niedziela, 28 października 2018

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 21 Rynek - cz. 18



Z pisarskich potyczek najwięcej zadowolenia przynosi mi opisywanie mojego miasta. Zapewne wynika ono z tego, że kontynuowana opowieść w Spacerku po Strzelnie tak naprawdę jest niekończącą się opowieścią. Kiedyś, w przyszłości każdy z młodych czytelników będzie mógł dopisać do tego wszystkiego, co ja zawarłem w treściach swoich artykułów swoją wiedzę, a szczególnie to wszystko, co się wydarzy, a czego ja już nie będę świadkiem. Dawno temu, a działo się to w latach osiemdziesiątych XIX w. był taki ktoś, kto w nieco innym stylu, bo w telegraficznym skrócie zapisał dzieje poszczególnych domostw, wymieniając ich właścicieli z tamtych czasów, tj. mniej więcej z lat 1800-1889. Niestety nie opisał wszystkich ulic. Udało to mu się w odniesieniu do ul. Kościelnej, części Rynku i ul. Świętego Ducha. Swoje informacje opublikował w ówczesnym "Nadgoplaninie", nie sygnując tych danych swoim podpisem, dlatego jest on osobą do dziś nierozpoznaną. Według moich przypuszczeń - w sferze domniemań tym autorem mógł być dr Jakub Cieślewicz...

W dzisiejszym spacerku po naszym mieście stańmy na chwilę przy Rynku 10, dawnym numerze policyjnym „3". Swym współczesnym wyglądem kamieniczka ta nie przypomina tej z lat zaborów i międzywojnia. Ówczesną wielofunkcyjność handlowo-usugowo-mieszkalną zamieniono li tylko na mieszkalną. Zatem, przenieśmy się w lata 70. i 90. XIX oraz 30. XX w., by bliżej poznać właścicieli tej posesji. Byli nimi Lesserowie, wpływowa i bogata rodzina żydowska, której antenatem był Adolf (Adolph) Lesser ur. około 1840 r. Adolf żonaty był z Johanną, z którą - co udało się ustalić - miał synów: Artura, Maksa, Martina, Georga i prawdopodobnie jedną niezamężną córkę. Był jednym z najzamożniejszych mieszkańców Strzelna. Od 1871 r. piastował funkcję członka Zarządu Gminy Żydowskiej w Strzelnie, był radnym miejskim w latach 1872-1919 r. i zastępcą burmistrza w Strzelnie Philippa Herrgotta. Z braci w Strzelnie pozostali Maks i Georg. Artur ur. 17 maja 1870 r. był żonaty z Jette Hertą z domu Braunspan wdową po Juliusu Rubensohnie. Małżonkowie mieszkali w Berlinie. Najmniej zachowało się informacji o kolejnym synu Martinie. Wiemy tylko, że urodził się w 1886 r. w Strzelnie.

Strzelno, pierzeja wschodnia Rynku. Środkowa kamienica - dom Lesserów.
 W księdze adresowej z 1895 r. wymieniony został Maks (Max) Lesser, kupiec, który szyldował swój interes reklamą Galanterie, Kurz und Lederwaren - Galanterie, wyroby krótkie i skórzane. W tym czasie ojciec zajęty działalnością na rzecz Gminy Żydowskiej i udziałem w władzach miasta - radzie i magistracie, wymieniony został jako właściciel domu.

Lesserowie prowadzili jedno z największych przedsiębiorstw handlowych. Wysokim wyznacznikiem statusu majątkowego Maksa było posiadanie przez niego samochodu osobowego. Prowadził on szerokie i ożywione kontakty handlowe z producentami i hurtownikami sprowadzając towary z Poznania, Wrocławia, Torunia, Gdańska, Berlina, Drezna i wielu innych miast oraz okręgów przemysłowych. Firma prowadziła sprzedaż detaliczną i hurtową zaopatrując również małe sklepiki w regionie. Ulotka reklamowa z początku XX w. obok firm polskich i niemieckich, wymienia przedsiębiorstwo jego, jako najlepsze źródło zakupu hurtowego i detalicznego. W ofercie znajdowały się: skład bławatny (materiałów ubraniowych), towary krótkie, bielizna, wełniane towary galanteryjne i tzw. rzeczy. W innym dziale oferowano: obuwie, lampy, porcelanę szkło, zabawki i wózki dziecięce, a nadto bluzki i spódnice oraz ubranka dla chłopców robione na „spilkach".

Firma przyjmowała rzeczy do chemicznego prania i farbowania wysyłając je do wykonania zakładom specjalistycznym. Podobnie jak w innych dużych sklepach i hurtowniach, firma posiadała branżowe katalogi oferowanych i w każdej chwili możliwych do sprowadzenia towarów. Sprawną organizację handlu i dystrybucję towarów zapewniał telefon, który firma zaabonowany miała pod numerem 312.

Ostatnim z Lesserów, który prowadził interes rodzinny był Georg. Miał on trzech synów i trzy córki. Dwoje z dzieci uczęszczało do Miejskiej Koedukacyjnej Szkoły Wydziałowej w Strzelnie. Byli to Elisabeth ur. 8 sierpnia 1904 r. i Hans ur. 27 kwietnia 1907 r. Georg po ojcu przejął pałeczkę w zarządzie Gminy Żydowskiej w Strzelnie i w 1932 r. przekazywał jej majątek i stowarzyszenia Gminie Żydowskiej w Inowrocławiu. Maksa i Georga znajdujemy w Książce telefonicznej 1926-1927, w której pierwszy opisany jest jako właściciel, a drugi prowadzący skład bławatów, towarów krótkich i obuwia z przedstawicielstwem słynnej firmy obuwniczej "Salamander". W latach 30. XX w. w Księdze adresowej Georg reklamował swój sklep bławatny.

W kamienicy Lesserów zamieszkiwała na piętrze tylko rodzina. Pokoje w oficynie początkowo wynajmowane były uczniom pobierający nauki u strzeleńskich rabinów, Którzy wywodzili się z okolicznych miejscowości. Bliskość zamieszkiwania uczniów od nauczyciela była konieczna, gdyż stanowili oni asystę (ochronę) rabina w trakcie poruszania się duchownego ulicami miasta.

Początek okupacji przyniósł zagładę tutejszych rodzin żydowskich, w tym i Lesserów, o których żadne informacje nie przetrwały. Po II wojnie światowej sklepy zamieniono na mieszkania, wychodząc z tej posesji całkowicie z działalnością gospodarczą. Dom ten znajduje się obecnie w zasobach gminnych i w niczym nie przypomina pysznej kamieniczki z lat międzywojennych.

Zdjęcie współczesne Heliodor Ruciński

CDN

piątek, 26 października 2018

Michał Wojdyński. Opowieść o powstańcu z Wójcina - cz. 2



W godzinach porannych 8 lutego 1919 r. przyszedł do naszej 11. kompanii, która stała na pozycji pod Gniewkowem rozkaz wysłania plutonu patrolowego z zadaniem rozpoznania wiosek Gąski i Szpital, zamieszkałych przez kolonistów niemieckich i z zadaniem rozpoznania ruchów oddziałów niemieckich. Wioski te były wrogo nastawione do powstańców, jak zresztą wszystkie wioski kolonistów. W ostatnich dniach zginęło tam 3 żołnierzy, którzy samowolnie udali się do tych wiosek.

Pluton patrolowy składał się z ochotników, jedynie podoficerzy zostali wyznaczeni rozkazem. Sformowano go w kilka minut. Jakież było moje zdziwienie, kiedy pomiędzy ochotnikami nie zauważyłem Michasia, który zawsze towarzyszył mi we wszystkich dotychczasowych wyprawach frontowych i któremu w nich zawsze "matkowałem". Któryś z dowódców plutonu spotkawszy go, zapytał, czemu nie idzie ze mną. Michaś był zawsze ambitny, toteż zgłosił się do mnie, przepraszając, że zaraz się nie zgłosił, ale czuje się źle. Namówiłem go by pozostał, ale on nie chciał się zgodzić.
O godzinie 10:00 nastąpił wymarsz do Wierzbiczan, na wysokości których pozostawiono trzy sekcje obwodu. Reszta patrolu w szyku bojowym udała się do wioski Gąski, nie napotkawszy po drodze nigdzie śladów nieprzyjaciela. Po przeprowadzeniu szeregu rewizji w domach kolonistów, dotarł nasz patrol szykiem ubezpieczonym do skrzyżowania dróg, gdzie nastąpić miała koncentracja z oddziałem powstańczym z Kruszwicy. Niestety oddziału tego w rejonie krzyżówki nie zastano. Wobec tego postanowiłem z 10-cio osobowym patrolem udać się do kwater kruszwiczan, aby dowiedzieć się, co się dzieje? Dowódca placówki kruszwickiej poinformował nas, że ich patrol jest w drodze od pół godziny, czemu ja z kolei zaprzeczyłem, że ich nie spotkaliśmy. po tej wymianie informacji wróciliśmy do Gąsek.

