Dzisiaj polecam poniższe fragmenty
Pamiętnika strzelnianki Urszuli Firyn, wnuczki właścicieli mleczarni państwa
Gąsiorowskich. Wraz z rodziną, na początku okupacji, została przez Niemców wysiedlona
z mieszkania w mleczarni przy ul. Szerokiej (obecnie Gimnazjalna) i zamieszkała
w jednym z nieistniejących już domów vis a vis szpitala. Z fragmentów
Pamiętnika poznacie prawdziwy obraz Rosjan wkraczających 21 stycznia 1945 r. do
Strzelna.
Dnia 21-go stycznia, w niedzielę o
godz. mniej więcej 5-tej (po południu - MP.) przyjechały pierwsze rosyjskie tanki (czołgi). Była
krótka strzelanina, bo w szpitalu było jeszcze sporo Volkssturmistów, którzy
się bronili króciutko i oczywiście najzupełniej bez skutku. Przy tej okazji
wpadł nam jeden strzał przez okno do pokoju i drugi też oknem do sypialni.
Strachu wyżyłam wtedy niemało i całkowicie wyszłam z fasonu.
(...)
Już parę dni przed niedzielą można
było zauważyć u Niemców zdenerwowanie i rozgorączkowanie. W piątek (19 stycznia)
przejeżdżały przez Strzelno pierwsze furmanki z uciekinierami spod Włocławka.
(...)
Noc niespokojna. Ciągle jadą
furmanki z uciekinierami i auta ciężarowe. Na podwórzu u Küchla pełno furmanek,
ciągły hałas i obawa, co z nami będzie, nie pozwala spać. Na dobitkę pod samym
oknem usiedli jacyś Polacy z tych uciekinierów i głośno rozmawiają. Znaczy, że
Polaków też ewakuują. Oby nas nie ruszyli, za żadną cenę się nie ruszamy.
Jechać w ten mróz i w dodatku na pewną zagładę? Ale wszyscy twierdzą, ze ewakuacja
jest przymusowa. To byłoby gorsze.
Nareszcie ta okropna noc minęła.
Zawsze noc była mi za krótka, to była pewnie pierwsza noc, po której
odetchnęłam z ulgą, ze się skończyła. Zdenerwowanie piętrowe, w porównaniu ze
sobotą to fajka. Jak rano przyszłam do pracy p. Rataja już nie było. Wyjechali
wszyscy samochodem rano o 6-tej.
(...)
Wszyscy Niemcy spieszą się do
pociągu. O 9-tej ma ruszyć transport. W takim hałasie i bałaganie jeszcze nigdy
nie sprzedawałam. Stół nam przesunęli tak, że nie możemy się z Bronią ruszyć.
Wilma rano przyszła, ale zaraz się pożegnała i odeszła. Prawdopodobnie też
wyjedzie. Pełną satysfakcję sprawia mi patrzenie na Niemców. Te ich
przestraszone miny, ten pośpiech. Widać na nich przemęczenie po nocy spędzonej
przy pakowaniu. Dawnej buty i pewności siebie ani śladu. Policjanta Schultzego
tak Polaczyska wydusili jak czekał na masło jak w maglu. Kiedy indziej
krzyczałby i awanturował się, dzisiaj stał tak pokornie i cicho i z taką rzadką
miną, że aż miło było patrzeć. To jest jednak frajda. Z tej radości nie czuję
ani zimna ani zmęczenia.
(...)
W mieście coraz puściej. Około
12-tej odszedł Arbeitsdienst. I oni się pakują. Policji już podobno nie ma.
Wyszłyśmy ze składu około 2-ej. Furmanki ciągną sznurem. Mróz, że strach. Tak
jak miałam frajdę patrząc na tutejszych Niemców jak im się nosy wydłużały, tych
starców i dzieci na wozach żal mi. Pociąg jeszcze nie nadszedł. Wszyscy jeszcze
na dworcu siedzą. W mieście już prawie pusto. Tylko tu i ówdzie widać kilka
Niemek wystraszonych. O 3-ej poszła i panna Amela na dworzec razem z pannami
Goering. Panna Richter została. Pociąg, który miał już o 9-tej odjechać,
odjechał wieczorem o 6-tej. Otwarte bydlęce wagony. Pierwsze rozczarowanie już
ich spotkało.
