środa, 12 kwietnia 2023

Teofil Jarmułt-Mlicki (1813-1883) Kawaler Krzyża Virtuti Militari

Dwór Mlickich w Osówcu - 1967 r.

Czy Teofil popełnił mezalians? Był bohaterem narodowym, jednym z najbogatszych ziemian polskich w powiecie mogileńskim. Zanim podjął decyzję o poślubieniu swojej oblubienicy miał z nią cztery córki. Kto i co wpłynęło na tę decyzję? W poniższym artykule znajdziecie odpowiedzi na nurtujące mnie pytania… 

Teofil jest kolejną osobą z zacnego rodu Jarmułt-Mlickich, pieczętujących się herbem Dołęga, która zasługuje na przedstawienie. Przez całe swoje życie mieszkał w dobrach rodzinnych Osówiec pod Orchowem, władając nimi jako ostatni potomek w linii męskiej. Po jego śmierci dobra te przeszły w ręce córki Józefy (1859-1917), która z kolei po ślubie 14 czerwca 1891 roku wniosła je w wianie mężowi Jarosławowi Frezerowi z Brzyskorzystewka. 

Teofil urodził się 20 grudnia 1813 roku w Osówcu, jako syn Józefa i Marianny Bogadkówny, córki Kazimierza, kasztelana kruszwickiego. Jego dziadkiem był Kajetan Jarmułt-Mlicki, dziedzic Osówca. Miał starsze rodzeństwo, siostrę Praksedę (1805-1861) zamężną Kraszkowską (mąż Antoni dziedzic Zielęcina) i braci, Dionizego (1801-1882) dziedzica majątku Leszcze nad Gopłem i Jana (1808-1874) dziedzica majątku Ostrówek nad Gopłem. 

Początkowo nauki pobierał w domu i po przygotowaniach przeprowadzonych przez swojego nauczyciela kształcił się w szkole wydziałowej, późniejszym gimnazjum poznańskim św. Marii Magdaleny dla katolików. Jako student, przerywając naukę pośpieszył za głosem budzącej się do życia Ojczyzny do Królestwa Polskiego. W drodze towarzyszył mu Tadeusz Mieczkowski, syn właścicieli Orchowa i parobek z Osówca Wojciech Królak. Tam w Warszawie zaciągnął się do 2. szwadronu Pułku Jazdy Poznańskiej i w nim jako prosty żołnierz odbył kampanię przeciwko Moskalom. Nigdy nie żałując trudów, a przy tym nie szczędząc życia swego uznawał swój udział w powstaniu za wielki zaszczyt. Chociaż jego pozycja społeczna i pochodzenie mogły przyczynić się do szybkiego awansu w hierarchii wojskowej, to nigdy nie zabiegał o niego i nie rościł o to pretensji. Wolny od chęci osobistego wyniesienia, zadawalał ambicje swoje skromnym stanowiskiem żołnierza, walczącego za najsprawiedliwszą, najsłuszniejszą sprawę na świecie.

Żołnierz Pułku Jazdy Poznańskiej.

Uczestniczył w licznych walkach i potyczkach, w tym w wyprawie generała Henryka Dembińskiego na Litwę i w odwrocie wojsk do Warszawy. Walczył m.in. pod Grochowem - 25 lutego 1831 roku, Dębe Wielkie - 31 marca, Ostrołęką - 26 maja, Rajgrodem - 29 maja, o Wilno - 17 czerwca, a na końcu w obronie Warszawy - 6 i 7 września. Sejm Patentem ogłoszonym 5 sierpnia 1831 roku uznał, iż wszyscy, którzy pod komendą generała Dembińskiego walczyli na Litwie, dobrze się Ojczyźnie zasłużyli. Również i Teofilowi Mlickiemu przysługiwał ten Patent z wyróżnieniem i uznaniem. Patent sejmowy podpisany zostało przez Marszałka Izby Poselskiej, Władysława Ostrowskiego, a za sekretarza Izby podpisał go Walenty Zwierkowski, poseł. Podpis pod nim złożył również Prezes Senatu Maciej Wodziński i za sekretarza Senatu Franciszek Wężyk, kasztelan. Kolejnym Patentem, tym razem z dnia l5 Września 1831 roku Teofil Mlicki został odznaczony, jako jeden z 74 żołnierzy Jazdy Poznańskiej srebrnym Krzyżem Wojskowym Virtuti Militari.

Teofil Mlicki - obraz olejny pędzla Konrada Szarego w zbiorach Szkoły Podstawowej w Orchowie.

Po upadku powstania listopadowego powrócił do rodzinnego Osówca, gdzie po śmierci ojca tutejszą częścią dóbr zarządzał najstarszy brat Dionizy, który już wówczas miał swoje dwa majątki - Leszcze i Jurkowo. Zapadła wówczas decyzja, by Teofil dokończył przerwaną naukę. W tym celu udał się do Leszna i tam dokończył naukę w miejscowym gimnazjum. Powróciwszy z głową pełną wiedzy Teofil przejął w 1839 roku z rąk brata zarząd nad spadłymi na niego dobrami, który umiejętnie i praktycznie prowadził. Ziemi ojczystej nie wypuścił z rąk, a do tego dopomagał niejednemu rodakowi do jej zachowania. W latach 1844-1845 znajdujemy go wśród członków Towarzystwa Rolniczo-Przemysłowego, z którego ramienia współorganizował pokazy i wyścigi konne w Inowrocławiu, a których celem było polepszenie hodowli koni w Wielkim Księstwie Poznańskim. Był również członkiem Towarzystwa Tatrzańskiego. 