W tym czasie Michał Wojdyński przebywał z plutonem w Gąskach. Pamiętam, że ofiarność i żarliwa obowiązkowość żołnierska, jako go od pierwszych dni powstania cechowała, sprawiły, że ceniłem jego żołnierskie walory i chętnie zabierałem go na wszystkie trudniejsze zadania bojowe. Nie było też wypadku, żeby ze mną nie szedł, chociaż mu nieraz odradzałem, wskazując na niebezpieczeństwo niektórych wypraw. W tym dniu jednak nie poszedł ze mną, chociaż był tu jego brat Jasiek, który powiedział mi, że Michaś ma jakieś złe przeczucie, dlatego od razu nie zgłosił się. Kiedy wróciliśmy do plutonu sierżant Jeschke zapytał mnie, co się dzieje z patrolem kruszwickim, gdyż jakiś większy oddział zbliża się tyralierą od strony Gniewkowa. Byłem tym zaskoczony, gdyż nie mógł to być oddział kruszwicki, który według mnie wcale nie wyruszył ze swego miejsca postoju.

Tymczasem zbliżający się oddział zajął pozycję w rowie odległym o kilkadziesiąt kroków od naszego miejsca postoju. Zwróciłem sierżantowi uwagę, że zajmujemy niekorzystne miejsce i w razie bitwy nie będziemy mogli rozwinąć naszych sił, które stały za domem i stodołą kolonisty. On jednak utrzymywał, że jest to na pewno oczekiwany przez nas patrol kruszwicki. W końcu udaliśmy się z nim pod stertę słomy, ażeby rozpoznać zbliżających się do nas żołnierzy. Za nami nadbiegł Michaś.
Żołnierze z naprzeciwka podobnie jak i my nie wiedzieli, z kim mają do czynienie, z Polakami, czy Niemcami. Było mglisto i nie mogliśmy dojrzeć oznak, a przecież mundury i płaszcze mieliśmy takie same, zarówno Polacy jak i Niemcy. Rozpoczęła się między nami rozmowa w języku niemieckim. Zażądaliśmy od drugiej strony hasła, oni z kolei żądali od nas tego samego. W pewnej chwili Michaś, który usłyszał, że w nadchodzącym oddziale rozmawiają po niemiecku zawołał:
- Niemcy! - i złożył się do oddania strzału.


Nie zdążył go jednak oddać, gdyż uprzedził go Niemiec. Michaś z cichym jękiem upadł na moje nogi. Sądziłem z początku, że świst kuli spowodował jego upadek. Pochyliłem się nad nim i stwierdziłem śmiertelny postrzał w czoło. Przeniosłem ciało Michałka za stertę słomy, za którą ukryliśmy się z sierżantem Jeschke. Niemcy oddali w naszym kierunku kilka strzałów, ale na szczęście nie były one tak celne jak ten pierwszy. Nie czekając my również odpowiedzieliśmy ogniem.

Stłoczeni pod domem kolonisty nasi żołnierze nie mogli prowadzić skutecznego ognia. Sytuację ratował jedynie lekki karabin maszynowy, który po pierwszych strzałach obsługa przeniosła koło mostku. Teraz jego ogień trzymał prawą stronę kolumny niemieckiej w szachu. Żołnierze nasi zaczęli się niepokoić. Widząc, że trudno będzie opanować całość z odległej o 20 m sterty, postanowiliśmy z sierżantem Jeschke pod ogniem niemieckim dostać się do naszego oddziału. Niemcy widząc nas czołgających się otworzyli rzęsisty ogień z broni ręcznej i kulomiotów. Dostaliśmy się jednak szczęśliwie do oddziału. Nie licząc kilku przestrzelonych dziur w płaszczach naszych, nic się nam nie stało.

Jeden z żołnierzy rozbił okno w kuchni kolonisty, przez które kilku naszych chłopców dostało się na strych domu mieszkalnego i przyległego doń chlewa. Stamtąd otworzyli ogień do tyraliery niemieckiej. Ogień niemiecki stał się mniej skuteczny. Korzystając z tego, brat zabitego Michałka, Jasiek, podczołgał się za stertę do ciała i pozostał przy nim do końca potyczki. Po upływie godziny z prawej naszej flanki nadszedł spóźniony patrol kruszwicki, za którego opóźnienie zapłacił życiem Michałek Wojdyński i jeszcze jeden nasz druh, którego nazwiska niestety nie pamiętam. podsumowując nasze straty mięliśmy jeszcze kilku rannych.


Niemcy zostali przepędzeni. Zasmuceni wracaliśmy do naszej kwatery w Wierzchosławicach. Na wozach wieziono zabitych i rannych. Po trzech dniach odbył się pogrzeb naszego kochanego druha Michasia, na cmentarzu jego rodzinnej wsi - w Wójcinie. Po pogrzebie wieczorem wyjechałem z powrotem na front. Wałczyliśmy dalej, mając obok dawnych porachunków z Niemcami, nowy - pomszczenie śmierci naszych kochanych chłopców, którzy w 18 roku życia oddali je za Ojczyznę.
Dożyłem powrotu ziem zaboru pruskiego do macierzy. Pamiętam jednak, tak samo jak wszyscy moi koledzy, tych wszystkich, którzy kosztem swojego młodego życia przyczynili się do odzyskania niepodległości. Przed trzema laty udałem się do Gąsek, ażeby odnaleźć miejsce, w którym 8 lutego 1919 r. zginął śmiercią żołnierską Michał Wojdyński. Miejsce to odnalazłem. Chciałbym jednak aby to miejsce uczynić widocznym dla wszystkich. Niech prosty, żołnierski krzyż będzie symbolem naszej pamięci o tych, którzy za nas polegli, niech będzie tym żywym znakiem ostatniej żołnierskiej pozycji, z której się nigdy nie odchodzi, na której zostaje się na zawsze - tak jak żołnierz Powstania Wielkopolskiego śp. Michał Wojdyński i jak wielu jemu podobnych.  

Tyle ze wspomnień druha Bolka, o Michale Wojdyńskim, spisanych w latach 60. minionego stulecia. Zaś na zakończenie kieruję apel do mieszkańców Wójcina i władz Gminy Jeziora Wielkie o ewentualne odszukanie w Gąskach gmina Gniewkowo miejsca śmierci Michała Wojdyńskiego i zrealizowanie marzeń sprzed 50 lat jego towarzysza druha Bolka. Dodam jeszcze, że na pomniku nagrobnym Michała Wojdyńskiego jest tablica z nazwiskami poległych żołnierzy w czasie Wielkiej Wojny i wojny polsko-bolszewickiej. Pośród tymi nazwiskami znajdujemy imię Jana Wojdyńskiego, starszego brata Michała, który zapewne poległ w wojnie polsko-bolszewickiej. Być może, że Bóg da i kiedyś trafię na jego ślad...

