poniedziałek, 23 grudnia 2019

Bożonarodzeniowa opowieść. Amrogowicze z Rzeszynka - cz. 1



Rzeszynek to niewielka miejscowość położona w powiecie mogileńskim w gminie Jeziora Wielkie, na zachodnim brzegiem Jeziora Gopło. Dawniej było to dominium, czyli posiadłość ziemska, a po 1945 r. wieś poparcelacyjna powstała w wyniku reformy rolnej. Do dzisiaj po świetności majętności ziemskiej, której ostatnimi właścicielami był ród Amrogowiczów, pozostał murowany dwór z początku XX w. (około 500 m. od linii brzegowej) wraz z parkiem dotykającym brzegu Gopła (ok. 8 ha) oraz drewniany o zrębowej konstrukcji spichlerz z 1709 r., pamiętający jeszcze czasy Konstancji z Dąmbskich i jej męża Jan Kadzidłowskich.

W wielu opracowaniach historycznych mylnie podaje się, iż rezydencja Amrogowiczów w postaci eklektycznego dworu powstała w drugiej połowie XIX w. Jeszcze w 2015 r. Bolesław Krzyślak i Zofia Kurzawa w artykule: Fasada kościoła „na Łazarzu" w Poznaniu. Projekt Maksymiliana Wilczewskiego, opublikowanym w Ecclesia. Studia z Dziejów Wielkopolski, Tom 10, 2015, odnotowali: Najwcześniejszą znaną realizacją [Maksymiliana Wilczewskiego - M.P.] jest zbudowany w 1870 r. dwór w Rzeszynku, w pow. mogileńskim, dla Ferdynanda Amrogowicza.

Jest to błędna teza. Po pierwsze, Ferdynand Amrogowicz zakupił Rzeszynek dopiero w 1878 r., co zostało odnotowane w „Gońcu Wielkopolskim“ w lutym 1879 r., zatem nie mógł ten nowy dwór powstać dla niego. Po drugie, stary dwór modrzewiowy z II połowy XVIII w. stał jeszcze w 1903 r., co opisywała Izabella z Amrogowiczów Drwęska córka Ferdynanda w swoim pamiętniku. Po trzecie, z danych rodzinnych Amrogowiczów wynika, że nowy, eklektyczny dwór, oczywiście projektu i wykonawstwa Maksymiliana Wilczewskiego z Wronek, został wystawiony w latach 1903-1904, czyli po śmierci Ferdynanda, sumptem spadkobiercy, jego syna dra Bogdana Amrogowicza. Tak więc, wszelkie dotychczasowe domniemania są błędne i należy je sprostować opierając się na powyższym dowodzie.  

Po raz pierwszy o Amrogowiczach z Rzeszynka pisałem 8 grudnia 2017 r. Dzisiaj wracam do nieskończonego wówczas tematu. Czynię to z kilku powodów, m.in., po ostatnio przedstawionych dziejach Siemionek i rodu Jaruzelskich poproszony zostałem przez czytelników bloga, by tę konwencję przybliżania dziejów naszej małej ojczyzny kontynuować, opisując również dzieje tutejszego ziemiaństwa. Kolejnym powodem opisywania dziejów poszczególnych miejscowości jest chęć urozmaicenia moich miejskich opowieści i powrotu do programu ideowego bloga. Tym samym chcę zachować dla potomnych dzieje miejsc i ludzi zasłużonego dla powiatów: inowrocławskiego, strzeleńskiego, a później i mogileńskiego.

Moją świąteczną opowieść zacznę od dziejów Rzeszynka, po czym przejdę do przybliżenia dziejów rodziny Amrogowiczów i ich majętności ziemskiej. Zatem, zapraszam do lektury, a na zachętę publikuję powyżej zdjęcie dworu w Rzeszynku wykonane ok. 1910 r., zaś poniżej unikatowe zdjęcie nieistniejącego już dzisiaj XVIII-wiecznego dworu, w miejsce którego syn Ferdynanda, Bogdan wystawił tuż po śmierci ojca nowy okazały dwór, stojący do dziś.


Rzeszynek

Nadgoplańskie miejscowości Rzeszyn i Rzeszynek położone są u zachodniego brzegu jeziora. W pobliżu Rzeszynka odkryto ogromne grobowce kujawskie, świadczące o tym, iż już przed 5-tys. lat kwitło w tym miejscu osadnictwo związane z ludnością kultury naczyń lejkowatych i amfor kulistych. Ze sprawozdania z czynności Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk (PTPN) dowiadujemy się, że już w 1860 r. Towarzystwo zainteresowało się doniesieniami o cennych historycznie miejscach nad Gopłem, a mianowicie: Kościeszkach (terytorium Pocieszyna), Rzeszynku, Sierakowie i Dobskach.

Dr Władysław Łebiński
W 1887 r. z polecenia PTPN oraz na zaproszenie właściciela Rzeszynka i Lubstówka, ziemianina Ferdynanda Amrogowicza i sąsiada z Kościeszek Bolesława Żakowskiego przybył nad Gopło dr Władysław Łebiński. Zadaniem jego było przeprowadzenie badań archeologicznych w obrębie Rzeszynka, Żakowa i sąsiedniego Nożyczyna. W trakcie tych badań pomiędzy Rzeszynkiem a Lubstówkiem w miejscu zwanym od dawien dawna Sarkawy dr Łebiński odsłonił 2 kurhany i pojedynczy grób skrzynkowy, jak sam je określił: ludności kultury amfor kulistych.