(...)
Noc znowu niespokojna. Jakieś strzały
czy wybuchy. Jeszcze gorsza od poprzedniej. Ze strachu aż mi zimno. Wzdycham,
żeby było rano. Nie wiem gdzie się podział mój śpioch i leniuch co tak lubił
ciepłe łóżko. Jak taki stan potrwa długo, odzwyczaję się od spania i od
jedzenia. Nie mogę jakoś jeść i nie jestem głodna!
|
Urszula Firyn - autorka Pamiętnika |
Pierwsza wiadomość jaką usłyszałam
rano po przyjściu do pracy, to, to, że Prokop (rotunda św. Prokopa) spalony!
Küchel i Raschke wrócili i „działają”. Podpalają i podkładają miny. Miasto
pełne najgroźniejszych wersji.
(...)
Właśnie siedzimy przy obiedzie jak
pod naszymi oknami przechodziło niemieckie wojsko. Piechura, bez najmniejszego
szyku, z karabinami, z pancerfaustami, zmęczone. Ledwie nogi wlekli.
Rozbitkowie. Niedużo tego zresztą. O 3-ciej przechodził Volkssturm. Jeszcze gorsze
niedobitki. Stare, kulawe dziady. Zasłaniają odwrót! Urządzili postój. Znowu
ogarnia mnie blady strach, żeby tylko nie weszli do mieszkania. Upatrzyli sobie
szpital i poszli tam. Znowu to beznadziejne oczekiwanie. Rosjanie już podobno
są blisko.
Dlaczego nie ma ich jeszcze w
Strzelnie? Żeby już nareszcie przyjechali.
(...)
Rosyjskie wojska są już w Młynach i
lada chwila będą w Strzelnie. (...) Po krótkiej chwili dały się słyszeć
rzeczywiście tanki. (...) Słałam do nieba tylko jakieś krótkie urywane
westchnienia, w których naprawdę tylko Pan Bóg mógł się połapać, takie były bezładne.
Już od samego przejeżdżania tanków trzęsła się chałupka. Ja myślałam, że to już
strzały. Dopiero Erich mnie uświadomił, że to dopiero przyjdzie.
I rzeczywiście. Jak na komendę
zaterkotały karabinki. Mamusia i chłopcy zostali w pokoju i o ile to, przy
gęstej mgle, jaka wówczas była, możliwe obserwowali co się dzieje. Dopiero, jak
od strzałów, które były kierowane na dom pastora zrobiło się jasno w pokoju,
opuścili swoje placówki i przyszli do kuchni.
(...)
Strzelanina nie trwała długo i cała
rodzinka zabrała się zgodnie do kolacji. (...) Po chwili odwiedził nas pan
Strzelecki, potem pan Kobus (Stanisław) szukał Bożenki. Wyszła do szpitala i
nie wróciła.
Pan K. był jej tam szukać i natknął
się zaraz u wejścia na Volkssturmistów. Miał szczęście, że go nie zatrzymali.
Radziliśmy mu, żeby niezwłocznie zameldował o tych Niemcach wojsku rosyjskiemu.
Ale co się stało z Bożeną? Jeszcze jeden kłopot więcej.
Około godz. 7-mej przyprowadził
jakiś łobuz 2 oficerów. Pytali się b. grzecznie z nadzieją, czy mogą u nas
zanocować razem z 6-ma żołnierzami. Oczywiście zgodziliśmy się bardzo chętnie.
Powtarzane przez wszystkich uprzejme „zdrastwujtie” (dzień dobry) zdołało nawet
mnie wywabić z mojego strusiego schronienia i zobaczyłam pierwszych towarzyszy.
Byli całkiem niczego. Rosłe zdrowe chłopaki, każdy w kożuchu i baraniej czapce.