Opowieść o Michale Wojdyńskim jest kontynuacją tematu: Powstańcy wielkopolscy z Wójcina, który zamieściłem na blogu 27 lutego 2018 r. pod linkiem https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2018/02/powstancy-wielkopolscy-z-wojcina.html 

    

czwartek, 25 października 2018

Michał Wojdyński. Opowieść o powstańcu z Wójcina - cz. 1



W zasobach Archiwum Państwowego w Poznaniu trafiłem na 57-stronicowy wyżółkły ze starości maszynopis. Nie jest on sygnowany żadnym tytułem jedynie pseudonimem autora, który podpisał się pod nim jako "Druh Bolek". Niestety nie udało mi się rozszyfrować autora, wiadomo, że miał brata Józefa, a jego wujem był sierżant Jan Zwoliński. Z treści wspomnień możemy się dowiedzieć o ścieżce bojowej mieszkańca Wójcina w byłym powiecie strzeleńskim w Prowincji Poznańskiej w czasach Wielkiej Wojny, nazwanej później I wojną światową oraz w czasie Powstania Wielkopolskiego na Kujawach zachodnich. Wiele wątków prowadzi nas wraz z autorem na rosyjski front wschodni, na Ukrainę i Białoruś do Baranowicz i powrót przez Białystok, Ełk i Bydgoszcz w rodzinne strony do Wójcina.

Są momenty, w których znajdujemy autora w Berlinie i Poznaniu, gdzie przyglądał się przebiegowi rewolucji listopadowej. W końcu poznajemy opis przygotowań do powstania w Wójcinie, sam przebieg powstania, wymarsz na Strzelno, Kruszwicę, Inowrocław i to, co szczególnie przykuło moją uwagę, opis ścieżki bojowej powstańca z Wójcina, Michała Wojdyńskiego, który poległ 8 lutego 1919 r. w miejscowości Gąski, i którego szczątki doczesne spoczywają na cmentarzu parafialnym w Wójcinie. Dzięki mojej dociekliwości dotarłem również do danych rodziców Michała i tak oto odkryłem na nowo sylwetkę bohaterskiego powstańca wielkopolskiego, który dotychczas nie znalazł, poza niekiedy błędnymi wzmiankami szerszego opracowania w jakimkolwiek wydawnictwie regionalnym, czy artykule prasowym.


Michał Wojdyński był synem ziemi strzeleńskiej, wyznaczonej granicami powstałego w 1886 r. powiatu strzeleńskiego. Urodził się 5 września 1900 r. w Wójcinie w ówczesnym powiecie strzeleńskim jako syn Walentego i Marianny z domu Kuraszkiewicz. Chrztu w kościele p.w. św. Jana Chrzciciela w Wójcinie udzielił niemowlęciu ks. Józef Ullrich, proboszcz wójciński. Rodzice jego związek małżeński zawarli w 1894 r. w kościele parafialnym w Wójcinie i fakt ten został również odnotowany w Urzędzie Stanu Cywilnego w Miradzu. Ojciec w dniu ślubu miał 35 lat, a matka 19. Antenatem rodu Wojdyńskich w tej części Kujaw był dziadek Mateusz urodzony w 1827 r. On również zawarł związek małżeński w Wójcinie w 1849 r. z Julianną Celińską (Cilińską, Cylińska). Oba te nazwiska występowały po drugiej stronie granicy w parafii Ostrowąż, w zaborze rosyjskim, skąd zapewne przybyli jako pracownicy sezonowi w majątku Skrzydlewskich i tutaj zamieszkali na stałe.

Michał miał starszego brata Jana - Jaśka. Oboje uczęszczali do miejscowej szkoły ludowej. O ich postępach w nauce nic się nie zachowało. Natomiast dalsze losy obojga znajdujemy we wspomnieniach druha Bolka. Z nich wynika, że kiedy w noc sylwestrową z 1918 na 1919 r. wybuchło w Wójcinie Powstanie Wielkopolskie nie zabrakło wśród uczestników braci Wojdyńskich, starszego Jana i 18-letniego Michała. Po oswobodzeniu Wójcina, dnia następnego, 2 stycznia 1919 r. oboje w szeregach wójcińskiego oddziału powstańczego pod dowództwem por. Włodzimierza Watta-Skrzydlewskiego wyruszyli na odsiecz miastu Strzelnu, a następnie uczestniczyli w wyprawie na Inowrocław. Tam w zgrupowaniu oddziałów pod dowództwem ppor. Pawła Cymsa wzięli udział w krwawych walkach o stolicę Kujaw Zachodnich. Po zakończeniu walk bracia wrócili do rodzinnej miejscowości. Po trzech dniach wstąpili do formującej się 1. strzeleńskiej kompanii zgrupowanej w Batalionie Nadgoplańskim, który podlegał rozkazom dowództwa 1. Pułku Grenadierów Kujawskich. Po 7 lutego 1919 r. 1. kompania strzeleńska stała się 11. kompanią III. Batalionu 5. Pułku Strzelców Wielkopolskich w Inowrocławiu z zachowaniem przez pewien czas pewnej samodzielności.


A oto szczegółowa opowieść o powstańczych losach Michała Wojdyńskiego spisana piórem druha Bolka:

(...) W trzy dni po powrocie wójcińskich powstańców z Inowrocławia przybiegł do mnie wuj Jasiek i woła:
- Bolek, Niemcy z Bydgoszczy i Torunia Idą na Inowrocław. Chodź ze mną, idziemy do porucznika.
Porucznik Władysław Watta-Skrzydlewski rozmawiał przez telefon z komendantem strzeleńskim Józefem Hanaszem. Po skończonej rozmowie poprosił nas byśmy zwerbowali młodszych, nieżonatych, dobrze wyćwiczonych żołnierzy ile się da, którzy pozostaliby jakiś czas na stałe w wojsku. Żołnierzy tych mam jak najprędzej przyprowadzić do Strzelna, gdzie tworzona jest kompania strzeleńska. Zwracając się do mnie poprosił mnie również bym zaraz rozpoczął werbunek. Wuja Jaśku miał mi w tym pomóc. Zaczęliśmy obchodzić domy, a skutek naszego apelu był mizerny.

Po pewnym czasie spotkaliśmy Michasia Wojdyńskiego
- Druhu! - zawołał w moim kierunku Michaś - słyszałem, że mamy iść na stałe do wojska. Idę z druhem i mój brat Jaśku też. Już obszedłem kilku, ale większość się wykręca. Oni może by poszli, ale starzy im nie dają. Coś się wypaliło, z zapałem to tak jak z ogniem, trzeba stale podsycać.

Wchodzę do mieszkania listonosza, którego syn był dotychczas we wszystkich akcjach powstańczych. Ledwo wszedłem do korytarza, wylatuje stary ze swoim kijem listonoszowym.
- A pon niby czego? Może po moigo chłopoka? Raus! Żebym pona wincy razy tu nie widzioł. Bez pona tyn gołgon poszed z waszymi. Jo nie pozwolom, jezdym cesorskim urzyndnikiem. Rozumi pon? (...)

O wyznaczonej godzinie zebrało się u mnie 5 żołnierzy, z którymi wyruszyłem do Strzelna. Po drodze miałem zabrać chłopaków z Nowej Wsi. Mieli oni przy trakcie na nas czekać. Niestety było ich tylko dwóch. Wstąpiliśmy po drodze do trzeciego, który nie stawił się na miejscu zbiórki.
- A to wy - powitała nas matka chłopaka - zaczekajta troche, pójdzie z wami, ino mi troche drzewa urąbie, bo jutro chlib pieke.
Wybiegamy na podwórze.
- Ignac, idziesz z nami? - pytamy.
- Ide! ino matce drzewa urąbie.
Chłopaki z mojej drużyny biorą siekiery:
- Co momy rąbać? Narąbimy za ciebie, a ty idz i szykuj się do drogi.

W kilka minut wszystko było gotowe. Kobiecinka zrobiła nam kawę, pożegnała syna ze łzami w oczach słowami:
- Niech wos Bóg prowadzi - i odprowadziła do drogi.
W Strzelnie przywitano nas z żołnierską radością. Krótko przed nami przybył Józef Rutkowski z kilkoma ostrowiakami i odtąd razem, przez kilka miesięcy biliśmy się z Niemcami na Kujawach.
Mieliśmy już przygotowane kwatery w szkole ewangelickiej, naprzeciwko Vereinhausu. Kwatery były czyste i dobrze przygotowane, o co zatroszczyli się mieszkańcy miasta. Po oswobodzeniu tej części Wielkopolski bodajże każde miasteczko chciało mieć swoje własne wojsko. Nic więc dziwnego, że i Strzelno nie chciało być gorsze od innych miejscowości. (...)

