czwartek, 22 marca 2018

O Strzelnie, Rynku i łyżce do butów



Przed kilkoma dniami napisał do mnie Gerard Paczkowski z Ostrowa, załączając w e-mailu kilka zdjęć. Na nich utrwalił przedmiot metalowy w kształcie łyżki do butów i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie wygrawerowane na niej napisy i obrazki różnych kształtów obuwia. To właśnie te różne buciki zapaliły w mej świadomości światełko: - ja już gdzieś podobne obrazki widziałem i to niedawno. Głębsze zastanowienie sprawiło, iż wróciłem do również ostatnie przesłanego zdjęcia, tym razem przez Heliodora Rucińskiego. A zdjęcie to stare, bo z 1898 r., na którym została utrwalona wielka uroczystości jaka miała miejsce na strzeleńskim Rynku. Było to odsłonięcie pomnika, symbolu jarzma pruskiego, cesarza niemieckiego Wilhelma I.



O zdjęcie to poprosiłem Heliodora, gdyż aktualnie skupiłem się na naszym strzeleńskim Rynku, a na nim utrwalono w obrazie stare otaczające ten miejski plac domy i kamienice. Odkodowałem swą pamięć, iż podobny szyld widziałem na tym zdjęciu, a konkretnie na jednym z domostw. Kiedy powiększyłem obraz: - jest, to ten narożnikowy dom parterowy, na którego miejscu obecnie stoi piękny budynek Miejskiej Biblioteki Publicznej.



Do szczegółowego opisu zdjęcia z 1898 r. jeszcze wrócę, zaś dzisiaj o łyżce, szewcu i szyldzie. Otóż, w Runku miał swój interes skórzano-szewski niejaki Walenty Nawrocki. To po nim zachowała się w zbiorach Gerarda owa łyżka ze zdjęcia z wygrawerowanym, m.in. napisem: :W. Nawrocki Schuh & Stidfellager Lederhandlung Strelno" - co w wolnym tłumaczeni z języka niemieckiego znaczy, iż szewc W. Nawrocki wykonuje buty na miarę i prowadzi wszelki handel skórzany. Na szyldach reklamowych zawieszonych na budynku możemy rozczytać pełne imię i nazwisko Walentego Nawrockiego i odnaleźć owe rysunki obuwia z łyżki, a także fragment treści z reklamowej łyżki do butów.


Zapewne właściciel owego interesu, odświętnie ubrany wygląda z okna na poddaszu, przyglądając się uroczystościom związanym z odsłonięciem pomnika. Jego domostwo zdobią rozwieszone na szczycie girlandy, zieleń wyciętych w lesie brzózek i pruskie flagi (biała z czarnymi na górze i dole pasami). Onegdaj w miejscu biblioteki stały dwa domostwa, szczytami zwrócone ku Rynkowi. Pierwszy dom narożnikowy od strony ulicy Świętego Ducha jest niewidoczny. Dopiero drugi, to dom Nawrockiego, zaś trzeci i część i część piętrowego czwartego domu należały do Carla Rittera, który posiadał również kamienicę po drugiej stronie Rynku (obecną kamienicę rodziny Rucińskich).

To byłoby na tyle w kwestii owej łyżki do butów i jej historii. Dodam, że łyżka może liczyć ponad 120 lat i jeżeli ktoś z czytelników bloga posiada jakieś strzeleńskie, lub z okolicy pamiątki proszę przesłać, a ja opiszę historię przedmiotu, zdjęcia i utrwalonego na nim wydarzenia.   

środa, 21 marca 2018

SSB - cz. 3. Ppłk dr Ludwik Tobolewicz - cz. 3



Skrót SSB to Strzeleński Słownik Biograficzny. Nim sygnował będę opowieści biograficzne o nietuzinkowych strzelnianach.

W poprzednik dwóch częściach poznaliśmy wstęp do biogramu naszego bohatera, tajemnicze popowstaniowe dzieje jego przodków oraz początek jego kariery oficerskiej. Zachowując jednak chronologię pierwszego biogramu opublikowanego na nieistniejącym już blogu, rozwiązanie zagadki pochodzenia antenata rodu Tobolewiczów znajdziecie dopiero w piątej części tej niezwykłej i jakże ciekawej opowieści. Zaś dziś będzie o ślubie, rodzinie małżonki i dalszych losach Ludwika i ich córki.