Zawierały one dwa szkielety ludzkie i stłuczoną amforę kulistą z 4 małymi uchami, ozdobioną bogato rytym ornamentem. W grobie skrzynkowym znalazł dr Łebiński jeden szkielet, obok czaszki którego leżały 2 siekierki krzemienne, wielki płaski krążek bursztynowy, przedziurawiony i zdobiony liniami kropkowanymi w kształcie leżącego krzyża oraz kieł dzika. Relację z badań dr Łebiński złożył 27 czerwca 1887 r. na posiedzeniu Sekcji Archeologicznej PTPN w Poznaniu. Wyniki zostały opublikowane w roku następnym 1888 w zeszycie III Zapisków Archeologicznych Poznańskich.

Jednakże pierwsze zapisy na starych pergaminach, wymieniające wieś macierzystą dla późniejszego Rzeszynka, sięgają XV w. Była to wieś Rzeszyn, a zapisano ją jako 'Ryszyn'. W tamtych czasach stanowił on własność Lewinów z Wilczyna. W 1479 r. Rzeszyn trzymała Pietrusza wdowa po Lewinie z 'Ryszyna'. W 1511 r. spotykamy tutaj Jana Lewina i jego córkę Katarzynę, którą nazywano 'Ryszyńską' - Rzeszyńską. Od 1533 r. wymienia się, jako właścicieli Rzeszyna (Wielki Rzeszyn) i Rzeszynka (Małego Rzeszyna) braci Lewinów: ks. Feliksa - kanonika kruszwickiego i plebana w Wilczynie; Macieja i Stanisława. Przyjęli oni na początku XVI w. nazwisko Rzeszyńscy. Ich dobra składały się nadto z Kościeszek i boru w tzw. Pustej Woli należącego do Rzeszynka. W 1546 r. część dóbr tutejszych trzymała Agnieszka Buszkowska z Lewinów, dając je mężowi Wojciechowi Ruchockiemu.

W 1644 r. Rzeszynek należał do Adama Dąmbskiego kasztelana słońskiego. W 1700 i 1738 r. dobrami Rzeszyn i Rzeszynek władali Konstancja z Dąmbskich Kadzidłowska i jej mąż Jan Kadzidłowski, podkomorzy inowrocławski. W 1744 r. z Rzeszynka wymieniona została Katarzyna Wysocka. Wysoccy, Franciszek - skarbnik bydgoski i jego żona Katarzyna z Kobielskich trzymali również sąsiednie Kościeszki. Franciszek umarł bezpotomnie.

Rzeszynek z końca XVIII w. w/g mapy Schroettera
 Przed 1760 r. Rzeszyn i Rzeszynek należały do Rafała Stefana Zboży-Radojewskiego. 8 lipca 1760 r. dobra kupił Ignacy Wodziński h. Jastrzębiec, cześnik i sędzia kruszwicki. W 1768, 1782 i 1785 r. w Rzeszynku wymieniany był Ignacy (ur. przed 1745-1815), podczaszy i sędzia grodzki kruszwicki. Jego żoną była Anna z Dobrskich (ślub około 1762 r. - zmarła przed 15 maja 1804 r.). Wymieniana w 1775 r. i 1785 r. jako mieszkanka dworu w Rzeszynku. W tym czasie jej małżonek Ignacy od 1777 r. był adiutantem Stanisława Augusta Poniatowskiego i towarzyszem jego wygnania do Grodna. Już po powrocie na Kujawy, 18 kwietnia 1782 r. Ignacy z małżonką Anną zapisani zostali w matrykaliach parafii w Polanowicach, jako rodzice chrzestni Wincentego Nagórskiego syna Jana i Joanny z Markowskich, dziedziców Giżewa. Od 1791 r. Ignacy w stopniu generała-majora, a od 1793 r. generała-lejtnanta. W latach 1793-1794 piastował funkcję komendanta Szkoły Rycerskiej. Uczestniczył w insurekcji kościuszkowskiej. Odznaczony został Orderem Świętego Stanisława i Orderem Orła Białego. Jeszcze przed śmiercią bezpotomnych Ignacego i jego małżonki Anny, 7 marca 1787 r. dobra przeszły w formie darowizny na chorążego Stanisława Antoniego Wodzińskiego, z zachowkiem dożywotniego zamieszkiwania we dworze. W 1798 r. Ignacy był ojcem chrzestnym Wincentego Ignacego, syna Ignacego i Antoniny z Mieczkowskich Rakowskich dziedziców Sukowych.

Wojewoda Maciej Wodziński
 Stanisław żonaty był z Kasyldą Orsetti i miał z nią dwóch synów, Macieja i Wincentego oraz trzy córki. Córka Józefa poślubiła przed 1859 r. Augustyna Kościelskiego z Karczyna. Na mocy atestu sądu w Strzelnie z 22 stycznia 1830 r. Rzeszynek przeszedł na syna Stanisława, Macieja Aleksandra Ignacego Wodzińskiego (ur. 23 lutego 1782 r. - zm. 16 lipca 1848 r. w Dreźnie). Maciej był posłem na sejmy Księstwa Warszawskiego z powiatu brzeskiego w departamencie bydgoskim. Brał udział w kampaniach napoleońskich, był członkiem deputacji Rady Generalnej Konfederacji Generalnej Królestwa Polskiego do Napoleona w 1812 r. Służył pod gen. Janem Henrykiem Dąbrowskim, był adiutantem Karola Kniaziewicza, a w 1813 r. służył przy ks. Józefie Poniatowskim. Został kawalerem Krzyża Złotego Orderu Virtuti Militari i Legii Honorowej. Od 1817 r. senator-kasztelan Królestwa Polskiego, a od 1824 r. senator. W czasie powstania listopadowego pełnił funkcję prezesa Senatu, a następnie senatora-wojewody. Żonaty był z Konstancją Łuszczewską - jako wdowa mieszkała w Dreźnie (1855 r.). Od 1848 r. dobra trzymał Wincenty Szymon Wodziński, otrzymując je jako legat - po śmierci brata Macieja. 