Owym wojskiem były dwie kompanie strzeleńskie wchodzące w skład Batalionu Nadgoplańskiego, podporządkowanego rozkazom dowództwa 1. Pułku Grenadierów Kujawskich w Inowrocławiu, późniejszego 5. Pułku Strzelców Wielkopolskich przemianowanego następnie na 59. Pułk Piechoty Wielkopolskiej. Już w składzie 5. Pułku Strzelców Wielkopolskich kompania strzeleńska, w której znaleźli się wójciniacy nosiła nr 11.

CDN

Opowieść o Michale Wojdyńskim jest kontynuacją tematu: Powstańcy wielkopolscy z Wójcina, który zamieściłem na blogu 27 lutego 2018 r. pod linkiem https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2018/02/powstancy-wielkopolscy-z-wojcina.html     



poniedziałek, 22 października 2018

Dariusz Chudziński burmistrzem Strzelna



Kiedy rano wstałem, a było to jak dla mnie stosunkowo późno, i podciągnąłem rolety oczom moim ukazał się piękny widok budzącego się dnia, poranne promienie jesiennego słońca z radością wpadły do pokoju i zaczęły się ze mną przekomarzać. Włączyłem uśpionego kompa, który przysnął razem ze mną o 3:50 i zrozumiałem, skąd ta radość słońca, które swoimi igrcami chciało mnie poinformować - Marian, Dariusz Chudziński został wybrany przez strzelnian burmistrzem miasta na pięcioletnią kadencję. Szybko przeleciałem inne informacje wyborcze. Super info, mieszkańcy poszczególnych gmin w naszym powiecie zadecydowali w pierwszej turze, że Mogilnem będzie rządził Leszek Duszyński, Dąbrową - Marcin Barczykowski i Jeziorami Wielkimi - Dariusz Ciesielczyk. Panowie, z całego serca Wam gratuluję.

Szczególne gratulacje kieruję na ręce nowego burmistrza mojego miasta Strzelna Pana Dariusza Chudzińskiego i wszystkich tych, którzy Go wspierali, a szczególnie Jego żony Lidii i członków sztabu wyborczego. Bardzo dobry wynik 55% zapowiada, że mieszkańcy będą stali przy Jego boku i będą Go wspierać w niezwykle trudnej i mozolnej pracy wyciągnięcia Strzelna z głębokiego dołu. Poniekąd sami pomagaliśmy ten dół kopać, obdarzając przez 4 kolejne kadencje zaufaniem poprzednika, Ewarysta Matczaka. Ale idzie nowe i ufni nowemu burmistrzowi róbmy wszystko, by mu pomóc w doganianiu naszych sąsiadów, którzy dość daleko odbili od nas. Dariusz Chudziński jest młodym, pełnym chęci do pracy, doświadczonym w działaniach i dochodzeniu do celu człowiekiem. Najważniejszymi w wybudzaniu miasta i gminy ze swoistego letargu są pilność, cierpliwość oraz wsparcie i to od najbliższych - w przypadku burmistrza od mieszkańców.


Czeka nas wszystkich wiele nowych wyzwań, ale i kontynuacja rozpoczętych już zadań, które związane są z wieloletnimi założeniami gospodarczymi i prognozami finansowymi. W najbliższym czasie czeka nas "inwentaryzacja" oraz kontynuowanie tego wszystkiego, co związane jest z dwiema wielkimi rocznicami; 100-lecia odzyskania Niepodległości przez Polskę i 100-lecia Powstania Wielkopolskiego. Dzięki zaangażowaniu parafii i zaangażowaniu pozarządowemu grup społecznych i biznesowych wszystko jest na dobrej drodze i zmierza ku pomyślnemu sfinalizowaniu.

Dziękuję również ustępującemu burmistrzowi Ewarystowi Matczakowi, za to wszystko, co zrobił dla dobra mojego miasta Strzelna i całej gminy. Życzę Ci Ewaryście dobrego wypoczynku i spokojnej emerytury, którą niebawem otrzymasz; dużo zdrowia i wyważonego spojrzenia na dokonania ostatnich 16 lat - mimo wszystko wielu lat i wielu dokonań.

Serce się raduje, 
bo Strzelno to wielka rzecz!!!  



piątek, 19 października 2018

Przedwyborcze obiecanki



Wczoraj późnym wieczorem ni z gruszki, ni z pietruszki zamieszczona został na profilu facebookowym Ewarysta Matczaka wizja przebudowy strzeleńskiego Rynku. Na pierwszy rzut oka robi wrażenie, bo li tylko wrażenie, gdyż w celu wywołania takowego została ta prezentacja na dwa dni przed wyborami umieszczona na tym profilu. Kiedy została wykonana? Zapewne tuż przed jej wieczornym umieszczeniem. Kto za nią zapłacił? Czy był to Komitet Wyborczy PSL? Z jakich środków przebudowa będzie realizowana i czy w tym względzie poczyniono już jakieś kroki, skoro ma to być inwestycja bliżej nieokreślonej przyszłości?

Zwróćcie uwagę na to sformułowanie użyte przez kandydata na burmistrza: ...w związku z planowaną na lata 2019-2020 przebudową instalacji wodnokanalizacyjnej na Strzeleńskim Rynku, nastąpi konieczność jego odbudowy po wykonanych pracach budowlanych.
Czyli, przez dwa lata Rynek będzie rozkopany, a ile lat utwardzany - rewitalizowany - biorąc pod uwagę podobne rozkopanie maleńkiej ul. Świętej Anny i czekanie przez 9 lat za położeniem nawierzchni (?), która i tak do dzisiaj nie została położona.   

Strzelno, ulica Michelsona.
 Wiele pytań nasuwa się przy tej okazji, jak chociażby, a co z koncepcjami obwodnic miasta Strzelna (w tym ze słynnymi bajpasami), które tak pięknie przez lata i kadencje mydliły nam oczy. Według ulotki wyborczej rzeczonego kandydata priorytetem miał być Park im. 750-Lecia. W związku z tym, co z koncepcją jego rewitalizacji? Mnie osobiście najbardziej bulwersuje ul. Świętej Anny. W lipcu rozpoczęto prace, które zostały nagle przerwane. Według dokumentacji, zakończenie prac ma nastąpić w połowie listopada. Co takiego się stało, że tak maleńką uliczkę babrze się (od 9 lat) już trzy miesiące i końca nie widać? Czyżby zakończenie prac miało by być "finałem II tury"?

Strzelno, ul. Świętej Anny 25 lipca 2018 r. przed wykorytowaniem - niewiele od tego czasu się zmieniło, założono po obu stronach krawężniki i pozostawiono...
 Osobiście nie wierzę w jakiekolwiek obietnice Matczaka, gdyż takowych nie dotrzymuje, jak chociażby tę o nie kandydowaniu na urząd burmistrza z chwilą, kiedy czterooddziałowy szpital w Strzelnie zostanie zlikwidowany. I co Ewaryst, w Mogilnie budują, a Ty, co z tym wykrzyczanym słowem robisz? Oczywiście startujesz i nie dotrzymujesz, że nie wspomnę o znanym Tobie balkonie...

I już na zakończenie, wczoraj napisał do mnie znany były mieszkaniec naszej gminy, autor m.in. książki o dziejach wsi Młynice, Kazimierz Pondo. Oto pełna treść tej korespondencji:

Drogi Panie Marianie, 

6 października 2018 roku odwiedziłem moje rodzinne Strzelno i groby mych przodków. Po objechaniu samochodem tego historycznego miasta wyjechałem z niego dość mocno
zasmucony.

Smutek był jeszcze większy, gdy dopadła mnie informacja, że znowu kandydatem na Waszego burmistrza jest dotychczasowy. Przeraża mnie, jeśli on wygra, to już nie 4 lata, a kolejne 5, czeka to miasto marazm.

Panie Marianie, zróbcie coś!
W załączeniu przesyłam Panu film o moich od 48 lat Chojnicach (może uda się Panu go otworzyć).
Z serdecznymi pozdrowieniami z kaszubskich Chojnic,
Kaziu Pondo
Chojnice, 18 października 2018 roku


A ja film obejrzałem i jestem pod ogromnym wrażeniem przemian jakie dokonały się w Chojnicach. Lata przespane nie wrócą młodzieńczej werwy. Zatem...?