Helena z Berskich Tobolewicz.
W niepodległej już Polsce Ludwik zawarł związek małżeński z Heleną Berską, która wywodziła się z galicyjskiej szlachty. Ród ten zamieszkiwał w Tylmanowej, niedaleko Krościenka i Szczawnicy. Tam po dziś dzień stoi piękny dwór, którego koleje losu podobne są tym ziemiańskim po 1944 r. Żona Helena z Berskich była córką Leona Berskiego i Celiny z Jasińskich, właścicieli Tylmanowej na pograniczu Gorców i Beskidu Sądeckiego. Berscy znani byli od XVII w. Swoje korzenie wywodzili spod Królewca, a pierwszym przedstawicielem tego rodu w Tylmanowej był Antoni Tytus (zm. w 1836 r.). Jego syn Wiktor w 1843 r. wystawił piękny klasycystyczny dwór z gankiem wspartym na czterech kolumnach. Był on twórcą huty żelaza w Tylmanowej, za której przyczyną rodzina popadła w tarapaty finansowe. Borykał się z nimi również jego syn Leon, a wyprowadził z długów dobra rodowe brat Heleny, Włodzimierz Berski, ostatni przedwojenny dziedzic dóbr Tylmanowa. Leon Berski poślubił Celinę z Jasińskich, z którą miał dwójkę dzieci, wspomnianego Włodzimierza i Helenę żonę ppłka Ludwika Tobolewicza.

Dwór Berskich w Tylmanowej.

Leon Berski właściciel Tylmanowej.

Antonina Celina z Jasińskich Berska.

Włodzimierz Berski brat Heleny.
 W czasie kiedy ppłk dr Ludwik Tobolewicz był zastępcą dowódcy 6. Pułku Artylerii Polowej Generalnym Inspektorem Artylerii był gen. broni Józef Haller. Wówczas znajomość pomiędzy obu panami gruntownie zacieśniła się. Jej owocem były późniejsze prywatne spotkania obu wojskowych.

Pałac w Biedrusku, w którym mieszkał ppłk dr Ludwik Tobolewicz z rodziną
W 1924 r. ppłk dr Ludwik Tobolewicz pozostając w kadrze oficerów artylerii i macierzystego 6. p.a.p. został w marcu przydzielony do Komendantury Ośrodka Ćwiczebnego w Biedrusku pod Poznaniem. W tym czasie komendantem ośrodka był ppłk Frudzik, który tę funkcję sprawował do 1925 r. Prawdopodobnie ppłk Tobolewicz początkowo piastował funkcję zastępcy, a komendantem został w roku następnym. W 1926 r. ppłk Tobolewicz wymieniony został jako komendant Obozu Ćwiczebnego w Biedrusku, który obok gen. Jasińskiego dowódcy dywizji piechoty z Kalisza, gen. Taczaka dowódcy 17. dywizji z Gniezna, płka Nowaczyńskiego dowódcy 68. pułku piechoty, płka Więckowskiego dowódcy 17 p. a. p. oraz płka Jacobsena z armii estońskiej znalazł się wśród gości weselnych u jednego z miejscowych oficerów. Do Biedruska przeniosła się również małżonka i zamieszkała w komendanturze ośrodka, w pięknym pałacu po pruskich koszarach. [Celina Imielińska: - Moja babcia Helena zamieszkała z dziadkiem Ludwikiem w Biedrusku przed urodzeniem mojej Mamy. Mama urodziła się w pobliskim Poznaniu – ale od urodzenia mieszkala w Biedrusku – dlatego, do pałacu w Biedrusku, którego później nigdy nie mogła odwiedzić, miała wielki sentyment]. Z tego okresu pochodzi kilka informacji prasowych, w których była mowa o komendancie O.Ć. Biedrusko.

Dowództwo Wyższej Szkoły Wojskowej na ćwiczeniach w Biedrusku. W trzecim rzędzie trzeci od lewej
ppłk dr Ludwik Tobolewicz.
 
