dla szacunku i przywiązania ku OO. Karmelitom i pragnąc z całej duszy, by z dniem każdym rosły; cześć i chwała Boga i Najświętszej Panny, za której przyczyną i dla siebie i dla swoich licznych doznał dobrodziejstw”, zapisał klasztorowi 5 000 zł.
  2. Tyleż złotych ofiarowała na tę fundację pani Marianna z Leszna Tuczyńska, córka Wencesława hr. z Leszna Leszczyńskiego i jego żony, Anny z Rozdrażewa. Zaślubiona Andrzejowi z Tuczna Tuczyńskiemu, podkomorzemu inowrocławskiemu, jako panna, żona i wdowa świeciła przykładem wszelakich cnót Pani wielkich majątków, użyła ich szczególnie na budowę nowych kościołów w Poznaniu u OO. Jezuitów, w Tucznie, Zbąszyniu i Niezamyślu. Klasztor Markowicki uważał ją zawsze za szczególniejszą swą dobrodziejkę. Dnia 13 października 1668 r. umarła w Poznaniu w 60-tym roku życia.
  3. Wojewoda chełmiński Mikołaj Wejher wraz z żoną złożyli 3 300 zł.
  4. P. Katarzyna Żychlińska, z domu Markowska ofiarowała 1 000 zł.
  5. Po pięćset złotych dali panowie Krzysztof Gomułtowski i Łukasz Szamarzewski.
  6. Do tego dochodzą mniejsze datki różnych osób, które nie podając nazwiska, złożyły 380 zł.
Kościół markowicki przed przejęciem przez Oblatów Maryi Niepokalanej.
Chętnie bym i tych ofiarodawców przedstawił drogim czytelnikom. Lecz akta klasztorne o nich milczą i znikąd też o nich nic się nie dowiedziałem. Ale to nie zmniejsza ich zasługi, chociaż świat o nich zapomniał. Jest Bóg, który nawet o wdowim groszu pamięta, gotując mu stokrotną zapłatę w wieczności. I to Jest pewne, że ofiary fundatorów markowickiego klasztoru nie poszły na marne.

HISTORIA MARKOWICKIEGO KARMELU
W drugiej połowie szesnastego wieku stosunki religijne na Kujawach, jak zresztą w całej Polsce, nie były pocieszające. Były to czasy, w których sekciarstwo protestanckie najechało Polskę, krzewiąc wraz z błędną nauką wiary zamęt i niezgodę w narodzie. Jak wielce zagrożona była sprawa Kościoła już stąd wnioskować możemy, że kościół w Pieraniu, drugim miejscu cudownym na Kujawach, przez dłuższy czas był w posiadaniu innowierców. Szlachta i sfery inteligencji sprzyjały nowatorstwu a skutkiem tego obojętność religijna była zastraszająca. W roku 1570 biskup włocławski, Stanisław Karnkowski, z ubolewaniem stwierdza, że kościoły w Kruszwicy i Inowrocławiu świecą pustkami. Kościół katolicki jednak tyle jeszcze miał żywotność, że z narzuconej walki wyszedł zwycięsko. Kacerstwo zostało wyparte, a duch religijny odżył i podniósł się powszechnie, nawet w sferach posiadających. Dowodem tego fundacja klasztoru markowickiego, do której właśnie te warstwy w tak wysokim stopniu się przyczyniły. Przy tym zaznaczyć trzeba, że w pobliskiej Pakości w tym samym czasie powstał klasztor OO. Reformatów wraz ze śliczną Kalwarią. Życie zakonne, opierające się na zachowaniu rad ewangelicznych zawsze wskazuje na wiarę kwitnącą, bo z niej wyrasta. Zakony zaś ze swej strony ducha tego strzegą i rozwijają tak pracą misjonarską jak życia przykładem. Rozmaitość ich tym się tłumaczy, że założone zostały w różnych czasach i krajach, by zaradzić szczególnym potrzebom Kościoła.
CDN

piątek, 12 kwietnia 2019

O. Jan Nawrat Dzieje Częstochowy Kujawskiej - cz. 3



III
Budowę dzisiejszej świątyni markowickiej po raz drugi podjął w roku 1710 ojciec Maurycy Gierzkowski, przeor markowicki, pod prowincjałatem ojca Fulgencjusza Miedzińskiego. Na razie ukończono tylko część zachodnią z głównym ołtarzem. Na dzień 2-go lipca 1710 r., w samą uroczystość Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny zapowiedziane zostało uroczyste przeniesienie cudownego obrazu do nowej świątyni. Na skutek tego zebrały się w Markowicach nie zliczone tłumy ludu i duchowieństwa z całej okolicy. W przeddzień uroczystości przybył także X. biskup Albert Ignacy z Bardzin Bardziński i cała kapituła kruszwicka. Pogoda była najświetniejsza.

Kronikarz wspomina, że same ciała niebieskie przyłączyły się do licznie zebranych dostojników ziemskich, by niebieskiej swej Królowej złożyć hołd najniższy. Księżyc, władca nocy, wraz z poddanymi sobie gwiazd miliardami, mile się uśmiechał wśród jasnej nocy, radując się Tej, której niegdyś był symbolem. Słonce zaś, najdostojniejszy pan dnia i dawca światłości, od rana do wieczora płomiennymi promieniami przyświecał o uroczystości. Cudowną figurę w nocy przeniesiono w cichości do głównej nawy kościelnej, gdzie została pod namiotem aż do rana. Z ukazaniem się zorzy zagrzmiały moździerze, ozwały się trąby muzykantów. Na ten znak wszystko ze snu się zerwało. Przywdziany w szaty odświętne X. biskup rozpoczął uroczystą benedykcję nowej świątyni. Jako główną patronkę dano jej Najświętszą Pannę pod wezwaniem  Nawiedzenia u św. Elżbiety. Jako dalszych patronów tytularnych przyłączono św. Krzyż, św. Michała, św. Józefa i wszystkich Świętych. Po dokonanym obrzędzie X. biskup zszedł do głównej nawy, gdzie pierwsze kazanie na cześć Matki Boskiej wygłosił X. kanonik Jan Ciński, proboszcz pakoski. Po kazaniu księża kanonicy i Ojcowie Karmelici wnieśli na osobno zbudowanym feretronie obraz cudowny do samego prezbiterium i umieścili go nad głównym ołtarzem, gdzie do dnia dzisiejszego się znajduje. Na stąpiła uroczysta suma pontyfikalna, podczas której X. Augustianin, Franciszek Ochman, wygłosił porywające kazanie.