Niejednego naszego chuderlaka po 5-cio letnim odżywianiu resztkami można by
taką czapą nakryć.
Żołnierze po uprzednim myciu i
goleniu rozkwaterowali się w kuchni na podłodze. Ci dwaj oficerowie „goworili”
z nami w pokoju. Patrzałam w nich jak w obraz i słuchałam tego, co opowiadali
jak bajki. Byli naprawdę bardzo kulturalni i nadzwyczaj grzeczni. Nie mogłam
wyjść z podziwu. Przynieśli potem wódki, poprosili o zakąskę i wszyscy razem
wznieśli toast za pomyślność Polski i polskiej armii. Zanosiło się na dłuższe
posiedzenie, więc najmłodsza latorośl tego rodu, więc i ja w tej liczbie (taka
tu już starszyzna, że ja należę jeszcze do najmłodszych) poszliśmy spać. Nie
pamiętam kiedy spałam tak dobrze jak wtedy.
W poniedziałek od rana ruch.
Procesje istne, chodzą się myć. Z rozkoszą używają mydła i wody. W pokoju na
zmianę ucztują. Pod piecem śpią. O ile to możliwe sprzątamy pokój (...)
Po południu dopiero przyszedł pan
Kobus. Jeszcze blady, wystrachany z oczyma pełnymi przerażenia. Poszedł wczoraj
wieczorem jeszcze raz do szpitala szukać Bożenki. W szpitalu byli jeszcze
Volkssturmiści i tym razem go już nie wypuścili. Zamknęli go jako więźnia w
jednej sali, gdzie już w tym samym charakterze był pan Droszcz, pan Grzybowski
i dwóch nieznajomych. Po dłuższych naradach i w najwyższym strachu zaryzykowali
ucieczkę, która im się chwała Bogu udała i znowu zameldowali o tym w komendzie
wojskowej. Z Bożeną się oczywiście nie widział i nie miał pojęcia co się z nią
dzieje. Można sobie wyobrazić tę noc u pp. Kobusów. Dopiero rano wróciła
Bożenka. Całą noc przesiedziała razem z resztą personelu szpitalnego uwięziona
przez Volkssturmistów. Co przeżywali – można sobie wyobrazić. To zresztą miała
wypisane na twarzy jeszcze trzy dni później jak się z nią widziałam. Całą noc
przeżyli w panicznym strachu, że ich wymordują V., a po tym nad ranem, kiedy
wojska przypuściły szturm na V., ta obawa, ze trafi ich jaka kula przeznaczona
całkiem komu innemu. Na szczęście wszyscy wyszli cało.
We wtorek odbyło się przed
magistratem zebranie. Wybrano burmistrza i zorganizował się Tymczasowy Komitet
Ludowy oraz milicja. Rajmund poszedł też na magistrat pomagać w uruchomieniu
tej całej machiny. Jurek też zaczął pracę w magistracie. Zaczął od najniższego
szczebla hierarchii urzędniczej – od gońca. Na razie tam jeszcze bałagan.
Zobaczymy co się z tego chaosu wyłoni.
Pan Wieliński jest komendantem
milicji. Rozdaje broń milicjantom i urządza całą milicję. W mieście pojawiają
się polskie chorągwie. Milicjanci noszą biało-czerwone opaski na rękawach.
Wszyscy noszą biało-czerwone kokardki. Wydobywamy z ukrycia naszego orła i po
długim więzieniu wędruje znowu na honorowe. Zeszywam też i prasuję chorągwie.
Jedną dla chałupki (zaraz następnej nocy ktoś nam ją skradł), drugą dla
mleczarni. Nastrój uroczysty, ale myślałam zawsze ze jestem bardziej
sentymentalna.
Cały tydzień minął nam bez
specjalnych wydarzeń. Ciągle mamy żołnierzy na kwaterze. Zupełnie prości, ale
porządni ludzie. Nieraz się z nimi i z nich śmiejemy serdecznie. (...)