Wodzińscy od czasów Stanisława nie mieszkali w Rzeszynku, a majętność w całości była wypuszczana w trzyletnią dzierżawę. W 1833 r. Rzeszynek stanowiły: folwark, wieś i wiatrak koźlak. Mieszkało tutaj w 15 domach 112 katolików. Lubstówek to zaledwie jeden dom i 6 katolików. Majętność dzierżawił wówczas Kazimierz Ignacy Jaczyński. Tutaj urodził się 14 marca 1836 r. jego najstarszy syn Gabriel Władysław oraz kolejne dzieci, a 14 lipca 1846 r. Czesław Felicjan, późniejszy dziedzic Piasków, Marcinkowa, Gozdanina i Bielic.

Przed 1859 r. Rzeszynek przeszedł w ręce Niemieckiej rodziny Klawitterów. Pochodzili oni ze Słabęcina, którego właścicielem był Dionizy Klawitter. Jego syn Carl wraz z żoną Emilią Markert trzymali tutejsze dobra w połowie XIX w. W Rzeszynku urodziła się ich córka Luiza Emilia Justyna Klawitter (ur. 3 sierpnia 1859 r. - zm. 25 maja 1928 r. w Rathstock). W 1860 r. majątek liczył 3805 mórg, w tym gruntów ornych 859 mórg, lasów 1448 mórg, wód 979 mórg, pastwisk 159 mórg, łąk 287 mórg, ogrodów 66 mórg, dróg palców i innych 12 mórg

Po 1860, a przed 1865 r. dobra rycerskie Rzeszynek - 3853 morgi nabył Niemiec pochodzący z Dolnego Śląska Ernst Lauterbach - z Wilxen (Wilczyn - śląski) koło Trebnitz (Trzebnicy). Od 1861 r. był właścicielem posiadłości w Wilczynie (śląskim), gdzie mieszkał w okazałym XVIII-wiecznym pałacu. Tam też w 1867 r. ufundował mauzoleum rodzinne, w którym po śmierci (po 1877 r.) został pochowany. W 1877 r. wymieniany był jeszcze jako dziedzic Rzeszynka 2306 mórg - 585 ha i Lubstówka leśnictwa (Forstwirtschaft) 1561 mórg - 398 ha. Niestety, nigdy w Rzeszynku nie zamieszkał. W 1878 r. majętność Rzeszynek z przyległościami nabył Ferdynand Amrogowicz. Przez trzy pokolenia gospodarzyli tutaj Amrogowicze.

Ród ziemiański Amrogowiczów przez ponad 60 lat w trzech pokoleniach gospodarzył na Kujawach w majętności Rzeszynek. W 1878 r. Ferdynand Amrogowicz wykupił z rąk pruskich tutejsze dobra, których kulturę agrarną oraz uprzemysłowienie folwarków podniósł na bardzo wysoki poziom. Niestety w 1939 r. okupant niemiecki wyrzucił stąd syna Ferdynanda, dra Bogdana Amrogowicza. Ustanowiono zarząd komisaryczny nad Rzeszynkiem i Lubstówkie, a następnie podporządkował Głównemu Urzędowi Powierniczemu Wschód. W przedziale czasowym 1878-1939 Amrogowicze zapisali się złotymi zgłoskami w dziejach powiatów: inowrocławskiego, strzeleńskiego oraz mogileńskiego, Kujaw i Wielkopolski. Dopełnieniem końca ziemiańskiego gospodarowania na rzeszyńskich dobrach był rok 1946 i wdrożenie reformy rolnej - parcelacja.

Amrogowicze byli Polakami, katolikami osiadłymi w Prusach Zachodnich. Poszukując przodków Ferdynanda Amrogowicza z Rzeszynka natrafiamy na szereg przeszkód w prawidłowym ich ustaleniu. Amrogowicze zapewne byli szlachtą herbu nieznanego i są wymieniani przez prof. Włodzimierza Dworzaczka w źródłach do genealogii szlachty wielkopolskiej. Przeszkodą w ich rozpoznaniu jest brak XVIII wiecznych danych dokumentujących ich korzenie, chociażby wywodem przodków. To jedna z głównych przyczyn trudności w poznania przodków rodziców Ferdynanda, natomiast inną to brak śladu o nich w zachowanych dokumentach. Kiedy nasz późniejszy kujawski bohater miał zaledwie 9 lat jego rodzice: Leonard i Katarzyna z domu Goszczyńska poumierali. Dowiadujemy się o tym z jego biogramu: Urodzony w Prusach Zachodnich 1844 roku, stracił jako chłopię dziewięcioletnie rodziców...