W czasie powstania wielkopolskiego 1846 roku czynnie włączył się w niesienie pomocy powstańcom poznańskim. Również czynnie włączył się w kolejne powstanie wielkopolskie 1848 roku. Był on wtedy porucznikiem w formującym się 1 pułku ułanów. W 1863 roku dopełnił swego obowiązku, jako obywatel na pograniczu ułatwiał przewóz broni dla powstańców walczących z Moskwą i pomagał w przeprowadzaniu ochotników przez granicę. Za swą aktywność w świadczeniu pomocy braciom za kordonem i oddanie walce o niepodległość Ojczyzny, był nękany przez ówczesne władze pruskie. 

Przeminęła i ta burza. Mlicki szanowany przez współobywateli, pracował dalej jako gospodarz pilny i obywatel gorliwy zabiegający o dobro publiczne. Osówiec w 1860 roku liczył 3150 mórg, w tym 1558 mórg lasów. W 22 domach mieszkało tutaj 235 osób. Majątek specjalizował się w hodowli koni i bydła. Teofil wespół z ks. Nikodemem Siegiem z Orchowa i grupą ziemian założyli w 1865 roku Towarzystwo Rolnicze Mogileńskie (TRM), stanowiące filię Centralnego Towarzystwa Gospodarczego (CTG) dla Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Wzorowo prowadzone przez niego gospodarstwo folwarczne było obiektem wycieczek i tzw. lustracji dokonywanych przez członków TRM. Angażował się również w życie polityczne, lecz na tym polu niewiele osiągnął, a nawet stał się bohaterem jednego ze skandalicznych zebrań przedwyborczych powiatu mogileńskiego w Trzemesznie, odbytym 13 sierpnia 1876 roku. Zarzucono mu, że w wielkim zgiełku i harmidrze został wybrany delegatem wyborczym, a nie powinien gdyż nie był stronnikiem ultramontanizmu, a jedynie liberałem.

 

Z czasem wypracował sobie markę najzamożniejszego obywatela w powiecie mogileńskim. Niemców gospodarzy, którzy osiedlili się w jego okolicy, wykupywał i niejednego stąd się pozbył. W zaborze pruskim walka pomiędzy Polakami a Niemcami była niezmiernie żywą na polu ekonomicznym. Niemcy, wspierani przez swój rząd, czekali tylko na każde finansowe zachwianie się Polaka i wykorzystywali każdą przymusową sprzedaży kawałka ziemi polskiej, by powiększyć swój stan posiadania. Wywłaszczenie Polaków było w systemie germanizacji bardzo niebezpiecznym dla naszej narodowej tożsamości. Teofil Mlicki należał do światłych ziemian, którzy pracą, oszczędnością doszli do zamożności, poprzez co swoje posiadłości ziemskie zabezpieczyli na długie lata od przymusowej sprzedaży. Mało tego, jak odnotowano we wspomnieniu pośmiertnym: - Polakom dopomagał, ażeby nie upadli w tej walce o byt i dobrze się sprawie narodowej zasłużył.

 

W 1880 roku jego sylwetka, jaku weterana powstania listopadowego została przedstawiona na łamach dziennika „Gońca Wielkopolskiego“. Rok później 26 lutego prasa poznańska donosiła: - Pan Teofil Mlicki z Osówca kupił w tych dniach ostatnią kolonię od kolonisty we wsi Suszewie, którą to kasztelan sierpecki, także Mlicki (dziadek Teofila) rozdał był osadnikom sprowadzonym z Niemiec, i tak w ręce polskie wróciło ponad 1000 mórg

Niestety nie udało mi się rozwikłać zagadki małżeństwa Teofila, który będąc 52 letnim mężczyzną zdecydował się na ślub z młodszą od siebie o 23 lata Franciszką Wyrębską (1836-1907). Ceremonia zaślubin odbyła się w 1865 roku w Orchowie, w kościele pw. Wszystkich Świętych. Teofil na długo przed zawarciem związku małżeńskiego miał z Franciszką aż cztery córki: Julię ur. w 1857 roku, Józefę - 1859, Marię - 1860 oraz Emilię - 1861. Czy był to mezalians? Prawdopodobnie Franciszka nie była szlacheckiego pochodzenia i domniemywać możemy, że była córką małżonków Franciszka i Marianny z Jakubowskich, którzy związek małżeński zawarli w Orchowie w 1836 roku. Zapewne ojciec Franciszki pełnił jakąś funkcję w dobrach osówieckich i jego córka tą drogą otrzymała pracę we dworze u Teofila Mlickiego. Musiało bardzo iskrzyć pomiędzy panem a ochmistrzynią, czego owocem było urodzenie przez nią w przeciągu pięciu lat czterech córek. Ostatecznie - prawdopodobnie pod presją proboszcza orchowskiego ks. Nikodema Siega - Teofil poślubił Franciszkę. 31 lipca 1879 roku Teofil sporządził testament, którym dobra osówieckie zapisał swojej małżonce Franciszce z Wyrębskich. Od tego momentu Franciszka stała się pełnoprawną panią na Osówcu i - w części, dzieląc to z córkami - spadkobierczynią fortuny.  

Osówiec - kaplica w podziemiach, której spoczął Teofil Mlicki z małżonką Franciszką.