Ja swój głos oddam na Dariusza Chudzińskiego!!!
    
Foto. Heliodor Ruciński; wizualizacja koncepcji z Facebooka Ewarysta Matczaka.

czwartek, 18 października 2018

Z Młynów na Kresy - Ks. Wincenty Siudziński (1899-1942)



Był synem ziemi strzeleńskiej - Kujaw Zachodnich, obszaru graniczącego z Wielkopolską. Kiedy przyszedł na świat rodacy jego przygotowywali grunt niepodległościowy, a kiedy kończył pierwszy etap edukacji szkolnej wybuchła Wielka Wojna, która dała kres mocarstwom zaborczym i wylała fundamenty pod wolną i niepodległą Ojczyznę.

Wincenty Siudziński (pisany również błędnie jako Studziński), urodził się 10 stycznia 1899 r. w Młynach w ówczesnym powiecie strzeleńskim, województwie poznańskim jako syn Wincentego (ur. 1857 r.) i Józefy (ur. 1860 r.) z domu Łój. Rodzice zawarli związek małżeński w 1878 r. w parafii p.w. św. Trójcy w Strzelnie. Mieszkali i gospodarzyli w podstrzeleńskich Młynach, wsi przypiętej do ściany południowej Lasów Miradzkich. Wincenty uczęszczał do Szkoły Ludowej (późniejsza Szkoła Powszechna) w Młynach. Spośród równolatków wyróżniał się wzrostem, przewyższając ich o głowę.

Dom Siudzińskich w Młynach. Ok. 1900 r. po polowaniu. Na tarasie w czerwonym kółeczku maleńki Wincenty u mamy na rękach. Po prawej w czerwonej obwódce Wincenty senior Siudziński.
 Na późniejszym zdjęciu przedstawiającym ks. Wincentego Siudzińskiego w sutannie widzimy przypięte do jego piersi cztery odznaczenia wojskowe. Pierwszym z nich jest Krzyż Walecznych, drugim Medal Niepodległości, trzecim Krzyż pamiątkowy Towarzystwa Powstańców i Wojaków "Powstańcowi broni wdzięczna Wielkopolska" i czwartym Medal pamiątkowy za Wojnę 1918-1921. W rodzinie nie zachowały się jakiekolwiek pamiątki po Wincentym, jedynie kilka zdjęć. Jedno z tych zdjęć otrzymałem w formie skanu od Jacka Rawicz-Jasińskiego z Młynów, którego matka jest w prostej linii krewną z Wincentym. Zdjęcie to przedstawia myśliwych po polowaniu. Zrobione zostało przed domem rodzinnym Siudzińskich w Młynach. Według opisu na odwrocie zdjęcia i opowieści Jacka, na werandzie po lewej stronie stoi kobieta, która trzyma na rękach małe dziecko - jest to maleńki Wincenty, przyszły Oblat Maryi Niepokalanej, a obok myśliwych po prawej stronie zdjęcia stoi ojciec malucha, Wincenty senior Siudziński.

Kolejne dwa zdjęcia, o których mowa otrzymałem przed kilku dniami od krewnej ks. Wincentego pani Marii Koziel i przedstawiają one ks. Wincentego z przypiętymi do piersi odznaczeniami. Na tej podstawie doszedłem do wniosku, że Wincenty zanim obrał ścieżkę kapłańską był żołnierzem. Zapewne wybuch Powstania Wielkopolskiego 1918/1919 sprawił, że Wincenty idąc śladami swoich krewnych wstąpił w szeregi młyńskiego oddziału powstańczego pod dowództwem sierż. Józefa Owczarskiego i wziął udział w walkach o Strzelno, następnie uczestniczył w krwawych walkach o Inowrocław.

Po oswobodzeniu stolicy Kujaw Zachodnich wstąpił w szeregi formującego się Pułku Grenadierów Kujawskich i bił się na odcinku kujawskim frontu północnego. Pułk został przemianowany później na 5. Pułk Strzelców Wielkopolskich, a następnie 20 stycznia 1920 r. na 59. Pułk Strzelców Wielkopolskich. Wincenty najprawdopodobniej w jego szeregach wziął udział w przejmowaniu od 17 stycznia 1920 r. z rąk niemieckich Pomorza. Następnie uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej. Podczas walk na froncie wschodnim za bohaterstwo został odznaczony Krzyżem Walecznych.


Po zakończeniu działań wojennych wstąpił w szeregi Koła Towarzystwa Powstańców i Wojaków w Młynach. To na wniosek Zarządu Koła został odznaczony Krzyżem pamiątkowym Towarzystwa Powstańców i Wojaków "Powstańcowi broni wdzięczna Wielkopolska". Warto wspomnieć, że w Powstaniu Wielkopolskim brał udział jego kuzyn z Olszy Wojciech Siudziński (1884-1961) oraz kuzyn, noszący to samo imię Wincenty Siudziński z Młynów ur. 12 sierpnia 1897 r., który poległ w Inowrocławiu 5 stycznia 1919 r. Spoczywa we wspólnej mogile powstańców na cmentarzu parafialnym w Strzelnie przy ul. Kolejowej.

Markowice 1926 r. 
 Tradycją rodzinną Siudzińskich, jak i wielu parafian parafii p.w. św. Trójcy w Strzelnie, w której skład wchodziły Młyny, były wyjazdy na coroczne wielkie odpusty do Sanktuarium Maryjnego do pobliskich Markowic. Odległość była niewielka bo ok. 14 km i zawsze udawano się tam bryczką lub wozem zaprzęgniętym w dwa rącze konie. Były klasztor pokarmelicki objęli w 1921 r. Ojcowie Oblaci Maryi Niepokalanej. Podczas jednego z takich pobytów Wincenty dowiedział się, że ojcowie przyjmują do tutejszego Niższego Seminarium Duchownego kandydatów na przyszłych misjonarzy oblackich. I tak Wincenty przekroczył próg klasztorny i zaczął pobierać nauki w Niższym Seminarium Duchownym Misjonarzy Oblatów w Markowicach. Dalsze studia kontynuował w Wyższym Seminarium Duchownym Misjonarzy Oblatów w Obrze. Wyświęcony został w kwietniu 1933 r., a uroczystą mszę św. prymicyjną odprawił 17 kwietnia w kościele p.w. św. Trójcy w Strzelnie.

Swojatycze - kościół p.w. św. Jerzego w czasach ks. Wincentego Siudzińskiego.
 Wypełniając swoją misyjną rolę dostał obediencję na Kresy Wschodnie jako kapłan diecezjalny w diecezji pińskiej. Został wikariuszem parafii p.w. św. Jerzego w Swojatyczach w dekanacie Stołowicze (współczesna Białoruś). Proboszczem był tam ks. Lucjan Strumiłło-Pietraszkiewicz. Wówczas miasteczko Swojatycze i region w przewadze zamieszkiwali Żydzi i Białorusini. Mieli oni swoje świątynie - synagogę i cerkiew. Polacy - katolicy w liczbie ok. 1300 parafian stanowili mniejszość i mieli swoją parafię z klasycystyczną świątynią. Leżą one w połowie drogi pomiędzy Baranowiczami a Nieświeżem, w dawnym województwie nowogródzkim. W XVIII w. słynęły ze stadniny koni, będącej własnością rodziny Obuchowiczów herbu Jasieńczyk. Miński kasztelan, Michał Obuchowicz wydając za mąż córkę Zofię za Stanisława Czapskiego, pułkownika wojsk polskich, jako posag przeznaczył jej Swojatycze. Tą drogą dobra swojatyckie wraz z ręką panny młodej trafiły do rodziny Czapskich. Po rodzicach odziedziczył je Edward Czapski, zesłaniec na Sybir i autor opublikowanych w Paryżu pamiętników. Jedna z córek Edwarda, Weronika przeniosła dobra w wyniku małżeństwa na hrabiów Plater-Zyberka z Liksny. Całość odziedziczył syn hrabiostwa, Henryk. Był on ostatnim dziedzicem Swojatycz, trzymając je do 1939 r. Potem nastąpił tu okres okupacji, przemiennie: sowieckiej, hitlerowskiej i sowieckiej. Hrabia Henryk swe dobra musiał opuścić. Zmarł w roku 1948, tysiące kilometrów od Swojatycz, aż w Rio de Janeiro.