Andrzej Bardzki, mąż Heleny z Markowskich.
 Wzniosła uroczystość przysporzyła nowych gorliwych czcicieli Matce Boskiej i Jej cudownemu obrazowi, którzy hojnymi ofiarami przyśpieszyli ukończenie świątyni. W roku 1714 prace już tak dalece postąpiły, że dnia 7 października odbyć się mogła uroczysta konsekracja kościoła. Obrzędu tego dokonał X. biskup Bardzin-Bardziński w asyście kapituły kruszwickiej i licznie zebranych księży. Opis tej uroczystości zaginął i zachowało się tylko kazanie, które w sam dzień konsekracji wygłosił X. Karol Strachocki, Reformat z Pakości. Wyszło bowiem drukiem w drukarni kolegium OO. Jezuitów w Kaliszu, roku 1714-go. Aż do końca osiemnastego wieku pracowali Ojcowie nad upiększeniem świątyni. Świadczą o tym liczne kontrakty, do dziś dnia w archiwum przechowywane. W roku 1754 rozpoczęto budowę wieży. Prace szły zwolna, bo 1758 r. jeszcze nie były ukończone. Ostatnie większe prace koło kościoła wykonano w roku 1794. Miejscami fundamenty musiały być wzmocnione. Do ścian przybudowano silne filary. Od tego czasu zaczyna się ingerencja rządu pruskiego, która zakończyła się kasatą klasztoru w roku 1825. W roku 1819 władze pruskie sporządziły dokładny spis inwentarzowy kościoła i klasztoru. Wynika z niego, że wszystkie budynki były wzorowo utrzymane. Sam kościół był bogato zaopatrzony w naczynia święte i liczne cenne ornaty. Mobilar klasztorny był więcej niż ubogi. Po kasacie klasztoru kościół markowicki stał się kościołem filialnym parafii ludziskiej aż do chwili, kiedy Jego Eminencja, X. kardynał Dalbor utworzył w roku 1921 samodzielną parafię markowicką, oddając ją w zarząd Zgromadzeniu OO. Oblatów.

FUNDACJA I FUNDATOROWIE KLASZTORU
Pierwszym kapłanem, pełniącym służbę przed cudownym obrazem w Markowicach, był znany nam już O. Michał Widzyński, z klasztoru OO. Bernardynów w Kaźmierzu. Przez dziewięć lat był kierownikiem duchownym Sióstr Norbertanek w Strzelnie, „usługiwał świątobliwie ich duszom, bardzo wygodnie, z ukontentowaniem w spowiedziach, ekshortacjach i medytacjach bardzo słodkich" (Anna Kretkowska, przeorysza strzelińska). Więcej jeszcze zawdzięczają mu Markowice: największy swój skarb, cudami słynącą figurę Matki Boskiej. Odkąd był świadkiem pierwszych cudownych wysłuchań, całkowicie oddany był Matce Boskiej i miejscu, które sobie obrała. Przez osiem lat pracował gorliwie w Markowicach, kierował budową pierwszego kościoła drewnianego, a kiedy miasto Strzelno żądało zwrotu figury, przed dwiema komisjami odpierał zwycięsko te pretensje. W historii Markowic przeto słusznie mu się należy wdzięczne wspomnienie.

Tablica inskrypcyjna z dobrodziejami markowickimi z 1668 r.
W miarę jak mnożyły się cuda, wzrastał też napływ pobożnych pielgrzymów do Markowic. Pojedynczy kapłan nie był w stanie zaspokoić potrzeb duchownych coraz liczniejszych pątników. Prędko więc okazała się potrzeba założenia klasztoru księży dla dostatecznej obsługi cudownego miejsca. Znaleźli się wspaniałomyślni fundatorzy, którzy hojnymi darami powstanie tego dzieła umożliwili. W roku 1643 sprawa przyszła do skutku osiedleniem się w Markowicach OO. Karmelitów Trzewiczkowych starej, ścisłej obserwacji. Fundację tego klasztoru czytelnikom opowiem i podam wszystko, co ciekawego i budujące go o pobożnych fundatorach wyczytałem w starych, wyblakłych pergaminach naszego archiwum klasztornego. Szczerze ubolewam nad tym, że dotychczas nikt jeszcze o tym nie pisał. Wpływ klasztoru na życie religijne kraju zawsze był wielki, dla okolicy bliższej zaś był prawdziwym błogosławieństwem; ośrodkiem tak religijnym jak kulturalnym. Słuszną więc rzeczą, wydobyć ze starych akt imiona tych wszystkich, co do powstania tak pięknego dzieła się przyczynili. Dla czytelników „Piasta" nie podaję naukowej rozprawy, chociaż wszystko, co piszę, na pewnych danych historycznych opieram. Więcej mi na tym zależy, by poznali żywotną wiarę zgasłych już pokoleń i patrząc na ich przykład, do podobnej gorliwości się pobudzili.