 

Najstarsza córka Julia (1857-1918), wyszła w Orchowie 24 lipca 1883 roku za Henryka Mittelstaedta, właściciela Łuszczewa w Królestwie Polskim, i tam zmarła 8 maja 1918 roku, pochowana w Skulsku. Z kolei Józefa (1859-1917) została dziedziczką Osówca, wychodząc w Orchowie 14 czerwca 1892 roku za Jarosława Frezera z Brzyskorzystewka. To jemu wniosła piękną posiadłość ziemską Osówiec, którego ostatnim właścicielem był jej syn Ludomir Frezer. Zmarła w Poznaniu 14 listopada 1917 roku i została pochowana w Brzyskorzystwi. Trzecią córką była Maria (1860-1905) zamężna za Wacława Lutostańskiego, zmarła w Nieborzynie w Królestwie Polskim 25 marca 1905 roku i pochowana została w Budzisławiu. Najmłodszą córką Teofila i Franciszki była Emilia (1861-1925), która kupiła w 1890 roku od Niemca Franciszka von Blauer dobra Złotniki w powiecie żnińskim (1350 mórg) za 307.000 marek i 3 lipca 1894 roku poślubiła w Orchowie Tadeusza Czarlińskiego. A oto zachowany opis tego ślubu:

Dnia 3 lipca 1894 roku pobłogosławił w Orchowie po stosownym przemówieniu ks. proboszcz Sieg, związek małżeński pomiędzy panną Emilią Mlicką, córką śp. Teofila, właścicielką majątku Złotniki p. Rogowem, a panem Tadeuszem Czarlińskim, synem p. Juliana i śp. Anny z Donomirskich. Pomiędzy zaproszonymi gośćmi byli obecni: ks. dr Wartenberg z Kamieńca, p. Emil Czarliński z Brąchnówka, p. Henryk Donimirski z Zajezierza p. Sztumem i wielu innych.

Emilia zmarła w Poznaniu 6 lipca 1925 roku i została pochowana w grobowcu rodzinnym w Rogowie.

Teofil Jarmułt-Mlicki, mając 70 lat, po dłuższej i ciężkiej chorobie, 20 stycznia 1883 roku zmarł w swoim dworze w Osówcu. Pod koniec swego żywota, pod namową proboszcza ks. Nikodema Siega, Mlicki podjął się dzieła budowy kaplicy prywatno-publicznej w rodzinnym Osówcu. Miał w jej podziemiach spocząć, jednakże nie zdążył dokończyć dzieła, które kontynuowała już jego małżonka. W związku z tym spoczął w Orchowie w krypcie rodzinnej i w 20 września 1885 roku po ukończeniu budowy kaplicy, zostały do niej przeniesione jego doczesne szczątki. W podziemiach kaplicy, obok małżonka, spoczęła również Franciszka, która 26 lutego 1907 roku zeszła z tego świata u córki we dworze w Złotnikach.


niedziela, 9 kwietnia 2023

Wielkanocna opowieść - Ziemowity

Przed dworem na Ziemowitach - w środku Helena Przybyszewska z wnukami i rodziną

Okres świąteczny wywołuje w nas nostalgię i to nie jako odczucie negatywne, ale ze wszech miar pozytywne. Po prostu, pamięcią wracamy do lat minionych, lat opowiadanych przez rodziców, dziadków, przypominając sobie, jak to drzewiej ludzie żyli, pracowali i świętowali. Dzisiaj i ja chcę zabrać was w podróż w lata minione i opowiedzieć o miejscu leżącym na południe od miasta, które z przysiółka - folwarku (części wsi Łąkie) zmienia się w osiedle podmiejskie i niebawem stanie się częścią miasta.

Do Łąkiego zawsze mnie ciągło: do lasu, nad jezioro, a dawniej, kiedy byłem chłopcem do Jagodzińskich, do mojej rodziny. Mieszkali oni pod borem, w niewielkim gospodarstwie pamiętającym połowę XIX w. Tutaj urodziła się moja babcia Marianna z Jagodzińskich Przybylska, po pradziadkach mieszkali - jej szwagierka Anastazja i nasze wujostwo, ciocia Helena i wuj Franciszek. Co pewien czas - przed 1959 rokiem - w niedzielę po sumie odwiedzaliśmy ich rodzinnie. Wówczas wujek Franek przyjeżdżał po nas bryczką, a że było nas ośmioro (Hani wówczas nie było jeszcze na świecie), wycieczka odbywała się w dwóch turach. Pamiętam, że kilka razy podwoził nas znajomy ojca, pan Przybyszewski z Ziemowit, dużego gospodarstwa, na gruntach którego powstaje piękne, podmiejskie osiedle. Miał on parę pięknych koni o maści siwo-jabłkowitej (oszronionej) i do tego piękną bryczkę konną z siedziskami vis a vis. W niej mieściliśmy się wszyscy, a na koźle właściciel z ojcem.   

Sławetne szronki Przybyszewskiego w drodz z lasu. W tle zabudowania Ziemowit.

To wspomnienie i nieszczęsne drzewa przy drodze powiatowej do Łąkiego skłoniły mnie do napisania kilkudziesięciu zdań o Ziemowitach, części wsi Łąkie. Dzieje tego gospodarstwa - folwarku sięgają połowy XIX w. Wcześniej grunty tutejsze, tj. obszar na południe od miasta pomiędzy wsiami Łąkie i Młyny, onegdaj należące do klasztoru strzeleńskiego, po jego kasacie w 1837 roku zostały wchłonięte przez Domenę Waldau i nosiły nazwę Strzelnoer Stadt Feld - pola miejskie Strzelna. Około połowy XIX w. Całość podzielono na cztery duże parcele, na których powstały przyszłe folwarki: Thomaschewo - Tomaszewo, Wilhelmowo - Ziemowity, Sophienhof - Zofijówka i Laskowo. Trzy z tych folwarków miały powyżej 50 ha - Ziemowity 75 ha, Zofijówka 67 ha i Laskowo 64 ha. Nazwa miejscowa Ziemowity funkcjonowała do początku lat 90. XX w., po czym, jako przysiółek stał się częścią wsi Łąkie.