Na pewien ślad, zapewne przodków, trafiamy w Archiwum Głównym Akt Dawnych w Warszawie, gdzie znajduje się odpis aktu urodzenia Ferdynanda Macieja Amrogowicza opatrzony datą roczną 1789. Mógł to być prawdopodobnie krewny Ferdynanda z Rzeszynka, na którego trafiamy również w latach 1823 i 1825 w Wąbrzeźnie w Liber Baptisatorum parafii św. Apostołów Szymona i Judy Tadeusza. W księdze tej zostały odnotowane narodziny bliźniąt Jana i Ignacego Franciszka pod datą 3 listopada 1823 r. oraz Ksawerego Aleksandra - 3 grudnia 1825 r., dzieci Ferdynanda Amrogowicza i Anny Świderskiej.

CDN

sobota, 21 grudnia 2019

Życzenia radosnych świąt Bożego Narodzenia




Wiersz staroświecki

Pomódlmy się w noc betlejemską,
W Noc Szczęśliwego Rozwiązania
By wszystko nam się rozplątało,
Węzły, konflikty, powikłania.
Oby się wszystkie trudne sprawy
Porozkręcały jak supełki
Własne ambicje i urazy
Zaczęły śmieszyć jak kukiełki
I oby w nas złośliwe jędze
Pozamieniały jak owieczki
A w oczach mądre łzy stanęły
Jak na choince barwnej świeczki
By anioł podarł każdy dramat
Aż do rozdziału ostatniego
Kładąc na serce pogmatwane
Jak na osiołka – kompres śniegu
Aby się wszystko uprościło,
Było zwyczajne, proste sobie,
By szpak pstrokaty, zagrypiony
Fikał koziołki nam na grobie.
Aby wątpiący się rozpłakał
Na cud czekając w swej kolejce,
A Matka Boska cichych, ufnych,
Jak ciepły pled wzięła na ręce.
ks. Jan Twardowski

piątek, 20 grudnia 2019

Nie matura lecz chęć szczera…

Józef Chełmoński - Napad wilków.

 Mimo woli, wsłuchując się w wiadomości z kraju zbyt często słyszę głosy zajadle szczekających wilków. Pora jesienno-zimowa ku temu sprzyja. Dotychczas pojedynczo biegające po borach i lasach psiaki połączyły się w watahę i stadnie zaczęły polować. W rozmowie z myśliwymi, czyli osobami, które znają się na wilkach, a także ofiarach ich łowów, dowiedziałem się, że polujące watahy to same młode wilczki.
- Ba panie, te stare cwaniaki rozłożyli się w swych gniazdach i obserwują, jak młode sobie poczynają. A poczynają sobie, poczynają. Raz po raz wychyli się z barłogu stary hipis i oznajmia, że gdyby on polował, to bez ujadania rozszarpywałby upolowane zwierzaki. Panie, a młode udają, że staruchów nie słyszą i dalej polują, polują, a przy tym ujadają niemiłosiernie - prawił mi doświadczony myśliwy.

No i faktycznie. I ja, będący ostatnio z dala od lasu, zwróciłem uwagę na poczynania tych młodych wilczków, ledwo co liżących, czy wręcz smakujących życie.

Przechodząc zaś w realia codzienności i przenosząc te leśne sceny do życia, łatwo odgadnąć, że to wszystko odgrywa się w scenerii naszego parlamentu. Są wilczki, czyli młodzi niedoświadczeni posłowie, którzy głosy profesorskie mają w głębokim poszanowaniu. Ich poglądy i wizja przyszłości zawarta jest w tezie: - My rządzący i nasi zwolennicy, a reszta to pomiot. Po prostu, gdzieś mają świat nauki, a w jeszcze większej odległości tych, którzy powinni być dla wszystkich, bez wyjątku, autorytetami - na przykład Noblistów. Na naszych oczach zaczynają być powielane dawne wzory, które przyświecały słusznie minionej epoce. Z oddali zaczynają na nowo majaczyć, przyciągane na linach: epoka peerelowska, chińskiej rewolucji kulturalnej, czy ciągle trwającej kimirsenowska wizja świata. To nieposzanowanie Konstytucji, wiedzy i nauki, Noblistów, przywraca w nowym otwarciu wyświechtane hasło - Nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera!

Ludzie tak właśnie pojmujący wizję przyszłości naszej Ojczyzny, niestety, są tolerowani i wręcz popierani przez szeroko pojęty kler, począwszy od hierarchów, a skończywszy na najniższych szczeblach. Przysłowiowi pasterze, tak jak politycy, podzielili swoje stada owieczek na te słusznie beczące oraz te, których umysły przepojone wiedzą o demokracji beczą na melodię konstytucyjną. Na naszych oczach te stada rozchodzą się i puszczone na samopas, inaczej beczące owieczki odeszły od owczarń, których mury zaczynają ziać pustkami.

Nie sposób, z dnia na dzień, stać się samotnikiem, osobą stojącą z boku, czy wręcz wyłączoną ze społeczności. Życie codzienne i normalność sprawiają, że nawet bezwiednie uczestniczymy w stadnym życiu. A skoro tak, to i chłoniemy wszyscy bez wyjątku dobro i zło. Zdrowo myślący i posiadający wiedzę oraz doświadczenie życiowe potrafią oddzielić zło i odrzucić je hen daleko. Mało tego, pomagają młodym i mniej doświadczonym posługiwać się sitem które przesiewa zło, a dobro pozostawia.