Pierwszy dokument, dotyczący założenia tutejszego klasztoru, datowany jest z dnia 30 września 1642 r. i ma następujące podpisy: Mikołaj Wejher, wojewoda Malborski; Piotr z Bnina Opaliński, podstoli koronny; Marianna z Leszna Tuczyńska, Helena z Markowie Bardzka i Jakób Waganiecki, imieniem Andrzeja Bardzkiego. Z dalszej treści wynika, że małżonkowie Bardzcy byli głównymi fundatorami. Wobec przedstawiciela OO. Karmelitów, ojca przeora Mierczyńskiego z Bydgoszczy, taką składają ofiarę na cele fundacji oddając Ojcom:
  1. kościół na gruntach swoich wybudowany, wraz z przylegającym klasztorkiem i wszelkimi kosztownościami, jakie posiadał;
  2. grunt, trzy staje długi i szeroki obejmujący 360 zagonów, jako miejsce do zbudowania obszerniejszego kościoła i klasztoru;
  3. jedną sadzawkę tuż przy klasztorze;
  4. grunta "Dościrow" czyli "kupne" zwane, wielkości mniej więcej 150 mórg magdeburskich. Niedawno nabyte przez ojca fundatorki, Szymona Markowskiego, miały stanowić folwark klasztorny;
  5. do tego dodali 15 000 złotych polskich w gotówce na cele budowy.

W zamian za to Ojcowie mieli przybudować do istniejącego klasztoru sześć nowych celek, by po św. Janie 1643 r. już się mogli do Markowic sprowadzić w liczbie dwunastu.

Układ z roku 1642 był oczywiście tymczasowy tylko. Odnowiono go bowiem dnia 9-go grudnia 1652 roku, dołączając do niego dokładny spis mszy św., które odtąd wiecznymi czasy w klasztorze markowickim miały się odprawiać w intencji fundatorów. Z dawniejszych fundatorów Andrzej Bardzki już nie żył; brak też pod układem podpisu wojewody Malborskiego. W imieniu OO. Karmelitów podpisał go ich prowincjał. O. Mikołaj Dąbrowski. Dnia 10-go grudnia 1652 r. umowę sądownie zapisano w księgach grodzkich gnieźnieńskich. Zapisano ją także w Kruszwicy roku 1730 i w Inowrocławiu roku 1658, 1659 i 1731. Po Bożym Narodzeniu 1659 roku kilku dobrodziejów złożyło na klasztor w Markowicach 12 000 złotych a pan Piotr Opaliński 5 000 zł. Cała suma, tj. 17 000 zapisana została na gruntach dziedzicznych w Łuszczanowie (Akta grodzkie w Wschowie, rok 1659).

Błogosławiony Karmelita Angelo Agostini Mazzinghi na feretronie markowickim.
 Założenie klasztoru jednak przychodzi do skutku dopiero w chwili, gdy go biskup powagą swą zatwierdzi. Nazywa się to erekcją kanoniczną. Biskup włocławski dopiero po dokładnym zbadaniu wszystkich warunków na to się zgodził. Do Markowic wysłał w roku 1658 delegację w osobach X. biskupa sufragana Stanisława Jacka Święcickiego i X. dziekana Wojciecha Szachoriusa z Bydgoszczy. Zbadali na miejscu położenie klasztoru, warunki też utrzymania, unormowali stosunek Ojców do proboszcza w Ludzisku, w którego parafii klasztor się znajdował i zażądali sądowych zapisów na wszelkie darowizny, uczynione klasztorowi. Gdy wszystkie te papiery były gotowe, nastąpiła kanoniczna erekcja przez X. biskupa włocławskiego, księcia Kazimierza Floriana Czartoryskiego, dnia23 sierpnia 1660 roku. Aktu tego dokonał na zamku swoim w Raciążku w obecności X. biskupa Święcickiego, członków kapituły i większego grona duchowieństwa. Obecni też byli O. przeor z Markowic, Jacek Marczewicz i przeor bydgoski, O. Franciszek Powsiński, obaj w zastępstwie prowincjała, O. Andrzeja Kaliszkowskiego.
CDN

środa, 10 kwietnia 2019

O. Jan Nawrat Dzieje Częstochowy Kujawskiej - cz. 2


Markowice 1934 r.

Przypomnę, że jest to tekst, który wyszedł spod pióra Ojca Jana Nawrata Oblata Maryi Niepokalanej, pierwszego proboszcza markowickiego w latach 1921-1929 i został opublikowany w "Piaście" w 1934 r.

II
W poprzedniej części omówiłem pokrótce dzieje Markowic i historię cudownej figury Matki Boskiej Markowickiej. Teraz zobaczymy, co mówi:

HISTORIA KOŚCIOŁA KLASZTORNEGO
Wielce łaskawa okazała się Najświętsza Maryja Panna dla Markowic i całych Kujaw, hojnie darząc łaskami tych wszystkich, co do Jej cudownego obrazu się uciekali. Lud okoliczny zaś odpłacał się Jej coraz tkliwszym nabożeństwem i iście dziecięcą ufnością. Nie szczędził też darów i ofiar, kiedy zabrano się do budowy godnej i przystojnej świątyni Matki Boskiej na tym cudownym miejscu. Kto dziś zwiedza Kujawy, z daleka spostrzega ten pomnik ich ofiarności. Wysmukła wieża, unosząc się nad równiną kujawską, samą postawą swoją głosi chwałę swych twórców i zapewne przez wieki jeszcze opowiadać będzie przyszłym pokoleniom o żywej wierze naszych przodków. Widziany z bliska, kościół markowicki przedstawia się jako staruszek zgrzybiały, na którym lata przeżyte wyraźnie wypisały swe znaki: wieża nieznacznie pochylona, ściany obdarte z tynku, po części popękane i wspierane z boków szpecącymi filarami. Kto nie zna jego dziejów, gotów wyczytać w tych rażących śladach zniszczenia ostry zarzut dla ostatnich pokoleń Kujawiaków, że ich stać nie było na to by utrzymać i zachować, co ofiarność przodków zbudowała. Ku ich obronie jednak muszę zaznaczyć już na samym wstępie, że rozbiór i upadek Polski jak kraj i naród ciężkie nawiedziły cierpieniem, tak też i na tych zabytkach markowickich jako klęska się zapisały. Pokolenie Zmartwychwstałej Polski powinno zatem dawniejszą świetność im przywrócić. Nie taję się też z myślą, że pisząc historię tego kościoła, chciałbym przemówić do sumień żyjącego pokolenia i przypomnieć mu jego obowiązek wobec przyszłości.