Rozmieszczenie zabudowań folwarku Ziemowity

Na pierwszą informację o tych folwarkach trafiamy pod rokiem 1853 i dotyczyła ona folwarku miejskiego (późniejszych Ziemowit). Wówczas wymieniony stąd został Niemiec Karl Strecker, którego sklasyfikowano w grupie zamożnych mieszczan strzeleńskich, utrzymujących się z rolnictwa - folwarku miejskiego, czyli Wilanowa (przechrzczonego po 1873 roku na Wilhelmowo i po 1919 roku na Ziemowity). Należy w tym miejscu zaznaczyć, że wszystkie wyżej wymienione cztery folwarki znajdowały się w strefie miejskiej, dlatego też ich mieszkańców zaliczano do mieszczan.       

Niemiec Strecker gospodarzył tutaj ok. 30 lat i to jemu należy przypisać pobudowanie dworu i pierwszych zabudowań folwarcznych. O sprzedaży folwarku Wilanowo (Wilamowo, Wilhelmowo) pod Strzelnem dowiadujemy się z „Gazety Toruńskiej“, 1883 Nr 244, na której łamach podano, że 13 października 1883 roku nabył go: - …pan Andrzej Baliński ze Strzelna, od Niemca (Karla - MP.) Strekera, wraz z odpowiednim ryczałtem na gruncie, za cenę 100 tysięcy marek. Powierzchnia jego wynosi 310 mórg areału, gleba przydatna na wszelkie rośliny. Jako katolik-Niemiec, dawniejszy właściciel, rządził się sprawiedliwym uczuciem dla Polaków i wolał aby posiadłość owa w ręce polskie i katolickie przeszła, a niżeli nam przeciwne. Chociaż tutejszy p. Würtz dawał mu 1500 marek więcej, nie ogarnęło go łakomstwo. Dodać mi wypada, iż teraźniejszy właściciel był poprzednio rzeźnikiem, rozpoczął swój zawód ze 180 talarami, obecnie ma tutaj w Strzelnie 150 mórg posiadłości, przy tym olejarnią. Początki miał bardzo trudne, gdyż jak mi powiadał, został sierotą opuszczonym w 10-tym roku przez rodziców (matka żyła i w rok później bogato ożeniła się po raz drugi), głód nieraz jego był towarzyszem(? nadinterpretacja redaktora), a bieda mistrzynią jego życia. Wśród tych przeciwności wyrósł Szanowny obywatel w cnoty, uczciwość, pilność, pracowitość, oszczędność i wszelkie cnoty wyryły piętno na sercu i charakterze jego. Jako gwiazda przyświeca nie tylko ziomkom, ale i naszym przeciwnikom. Doprawdy, żeby wszyscy Polacy tak pracowali, Ojczyzna nasza, dawno by stanęła na nogach.

Główna brama

A teraz co nieco o nowym polskim właścicielu Wilanowa - Wilhelmowa, Andrzeju Balińskim. Urodził się on w 1825 roku w Strzelnie i był synem Mikołaja i Franciszki z domu Krygier, córki Pawła i Wiktorii z domu Arkuszewskiej. Po wczesnej śmierci męża Mikołaja, matka Andrzeja, wdowa Franciszka Balińska z domu Krygier, w 1836 roku, w wieku 42 lat poślubiła Walentego Janiszewskiego syna Jana i Katarzyny z domu Musiałkiewicz. Podając te dość szczegółowe koligacje rodzinne pragnę zwrócić uwagę, że wszyscy wyżej wymienieni posiadali znaczny majątek w postaci nieruchomości miejskich, jak i gruntów rolnych. Nadto drugi małżonek Franciszki, Walenty był radnym miejskim. ten stan rzeczy daje niejako kłam stwierdzeniu, Andrzeja Balińskiego, że miał trudne, życie po śmierci ojca, nic nie wspominając, że matka bogato wyszła po raz drugi za mąż.  

Wyuczony w zawodzie rzeźnika uruchomił własny interes i wkrótce, bo w 1851 roku poślubił Franciszkę Janiszewska (22 lat) córkę Piotra i Józefy z domu Łoboziewicz. Panna młoda pochodziła ze znanego i majętnego, strzeleńskiego rodu mieszczańskiego - po prostu była bratanicą Andrzejowego ojczyma, czyli małżeństwo z rozsądku (a może z miłości?). Balińscy mieli dwie córki: Apolonię (ur. 1855) i Antoninę (ur. 1861). Pierwsza w 1881 roku wyszła za Emila Gustawa Neumana, a druga - już po zakupie folwarku Wilanowo - Wilhelmowo w 1886 roku za Józefa Lewandowicza z sąsiedniego Tomaszewa.

Obora ze stajnia i główna brama wjazdowa w podwórze folwarku

Stanisław Soliński właścicielem Wilhelmowa był już przed 1902 rokiem. Znajdujemy go jako właściciela ziemskiego w Kalendarzu na 1903 rok oraz w Spis ludności z 1910 roku. Jego rodzina składała się wówczas z 7 osób - 3 mężczyzn i 4 kobiet. Z tego samego spisu wynika, że na Wilhelmowie mieszkało poza Solińskimi 7 rodzin - 44 osoby (Dettkowie, Streichowie, Kosielniakowie, Haturscy, Jastrzembscy, Kwiatkowscy, Falikowscy). Syn Max Soliński ur. 2 września 1906 roku uczęszczał do Szkoły Wydziałowej w Strzelnie. W 1911 roku, wraz z idącym postępem w hodowli, Smoliński przebudował budynek obory i stajni, o czym świadczy data na wschodnim szczycie budynku.