Narodzie katolicki, dokąd my dzisiaj zmierzamy!?!?!?

czwartek, 19 grudnia 2019

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 65 Ulica Świętego Ducha - cz. 20



Święta coraz bliżej, a tu ani grama śniegu. Temperatury panujące na zewnątrz ciągle przypominają nam o złowieszczym ocieplaniu się klimatu. Jest to chyba zjawisko nieuchronne i zapowiadane od niepamiętnych już lat. Ostatnio przygotowując Bożonarodzeniowe artykuły, czyli opowieść o rodzie Amrogowiczów z nadgoplańskiego dworu w Rzeszynku, trafiłem na opis jeziora, który zdaje się nieuchronnie potwierdzać zjawisko ocieplania się. Otóż podróżujący na początku XX w. po Kujawach warszawski dziennikarz, tak napisał w miesięczniku „Wieś Ilustrowana“:
Ukazuje się naszym oczom Gopło. Na przestrzeń nie byle jakie to jeziorko, jak sobie to ludzie, którzy go nie widzieli nigdy, czasami wyobrażają. Gdy wiatr silny, ma bałwany zdolne łódkę przewrócić. Ubywa go co roku, jak obliczono. Ale nie wystraszcie się. Tak, a raczej mniej, niż ubywa ziemi nad brzegami Bałtyku.
I co wy na to? Ta wówczas zasygnalizowana czarna wizja, jakby naprawdę ziszczała się w tempie zastraszającym już w naszych czasach.

Ale dość tego krakania. Kolej na spacerek po mieście i opowieść o posesji oznaczonej numerem 30, dawniej policyjnym 53. Należy on od kilku pokoleń do rodziny Osińskich. Dom ten darzę swoistym sentymentem sięgającym lat sześćdziesiątych, kiedy to często odwiedzałem mieszkającego tutaj Zbyszka Osińskiego. Razem uczęszczaliśmy do tej samej klasy w podstawówce. Zbyszek był bardzo dobrym uczniem i nadzwyczaj oczytanym. Korzystałem z jego bogatego zbioru lektur i książek przygodowych. W tym względzie rodzice nie szczędzili na edukację dobrze zapowiadającego się przyszłego inżyniera. Zbyszek był bardzo inteligentnym i ułożonym chłopcem, w szkole wszyscy go lubili, a wielu rówieśników przyjaźniło się z nim, nie wykluczając dziewcząt. Nasza przyjaźń zrodziła się za przyczyną wspólnego przemierzania drogi z domu do szkoły, a szczególnie długich powrotów, po skończonych zajęciach lekcyjnych.

Drugi od lewej dom Osińskich.
 Każdorazowo powroty przedłużały się o kolejne rozdziały przeczytanych i opowiadanych przez Zbyszka książek przygodowych. Wyprzedzał mnie w przeczytanej ilości woluminów, a zachęcając do sięgnięcia po tę lub inną książkę, opowiadał mi zawsze pierwsze rozdziały. Potrafił to robić, był znakomitym narratorem, dlatego też po wielokroć słuchałem tych opowiadań z rozdziawioną gębą. Były to jak pamiętam do dzisiaj powieści Karla Maya: „Winnetou“, „Old Surehand“, „Skarb w Srebrnym Jeziorze“; Aleksandra Dumasa: „Trzej muszkieterowie“", „Hrabia Monte Christo“, „Wicehrabia de Bragelonne“; Howarda Pyle „Robin Hood“ oraz kilkutomowe przygody Tomka, Alfreda Szklarskiego.
Nasze kontakty ograniczyły się do minimum, kiedy i nasze szkolne drogi się rozeszły. Ja poszedłem do Technikum Rolniczego w Bielicach, zaś Zbyszek do Technikum Drogowego w Mogilnie. Raz po raz spotykaliśmy się, ale spotkanie ty były coraz rzadsze. Później poszedł na studia, a po ich ukończeniu osiadł w Iławie. Rozmawiałem o Zbyszku kilkakrotnie z Jego szwagierką Panią doktor Joanną podczas wizyt w gabinecie stomatologicznym. Nie widziałem kolegi kilkadziesiąt lat…

Wracając do dziejów tej nieruchomości, sięgnijmy do roku 1800, czyli pierwszego spisu mieszkańców ulicy Świętego Ducha. W tymże roku zabudowana domem mieszkalnym i budynkami gospodarczymi posesja należała do obywatela miejskiego Kołodziejskiego. Jego córka Kunegunda Kołodziejska poślubiła przed 1808 r. Wojciecha Wegnera z którym miała czterech synów: Karola ur. w 1808 r., Józefa ur. 1811 r., Norberta ur. 1815 r. i  Walentego ur. w 1818 r.


Wojciech (Adalbertus) Wegner był obywatelem miejskim a zarazem rolnikiem. Znajdował się w grupie światłych obywateli Strzelna i w marcu 1848 r. spotykamy go wśród członków miejscowego Komitetu Narodowego Polskiego. Uczestniczył w wydarzeniach Wiosny Ludów, jakie rozegrały się w mieście. Później został obrany rozjemcą, czyli sędzią polubownym dla obwodu Strzelno i po złożeniu przysięgi 28 czerwca 1849 r. przed Królewskim Sądem Apelacyjnym w Bydgoszczy począł funkcję tę pełnić. Wojciecha Wegnera w 1864 r. spotykamy jako nieetatowego burmistrza Strzelna. Musiał już wówczas liczyć ok. 75 lat. Najmłodszy z jego synów, Walenty Wegner poślubił w 1842 r. 24 letnią Teofilę Kulinowską. To on po teściach odziedziczył schedę przy Ducha. Był wdowcem, kiedy mając 59 lat w 1877 r. poślubił 49 letnią Mariannę Towyłowską. Parał się krawiectwem, gdy w 1889 r. wymieniony został na łamach „Nadgoplanina“, właścicielem tejże nieruchomości.