Helena Bardzka, fundatorka markowicka.
W akcie fundacyjnym tutejszego klasztoru pisze jego założycielka, Helena Bardzka, że pod budowę przyszłego kościoła i klasztoru daruje grunt, na którym stoi kapliczka, przez przodków jej wystawiona. Zamiar wybudowania tamże kościółka obszerniejszego powziął jej ojciec, Szymon Markowski, właściciel Markowic. Pamięci jego kronikarz z roku 1635 tak piękne poświęca słowa, że ku zbudowaniu czytelników w całości je przytaczam. Oto co pisze:

Boski Zbawiciel nigdy nie przestał się troszczyć o rozszerzenie i podniesienie czci do Boskiej Swej Matki. Albowiem jak w niemal wszystkich częściach świata pewne miejsca szczególniejszymi łaskami wyróżnił, tak też i w tych czasach, nie bez cudownych upomnień poprzedzających, nakłonił pewnego dostojnego i zacnego męża pana Szymona Markowskiego, by z dochodów, jakich mu Bóg udzielił, wystawił na dobrach swoich kościół na cześć Najświętszej Panny. Posłuszny temu wezwaniu, niezwłocznie zabrał się do dzieła, zaczął gromadzić fundusze i zwozić drewno na budowę. Z swym zamiarem zwierzył się swemu spowiednikowi. Zasięgnął też rady najprzewielebniejszego X. biskupa włocławskiego i prosił go o pozwolenie na budowę. Bóg jednak, chcąc tym wyraźniej ludziom pokazać Swą moc, sprawił, że dla ciężkiej choroby zamiaru swego nie mógł wykonać. Kiedy zwolna nadchodziła godzina, w której go czekał wspólny nam los, ułożył testament, zwołał córki swoje do siebie i na Przenajświętszy Sakrament je zobowiązał do zbudowania kościoła. Po takim zarządzeniu bogobojny starzec z życiem się pożegnał.

Dobra markowickie odziedziczyła po nim jego najmłodsza córka Helena, zaślubiona Andrzejowi Bardzkiemu. Ta zaś, niepomna na testament ojca i jego ostatnią wolę, niewiele myślała o budowie Kościoła. To jej nie uszło bezkarnie. Około roku 1630 zaniemogła ciężko jedyna jej córka Marianna. Środki ludzkie okazały się bezskuteczne. Nic nie pomogły pielgrzymki do Częstochowy, na Kalwarię i inne miejsca cudowne.


W tymże czasie O. Michał Widzyński przyniósł do Markowic cudowną figurę Matki Boskiej. Stroskani rodzice zobowiązali się ślubem do budowy kościoła, a córka natychmiast wyzdrowiała. Barscy jednak niezbyt gorliwie się brali do spełnienia ślubu. Ponowną chorobą córki za to ich Bóg ukarał. Zdrowie jej wróciło, kiedy rodzice odnowili swój ślub.

Po takich doświadczeniach matka już nie miała spokoju i nalegała na męża, by budową się zajął. Ten jednak i teraz okazał się opieszały. Za to jego samego nawiedziła ciężka choroba. Przypomniał sobie ślub uczyniony, przyrzekł ponownie jego wykonanie i w nagrodę odzyskał zdrowie.

Teraz już nie zwlekali ze spełnieniem ślubu. Zwołano do Markowic starsze siostry Heleny Bardzkiej wraz z ich mężami, by wspólnie radzić nad wykonaniem ostatniej woli zmarłego ojca. One jednak o tym ani słyszeć nie chciały. Bóg je za to ukarał różnymi chorobami, z których wyzdrowiały, kiedy do Matki Boskiej się uciekły i budowę kościoła ślubowały. Jedna z nich, która najbardziej była oporna, umarła. Tym przerażone wszystkie siostry gorliwie zajęły się sprawą. Pobudził je do tego także rozgłos cudów, jakie się działy przed cudownym obrazem, wciąż jeszcze przechowywanym w jednym pokoju pałacu, na kapliczkę zamienionym. Budową gorliwie się zajął O. Michał Widzyński, który osiem lat spędził w Marklowicach. Poświęcenia kościoła dokonał Aleksander Sokołowski, biskup kijowski, który też przeniósł cudowny obraz do nowego kościoła pod wezwaniem Zwiastowania Najświętszej Marii Panny roku 1636. Pozwolenia na poświęcenie udzielił X. biskup Lipski z Włocławka. W dniu poświęcenia pięć osób cudownie zostało uzdrowionych.

Epitafium na wieczne czasy pamięci fundatorki Heleny Bardzkiej.
 Kronikarz podaje jeszcze trzy fakty, którymi niebo samo wskazało miejsce dla nowej świątyni. Helena Bardzka zeznała przed komisją biskupią, że dnia pewnego modląc się na grobli, gdzie stała dawniejsza kapliczka, usłyszała jakieś cudowne śpiewy, nie wiedząc, skąd pochodziły. Zwołała siostry i szwagrów, bawiących w Markowicach. Lecz oni nic nie słyszeli.

Pewien pięćdziesięcioletni szlachcic, mąż o szczerej pobożności, p. Albert Goliszewski ze Strzałkowa, widział na tymże miejscu dwie palące się pochodnie, po wybudowaniu zaś kościoła nad nim dwanaście świec, które mimo burzy i wiatru nie zgasły. Przyjaciel X. proboszcza Sierakowskiego ze Strzelna, X. Pabiański, wikariusz generalny włocławski, przybył do Markowic, by z rodziną Bardzkich plan budowy omówić. Jak tylko przybył, nic nie wiedząc o zajściach przeszłych, jakby z wyższego natchnienia, na to samo miejsce wskazał.

Przytaczam te fakty za kronikarzem, chociaż czytelnik krytyczny naszych dni nie przypisze im wielkiej wagi. Ale one są dowodem, że dla ludu wierzącego przypadek nie istnieje; w drobnych nawet szczegółach widzi działanie boskie.