Szczyt wschodni ibory i stajni z datą roczną 1911

W 1908 roku Solińskiego wymieniono wśród kandydatów na radnego miejskiego, jako zamożnego rolnika. Z danych pochodzących z 1913 roku dowiadujemy się, że folwark Solińskiego liczył 76 ha, w tym pola uprawne zajmowały 74 ha, a nieużytki 2 ha. Pogłowie inwentarza składało się z 12 koni, 36 sztuk bydła rogatego, w tym 16 krów oraz 30 sztuk świń. Po Powstaniu Wielkopolskim od czerwca 1919 roku zaczęto przywracać stare polskie nazwy miejscowościom oraz nadawać nowe. Nazwa miejscowa Wilhelmowo została zastąpione nazwą Ziemowity, nawiązującą do staropolskiego imienia Siemowit - głowa rodu. W 1928 roku Stanisław Soliński wszedł w skład Komitetu Honorowego Budowy Pomnika Najświętszego Serca Jezusowego w Strzelnie, który w październiku 1930 roku stanął przed budynkiem Szpitala Powiatowego.

Kaferek z wiatrowskazem 

O kilku wydarzeniach rozegranych na folwarku Ziemowity donosiła przedwojenna prasa. I tak, w dniu 17 stycznia 1935 roku wydarzył się w gospodarstwie Solińskiego Ziemowity nieszczęśliwy wypadek, któremu uległ 26-letni robotnik Bochat z Łąkiego. Podczas usuwania plew na strychu zarwał się sufit i przygniótł Bochata, który odniósł cięższe pokaleczenia na głowie. Nieszczęśliwego opatrzył dr. Łyczyński. Po udzieleniu rannemu pierwszej pomocy, odstawiono go w stanie beznadziejnym do szpitala. W kilka lat później, w styczniu 1938 roku wybuchł w majętności Ziemowity u Stanisława Solińskiego groźny pożar. Pastwą płomieni padła stodoła i część wielkiego chlewu. Wskutek mrozu i silnego wiatru akcja ratunkowa była bardzo utrudniona i spaliły się dalej: szopa, sieczkarnia, maneż, torf, 50 wozów koniczyny i siana oraz inne. Poza tym maszyna omłotowa i elewator, które były własnością p. Beineckiego (Böhlke) z Łąkiego. Ogólna strata wyniosła 17350 złotych.

W czasie okupacji folwark przeszedł w zarząd niemiecki. Po wojnie z przedwojennych dóbr ok. 50 ha nabył Jan Ludwik Przybyszewski i gospodarzył tutaj do 1964 roku. Jan Ludwik urodził się w 1909 roku w Giżewie jako syn Józefa i Heleny z domu Janiszewskiej. Giżewo koło Polanowic było 300-hektarowym majątkiem rodzinnym i po ojcu do 1939 roku gospodarzył na nim brat Zygmunt Przybyszewski. Obaj bracia byli myśliwymi i w 1933 roku otrzymali od starosty mogileńskiego karty łowieckie uprawniające ich do polowań w latach 1933-1936. Bratem ich był Komandor porucznik Zbigniew Przybyszewski (1907-1952), zasłużony obrońcy polskiego wybrzeża. Wielokrotnie odznaczanego, został później niesłusznie oskarżonego o szpiegostwo i skazanego przez komunistyczne władze na karę śmierci. Wyrok wykonano w 1952 roku - roku moich urodzin. Giżewo po wojnie zostało rozparcelowane.

Dwór Przybyszewskich w Giżewie

 

Jan Ludwik z małżonką utrzymywali bliskie kontakty z właścicielem Zofijówki dr. Andrzejem Stelmachowskim (późniejszym profesorem prawa, Honorowym Obywatelem Miasta Strzelna, marszałkiem Senatu pierwszej kadencji 1980-1991, ministrem oświaty...) i jego rodziną. Każdorazowe przyjazdy wakacyjne sąsiada Stelmachowskiego obfitowały we wzajemne odwiedziny, długie rozmowy przy kawie i cieście, przejażdżki rekreacyjne bryczkami po polach Ziemowit, Zofijówki oraz okolicznych lasach. Na dowód tej sąsiedzkiej zażyłości załączam kilka zdjęć, które udostępnił wnuk Jana Ludwika rodzinie obecnych właścicieli Ziemowit Państwu Mateńkom.

Prof. Andrzej Stelmachowski z matką - z wizytą u sąsiadów przed dworem na Ziemowitach
 
Jan Ludwik Przybyszewski z synem i stojącą obok matką Heleną i gośćmi

Z Janem Ludwikiem jego żoną Rozalią i dwoma synami mieszkała matka Helena z Janiszewskich Przybyszewska. Była to starsza, niezwykle dystyngowana - podobnie zresztą jak zarządzająca Zofijówką matka dr. Andrzeja Stelmachowskiego - kobieta, była dziedziczka na dobrach giżewskich. Jako chłopiec pamiętam obie panie, jak przyjeżdżały na niedzielne msze św. do strzeleńskiego kościoła. Później opowiadała mi o nich mieszkanka Ziemowit p. Rzetelna: - Były to bardzo eleganckie kobiety i choć „z wysoka się noszące“, to bardzo dobre dla ludzi. Latem, wyjeżdżając do miasta zakładały piękne letnie kapelusze i cieniutkie, jedwabne rękawiczki, długie aż po łokcie…    