W 1884 r. córka Wegnerów, Apolonia poślubiła mistrza szewskiego Wincentego Osińskiego ur. w 1858 r. Oboje w dniu zawarcia ślubu mieli po 26 lat. W 1891 r. teść już nie żył, kiedy zięć jego Wincenty Osiński podawał do publicznej wiadomości, iż przenosi swą działalność do domu wdowy Wegnerównej - teściowej. Od tego momentu Osińscy zaczęli dzierżyć tę posesję, a o bogactwie oferty prowadzonej przez Wincentego działalności może świadczyć reklama, jaką zamieścił w „Nadgoplaninie“ 6 maja 1891 r. Zapewne wówczas stał się właścicielem - spadkobiercą rzeczonej posesji.

Małżonkowie Osińscy mieli syna Franciszka, który poślubił Juliannę Skolasińską, wnuczkę Jana Skolasińskiego. Ten ostatni, jak donosiła prasa, w dniu 3 lutego 1891 r. zmarł, przeżywszy 76 lat. Był on członkiem Dozoru Kościelnego i Szkolnego oraz członkiem reprezentacji miejskiej. Powierzone obowiązki wypełniał gorliwie i sumiennie. Przez całe swoje życie był dobrym Polakiem i katolikiem, a jego postawa może służyć za wzór dla młodzieży wstępującej w dorosłe życie - odnotowano na łamach „Nadgoplanina“.

Przemarsz leśników w 1951 r. przed posesją państwa Osińskich.
Franciszek Osiński z zawodu był kupcem i prowadził w podwórzu swej posesji Wytwórnię wód gazowanych i rozlewnię piwa. Syn Franciszka i Julianny, Jan Zdzisław Osiński po 1950 r. ze względów polityczno-ustrojowych nie mógł kontynuować ojcowskiej profesji. Zmienił swój zawód i zaczął pracować w uspołecznionych zakładach, jako księgowy. Pełnił funkcję głównego księgowego w Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w  Mogilnie. W 1951 r. poślubił Irenę z Chełmińskich, pochodzącą z Mokrego k/Dąbrowy. Pani Osińska przez szereg lat parała się skupem surowców wtórnych. Jan Osiński zmarł w 1980 r.

W okresie przemian ustrojowo-społecznych, w domu państwa Osińskich został uruchomiony przez synową pani Ireny, Joannę - małżonkę Lecha, prywatny gabinet stomatologiczny, z którego usług kilkakrotnie korzystałem. Wówczas, w rozmowach z panią doktor wspominałem moje młodzieńcze przygody z jej szwagrem Zbyszkiem, czyniąc z tych wspominek balsam na złagodzenie bólu zęba. Od 2009 r. gabinet zmienił swą lokalizację z ulicy Świętego Ducha do nowych pomieszczeń prywatnej przychodni stomatologicznej na ulicę Kościuszki 13a. Pełna nazwa tejże przychodni brzmi: „Omega“ Niepubliczny Zakład Opieki Zdrowotnej - Joanna Osińska. W miejscu starego gabinetu powstała placówka handlowa jednej z sieci komórkowych. W starym, dobrze utrzymanym, pełnym uroku domu, w jego części oficynowej nadal mieszkała właścicielka nieruchomości pani Irena Osińska. Niestety, przed kilku laty zmarła. Obecnie w pomieszczeniach po gabinecie stomatologicznym znajduje się sklep sieci „Trafika“.

Z tegoż domu wywodził się Bogdan Osiński, o którym swego czasu pisał na łamach „Wieści ze Strzelna“ jego bratanek Lech Osiński [1995.11, nr 17(21)]. Bogdan był żołnierzem września 1939 r. a następnie w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Początkowo w RAF-ie, skąd trafił do polskiego dywizjonu 304 i 307. Walczył we Włoszech. Po zakończeniu działań wojennych osiadł w Melbourne. Tam zmarł w 1980 r.

poniedziałek, 16 grudnia 2019

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 64 Ulica Świętego Ducha - cz. 19




Kolejną posesją w ciągu ulicy Świętego Ducha, którą dziś odwiedzimy jest dawna nieruchomość doktora Jakuba Cieślewicza, oznaczona numerem 28, wcześniej policyjnym numerem 54. Jest to bezstylowy dom piętrowy, ale w czasach Cieślewicza, czyli przed 1891 r. był solidnym parterowym domostwem o cechach budowli eklektycznej, co widać na zachowanym zdjęciu. Jego wielkość była wystarczająca, by służyć jako mieszkanie i miejsce prowadzenia praktyki lekarskiej. W latach trzydziestych XX w. dom został przebudowany, poprzez dostawienie piętra. W podwórzu znajdował się drugi dom parterowy, w którym zamieszkiwała służba doktora, woźnica i gosposia. Nadto zabudowania gospodarcze typu stajnia i niewielka przejazdowa stodoła z pecy, która stała od strony ulicy Stodolnej (współczesnej Michelsona). Doktor w stajni miał kilka koni oraz powózki: wyjazdową i terenową do spełniania posługi medycznej w terenie. Pamiętać należy, że w tym czasie w Strzelnie było zaledwie dwóch lekarzy na kontrakcie tzw. Kasy Chorych, czyli ubezpieczyciela świadczeń medycznych. Byli to: dr Karol Ferdynand Gorczyca i nasz bohater dr Jakub Cieślewicz. Pozostali lekarze byli zatrudnieni w szpitalu miejskim, później powiatowym.