Z dotychczasowego opowiadania i to jeszcze wynika, że Bóg przyjął ślub pobożnego Szymona Markowskiego i doprowadził do jego wykonania, mimo przejściowego oporu własnych dzieci. Ileż razy zaś chciwość i obojętność spadkobierców niweczy najpiękniejsze zamiary pobożnych przodków?!

Kościółek w Markowicach zbudowany z takim trudem, okazał się wnet za szczupły, by pomieścić napływające rzesze pątników. Wykonany z drzewa nie był też dość okazały dla licznych czcicieli Matki Boskiej Markowickiej. Czasy jednak były trudne. Najazdy nieprzyjacielskie i ciągłe wojny, nieurodzaje i zaraźliwe choroby nawiedzały Polskę i Kujawy. Toteż po osiemdziesięciu latach dopiero można było przenieść cudowny obraz do nowej, dzisiejszej świątyni.

Budowę jej rozpoczęto z końcem siedemnastego wieku. Roku 1700 mury stanęły aż do samych gzymsów. Dla różnych zamieszek w kraju musiano jednak budowy zaniechać.
CDN

wtorek, 9 kwietnia 2019

Wojewoda Mikołaj Bogdanowicz o obwodnicy Strzelna i rondach



W przeszłości strzelnianie usłyszeli tyle słów wypowiedzianych przez polityków o budowie obwodnicy Strzelna, że gdyby je przywołać, przemierzyć i przeliczyć, to opletlibyśmy tą niewielką - bądź co bądź - obwodnicą całą gminę i część powiatu. Przypomnę, że temat ten został wywołany przed blisko 50-laty i co wybory, co zmiana władz jest wałkowany. Prześmiewcy uważają, że jest to już swoisty produkt lokalny, kiełbacha wyborcza, którą tak często się serwuje, iż należałoby ją wpisać na listę miejscowego dziedzictwa kulturowego - obwodnica Strzelna.

Ostatnio przekonał się o pilnej budowie tego układu drogowego sam Wojewoda Kujawsko-Pomorskiego Mikołaj Bogdanowicz, który w związku z ogromnym korkiem drogowym spowodowanym awarią ciągnika rolniczego w centrum miasta, musiał na pieszo pokonać kilka kilometrów, by zdążyć na spotkanie z mieszkańcami zapomnianego przez władze grodu. Po ubiegłorocznych wyborach zawiązała się w naszym mieście grupa mieszkańców, która podjęła się walki o obwodnicę. Są to młodzi ludzie, którzy w swej naturze mają zakodowaną skuteczność. Widomym efektem ich poczynań była sobotnia piękna manifestacja pokojowa w obronie skweru z kasztanowcami, na który swój żarłoczny apetyt szykowały sobie bliźniacze ronda.


Skutkiem działania strony społecznej i burmistrza Dariusza Chudzińskiego przy wsparciu członka miejscowych struktur PIS Romana Szydzika było wczorajsze spotkanie z wojewodą Mikołajem Bogdanowiczem. Tuż przed nim Wojewoda powiedział:

Obwodnica Strzelna jest jedną z pięciu obwodnic w województwie kujawsko-pomorskim bardzo istotnych i ważnych i koniecznych do zrealizowania. Ktokolwiek ją będzie realizował jest o tym przekonany.

W tej chwili zadania wzrosły w Polsce o 100 procent, czyli za zadania które jeszcze kilka lat temu żeśmy realizowali, w tej chwili musimy zapłacić dwa razy więcej, a niekiedy nawet jeszcze więcej niż dwukrotnie, o czym przekonaliśmy się inwestując na drogach wojewódzkich, gminnych i powiatowych. Jest to teraz jedna wielka bolączka samorządów, wzrost kosztów budowy dróg.

Nie przekreśla to oczywiście szans budowy obwodnicy Strzelna a jedynie ją utrudnia. Trwają w tej chwili prace koncepcyjne. Ta koncepcja i projekt inwestycyjny będą złożone do Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad do Warszawy, przez tutejszy oddział GDDKiA. Projekt, przygotowany przez oddział tutaj w Bydgoszczy, na pewno przybliży inwestycję obwodnicy Strzelna. Ona nie powstanie oczywiście w roku 2019, czy w 2020, ale jest na pewno priorytetem tutaj w województwie kujawsko-pomorskim, a mam nadzieję, że będziemy mogli - umieli przekonać ministra infrastruktury do tego aby ta obwodnica została umieszczona na liście projektów krajowych.

Mamy dobry moment, negocjujemy w tej chwili nową perspektywę finansową i nowe możliwości na budowę dróg w nowej unijnej perspektywie finansowej, w której one się znajdą. Dobrze by było, żeby tam znalazła się obwodnica Strzelna.

W zakresie rond, dziś spotkanie ze stroną społeczną i panem burmistrzem i generalną dyrekcją. Myślę, że wsłuchujemy się w głosy społeczeństwa. Niestety na etapie konsultacji tego projektu, ten głos był chyba niewystarczający. Dzisiaj mówimy o zmianie tej koncepcji i rzeczywiście podchodzimy z generalną dyrekcją z pełnym uznaniem racji strony społecznej.

Czekamy na wynik odwołań które złożyli pan burmistrz i właściciele gruntów do Ministerstwa Infrastruktury, Zobaczymy jaki będzie efekt końcowy. Nikt nie chce realizować inwestycji, które na pewno będą mieszkańcom szkodzić. Dziś ruch jest bardzo duży przez Strzelno i te ronda które mam nadzieję będą miały w przyszłości efekt oczekiwany przez społeczeństwo na pewno zwiększą bezpieczeństwo i poprawia ruch w samym Strzelnie.


Pełni nadziei powrócili strzelnianie ze spotkania, mówiąc, że będzie dobrze! A nas, jak to w naturze doświadczonych bywa znowu nachodzą pytania: Na ile słowa Pana Wojewody są, czy wręcz będą prawdziwe i skuteczne? Czy aby nie jest to znowu ów produkt lokalny?
Osobiście uważam, że nie ma wyboru, trzeba zaufać decydentom i ich słowom.