Jan Ludwik Przybyszewski w środku z pracownikami

Właściciel Ziemowit - podobnie jak Zofijówki - zatrudniał u siebie ludzi do pracy na folwarku, przy zwierzętach i w polu. W obsadzie inwentarza folwarku Ziemowity bardzo ważną rolę pełniły konie, których było tutaj około 10 szt. Z nich dwa siwki nakrapiane - tzw. szronki były końmi paradnymi używanymi tylko do rekreacji, wyjazdów do kościoła i w odwiedziny sąsiedzkie. Był też koń do dwukółki, bryczki-dokardu używanego w polu i do wyjazdów w interesach do miasta. Nadto w oborze stało kilkanaście krów, w chlewie kilkadziesiąt sztuk trzody chlewnej i mnóstwo ptactwa. Jak na czasy powojenne w gospodarstwie było dość dobre usprzętowienie, w postaci narzędzi i maszyn uprawowych, siewnika, zestawu omłotowego i innych. Oczywiście, że o wiele lepszym sprzętem Przybyszewscy dysponowali w przedwojennym Giżewie. Już tam mieli pług parowy, traktor, garnitur omłotowy i inne zestawy uprawowe, a do tego samochód osobowy. Nie było pisane Przybyszewskiemu zbyt długo tutaj gospodarzyć. Pod koniec pobytu wydzielił z całego areały powierzchni gospodarstwa kilka działek i sprzedał je prywatnym nabywcom. Na nich powstało kilka siedlisk.

Wyprowadzka do Poznania - dzieci p. Przybyszewskich z kierowcą

W 1964 roku zabudowania i pozostałe po folwarku 30 ha nabył od Przybyszewskiego rolnik Jerzy Piszcz. Po kilku latach okazało się, iż dobry z niego gospodarz. Obora ze stajnią oraz chlewnia zapełniły się inwentarzem, a w polu, pod koniec lata stało kilka dużych stogów ze zbożem, czekających na jesienne i zimowe omłoty. Już w latach 70. XX w. na tyle usprzętowił gospodarstwo, zakupując m.in. ciągnik do prac polowych i transportu, iż pozbył się większości koni, pozostawiając do lat 90. tylko dwa. Zaś na przełomie lat 70. i 80 rozebrał stary dwór i w jego części południowej wystawił nowy, piętrowy dom. Po 1991 roku na części ziemi ok. 14 ha gospodarzyła córka Urszula z mężem, a na pozostałej ziemi syn Andrzej, który postawił dla swojej części nowe siedlisko. Dzisiaj spory fragment gruntów syna zajmuje osiedle domków jednorodzinnych. Zaś zabudowania pofolwarczne, z których część do dzisiaj pozostała i ziemię nabył w 2011 roku od córki Jerzego rolnik z Książa Grzegorz Mateńko. Od 2012 roku właścicielami tej części jest jego syn z żoną - Jakub i Katarzyna Mateńko. Jest to stare, z duszą siedlisko, którego położenie w połowie XIX w. wytyczono za pomocą różdżki. Świadczy o tym położenie na środku podwórza starej, już dzisiaj nieistniejącej studni, którą znajdujemy na mapce sytuacyjnej folwarku.  

Obora ze Stajnią, a na dole gołębnik na tle nowego domu

 

Opis starego folwarku na podstawie kart ewidencyjnych zabytków architektury i budownictwa Ośrodka Dokumentacji Zabytków w Warszawie:

Zespół folwarczny Ziemowity założony był na planie czworoboku. Swoimi dłuższymi bokami rozwinięty był na osi wschód-zachód. Podwórze folwarczne grupowało większość budynków, poza nim znajdował się jedynie dom robotników folwarcznych. Główny wjazd na podwórze znajdował się w jego północno-wschodnim narożu. Znajdowała się tu masywna brama z trzema murowanymi filarami-słupami. Na południowy-wschód od bramy położony był parterowy, z dwuspadowym dachem ceramicznym, zbudowany na planie prostokąta dom-dwór właścicieli, flankujący podwórze od wschodu. Była to najstarsza budowla, która powstała w 3/4 ćw. XIX w. Na początku XX w. był on przebudowany. W elewacji frontowej znajdował się ganek i wystawka w elewacji tylnej weranda i wystawka. Do południowej elewacji domu dostawiona była mała ceglano-drewniana komórka, schowek. Na południe od domu znajdowała się jeszcze murowana, zagłębiona w ziemi piwnica. Po rozebraniu domu, stanął w tym miejscu w latach 70/80. XX w. nowy, murowany dom piętrowy. Od północy podwórze folwarczne zamykała stajnia i obora. Obiekt ceglany, nieotynkowany, wzniesiony został w 4. ćw. XIX w. Stropy-sklepienia ceramiczne, odcinkowe na podciągach z dwuteowników wspartych na żeliwnych słupach. Więźba dachowa płatwiowo-kleszczowa na dwóch ścianach stolcowych, usztywniona rozporą i zastrzałami, ze ścianką kolankową częściowo zabudowaną. Połacie dachowe pokryte dachówką ceramiczną z dwoma kafarkami zwieńczonymi wiatrowskazami, na których widać metalowe sylwetki krowy i byka.