W pierwszym roku obecności płka Tobolewicza w Biedrusku miały miejsce wielkie manewry Wyższej Szkoły Wojennej. Odbyły się one w dniach 11 i 12 lipca z udziałem profesury składającej się z wyższych oficerów francuskich: płka Trousson dyrektora wyszkolenia Misji Wojskowej Francuskiej w Polsce, płka Faury, płka Barbè, płka Roussean, ppłka Charpy, mjra Jovigny, mjra Fervore i mjra Dordore. Z wyższych dowódców byli gen. broni Żeligowski, gen. Raszewski oraz generałowie: Pożarski, Dreszer, Fara, Galica, Bukchart, Bukacki i Thome. Z tych ćwiczeń zachowało się w zbiorach rodzinnych dr Celiny Imielińskiej zdjęcie ppłka Tobolewicza w otoczeniu generalicji i wyższych oficerów polskich oraz francuskich na schodach i tarasie kasyna oficerskiego w Biedrusku. Ośrodek Ćwiczebny w Biedrusku, przy okazji ćwiczeń, odwiedzała niemalże cała czynna generalicja oraz wyżsi oficerowie WP. Pamiętną wizytą był przyjazd w dniach 21-23 lipca 1928 r. prezydenta RP Ignacego Mościckiego, który przyglądał się letnim manewrom z udziałem tureckiej misji wojskowej. W oficjalnych i mniej oficjalnych spotkaniach z tej okazji uczestniczył również nasz bohater. 


Ppłk dr Ludwik Tobolewicz z córeczką Irenką. 
W marcu 1929 r. ppłk Ludwik Tobolewicz został przeniesiony na stanowisko pełniącego obowiązki komendanta Powiatowej Komisji Uzupełnień w Szamotułach. W tymże roku otrzymał zezwolenie Ministra Spraw Wojskowych na przyjęcie i noszenie Łotewskiego „Medalu Pamiątkowego 1918-1928”. W styczniu 1930 r. został zwolniony z zajmowanego stanowiska, a z dniem 31 maja przeniesiony w stan spoczynku pozostając w rezerwie korpusu oficerów artylerii w dyspozycji dowódcy Okręgu Korpusu VII. Wówczas też nadarzyła się okazja i zakupił resztówkę pomajątkową w Bławatach pod Strzelnem na Kujawach. Składała się ona z ok. 20 ha, z parkiem i przestronnym dworem z boczną oficyną. Nadto były tutaj budynki: drewniana stodoła oraz wielofunkcyjny budynek inwentarski ze stajnią. Droga do dworu ze strony wschodniej od Strzelna i Ciechrza wysadzona była piękną aleją lipowo-kasztanową. Sam park Tobolewicze poddali konserwacji, nasadzając kilka gatunków drzew, w tym srebrne świerki. Po stronie zachodniej parku nowi właściciele zasadzili piękny sad owocowy.

Jerzy Berski syn Włodzimierza.

Helena Berska - przyszła Tobolewiczowa.
Ppłk dr Ludwik Tobolewicz oddał się pracy społecznej, aktywnie uczestnicząc w życiu społecznym miasta Strzelna i powiatów: strzeleńskiego, mogileńskiego i inowrocławskiego. Jako wyższy oficer, przeniesiony w stan spoczynku, podlegał dowództwu korpusu w Toruniu i Powiatowej Komendzie Uzupełnień w Inowrocławiu. W tym czasie utrzymywał kontakty z gen. Józefem Hallerem, który mieszkał w majątku Gorzuchowo koło Chełmna oraz okolicznym ziemiaństwem. Wielu osobom służył poradą prawną w załatwianiu różnych spraw urzędowych. W rodzinnej tradycji utrzymuje się, że dla realizacji tego celu założył kancelarię prawną w Strzelnie. Podjął się próby wyłączenia wsi Bławaty z granic miasta Strzelna i w tym względzie uzyskał zgodę burmistrza Stanisława Radomskiego i Rady Miasta Strzelna. W 1933 r. na październikowej sesji Rady Powiatu w Mogilnie wystąpił z propozycją, przedstawiając wniosek Rady Miejskiej w Strzelnie o wyłączenie terenu wsi Bławaty z miasta Strzelna i utworzenie zeń samodzielnej gminy wiejskiej. Jednakże wniosek ten wskutek niepomyślnego głosowania upadł i realizacji doczekał się dopiero po wojnie. Ppłk dr Ludwik Tobolewicz piastował również funkcję przewodniczącego Komisji Rewizyjnej przy Komunalnej Kasie Oszczędnościowej w Strzelnie. Aktywnie wspierał liczne organizacje społeczne.

Sanna z mamą.
Wręcz sielankowy żywot rodziny Tobolewiczów w Bławatach przerwał - jak donosił "Orędownik Ostrowski" (1931, Nr 49) - przykry incydent. Otóż z 17 na 18 czerwca 1931 r. pomiędzy godz. 22:00 a 24:00 skradziono na szkodę dra Ludwika Tobolewicza: futro karakułowe długie na brązowej podszewce, futro brązowe z szalowym kołnierzem, wierzch sukienny podszyty tchórzami, futro astrachanowe półdługie na niebieskiej podszewce, kołnierz z białego lisa, szal boa, dwa szale żółte w tym 1 krótki, 4 obrusy na 12 osób w tym 1 ręcznie tkany, suknię balową żółtą, suknię niebieską i kurtkę wojskową futrzaną na piżmowcach. Ogólna wartość skradzionych rzeczy osiągnęła kwotę niebagatelną, bo 10.000 zł.