Opis zdjęcia dokonany ręką ks. Wincentego Siudzińskiego.
 Z racji sprawowanego patronatu przez hrabiego Henryka Plater-Zyberka nad kościołem parafialnym ks. Siudziński nawiązał z hrabiostwem bliższe towarzyskie kontakty i był przez to częstym gościem w pałacu. Niestety, niewiele z tego okresu się zachowało informacji o naszym kapłanie rodem z Kujaw. Wiadomo jedynie, że jesienią 1936 r. ks. Wincenty zachorował i został w listopadzie hospitalizowany w Szpitalu Powiatowym w Pińsku. Po zajęciu tych terenów przez sowietów świątynię zamknięto, a księża zostali zmuszeni do sprawowania posługi kapłańskiej w tajemnicy przed okupantem sowieckim. Po ataku Niemiec na związek sowiecki i zajęciu Swojatycz nowi okupanci aresztowali proboszcza ks. Lucjana Pietraszkiewicza i zamordowali go 29 lipca 1941 r. Od tego czasu obowiązki proboszczowskie spadły na ks. Wincentego Siudzińskiego.

Pałac w Swojatyczach


Klimaty swojatyckie. Świronek, czyli spichrz oraz mieszkanki w strojach odświętnych.
 Prawdopodobnie ks. Wincenty został aresztowany ok. 26 czerwca 1942 r. i przewieziony do więzienia w Baranowiczach. Było to więzienie zarządzane w latach 1939‑40 przez Rosjan, a w latach 1941‑44 przez Niemców. Następnie ok. 3 lipca 1942 r. przetransportowano go do obozu koncentracyjnego Kołdyczewo. Stamtąd został wywieziony samochodem na miejsce straceń.

W Kołdyczewie był niemiecki obóz koncentracyjny i obóz zagłady zorganizowany od marca 1942 r. do lipca 1944 r. na Białorusi, ok. 20 km od Baranowicz. W obozie więziono m.in. Żydów i Polaków. Funkcjonowało tutaj krematorium. W obozie, który nadzorowało kilku Niemców, a zarządzającymi, strażnikami i katami byli Białorusini, zamordowanych zostało ok. 22 tys. więźniów - mężczyzn, kobiet, dzieci, starców różnych zawodów i pochodzenia społecznego, przeważnie narodowości polskiej, w tym ok. 24 księży katolickich. Białorusini mordowali strzałami w tył głowy oraz biciem kijem z nabitymi gwoździami.


Cmentarz prawosławny w Baranowiczach na Białorusi - miejsce spoczynku ekshumowanych szczątków doczesnych Polaków zamordowanych w lesie pod Połonką.
Ks. Wincenty Siudziński został zamordowany 13 lipca 1942 r. w Połonce koło Baranowicz w masowej egzekucja ok. 50‑400 osób (głównie Polaków, w tym ok. 15‑17 księży) dokonanej przez białoruskie Sonderkommando (dlatego sprawstwo przypisano zarówno Niemcom jak i Białorusinom). Mordu dokonano w lesie koło wsi Połonka, ok. 25 km na wschód od Baranowicz, przywożąc doń powiązanych drutami więźniów z obozu koncentracyjnego KL Kołdyczewo oraz więzienia w Baranowiczach.

Na wiele dziesiątek lat pamięć o ks. Wincentym Siudzińskim oblacie Maryi Niepokalanej w regionie swojatyckim uległa zatarciu. Polacy w większości wyjechali stąd i dopiero przemiany jakie zaszły na Białorusi po 1991 r. nieco odmieniły ten stan rzeczy. Ks. Wincenty Siudziński upamiętniony został na tablicy pamiątkowej, na pomniku nagrobnym. Znajduje się on na cmentarzu prawosławnym w Baranowiczach. Złożono tam w mogile zbiorowej ekshumowane z miejsca masowej zbrodni dokonanej w lesie Połonka szczątki doczesne Polaków (głównie inteligencji). Na pomniku umieszczono 48 nazwisk z ponad 100 zamordowanych – nieznanych, a pośród nimi Wincentego Siudzińskiego. Dokładna liczba nie jest znana.

Czasy współczesne. Swojatycze - kościół p.w. św. Jerzego.
 Niestety we współczesnych Swojatyczach pamięć o bohaterskim kapłanie, powstańcu wielkopolskim i żołnierzu z czasów Cudu nad Wisłą zatarła się całkowicie. Stoi tam nadal, przywrócony ostatnimi latami do kultu kościół św. Jerzego, w którym sprawował wieloletnią posługę kapłańską rodem z Młynów ks. Wincenty Siudziński.


wtorek, 16 października 2018

Papieskie ślady w Strzelnie



Dzisiaj, 16 października 2018 r. mija 40. rocznica wyboru kard. Karola Wojtyły na papieża. Dzień szczególny dla milionów Polaków, którzy wspominają św. Jana Pawła II Papieża, jak i tych, którzy z racji wieku pamięć tę kultywują wspomnieniami swoich najbliższych. Wielokrotnie już o tym dniu pisałem, dlatego dzisiaj, przybliżę jeden ze śladów papieskich, jaki możemy dzisiaj podziwiać w Strzelnie.

Jest ich kilka, jak chociażby relikwia Świętego znajdująca się w ołtarzu głównym, Dąb Papieski - Dąb Jana Pawła II na Wzgórzu Świętego Wojciecha, piękny obraz olejny we wnętrzu bazyliki strzeleńskiej, imię Szkoły Podstawowej w Stodołach i sztandar z wizerunkiem Papieża Polaka ufundowany tej szkole. Niemalże w każdym z domostw strzelnian są przeróżne dewocjonalia przywiezione z pielgrzymek do Rzymu, czy innych miejsc. W setkach, jeżeli nie w tysiącach znajdują się w bibliotekach i naszych domach książki oraz albumy poświęcone Papieżowi Polakowi. Ale ja dzisiaj skupię swą i Waszą uwagę na śladzie w postaci strzeleńskiego Dębu Papieskiego.

Zlokalizowany on jest na Wzgórzu Świętego Wojciecha i został posadzony przy obecności i we współudziale Metropolity Poznańskiego abpa Stanisława Gądeckiego w niedzielę wielkanocną 16 kwietnia 2006 r. Inicjatorami posadzenia dębu byli, nadleśniczy Nadleśnictwa Miradz i jego pracownicy. Aktu tego dokonali abp Stanisław Gądecki, ks. kan. Otton Szymków, wicestarosta mogileński Przemysław Zowczak, burmistrz Strzelna Ewaryst Matczak, przewodniczący Rady Miejskiej w Strzelnie Tadeusz Majkut i nadleśniczy Andrzej Kaczmarek. Dąb strzeleński nosi numer 380. Oto krótka historia tej pięknej akcji sadzenia dębów na obszarze Ojczyzny Świętego Jana Pawła II Papieża.


Dąb od najdawniejszych czasów uznawany był za drzewo święte, ze względu na swe rozmiary i długowieczność. Jesienią 2003 r. leśnicy z Dolnego Śląska zebrali żołędzie z najstarszego polskiego dębu – „Chrobry”. Z okazji swego jubileuszu, ponad 300 leśników ze wszystkich Regionalnych Dyrekcji Lasów Państwowych w Polsce (RDLP), pod duchowym przewodnictwem swojego duszpasterza bp. Edwarda Janiaka, wzięło udział w pielgrzymce do Watykanu. Pojechali, by prosić Ojca Świętego, człowieka, którego osobisty stosunek do spraw przyrody był powszechnie znany, o słowa otuchy, duchowe wsparcie i błogosławieństwo.

Żołędzie zostały poświęcone przez Jana Pawła II podczas prywatnej audiencji w dniu 28 kwietnia 2004 r. Ojciec Święty dotykał przywiezionych w koszu żołędzi, z uwagą słuchał informacji o dębie, o celu tego przedsięwzięcia i z serca pobłogosławił. W szkółce kontenerowej w Nędzy na terenie Nadleśnictwa Rudy Raciborskie wyhodowano z nich 500 sadzonek. Każda z tych sadzonek posiada stosowny certyfikat z nadanym kolejnym numerem. Z wyhodowanych drzewek, decyzją Dyrektora Generalnego Lasów Państwowych Andrzeja Matysiaka, po jednej sadzonce otrzymało 438 nadleśnictw, po 3 każde z 17 RDLP, pozostałe rozdysponował dyrektor generalny.