Drewutnia, kurnik i magazyn 

 

Chlewnia

W zachodniej części majdanu stała wielka wieloklepiskowa, jednokondygnacyjna, drewniana stodoła z murowanymi szczytami, przykryta dachem dwuspadowym o niewielkim pochyleniu połaci i o pokryciu papowym. Między stodołą a stajnią znajdował się ceglany mur z furtą. Od południa podwórze zamykało mieszkanie robotników folwarcznych, chlewnia z użytkowym poddaszem nakrytym dwuspadowym dachem ceramicznym, w którym znajdował się kaferek z drzwiczkami zrzutowymi oraz drewutnia, kurnik i magazyn - obiekt w przyziemiu murowany a w partii poddasza drewniany z użytkowym poddaszem, nakryty dwuspadowym dachem o niewielkim pochyleniu połaci i pokryciu papowym. Na środku podwórza stoi studnia - niegdyś z korytami do pojenia bydła i koni - a kilka metrów przed nią, na linii południowego szczytu dworu, na murowanym słupie gołębnik.


czwartek, 6 kwietnia 2023

Nowy znak wiary - Plac Świętokrzyski


We wtorek 4 kwietnia 2023 roku, na trzy dni przed Wielkim Piątkiem, na Placu Świętokrzyskim stanął nowy krzyż - przydrożne sacrum. Jest to z kolei czwarty od zakończenia II wojny światowej znak wiary, który wystawiają w tym miejscu strzeleńscy proboszczowie. Dwukrotnie krzyże wystawiał ks. Józef Jabłoński, w 2011 roku ks. kan. Otton Szymków i obecnie ks. Krzysztof Tarbicki.

Wykonaniem i montażem znaku wiary zajęła się firma DESPOL ze Strzelna, kierowana przez Ryszarda Panfila. Jest to już szósty krzyż, który wykonała i postawiła ta firma na ziemi strzeleńskiej. Dodam, że jej dziełem są również dwie kapliczki - w Miradzu i Łąkiem przy Stadninie Koni Stowarzyszenia Ecce Homo. Dźwig do ustawienia krzyża, za sprawą ks. proboszcza, dotarł tutaj aż z Wylatowa, podnośnika, którym kierował zięć Ryszarda, Michał Oliwkowski, a z którego dokonywano prac montażowych - daszka, postaci Ukrzyżowanego i oblachowania - nieodpłatnie użyczył Jarosław Piasecki ze Strzelna. Pracami demontażowymi i montażowymi kierował sam szef firmy Ryszard Panfil, a z ramienia parafii nadzorował Karol Rakoniewski. Wszystko odbywało się pod bacznym okiem burmistrza Dariusza Chudzińskiego. Zabezpieczeniem ruch kołowego zajęli się druhowie z naszej strzeleńskiej OSP. Natomiast dokumentację fotograficzną poszczególnych etapów demontażu i montażu krzyża wykonał Heliodor Ruciński.      

Tak było

Około 1905 roku

Rok 2001

Rok 2003

Rok 2011

 

Strzelno związane jest niemalże od swoich początków z krzyżem, który mieszkańcy otaczali szczególnym kultem i troską. Wśród licznych relikwii znajdujących się w kościele konwentualnym norbertanki posiadały relikwię Krzyża Świętego. Współcześnie takim widomym znakiem tej czci jest wielki ołtarz Krzyża Świętego w północnym skrzydle transeptu bazyliki pw. Św. Trójcy i znajdujący się w nim cudowny krucyfiks z początków 4. ćwierci XIV w. Nadto na tzw. rogatkach inowrocławsko-pakoskich znajduje się Plac Świętokrzyski, który swą nazwę wziął od stojącej tutaj w dawnych czasach kaplicy-kościółka pw. św. Krzyża. Ale najstarsza tradycja wiąże nas i nasze Strzelno z pierwszym kościołem jaki stanął tutaj już na przełomie XI i XII w. Była to świątynia drewniana i nosiła wezwanie Świętego Krzyża i Najświętszej Marii Panny. Według Długosza w 1133 roku miała odbyć się jego konsekracja, której dokonał bp kujawski Świdger. Po wybudowaniu na wzgórzu u początku 4. ćwierci XII w. kamiennej rotundy - wezwanie to zostało na nią przeniesione, a następnie w 1212 roku dołączone zostało do wezwania bazyliki Najświętszej Panny Marii. Od 1216 roku bazylika nosiła wezwanie Trójcy Świętej, NPM i Krzyża Świętego.

Od lewej: Ryszard Panfil, Karol Rakoniewski, burmistrz Dariusz Chudziński

 

Już od średniowiecza, a dokładniej od około początku czwartej ćwierci XIV w., na rogatkach inowrocławsko-pakoskich wystawiono krzyż z gotyckim, naturalnej wielkości wizerunkiem Ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa. Ówcześni mieszkańcy Strzelna, jak i podróżni, stali się świadkami cudownej mocy okazywanej im przez Zbawiciela, czczonego przez nich w postaci wizerunku Ukrzyżowanego. To sprawiło, iż z czasem prepozyt strzeleński Jan Luckaw wystawił dla tegoż wizerunku kaplicę przydrożną, do której przeniesiono cudowną rzeźbę. A działo się to przed 1461 rokiem. Wówczas, Luckaw dostarczył biskupowi włocławskiemu Janowi Lutkowicowi z Brzezia wiarygodne opisy cudów, które działy się w tym miejscu. 14 listopada 1461 roku tenże biskup erygował na przedmieściu zwanym Cestryjewo kaplicę pw. Krzyża Świętego na cześć Ukrzyżowanego Boga Wszechmogącego i Jego Pięciu Ran. Dokument erekcyjny nakazywał, by przynajmniej raz dziennie odprawiano w niej mszę. Dla tej kaplicy, ostatecznie ufundowanej 21 kwietnia 1463 roku, ustanowiono kapelana i uposażono go w dobra ziemskie na Bławatach i w Bronisławiu. Przy kaplicy znajdował się również cmentarz grzebalny. Pierwszym kapelanem był ksiądz Marcin ze Strzelna, a po nim wymieniony w 1528 roku prebendarz, ks. Johannes.