Pierwsza Komunia Irki Tobolewicz.

Irena Tobolewicz.
W 1937 r. Ludwik Tobolewicz zachorował. Został hospitalizowany w Szpitalu Powiatowym w Inowrocławiu i tam poddany operacji. Niestety 23 maja 1937 r. zmarł [CI: - Babcia Helena nam mówiła, to były powikłania po zwykłej operacji ślepej kiszki (wyrostka robaczkowego), ale mogło być też coś poważniejszego – w tamtych czasach to nie wiadomo]. Płk dr Ludwik Tobolewicz pochowany został z honorami wojskowymi na inowrocławskim cmentarzu. Z wybuchem wojny i początkiem okupacji hitlerowskiej, wdowa Helena wraz z córką Ireną i mieszkającą wówczas z nimi babcią Antoniną Celiną z Jasińskich Berską, zostały wysiedlone przez Niemców do GG.
CDN


poniedziałek, 19 marca 2018

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 12 Rynek - cz. 9



Niekończąca się opowieść
O każdej miejskiej posesji możemy powiedzieć, że ich dzieje to niekończące się opowieści o budowlach na nich postawionych i mieszkających tu ludziach. Dowodem na tę tezę jest chociażby kamienica przy Rynku 1, której historia pierwotnie zawrzeć się miała w dwóch częściach, a tu rodzi się trzecia, a nawet kolejne.



Po zamieszczeniu ósmej opowieści o Rynku, napisał do mnie Heliodor i przesłał kila zdjęć oraz stare plany budynku. Przypomniał mi, że już kiedyś dyskutowaliśmy o dziejach tego domostwa i dodał, że architektura i wygląd piwnic pod kamienicą jest na tyle różny, że można na ich podstawie dopatrzeć różnych wcześniej tu stojących budowli. Czyli wcześniej, przed wybudowaniem obecnej kamienicy i oficyny musiały tutaj stać inne dwa budynki, i to o randze budowli elitarnych, być może użyteczności publicznej o funkcjach miejskich - może waga miejska? Mało tego, cegły wykorzystane do budowy piwnic są większe od tych w ścianach nośnych budynku. Ich wygląd świadczy o tym, że piwnice mogą pochodzić z różnych okresów XVIII w. Niespotykanym gdzieindziej w Strzelnie elementem konstrukcyjnym piwnicy znajdującej się pod częścią oficyny od strony ul. Inowrocławskiej jest okrągła, ceglana kolumna na jej środku, podtrzymująca strop o konstrukcji krzyżowej. Oddzielne do niej wejście od podwórza świadczy, iż znajdował się ona pod oddzielnym budynkiem stojącym oddzielnie od domu właściwego, usytuowanego przy Rynku 1.







Piwnice pod częścią tego domu posiadają konstrukcję stropów beczkową. Zamurowane od strony wschodniej okna piwniczne świadczą o tym, że jak budowano dom pod "jedynką", to nie istniała jeszcze sąsiednia kamienica, w której zlokalizowana była apteka. Prawdopodobnie w miejscu pomiędzy "jedynką" a "dwójką" znajdował się wjazd na jedną z tych posesji. Mało tego, na poddaszu, w szczycie od strony wschodniej "jedynki" znajdują się zamurowane otwory okienne potwierdzające tezę, iż sąsiednie domostwo zostało później wybudowane, lub, że pierwotnie było parterowe.





Zamurowane wejścia do piwnicy od strony Runku.
Zamurowane okna na poddaszu od strony apteki.

I z innego podwórza, choć z tej samej kamienicy. 
Elementem wyposażenia każdego miejskiego domostwa były piece kaflowe. W zbiorach Heliodora Rucińskiego, właściciela "jedynki" zachowało się zdjęcie przedstawiające majstersztyk zduńskiego kunsztu i wielofunkcyjność przedstawionego pieca. Otóż, poza funkcją ogrzania pomieszczenia piec miał rozgrzać zziębniętych mieszkańców, którzy po przyjściu z miasta mogli przysiąść i rozgrzać sobie tylne części ciała. Piec ten posiadał dość skomplikowaną sieć kanałów przez którą przepływało gorące powietrze z pieca właściwego znajdującego się w sąsiednim pokoju.