Zdjęcia pochodzą ze strony StrzelnoOnline.

poniedziałek, 8 kwietnia 2019

O. Jan Nawrat, Dzieje Częstochowy Kujawskiej - cz. 1



Minęło 11 lat od napisania i wydania książki o Markowicach, na kartach której opisałem dzieje sanktuarium i wsi. Często wracałem i nadal wracam do tego miejsca, a to za sprawą modlitwy, pisania artykułów o Markowicach, fizycznego pobytu w murach i w obrębie sanktuarium oraz, co rusz to nowych odkryć dziejów tej miejscowości. Dzisiaj przybliżę czytelnikowi pierwszą, a jest ich sześć części Dziejów Częstochowy Kujawskiej, które wyszły spod pióra pierwszego proboszcza markowickiego, Oblata Maryi Niepokalanej ojca Jana Nawrata (1921-1929). Dość powiedzieć, że historię tę świątobliwy oblat opublikował w 1934 r. na łamach dodatku do "Dziennika Kujawskiego", a mianowicie w "Piaście" w 1934 r. Wówczas już go nie było w Markowicach. Przebywał w tym czasie w Obrze, gdzie jako profesor Wyższego Seminarium Duchownego Oblatów Maryi Niepokalanej przygotowywał młodzież do pełnienia misji kapłańskich.

Na początek krótki biogram autora cyklu artykułów o Dziejach Częstochowy Kujawskiej. Ojciec Jan Nawrat był pierwszym proboszczem markowickim. Posługę tę sprawował w nowo erygowanej parafii p.w. Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny od objęcia tegoż beneficjum 11 listopada 1921 r. i sprawował ją do 1929 r. Był szczególnie oddanym dla tego świętego, obranego przez Maryję miejsca, jak i tutejszego kujawskiego ludu.

Ojciec Jan Nawrat OMI, proboszcz markowicki w latch 1921-1929

Urodził się na Śląsku 26 kwietnia 1883 r. Juniorat odbył w Valkenburgu w latach 1897-1903, a następnie nowicjat w St-Gerlach i 17 września 1904 r. złożył pierwsze śluby zakonne. Dalej kontynuował studia filozoficzno-teologiczne w Hüfeld, i tam 25 kwietnia 1909 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Po nich pracował w grupie misyjnej zajmującej się polskimi emigrantami w Westfalii, a od 1919 r. powierzona została mu funkcja ekonoma domu polskiego w Höntrop.

W 1920 r. został ekonomem w Krotoszynie, zaś w 1921 r. przełożonym i ekonomem domu markowickiego oraz proboszczem erygowanej tamże parafii. Oprócz pracy duszpasterskiej poświęcił się działalności społecznej, szczególnie na niwie rolniczej. W 1923 r. był inicjatorem powstania Kółka Rolniczego Markowice - Krusza Duchowna, po utworzeniu, którego stanął na jego czele jako prezes. Kierował tą organizacją do czasu przeniesienia go do Obry, tj. do 1929 r.

Po przejściu na nową placówkę był tam profesorem w Wyższym Seminarium Duchownym Misjonarzy Oblatów M.N. Jednocześnie pełnił funkcję proboszcza i superiora. W 1931 r. został mianowany prowincjałem. Nadal był profesorem w Obrze, a przy tym głosił misje i rekolekcje. Po czterech latach sprawowania tej funkcji ciężko zachorował. Od kwietnia 1936 r., po mianowaniu prowincjałem ojca Bronisława Wilkowskiego, pełnił funkcję członka rady prowincjonalnej. W czasie wojny do 1940 r. przebywał w Markowicach, a potem na Śląsku. Po wojnie powrócił do profesury w Obrze i tam zmarł 18 grudnia 1960 r.

Ojciec Leon Głowacki OMI tak wspominał swojego profesora w WSD w Obrze: - Ojciec Jan Nawrat OMI, naj­starszy z grona, zbliżający się do biblijnej pełni wieku ("lat 70"), po­stać przesympatyczna. Pełen uroku w swojej prostocie. W nim nic nie było na pokaz, a wszystko godne uwagi - jednoznaczne i mądre mą­drością Bożą. Profesor teologii moralnej i homiletyki na modlitwie jak dziecko. Miał swój notes z wy­pisanymi modlitwami. W Dzień Zaduszny niestrudzony w zyskiwa­niu odpustów, zgodnie z ówczesną wykładnią Kościoła.

I
Daleko słyną z cudownej figury Najświętszej Maryi Panny nasze urocze Markowice, zwane powszechnie Częstochową Kujaw. W Markowicach przyszedł na świat literat, poeta i bojownik o wolność Polski Gustaw Zieliński (1809-1881), autor „Kirgiza" (1842) i „Stepów". W Markowicach urodził się też światowej sławy uczony, wybitny znawca literatury greckiej i rzymskiej, prof. Ulrich von Wilamowitz-Mdllendorf, Niemiec, którego pradziadowie zwali się Wilamowiczami, pochodzili z Litwy i pieczętowali się herbem Drogosław. Lecz nie o tych mężach będę mówił. Przedstawię dzieje Markowic, klasztoru markowickiego i cudownej figury Matki Boskiej.

Z PRZESZŁOŚCI MARKOWIC
Markowice są małą wioską kujawską, położoną w równej niemal odległości od Kruszwicy, Inowrocławia i Strzelna. Okolica od dawien dawna słynie żyznością ziemi. Tutaj były pierwsze zawiązki państwa polskiego. Kruszwica, Gopło i Mysia Wieża znane są każdemu dziecku polskiemu. Najstarsza wiadomość o Markowicach pochodzi z roku 1420, w którym stanęła ugodą pomiędzy proboszczem z Rękawczyna, (powiat mogileński) a Krystynem, panem Smolska i Markowic, w sprawie dziesięcin. Lecz już roku 1464 Jan, biskup kujawski, te dziesięciny darował klasztorowi Norbertanek w Strzelnie.