Część drzewek posadzono w pierwszym roku, pozostałe wiosną i jesienią 2006 r. Zamierzeniem leśników polskich było, aby dęby te rosły w całym kraju, w miejscach szczególnie związanych z działalnością Jana Pawła II i żeby były żywym i długowiecznym - jak dąb „Chrobry” - pomnikiem czasów, gdy po ziemi chodził Papież-Polak. Posadzone dęby, synonimy trwałości, siły, opierania się wszystkim dziejowym burzom, zarówno historycznym, jak i przyrodniczym, stanowią dla potomnych świadectwo Wielkiego Pontyfikatu Jana Pawła II oraz wierności Bogu i Ojczyźnie składanej przez polskich leśników. Papieskie Dęby nie tylko upamiętniają zmarłego Papieża. Mają znaczenie symboliczne - łączą dwa tysiąclecia dziejów Państwa Polskiego.

Dąb „Chrobry” - najstarszy dąb szypułkowy w Polsce. Rośnie w Piotrowicach (województwo dolnośląskie). Za pomnik przyrody został uznany 24 marca 1967 r. Jego wiek ocenia się na ok. 750 lat (szacunkowy „rok narodzin” – 1265). Jest to najstarsze drzewo rosnące w Polsce, choć nie tak sławne jak dąb „Bartek”. Od czasów Polski Piastowskiej w dobrej kondycji dotrwał do dnia dzisiejszego osiągając przy tym imponujące rozmiary. Pień i niektóre konary są w środku puste. Mimo sędziwego wieku wciąż owocuje wydając zdrowe żołędzie. Imię „nadało” mu niegdyś dziecko, które patrząc na potęgę drzewa powiedziało, że jest wielki jak Chrobry.


poniedziałek, 15 października 2018

Kolej strzeleńska - cz. 2


Cofnijmy się do historii, do początków strzeleńskiej linii kolejowej. Przypomnę, że we wrześniu 1888 r. dla rozstrzygnięcia kwestii miejsca wystawienia dworca w dyskusję włączył się sam prezes regencji bydgoskiej Christopher Tiedemann. 8 maja 1889 r. "Nadgoplanin" poinformował czytelników, że budowa kolei Mogilno - Strzelno rozpocznie się na wiosnę 1890 roku. Wiadomo, że wiosną zaczęło się projektowanie i pomiary geodezyjne. 

Ponownie, 26 czerwca 1889 roku "Nadgoplanin" informował, że budowa kolei Mogilno - Strzelno dotychczas nie rozpoczęta. Z pewnością na przyszłą wiosnę rozpoczną. Dworzec stanie nie na przeciw cmentarza katolickiego, tylko na gruncie p. Heilemanna tuż za cmentarzem ewangelickim. Grunt ten dzierżawca tutejszego Amtu p. Wahnschaffe chce kupić, aby swoją dzierżawę uchronić od kolei. Była to czysta spekulacja, która podłoże znajdowała w próbie gwałtownego wykupu i handlu nieruchomościami w obrębie planowanej linii kolejowej. Lecz i te próby spaliły na panewce i ustalona w obecności prezesa Tiedemanna lokalizacja nie uległa zmianie.

Podczas budowy linii kolejowej nie obyło się bez przeszkód. Jedną z nich była kradzież sprzętu geodezyjnego. 31 lipca 1889 roku "Nadgoplanin" donosił, że w Czarnotulu skradziono urzędnikom wymierzającym tor kolejowy z Mogilna do Strzelna rozmaite przyrządy miernicze. Dwie inne przeszkody to przekroczenie głębokiej pradoliny dopływu do rzeczki Panny pod Skrzeszewem oraz przekroczenie doliny rzeki Noteci Zachodniej, czyli Kwieciszewicy pomiędzy jeziorami Bronisławskim i Kunowskim. 



Most kolejowy na Noteci Zachodniej pod Bronisławiem (Foto z Internetu).
Te dwa miejsca do dzisiaj budzą podziw wśród miłośników natury. Niezwykle uroczo położone i ukształtowane nadawały krajobrazowi cech dominujących na Pojezierzu Gnieźnieńskim. Ogromnym przedsięwzięciem była budowa kilkumetrowego nasypu przecinającego dolinę pod Skrzeszewem wraz z przepustem wodnym oraz podobnego nasypu wraz z mostem jednoprzęsłowym nad Notecią Zachodnią. Stalowe nitowane przęsło mostu o długości ok. 44 metry zostało wykonane we Wrocławiu i w 1892 roku zamontowane pomiędzy dwoma kamienno-betonowymi przyczółkami.

Fragment dworca w Kunowie (Foto. z Internetu).
 Infrastrukturą towarzyszącą linii kolejowej były wybudowane wówczas dwie stacje kolejowe z dworcami towarowo-osobowymi w Kunowie i Strzelnie. Oba dworce były budynkami nadzwyczaj skromnymi i nie przypominającymi typowych dworców kolejowych. Dlaczego? Otóż, już wówczas uznano je za tymczasowe, z późniejszym przeznaczeniem ich na mieszkania. Miało to związek z planami rozwojowymi tej linii, czyli połączenia Strzelna z Kruszwicą, która już wcześniej, bo 1 stycznia 1889 r. uzyskała połączenie z Mątwami, a tym samym z Inowrocławiem.

Strzelno ul. Kolejowa - w oddali po lewej stronie dworzec kolejowy, tzw. Stary Dworzec. 
I stało się, 15 października 1892 r. na stację kolejową Strzelno wjechał pierwszy pociąg osobowy, przywożąc podróżnych z Mogilna. W tym dniu wielu strzelnian udało się specjalnie do Mogilna innymi środkami transportowymi, by następnie wrócić do miasta koleją. Ile w tym prawdy, trudno powiedzieć... 

W dzień po oficjalnym oddaniu linii kolejowej, 16 października 1892 roku Gazeta Toruńska donosiła, że kolej z Mogilna do Strzelna już wzięta do użytku publicznego i jest w regularnym ruchu. Na trasie z Mogilna do Strzelna kursowały trzy pociągi osobowo-pocztowe i trzy powrotne ze Strzelna do Mogilna. Z Mogilna do Strzelna wyjeżdżały o godz. 6:03 - I pociąg, 8:39 - II pociąg i 17:21 - III pociąg, natomiast ze Strzelna do Mogilna o 7:26 - I pociąg, 11:07 - II pociąg i 19,17 - III pociąg. W 1895 roku zmieniono godzinę wyjazdu z Mogilna i powrotu ze Strzelna II pociągu na 8:29 i 10:59.

W roku 1896 rozkład jazdy uległ kolejnej korekcie i pociągi kursowały z Mogilna o godz.: I - 6:00, II - 8:49 i III 17:31. Natomiast ze Strzelna do Mogilna o godz.: I pociąg - 7:17, II pociąg 10:50 i III pociąg - 19:27. Już w listopadzie tegoż roku wprowadzono IV pociąg, który z Mogilna wychodził o godz. 21:22 i wracał o 23:02. Do tego, do miasta docierały w cyklu nieregularnym pociągi towarowe dostarczające i wywożące towar masowy. W dostawach do Strzelna docierał węgiel ze Śląska, nawozy, materiały budowlane, maszyny i urządzenia rolnicze, nafta, a później również petrol (benzyna). Stąd wywożono wagonami: zboże, drewno, spirytus, cegłę oraz bydło, konie i trzodę.
  
Nowa linia kolejowa poza stacjami w Kunowie i Strzelnie posiadała również boczną linię towarową do Krochmalni w Bronisławiu. Została ona wybudowana kosztem zakładu i posiadała dodatkowo rampę towarową na dochodzeniu bocznicy w Jeziorkach - Amalienhof do toru głównego. Na całej długości pomiędzy stacjami Mogilno i Strzelno linię przecinało aż 18 dróg, z tego w samym Mogilnie były to dwie ulice i jedna droga polna. Nadto pod Jeziorkami tory przecinały drogę Poznań - Toruń. Były to miejsca szczególnie niebezpieczne dla użytkowników tychże dróg.