 

O jednym z doznanych w tym miejscu cudów dowiadujemy się z zeznań wielebnej siostry Bogumiły Kościelskiej, miejscowej norbertanki. Zeznała ona, że:

 Za śp. nieboszczyka X. Teofila Grzembskiego (1685-1715), proboszcza tutejszego, między pannami świeckiemi na edukacji w tutejszym klasztorze zostając na oczy swoje widziała, że kupiec ze stron dalekich, ślepym będąc, jeździł po różnych miejscach świętych, łaski Bożej żądając w przejrzeniu oczów swoich. We śnie tedy przestraszony, aby się udał do Strzelna do cudownego Krzyża św., z wielkiem swojem uweseleniem i wszystkich zdziwieniem przejrzał i wzrok otrzymał doskonały, któremu cudowi była przytomna taż panna i ten cud przysięgą potwierdzić gotowa była.

 

Kaplica od połowy XVIII w. zaczęła podupadać, a miało to związek z przeniesieniem Cudownego Wizerunku do nowo wystawionego ołtarza Krzyża Świętego w kościele konwentualnym pw. św. Trójcy. Na starym gwaszu z 1798 roku autorstwa Karola Albertiego, przechowywanym w Muzeum Narodowym w Poznaniu, a którego pierwszy plan odnosi się właśnie do miejsca, w którym stała kaplica, widoczna jest murowana kapliczka przydrożna.  Autor zapewne ze względu na stan ruiny pominął kapliczkę-kościółek, malując plan tuż za nią z kapliczką. Najprawdopodobniej po przeniesieniu ukrzyżowanego do kościoła konwentualnego, prepozyt ustawił ową murowaną kapliczkę. Ostatecznie, na początku XIX w., z polecenia prepozyta Fryderyka Bieleckiego pozostałości po kaplicy usunięto, a w jej miejscu wystawiono krzyż. Po rozebraniu kaplicy ludność miejsce to nazywała Świętym Krzyżem. Na planie katastralnym Grützmachera z lat 1827/1828 zaznaczono w tym miejscu nieustalony znak wiary (krzyż? kapliczka? figura?).

Dalsze dzieje tego miejsca zapisane zostały pod rokiem 1839. Wówczas to, władze pruskie chciały tutaj urządzić miejsce spacerowe, przeciw czemu ostro protestował ostatni prepozyt strzeleński, proboszcz ks. infułat Franciszek Ksawery Salmoński. Uzasadnieniem dla protestu było sacrum, jakim miejsce to darzyli mieszkańcy miasta, a to z racji na byłą kaplicę i cmentarz oraz stojący krzyż i kapliczkę przydrożną. Od połowy XIX w. miejsce to ponownie traci rangę, gdyż ruch kołowy i pieszy w kierunku Inowrocławia począł odbywać się nowo zbudowaną w latach 1846-1858 drogą w ciągu ulicy Pocztowej (Inowrocławskiej). Z kolei w II poł. XIX w. uporządkowano plac wystawiając w miejsce rozsypujących się znaków wiary, murowaną kapliczkę. Teren wokół uporządkowano, zakładając park z alejami spacerowymi. Miejsce to nazwano Lustgarten - Ogrodem Przyjemności. Po wybudowaniu w 1902 roku gazowni miejskiej i ponownym zagospodarowaniu terenu całość nazwano Placem Świętego Krzyża.

 

Z miejscem tym związany był tragiczny epizod z października 1939 roku. Wówczas to okupant niemiecki przystąpił do usuwania z miejsc publicznych znaków wiary: kapliczek, figur i krzyży przydrożnych. Taki los spotkał murowaną kapliczkę przydrożną, w której znajdował się niewielki krucyfiks. Była to drewniana rzeźba pochodząca z połowy XVIII w., która umieszczona została w pierwszej kapliczce po przeniesieniu Cudownego Krzyża do kościoła konwentualnego. 26 października 1939 roku, jak podaje Stanisław Pijanowski, żołnierze niemieccy w trakcie rozbijania kapliczki, zrzucony na ziemię Krucyfiks pokaleczyli bagnetami. Ktoś z mieszkańców Cestryjewa wykradł z kupy gruzów pozostałych po zniszczonej kapliczce pociętego bagnetami Ukrzyżowanego i przekazał proboszczowi, ks. prałatowi Ignacemu Czechowskiemu. Postać Chrystusowa przeleżała w skarbcu kościelnym okupację i lata pięćdziesiąte, by następnie dostać się - w bliżej nieznanych i dziwnych okolicznościach - do zbiorów w Głuchej Puszczy.

Tak jest

 

Po 21 stycznia 1945 roku w miejscu zniszczonej kapliczki został wystawiony przez proboszcza Józefa Jabłońskiego krzyż. W połowie lat 70. XX w. teren wokół niego zmienił całkowicie swój wygląd, stając się węzłem komunikacyjnym. 12 kwietnia 2011 roku, na 10 dni przed Wielkim Piątkiem, na Placu Świętokrzyskim stanął z fundacji proboszcza ks. kan. Ottona Szymków nowy dębowy krzyż z płaskorzeźbą wyobrażającą kościółek św. Krzyża z 1461 roku, autorstwa Tadeusza Wiśniewskiego z Jaworu. Był on trzecim z kolei od zakończenia II wojny światowej, znakiem wiary. Jego wykonawcą był Zakład Stolarski Bronisława Reinholza. Mieszkający w pobliżu emerytowany nauczyciel Witula, powiedział wówczas, iż stary krzyż postawiony został jako drugi przed około 50-ciu laty, czyli na przełomie lat 50. i 60. XX w.

Zdjęcia wykonał: Heliodor Ruciński