Z początkiem siedemnastego wieku pobierał je proboszcz z Ludziska, do którego parafii Markowice należały. Słynne na całą okolicę stały się Markowice w pierwszej połowie siedemnastego wieku z chwilą, kiedy sprowadzono dotąd cudami słynącą figurę Matki Boskiej z Dzieciątkiem Jezus. Dla obsługi świętego miejsca założono klasztor OO. Karmelitów. Staraniem zakonników zaś stanęła dzisiejsza świątynia markowicka.

HISTORJA CUDOWNEGO OBRAZU M.B. MARKOWICKIEJ
Cudowna figura M.B. Markowickiej jest popiersiem, rzeźbionym z drzewa, o wysokości 50 cm. Ustawiona jest na drewnianej podstawce nad głównym ołtarzem. Szata z blachy srebrnej zastawia ją z przodku i nadaje całości zewnętrzny wygląd postaci stojącej. Głowy, okryte włosem naturalnym, zdobią srebrne korony.


Według wiarogodnych zapisków w archiwum klasztornym - figura sama pochodzi z klasztoru w Trzebnicy, skąd się dostała do klasztoru Norbertanek w Strzelnie. Około roku 1630-go przechowywała ją w swej celi Siostra Teofila Tomicka. W tymże czasie morowe powietrze nawiedziło całą okolicę. Chroniąc się przed zarazą, Siostry strzelińskie rozjechały się do swoich rodzin lub do dworów okolicznych. Przy tej sposobności Siostra Teofila zamierzała zabrać figurę ze sobą, by ją krewnym podarować. Widział to Ojciec Bernardyn, Michał Widzyński, ówczesny spowiednik Sióstr i uprosił figurę dla siebie.

Jak pisze ówczesna przeorysza, Siostra Anna Kretkowska, figura była uszkodzona i miała utrąconą rękę. O. Michał kazał ją naprawić. Wkrótce potem sam wyjechał ze Strzelna do Markowie, szukając u tutejszego dziedzica, Andrzeja Bardzkiego, schronienia. Z wiedzą Sióstr i za wyraźnym zezwoleniem proboszcza strzelińskiego, Samuela Sierakowskiego, zabrał figurę Matki Boskiej ze sobą.

W samym przybyciu do Markowic okazała się cudowna moc obrazu. Jako pierwsza doznała jej na sobie Marianna, córka Bardzkich, i dwie inne osoby, cudownie uzdrowione za wezwaniem Matki Boskiej. Wieść o tym zdarzeniu szybko rozeszła się po całej okolicy. Kto tylko do tego obrazu się uciekał w zaraźliwej chorobie, wnet powracał do zdrowia. Cuda i łaski tak były liczne, że dla ich zbadania osobna komisja z polecenia biskupa włocławskiego, Macieja Lubieńskiego, do Markowic przybyła. Dnia 31 marca1631 r. odbyło się na miejscu przesłuchanie świadków. W rezultacie w trzydziestudwóch wypadkach uznano wysłuchanie za cudowne. Podobna komisja bawiła w Markowicach w roku 1648 z polecenia nuncjusza papieskiego, Jana de Jorres. Przesłuchani byli przez nią: O. Michał Widzyński i przeorysza Anna Kretkowska, którzy zeznali, że figura Matki Boskiej dobrowolnie i na wieczne czasy była podarowana do Markowic. Widocznie domagano się zwrotu figury w Strzelnie. Po takim zeznaniu komisja stanęła po stronie Markowic. Kronikarz od siebie dodaje, że liczne łaski, jakie lud wierny na tym św. miejscu odbierał, były dowodem, że Najświętsza Panna sama to właśnie miejsce sobie obrała. Stwierdziła to ponownie owa komisja. Wynikiem dochodzeń było orędzie nuncjusza papieskiego zdnia31maja 1649 r., zawierające orzeczenie oficjalne, że nabożeństwo do Matki Boskiej Markowickiej wszystkim wiernym jest dozwolone.

W roku 1816 drukowana była w Bydgoszczy książeczka, zawierająca nabożeństwo do M.B. Markowickiej, oraz streszczenie cudów i łask, których od roku 1639 do 1706 wylicza się 86. Były pomiędzy nimi niektóre bardzo znamienne. W chorobach, za nieuleczalne uznanych, zupełne następowało wyzdrowienie. Najczęściej samo polecenie się Matce Boskie przywracało zdrowie. Wyleczeni licznie przychodzili do Markowic z podziękowaniem Matce Najświętszej i publicznie wielbiąc dobroć Marii, własnoręcznie spisywali odebrane łaski. Inni na miejscu zostali uzdrowieni wobec licznych świadków. Osoby porażone, że członkami ruszać nie mogły, o własnych siłach zupełnie zdrowe wracały do domu. Trzy osoby Odzyskały wzrok, dwie słuch. Złośliwe febry, ból głowy, padaczka, koklusz, nadwyrężenie członków, złamanie ręki tu doznały łaski uzdrowienia. Pewien szlachcic dziękuje Marii, że go wyratowała z wody, w której przeszło godzinę walczył ze śmiercią. Biskup Lubieński z Włocławka osobiście zapisał w księdze w Markowicach, że jego pałac i inne budynki cudownie ocalały z pożaru, gdy tylko pomocy Matki Boskiej Markowickiej zawezwał. W Tucznie murarze nieostrożni podkopali fundament wieży, która się pochyliła i nie było sposobu jej ratować. Nadszedł patron kościoła i w trosce o cenne dzwony, jakie były tam zawieszone, uczynił ślub, że każe odprawić siedem mszy św. przed cudownym obrazem i sam odprawi pielgrzymkę do Markowic. Wieża runęła, ale z siedmiu dzwonów ani jeden nie został uszkodzony.