Ówczesna prasa była pełna dramatycznych opisów wypadków kolejowych, które zdarzały się w różnych częściach Wielkiego Księstwa Poznańskiego. W 1902 roku wypadek kolejowy miał miejsce także z udziałem pociągu powracającego ze Strzelna do Mogilna na przejeździe dzisiejszej ulicy 900-Lecia. Nieuważny młody woźnica wjechał zaprzęgiem konnym pod nadjeżdżający pociąg. Konie giną, na szczęście woźnicy i jadącej z nim kobiecie nic poważnego się nie stało.  

W 1903 roku w księdze adresowej dla miasta Strzelna znajdujemy nazwisko zawiadowcy stacji kolejowej, którym był Niemiec Gottlieb Wiehle. Zatrudnionych na kolei było kilku tzw. urzędników kolejowych, a także robotników. Później było to już kilkanaście rodzin, które znalazły utrzymanie na kolei łącznie z mieszkaniami służbowymi.

CDN


Część 1 opowieści o strzeleńskiej kolei znajduje się pod adresem: https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2018/10/kolej-strzelenska-cz-1.html

wtorek, 9 października 2018

Programy wyborcze...



W reakcji na "program" wyborczy Matczaka jeden z facebookowiczów napisał: Noo to w Strzelnie będzie prawie jak w raju... Tylko aby mieszkańcy nago nie chodzili... Tak mnie ten wpis przeraził, że postanowiłem porównać programy kandydatów na włodarza Strzelna i podzielić się swoimi uwagami z Państwem. Czynię to między innymi dlatego, by zapobiec owej rajskiej modzie chodzenia nago, a jednocześnie by obnażyć tego, który ów Eden gotuje. Z góry zaznaczam, że nie jestem zwolennikiem, by kolejne 4 lata zasiadał na fotelu burmistrza Strzelna Matczak. Jestem za konkretnymi rządami Chudzińskiego.

Do dziś nie poznałem programu trzeciego kandydata, zatem pomijam go w moich rozważaniach. A szkoda... Nadto uznałem, że skupiam się na kandydacie, a nie na partii, jaka kandydata wystawia, czy raczej z jakiej kandydat się wystawia.


Na samym wstępie analizy zadałem sobie pytanie: - Czym różnią się założenia programowe Matczaka od celów i priorytetów Chudzińskiego. Już na pierwszy rzut oka, widzimy, że pierwszy zakłada - jak dostanę pieniądze od rządu to będę realizował; zaś drugi - będę miał pieniądze "własne", unijne i rządowe, zatem do roboty. I już na samym początku oddaję głos na Darka, który w tytule programowym określił swój stopień miłości do naszej małej ojczyzny, a nie jak Ewek - chciałbym, ale co ja mogę, jak nie dadzą? Konkludując, Chudziński jest zwolennikiem prof. Kotarbińskiego i jego prakseologicznego Traktatu o dobrej robocie, zaś Matczak socjalnej teorii przetrwania według utopii głoszonej m.in. przez Henriego de Saint-Simona i Karola Marksa.

 

Przechodząc do jadłospisu, czyli Matczakowych założeń oraz Chudzińskiego celów i priorytetów, prześledźmy z uwagą i porównajmy z jaką ofertą - i czy na poważnie - wychodzą ci dwaj kandydaci. Dla przykładu fragmenty ich ofert:
Jako pierwszy (z racji wieku 64 lata, gdyby był sędzią SN, za rok nie mógłby orzekać) Ewaryst Matczak i jego założenia z jednoczesnym porównaniem z założeniami i priorytetami Dariusza Chudzińskiego (lat 53, który śmiało może wybudzić miasto z letargu i rozwijać je przez następne kadencje).
Matczak: Nasz priorytet to rewitalizacja strzeleńskiego rynku oraz zagospodarowanie Parku im. 750-lecia - mój Boże, cztery kadencje tym wózkiem się jechało, to czemu nie piątą! Nie wierzę, po prostu nie wierzę w te obietnice, choć moim i mieszkańców marzeniem było i jest, by ta obietnica została w końcu spełniona. Przypominam, że w mieście i gminie są jeszcze inne parki i skwery!
Chudziński: cały swój wielopunktowy program określa priorytetem i w tym konkretnym wypadku poszerza rewitalizację o całe śródmieście, czyli starówkę, by nadrobić wieloletnie opóźnienia Matczaka. Nadto przeprowadzi rewitalizację wszystkich skwerów i parków oraz stworzy miejsca wypoczynku i rekreacji dla dzieci i dorosłych na terenie całej gminy: Jezioro Łąkie, ścieżki rowerowe po zlikwidowanej linii kolejowej...


Idąc dalej, u Matczaka w założeniach (bardzo mglistych i mało konkretnych) znajdujemy takie sformułowanie: Będziemy wspierać działania w sferze - i tu wymienia strategiczne dla miasta i gminy działy, które powiela w kompetencjach powiatu, a które przecież stanowią priorytet rządowy. Całkowicie pomija jakie to będzie wsparcie - tak, tak, działajcie, my władza jesteśmy za - nie podając konkretów.
Chudziński: konkretnie wskazuje lokalnych przedsiębiorców i lokalne rolnictwo, których będzie wspierał, a przy tym dodaje, że niezwłocznie zaprzestanie zaciągać kredyty w "parabankach" i zakończy spór z RIO. Nadto przystąpi do rozwoju budownictwa komunalnego - mieszkaniowego wdrażając program "mieszkanie+".



Matczak proponuje utworzyć fundusz obywatelski. Na pierwszy rzut oka - ciekawa propozycja? Ale jak się zagłębimy w przepisy, to jego nie potrzeba tworzyć, on już jest i wynika z Ustawy o samorządzie gminnym i nazywa się budżetem obywatelskim, z zasadą dobrowolności jego wprowadzenia. Czyli, łaski bez! - minimum 0,5% budżetu gminy do dyspozycji mieszkańców. Zadaniem budżetu obywatelskiego jest edukacja i włączanie obywateli do decydowania o swojej gminie. Bez tego elementu to się może przerodzić w karykaturę, w plebiscyt, gdzie wygrywa ten, który głośniej krzyczy, lub ten kto tym budżetem dysponuje w fazie projektowania.

Przy okazji dogłębnej analizy warto przypomnieć, co obiecywał Matczak cztery lata temu, a czego nie zrealizował i czego nie ponowił w tegorocznej ofercie wyborczej - scatepark, 2 boiska, sprowadzenie nowych inwestorów, stabilizacja finansowa gminy, budowa obwodnicy, którą zastąpił formą zwiększenia skuteczności działań w kierunku współpracy z GDDKiA - masło maślane itd., itp. Toć to kpina i śmiech na sali, potwierdzające praktykę: obiecać można wszystko, nawet gwiazdkę z nieba i krowy latające, zamiast mleka śmietanę dające i do tego kremówkę.
 
Obietnice z 2010 r.

I już na zakończenie, gwoli sprawiedliwości rzućmy okiem również na osiągnięcia ustępującego włodarza, no i porażki, które, jak się onegdaj zarzekał, miały zniechęcić go do ubiegania się o kolejną kadencję. Słowa nie dotrzymał - startuje! Przecież gdyby odszedł, to poza pożegnaniem otrzymałby wysoką, sięgającą kilkudziesięciu tysięcy złotych odprawę i za niespełna rok emerytura - kilka tysiączków na rączkę.

Konkretny program wyborczy Dariusza Chudzińskiego zawiera propozycje dla nas wyborców nie do odrzucenia. Najważniejsze, że został opracowany w oparciu o rozmowy, sondaże i utyskiwania na marazm jaki od lat trawi nasze miasto i naszą gminę oraz o wskazówki społeczeństwa: Kruszwica potrafi, Gniewkowo potrafi, Pakość potrafi, Barcin potrafi, Mogilno potrafi, Dąbrowa potrafi, Jeziora Wielkie potrafią, Wilczyn potrafi... a Strzelno?

Strzelno też potrafi, tylko trzeba zmienić włodarza i wziąć przykład z najbliższego - Proboszcza strzeleńskiego!!!