Podobnie, jak pozostałych posesji przy tej ulicy, dzieje tej poznajemy od 1800 r. Wówczas właścicielem jej był obywatel miejski Rochus Markowski, Polak-katolik. Z małżonką Katarzyną Lewandowicz miał on syna Antoniego ur. w 1807 r., który w wieku 25 lat poślubił Franciszkę Augustynowicz ur. w 1806 r., córkę Blasiusa i Hedvigi (Jadwigi) z Konkiewiczów. Franciszka była siostrą matki Jakuba Cieślewicza i wraz z rodzicami mieszkała naprzeciwko w posesji oznaczonej ówczesnym numerem policyjnym 48.  



Należy zaznaczyć, że Markowscy byli dość zamożnymi mieszczanami posiadającymi kilka parceli w Strzelnie, jak chociażby sąsiednią już opisywaną pod numerem 26, na której stała karczma-szynk (później firma Plagensa). Prawdopodobnie Antoni Markowski wraz z Franciszką nie mieli dzieci. Franciszka Markowska gdy owdowiała wyszła za mąż po raz drugi w 1850 r. Wówczas poślubiła 36 letniego Michała Aleksandra Lewandowskiego, syna Piotra i Elżbiety Siwert. Z tego drugiego małżeństwa również dzieci nie było i dom wraz z parcelą odziedziczył najbliższy krewny Franciszki, syn jej siostry dr Jakub Cieślewicz. W 1873 r., po powrocie ze studiów, wojska i krótkiej pracy w klinikach w Halle do Strzelna młody lekarz na odziedziczonej po ciotce parceli wystawił nowy parterowy dom i w nim zamieszkał. Tutaj również rozpoczął prowadzić praktykę lekarską, jako lekarz Kasy Chorych. 

Pozostałe ciotki doktora, a siostry jego matki równie dobrze wyszły za mąż. Ewa Augustynowicz poślubiła w 1851 r. restauratora Józefa Wegnera, wówczas wdowca, wielkiego patriotę i działacza niepodległościowego. Zaś najmłodsza Magdalena w 1856 r. poślubiła mając 32 lata Józefa Janiszewskiego lat 35, syna Józefa i Jadwigi Skoniecznej. Ale o rodzinie doktora i nim samym napiszę przy okazji opisywania jego rodzinnego gniazda, które znajdowało się po drugiej stronie ulicy.


Dr Jakub Cieślewicz poprzez swoje zaangażowanie w różnych instytucjach społecznych i gospodarczych oraz poprzez umiejętne lokowanie swego kapitału doszedł do znacznych pieniędzy, dlatego mógł w latach 1890-91 wystawić okazałą - jak na warunki strzeleńskie -  kamienicę przy tej samej ulicy, ale bliżej Rynku. Dawniej był to numer policyjny 29, dzisiaj numer 7. Star dom sprzedał i przeniósł się do nowego bardziej obszernego domu. Po doktorze posesję nabył J. S. Molinek, który od sierpnia 1891 r. uruchomił tu „Interes produktowo-komisowy skład węgli, nawozów sztucznych, pasz i nasion“. Często jego reklamy obejmujące handel środkami do produkcji rolnej ukazywały się w „Nadgoplaninie“. Firma początkowo dość dobrze funkcjonowała, jednakże silna konkurencja na rynku zaopatrzeniowym rolnictwa szybko dała się we znaki, szczególnie po powstaniu w 1894 r. spółki „Gleba“. Dość, że w 1910 r. znajdujemy tutaj jak właściciela posesji - nadal parterowej, Helenę Kujawską. Później dom nabył Jan Plebańczyk wraz z teściem Józefem Graczykiem. Dom rozbudowali o piętro. Obecnie połowa domu należy do rodziny po Beniaminie Plebańczyku, a druga połowa do spadkobierców po Ryszardzie i Bernadynie z Lewickich, Graczykach.

Wielu ze starszych strzelnian pamięta, że na parterze znajdował się zakład zegarmistrzowski Ignacego Latosińskiego. Jego cechą charakterystyczną był duży zegar, niejako symbol naszego miasta, który przed wojną znajdował się po drugiej stronie ulicy na posesji numer 23 należącej do zegarmistrza Richarda Happa. Całe miasto i przyjezdni według tego zegara ustawiało swoje czasomierze. Uznawano, że jest on najdokładniejszy i takowym był. Dla wszystkich udających się na dworzec kolejowy był regulatorem szybkości przemierzania trasy. Osobiście pamiętam, jak dojeżdżałem do szkoły, to z chwilą zobaczenia wskazówek przyspieszałem lub zwalniałem tempo marszu. Niekiedy nawet biegiem leciało się do samego dworca by zdążyć na punktualnie jeżdżące wówczas pociągi. Kiedy zegara zabrakło, gdyż miasto nie chciało go odkupić od właściciela przechodzącego na emeryturę i likwidującego w związku z tym warsztat, mieszkańcy nie mogli się oswoić z brakiem symbolu punktualności. Został on sprzedany poza Strzelno. Dopiero w latach osiemdziesiątych podobny zawisnął przy Ducha pod numerem 3 w nowo powstałym zakładzie zegarmistrzowskim.