Niestety tego pięknego pieca już niema. Został rozebrany w latach 60. minionego stulecia, gdyż żaden z ówczesnych zdunów nie potrafił go "przestawić", czyli odbudować jego przepalone wnętrze. Zastąpił go piec zwykły, popularny "kaflok" (prostokątny piec kaflowy).
CDN

piątek, 16 marca 2018

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 11 Rynek - cz. 8



To druga część opowieści o kamienicy przy Rynku 1. Co najciekawsze, to jej dzieje, a szczególnie dzieje rodziny Rucińskich znalazły się na stronach mojej książki wydanej w 2009 r., a zatytułowanej Historia listami pisana. Bogato ilustrowana opowiada o inż. Edmundzie Rucińskim bohaterze z czasów II wojny światowej, którego nazwisko wyryte jest na jednym z wrocławskich pomników.

W posesji Rucińskich w skrzydle przylegającym do ul. Inowrocławskiej, na parterze mieszkał działacz partyjny Aleksander Mizerak, który z wykształcenia był nauczycielem. Przed 1939 r. uczył w Szkole Katolickiej w Bielsku, natomiast w latach pięćdziesiątych XX w. został sekretarzem miejskim PZPR w Strzelnie. Później był dyrektorem Tartaku PPD w Miradzu. Uważany był za miejscowego ideologa i twardego partyjniaka – jak wówczas mówili o nim miejscowi. Natomiast na piętrze mieszkał Franciszek Okoński, jeden z dyrektorów Państwowego Ośrodka Maszynowego w Strzelnie, później przeniesionego do Mogilna.



W podwórzu posesji w okresie powojennym prowadzony był skup skór przez Gminną Spółdzielnię „SCh” oraz wytwórnia drewnianych beczek do masła. Otóż na przełomie lat 50/60. w beczkach tych wysyłane było ze strzeleńskiej mleczarni OSM masło solone na eksport do Australii. Później prowadził tutaj rzemieślniczy zakład elektryczny Alojzy Grywczyński, a po nim od lipca 1978 spółka cywilna Leon Zienowicz i Jerzy Malewicz. W lutym 1980 r. nastąpiło rozdzielenie spółki. Pozostał w tym miejscu zakład elektryczny Leona Zienowicza. Na początku lat dziewięćdziesiątych działał tu jeszcze zakład tapicerski, lecz po kilku latach i ta działalność uległa likwidacji. Natomiast w kamienicy od strony Rynku przez kilka lat, bo do końca 2008 r., prowadzony był zakład fotograficzny.

Małżonkowie Jadwiga i Heliodor Rucińscy.
 Obecnie posesją zarządza wnuk Wojciecha, Heliodor Ruciński. Mieszka on tutaj ze swoją najbliższą rodziną i domowi temu przywraca dawną świetność. Czyni to od czasu pożaru, jaki nawiedził tę kamienicę jesienią 2003 r. Spaleniu uległo wówczas poddasze, które do zimy zostało odbudowane i pokryte estetyczną ceramiczną dachówką. Panu Heliodorowi należy życzyć dalszych postępów w przywróceniu przedwojennej estetyki tego obiektu, a trzeba dopowiedzieć, iż dom ten zalicza się do grupy najstarszych w Strzelnie, gdyż pamięta on połowę XIX w.

Poddasze po pożarze.
Od lat, w każdy poranek święta Bożego Ciała, Rucińscy budują przy frontonie kamienicy od Rynku, jeden z czterech ołtarzy procesyjnych. Robocie przewodzi Heliodor, a pomagają mu: Krzysztof Rymaszewski, Zdzisław Śmigielski, syn Piotr i zięć Wiesław. Kilka lat temu wśród pomocników byłem i ja. Ołtarz ten zdobiła przepiękna roślinność ozdobna wypożyczana na ten dzień od ogrodników, Państwa Ignaczaków. Pamiętam, że podczas pierwszego strojenia pomagała nam ułożyć kwiaty śp. Irena Ignaczak, przy czynnym udziale małżonka, śp. Zygmunta.


Skarb
Wątek ten po raz pierwszy zamieściłem 7 października 2013 r. i wzbudził on spore poruszenie wśród czytelników bloga. To nie pierwszy przypadek, że w murach starych domostw skrywane są tajemnice z przeszłości. Pamiętam, jak przed laty ciocia Pela, mieszkająca nad nami, postanowiła odnowić salon. Był to duży pokój, którego ściany pokrywała stara tapeta pamiętająca czasy prosperity znakomitych mieszczan, jej dziadków Michałostwa Barczykowskich, czyli przełom wieków XIX i XX.