Inni jeszcze wdzięcznie wychwalają Najświętszą Pannę, że im przywróciła spokój sumienia i w przeróżnych kłopotach przyniosła ratunek niespodziewany. Pewna pani z lekceważeniem mówiła o tych, co do cudownej Matki pielgrzymkę odprawiali, twierdząc, że te same łaski w każdym kościele można otrzymać. Wkrótce po tym zaniemówiła. Przez pół roku daremnie się leczyła. Odzyskała zaś mowę zupełnie, kiedy z namowy spowiednika sama przybyła do Markowic. Nie podobna wyliczyć wszystkich wysłuchań z osobna. Niemożna jednak za takie ich nie uznać. Zapisali je bowiem świadkowie najwiarygodniejsi: biskupi* księża świeccy i zakonni, liczni przedstawiciele szlachty i wysocy dostojnicy państwa.

Czytając te świadectwa, słusznie domyślać się można, że o wiele liczniejsze były łaski, jakie odebrały masy wiernego ludu na tym miejscu. O niektórych tylko się dowiadujemy, które ks. proboszcz strzeliński, Ojciec Michał, a później Ojcowie Karmelici nam przekazali. Potwierdza to także wielki napływ pątników z całych Kujaw i dalszej nawet okolicy, o których wspomina kronika. Dowodem tego także liczne wota, jakie tu ofiarowano. Tylko mała ich część przechowała się do dnia dzisiejszego. Cenniejsze wota, po zniesieniu klasztoru przez rząd pruski, zostały sprzedane.

W roku 1747 miasto Pakość złożyło tu wotum z takim napisem:
„Tu Matki Boskiej sława nigdy nie ustaje,
Więc Jej się miasto Pakość w opiekę oddaje".
Inne wotum nosi napis: „Na pamiątkę cholery panującej w Strzelnie w roku 1849".
Istnieje też miedzioryt Matki Boskiej Markowickiej z końca siedemnastego wieku, dzieło gdańszczanina Samuela Donneta. Pod nim widnieje ten napis:
„Szczyć się Karmelu, oraz szczyć się Polska cała,
Gdy ziemi, nieba Pani, tuć się w moc dostała!
Śpieszcie tu wszyscy ludzie, tu Matka w obrazie
W Markowicach i Kujawach w złym da pomoc razie.“

Po rozbiorach Polski i wypędzeniu zakonników z klasztoru, napływ pątników znacznie się zmniejszył. Lud okoliczny jednak do dziś dnia ma wielkie zaufanie i nabożeństwo do Matki Boskiej Markowickiej. Odpust M.B Szkaplerznej zawsze cieszył się liczną frekwencją pielgrzymów. Liczba ich z każdym rokiem się zwiększa. Objąwszy to miejsce cudowne po OO. Karmelitach, za główne zadanie poczytują sobie Oblaci krzewić cześć i nabożeństwo do Najświętszej Panny. Poczuwają się do tego jako jej Oblaci tj. ofiarowani. W miarę jak się podniesie ufność do Matki Niebieskiej, nie tylko wznowią się łaski i cuda w dolegliwościach tego życia, lecz zakwitnie tak że wiara i obyczaj ludu. Nie ma lepszej rękojmi zbawienia nad tkliwe nabożeństwo do Przenajświętszej Matki Zbawiciela. Krzewiąc Jej cześć i chwałę, żywią Ojcowie także tę mocną nadzieję, że pod Jej macierzyńską opieką wyrobią i uświęcą się liczne zastępy gorliwych misjonarzy.
CDN

piątek, 5 kwietnia 2019

Manifestacja w obronie skweru



W najbliższą sobotę, 6 kwietnia w samo południe, bo o godzinie 12:00 w Strzelnie odbędzie się pokojowa manifestacja w obronie skweru kasztanowców. Skwer i drzewa mają zniknąć z krajobrazu miejskiego z chwilą rozpoczęcia budowy rond bliźniaczych w Strzelnie. Przy tej okazji strzelnianie wyrażą dezaprobatę dla swoistej fabryki spalin, która funkcjonuje tuż pod nosem przedszkola, miejsca, które powinno podlegać w tym względzie ochronie szczególnej. Wybudowanie rond spotęguje produkcję spalin i spotęguje zagrożenie zdrowia i życia naszych najmłodszych mieszkańców.

Celem manifestacji jest wyrażenie przez mieszkańców Strzelna i regionu sprzeciwu w sprawie budowy dwóch rond w centrum miasta. Urząd Wojewódzki w Bydgoszczy wydał już stosowne zezwolenie, by Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad w Bydgoszczy mogła rozpocząć tę inwestycję. Ponadto mieszkańcy naszego pięknego i zabytkowego grodu przypomną po raz kolejny, że domagają się, a czynią to od wielu lat, budowy obwodnicy Strzelna jako głównego celu krajowych przedsięwzięć drogowych w regionie.


GDDKiA wodzona uporem poprzedniej władzy miejskiej - burmistrza i radnych, zdecydowała, że skoro tutejsi decydenci nie chcieli przekazać innych terenów (budynki pomiędzy ulicami, Raj i Sportowa) o likwidacji skweru u zbiegu ulic, Kolejowej i Michelsona. Wraz z taką decyzją rosnące tam drzewa zostaną wycięte. W obronie skweru z kasztanowcami, walce z rosnącą emisją spalin i o obwodnicę Strzelna przygotowywana jest również petycja i ankieta. Wstępne wyniki ankiety obrazują, że większość mieszkańców jest przeciwna budowie rond.

I już na zakończenie dodam, że budowa bliźniaczych rond to przesunięcie w czasie budowy obwodnicy Strzelna. Przecież nikt nie wyda tak ogromnej kwoty li tylko po to, by w jakimś tam stopniu usprawnić, czy sprawić by ruch w centrum Strzelna był bardziej płynny. Pamiętać należy, że poza ruchem kołowym w obrębie istniejących skrzyżowań odbywa się potężny ruch pieszych i to młodzieży i dzieci szkolnych, przedszkolnych oraz ludności korzystającej ze zlokalizowanych w pobliżu marketów, sklepów, przychodni i punktów usługowych, w tym i bankowych. Po prostu, priorytetem od niemal półwieku jest budowa obwodnicy Strzelna i basta!