Obecnie w części parterowej tejże posesji znajduje się sklep odzieżowy. Wcześniej handel odzieżą używaną prowadziła tutaj Milenia Jackowska, a przed nią jej rodzice Graczykowie prowadzili sklep spożywczy. Tę działalność poprzedził ich syn, który handlował tutaj częściami motoryzacyjnymi. Dawną część zachodnią podwórza, gdzie znajdował się stary budynek mieszkalny dla służby oraz budynki gospodarcze ze stodołą, pod koniec lat 70. przejął Skarb Państwa i po rozbiórce budynków wystawiono drugą halę fabryczną istniejącej obok Spółdzielni Synteza. Po upadku Syntezy prowadziła tutaj działalność firma zajmująca się zaopatrzeniem diabetyków w zdrową żywność, a na początku nowego tysiąclecia powstał tu sklep sieci Pepko.

sobota, 14 grudnia 2019

Wielki Jarmark Bożonarodzeniowy



Od początku roku widzimy w przestrzeni miejskiej - i to niezależnie od pory roku - nowe otwarcie strzeleńskiej kultury. Postrzegamy ją licznymi imprezami, począwszy od tych środowiskowych po masowe. Zaczyna się dziać, o czym głośno mówią mieszkańcy, zachwyceni wieloma „spektaklami“ skierowanymi do dzieci, młodzieży, starszych i tych masowych, podczas których bawią się wszyscy, niezależnie od wieku. Osobiście cieszył i cieszy mnie widok całych rodzin, uczestniczących w odbiorze bogatej oferty kulturalnej.

- Panie Marianie, oj dzieje się, dzieje! - witali mnie w piątkowe popołudnie znajomi na strzeleńskim Rynku, na który wybraliśmy się z małżonką. Przytakiwałem im, a oni dodawali, że przypomina im to - oczywiście tym starszym - dawne lata.

A strzeleński Rynek przybrany świątecznymi barwami i wypełniony mieszkańcami prastarego grodu ożył, po wieloletnim marazmie kulturalnym. A jest to cudowne miejsce, pełne magii, mitów, legend i niekończących się opowieści. Miejsce licznych i już kultowych wydarzeń, pełne historii, którą tworzyły dziesiątki pokoleń strzelnian. Dziś w następujących po sobie trzech dniach grudniowy rodzi się na nowo, ożywia się. Prastare kamieniczki, wzorem tych krakowskich, czy poznańskich uśmiechać się zaczęły. Toć to centrum miasta, które nienawidzi ciszy i spokoju. To tutaj przez wieki, zawsze we wtorki i piątki było gwaru co niemiara - odbywały się słynne targi, podczas których handlowano wszystkim, co mieszkańcom było potrzebne do życia i do jego urozmaicenia.

Już na samo wejście, dobra dusza pań spod znaku Kół Gospodyń Wiejskich, potrafiących niczym magicy, wyczarować przeróżne pychoty, szefowa wszystkich szefowych Emilia Walkowiak poczęstowała nas piernikami… Smak ich przywołał mi czasy maminego krzątania się około świątecznego, ten zapach, smak, to „cóś“ w nich ukryte, to zawrót głowy, to przemiłe wspomnienie… Spacerując, podziwialiśmy poszczególne, pełne barw i bogatych ofert handlowych, kramy. Przepięknie i przebogato, niczym na Placu Wolności w Poznaniu. Mnóstwo ludzi oglądających i kupujących: jadło, ozdoby świąteczne, upominki oraz smakołyki, szumnie „zowiące“ się „Smakami Litwy“.

W trakcie spaceru spotkaliśmy wielu znajomych: Stanisława Kaszyńskiego, który przed laty przywoził do Strzelna Krakowiaków; Mirka Leszczyńskiego, organizatora niemniej wspaniałego Festynu z Kaszą w Goryszewie i sponsora strzeleńskiej imprezy; Piotra Lewandowskiego i Arka Kubiaka, ludzi kultury zaangażowanych w to trzydniowe wielkie wydarzenie kulturalne; mogileńskich kabareciarzy i konferansjerów Karola Nawrota i Radosława Nowaka; dyrektora Domu Kultury Pawła Gębalę, głównego organizatora rynkowej imprezy - człowieka młodego, bardzo miłego, grzecznego i sympatycznego; burmistrza Dariusza Chudzińskiego, z którego rękawa sypią się dla Strzelna co rusz nowe pomysły oraz wielu innych znajomych.

Punktem kulminacyjnym dnia piątkowego  była Grupa Locomotora, która zaprezentowała się w niezwykłym spektaklu, pełnym piekielnych ogni. Widowisko to wywarło na widzach ogromne wrażenie i wielki aplauz. Później były przemówienia, podziękowania pod adresem sponsorów i organizatorów oraz życzenia świąteczne, które wygłaszali zgromadzeni na scenie gospodarze miasta i powiatu, radni... Zapoczątkował je pięknym wystąpieniem honorowy obywatel naszego miasta ks. kan. Otton Szymków i burmistrz Dariusz Chudziński, który m.in. powiedział: -…ustąpiły dymy po ogniach piekielnych, Rynek rozjaśniał, zapachniało świeżym, zdrowym kujawskim powietrzem

Na zakończenie oficjalnych wystąpień w rękach strzelnian i gości zapłonęły pękami iskier zimne ognie. Były ich setki.
A przed nami sobota i niedziela, kolejne dni Wielkiego Jarmarku Bożonarodzeniowego z bogatą ofertą kulturalną i handlową.
Oj dzieje się, dzieje!!!

Widziane okiem Heliodora

Jak zwykle, nasz strzeleński dokumentalista obrazów z przestrzeni miejskiej Heliodor Ruciński przybliża nam to, co zatrzymane zostało w jego oku, a czego sami nie zdążyliśmy uchwycić..