Wówczas wykonujący remont mistrz malarski (z ulicy Lipowej) zerwał starą tapetę pod którą znajdowały się całe strony gazet stanowiące podkład pod tapetę. Pomagając w remoncie, a miałem wówczas 15 lat, zafascynowały mnie treści tych gazet, z których większość była gazetami polskimi. Po tytułach pamiętam „Dziennik Poznański” i „Nadgoplanina” oraz niezrozumiałe dla mnie tytuły niemieckojęzycznych gazet. Z nich wyczytałem pierwsze dziewiętnastowieczne informacje o naszym Strzelnie oraz śmieszne reklamy.  


Podobne, choć innego charakteru odkrycie dokonał Heliodor. Remontując, przed laty adaptowane na mieszkanie, stare pomieszczenia po sklepie kolonialnym, przywracał im dawny handlowy charakter. Podczas skuwania tynków jednej ze ścian znalazłem dwa tajemnicze pojemniki. Wyobraźcie sobie państwo, jakie przyszły do jego głowy myśli z chwilą dokonania odkrycia: -złote monety, biżuteria po byłych właścicielach pamiętających czasy zaborów?

Z zimną krwią wydłubał pojemniki ze ściany i zaczął im się przyglądać. Jeden z pojemników przypominał pudełko po jakichś artykułach myśliwskich, gdyż na wieczku namalowany był myśliwy. Po jego zdjęciu z przyspieszonym biciem serca zajrzał do ich wnętrza. Oczom jego ukazała się zwinięta w zwitek kartka papieru. Wyciągnął ją i pomyślał: -plan albo mapa z tajemniczymi wskazówkami. Kiedy rozwinął ją zauważył tuszem wypisane nazwiska i jakieś miejscowości. Głębsza analiza zawartego tekstu dała obraz zawartości pudełek. Kartki mają około 120-130 lat, tak przypuszczam, gdyż nie zostały opatrzone datą. Zapisane na nich zostały nazwiska i imiona właściciela kamienicy oraz majstra, który wykonywał przed ponad wiekiem remont. Właścicielem wypisanym na kartce był Carl Ritter senior, czyli osoba, od której w 1919 roku dziadek Heliodora, Wojciech Ruciński zakupił za 109 tysięcy marek ową kamienicę. Drugie nazwisko to Władysław Strzemkowski pochodzący z Góry koło Łojewa we współczesnej gminie Inowrocław.


Strzemkowski był majstrem montującym zapewne nowe drzwi łączące sklep z zapleczem. O czym może świadczyć fragment napisu na kartce, a także wykonawcą części  robót remontowych. Zaś owe tajemnicze pudełko – opakowanie metalowe to nic innego jak opakowanie. Z napisu możemy dowiedzieć się co onegdaj w nim przechowywano. Oto ów napis:

Wasserdichte Stiefelschmiere – A. Jacouof & C.[ompany] Stettin. Z tłumaczenia z niemieckiego wynika, że opakowanie to wypełniała onegdaj wodoodporna pasta do butów wyprodukowana w firmie nijakiego A. Jacouof’a i spółki, która swoją siedzibę miała w Szczecinie. Zaś z rysunku na pokrywce możemy wywnioskować, że była idealna dla myśliwych polujących w wilgotnym środowisku.


Oto ile można dowiedzieć się z owego nic nie znaczącego, niby bezwartościowego znaleziska. Jednakże posiadając jakąś wiedzę o historii tego miejsca możemy wiedzę o kamienicy rozszerzyć o ową informację zamkniętą około 1880 roku we wnętrzu dwóch pudełek. Dla zobrazowania tajemniczego odkrycia Heliodor załączył kilka fotografii, które znajdują się w tekście.
CDN


czwartek, 15 marca 2018

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 10 Rynek - cz. 7

Ok. 1910 r.

Dzisiaj - po zakończeniu opowieści o dziejach Rynku - rozpoczynamy wirtualny spacerek od opisu poszczególnych posesji - kamienic zlokalizowanych wokół największego placu w mieście. W dwóch częściach opiszę posesję nr 1, czyli dom rodziny Rucińskich. Będą to dwa tematy, które zamieściłem na blogach przed laty, pierwszy z 4 sierpnia 2009 r. o kamienicy przy Rynku 1 oraz drugi z 7 października 2013 r., który z racji swego tytułu już przed laty wywołał spore poruszenie.

Zrazu zadałem sobie pytanie:, dlaczego od Rynku zacząłem ten nasz spacer po mieście? Długo, by zastanawiać się nad odpowiedzią, ale w sukurs przychodzi mi przywołany pamięcią wujek Marian, który zawsze mawiał, że Rynek to najważniejsze miejsce w mieście, to plac centralny, miejsce załatwiania wszelakich interesów i spraw urzędowych. To widoma oznaka miejskości, która ten status ugruntowała w połowie XIV w. Faktycznie tak było, tutaj stał ratusz i kwitł handel, tutaj też spotykały się wszystkie drogi i stąd rozchodziły się ulice do każdego zaścianka miejskiego. Zresztą było to miejsce, z którego rozpoczynał się zawsze nasz spacer, gdyż mieszkałem w kamienicy narożnikiem przyklejonej do Rynku, a stojącej vis a vis rynkowej „jedynki”.

2016 r.
 W Rynku pod „jedynką” znajduje się jedna z najstarszych kamienic, której wiek możemy określić na ok. 150 lat, a więc powstała ona około połowy XIX w. Parcela, na której dom ten znajduje się posiada zabudowę zwartą i ciągnie się od ul. Ślusarskiej, aż po Rynek. W części oficyny przypisana została również do ulicy Inowrocławskiej i była oznakowana numerem 2, dawniej Poststrasse 93 – ul. Pocztowa 93. Sam główny dom mieszkalny tejże posesji znajduje się przy Rynku 1 i na przełomie XIX i XX w. posiadał tzw. numer policyjny 94, a tuż po 1918 r. nr 114. Dom ten posiada również oficynę – skrzydło mieszkalne i gospodarcze przyległe do ul. Inowrocławskiej. Całość należała do 1919 r., do zamożnej niemieckiej rodziny Ritterów.

Rodzina ta zamieszkała w Strzelnie w połowie XIX w. Twórcą rodzinnej fortuny był Johann Friedrich. Z niemniejszą wprawą majątek rodzinny pomnażał jego syn, Karl senior oraz wnuk Karl junior. Karl senior w 1900 r. był współzałożycielem Ochotniczej Straży Pożarnej w Strzelnie, którą przy zakładaniu wspomógł kwotą 500 marek z przeznaczeniem na zakup pierwszego jej wyposażenia. Był on również pierwszym mistrzem pożarnictwa, czyli naczelnikiem straży. Później Ritterowie Kupili posesję, składającą się z dwóch parceli po drugiej stronie Rynku, od Żyda Małachowskiego i tam Karl senior wystawił najokazalszą miejską kamienicę. W starej kamienicy Ritterów pozostał syn Karla seniora Fritz z małżonką i pięciorgiem dzieci.
Ok. 1915 r.
 Z początkiem XX w., na parterze kamienicy przy Rynku 1, sklepy prowadził kupiec Franz Klessa. W podwórzu zaś znajdowała się octownia i rafineria alkoholu, prowadzona przez Ritterów. W okresie międzywojennym prowadził tutaj octownię i wytwórnię wód gazowanych Franciszek Kaźmierczak. 30 września 1919 r. spadkobierca Johanna Friedricha, Karl senior Ritter sprzedał posesję położoną przy trzech ulicach: Rynek, Inowrocławska i Ślusarska kupcowi Wojciechowi Rucińskiemu, który nabył ją za kwotę 109 tyś. marek. Cała transakcja zawarta została przed notariuszem strzeleńskim dr Pawłem Eugenem Bandelem. Jej przedmiotem był dom wraz z należącymi doń ogrodami i utensiliami [wyposażeniem] do wykonywania wyszynku w kramie i sklepie i pokojach się znajdujących [hotelowych]. Z transakcji wyłączone były obiekty wytwórni octu, w których produkcję kontynuował dawny właściciel. Kiedy fabrykę przeniósł na swoją posesję, po drugiej stronie Rynku, odsprzedał obiekt Rucińskiemu, który z kolei wydzierżawił octownię Franciszkowi Kaźmierczakowi. Ten z kolei uruchomił w niej wytwórnię wód gazowanych i piwa, zwaną szumnie Fabryką.
 
1919/1920 Po prawej stronie widoczny cokół pomnika Wilhelma I, który został strącony przez powstańców wielkopolskich.
A trzeba powiedzieć, że nowy nabywca posesji już od kilkunastu lat prowadził w Strzelnie, również przy Rynku, pod numerem 4, (obecny nr 11) w domu Ludwika Szmańdy, handel towarami kolonialnymi z fabryką likierów i własną destylarnię. Wówczas, a był to rok 1910, jak czytamy w reklamówce firmy, Wojciech Ruciński polecał: wina węgierskie, czerwone, francuskie i niemieckie reńskie i mozelskie, koniaki, francuskie i niemieckie, rumy i araki francuskie i krajowe oraz dobrze odleżałe cygaro i papierosy w różnych gatunkach, tabakę do zażywania i tytoń w paczkach i luźny. Ale specjalnością zakładu były: likiery stołowe własnego wyrobu, znane z dobroci „Farmerówka” i „Bukałówka”. Firma posiadała również skład węgli, wielki zajazd i wygodne stajnie. Przenosząc swoją działalność gospodarczą do nowo nabytej posesji Wojciech uruchomił w niej restaurację oraz kontynuował działalność w handlu artykułami kolonialnymi, czyli tymi pochodzącymi z importu.

Lata 30. XX w.
 O samej „Bukałówce” mówiło się, iż była najprzedniejszym miejscowym likierem stołowym. To na ten trunek schodzili się miejscowi smakosze dobrej naleweczki do Wojciechowej kolonialki. Samą recepturę wniosła Rucińskiemu w wianie jego małżonka Antonina Bukalska, stąd jego nazwa „Bukałówka”. Likier ten od lat produkowany był do rodzinnej spiżarki teścia Wojciecha, Michała Bukalskiego, do którego z kolei receptura trafiła poprzez jego ojca Jakuba, a do niego od dziadka Wojciecha Bukalskiego. Czwartym pokoleniem produkującym „Bukałówkę”, według ściśle chronionej receptury, był Wojciech Ruciński, który dla upamiętnienia rodzinnych tradycji nadał jej właśnie taką nazwę handlową. Dziś wnuk jego, a to już szóste pokolenie, Heliodor Ruciński, czyni próby przywrócenia dawnego smaku. Po wielokroć próbowałem tegoż trunku i wszystko mi mówi, że Heliodor trafił w ten cudowny smak, potwierdzony zresztą kubkami smakowymi niedawno zmarłej mamy „kipera”, najstarszej mieszkanki Strzelna śp. Teresy z Michalaków Rucińskiej. Dodam jeszcze, że tradycja rodzinna mówi, iż eliksir ten winien leżakować rok czasu. Jak na razie nieudało się znawcy dziadkowego napitku tej jedynej reguły dotrzymać. Przeważnie po czterech miesiącach leżakowania trunek w jakiś dziwny sposób znika z „flaszek”.

Po zakupieniu domu przy Rynku, Wojciech przeniósł dotychczasową działalność gospodarczą w nowe miejsce. W oficynie – skrzydle prowadził hotel, natomiast na parterze kamienicy tzw. „Kolonialkę z wyszynkiem”. W podwórzu znajdowały się przestronne stajnie dla koni oraz tzw. zajazd dla powózek. Natomiast po wojnie, przez kilka lat działalność kontynuowała żona jego wraz z synem i córkami. Z początkiem lat pięćdziesiątych działalność zduszono podatkami.

Lata okupacji niemieckiej 1940-1944. 
Wojciech Ruciński pochodził z Jeziorowa i sprowadzając się do Strzelna zawarł związek małżeński ze wspomnianą Antoniną, z którą miał ośmioro dzieci: Kazimierza, Edmunda, Alfonsa, Bogdana, Stefanię, Gabriela, Anielę i Felicję. Z dzieci tych najbardziej upamiętnili się Edmund i Alfons. Edmund był inżynierem, asystentem na Politechnice Warszawskiej i konstruktorem w Zakładach Inżynieryjnych – dawnym „Ursusie”. W czasie okupacji pracował w Famo Werke we Wrocławiu, gdzie związał się z podziemiem polskim: organizacją „Olimp” i Wywiadem AK. Pochwycony przez Gestapo został w 1942 r. stracony. Postacią i to wielce zasłużoną dla kultury strzeleńskiej był Alfons Ruciński, który przez szereg lat, będąc już przedwojennym członkiem chóru „Harmonia”, kontynuował jego działalność, jako dyrygent i kierownik artystyczny. Żywo zaangażowany był również w działalność kółka teatralnego i wielu innych form życia kulturalnego Strzelna, aż po lata osiemdziesiąte XX w. Alfons z wykształcenia był ekonomistą. Wiedzę w tym zakresie pogłębiał na Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. Przez szereg lat był głównym księgowym w Zakładach Przemysłu Drzewnego w Miradzu (tzw. Tartaku).
CDN