poniedziałek, 23 stycznia 2023

Z dziejów wsi Sławsko Dolne - cz. 3

Zapewne wielu już zapomniało, że pięć miesięcy temu zamieściłem 2. część artykułu o dziejach podstrzeleńskiej wsi Sławsko Dolne. Ale są i tacy, których język świerzbi, by spytać - zapomniałeś o naszej wsi? Zatem, spieszę z odpowiedzią - że nie, nie zapomniałem, w międzyczasie prowadziłem korespondencję i pozyskiwałem materiały źródłowe, które pozwoliły mi na dopełnienie dziejów wsi, a szczególnie historii potomków tutejszych Niemców. Ta cierpliwość zaowocowała mapką, z pamięci i ręcznie odtworzoną, a sporządzoną przez potomka rodziny Klotzbücher. Na niej są naniesione poszczególne gospodarstwa z opisem do kogo należały tuż przed wojną. Szczegóły znajdziecie w 4. części, a dzisiaj zapraszam na cz. 3. opowieści o Sławsku Dolnym.

A oto linki do pozostałych części, czyli 1. i 2.

https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2022/08/z-dziejow-wsi-sawsko-dolne-cz-1.html

https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2022/08/z-dziejow-wsi-sawsko-dolne-cz-2.html

Pod zaborem pruskim - cd.

Po zakończeniu procesu uwłaszczeniowego, który z rentowym wykupem gruntów trwał 20 lat, obie wsie Sławsko Małe i Sławsko Małe Kolonia wraz ze swoimi mieszkańcami okrzepły. Przełomowym był rok 1848, czyli Wiosna Ludów, który był rokiem kończenia spłat rentowych i pełnego gospodarzenia na swoim. Tutejsi polscy chłopi zrównali się w prawach z kolonistami i mogli swobodnie dysponować swoimi gospodarstwami. To wówczas wytworzyła się owa wolna warstwa, którą zaczęto nazywać włościanami, czyli panami na swoich włościach. Układ przestrzenny wsi nie uległ zmianie. Blisko niej w 1853 roku oddano do użytku nowy odcinek drogi łączącej Poznań z Toruniem.

Rozkład starej szkoły w Sławsku Małym

Z danych zawartych w Amtsblattach z 1858 roku dowiadujemy się, że w Sławsku Małym bauerzy Krzysztof Schnoll oraz Jakub i Jerzy Würtz'owie posiadali licencjonowane stacje krycia klaczy, z 4-5 letnimi ogierami. W kolejnych latach informacje te są potwierdzane, co może świadczyć o wyspecjalizowaniu się niektórych rolników w hodowli koni. Lata 70. XIX w. pozostawiły ślad po wzmożonym przez zaborców kulturkampfie. Po 1872 roku zaczęto nagminnie germanizować życie codzienne, wypierając m.in. z obiegu polskie nazewnictwo. W 1877 roku działania te dotknęły również obie wsie. Część Sławska Małego, która nosiła nazwę Sławsko Małe Kolonia, zamieniono na Kaisershöh. Część zamieszkałą przez włościan polskich przechrzczono wówczas na Kaisersthal. Nazwy te nawiązywały do potęgi powstałego w wyniku zjednoczenia w 1871 roku Cesarstwa Niemieckiego.

Relikty cmentarza ewangelickiego w Sławsku Dolnym

Pod koniec XIX w. Kaisersthal liczyło 24 domy z 228 mieszkańcami, z tego mieszkało tutaj 132 katolików i 96 protestantów. Gospodarzono na 305 ha - 265 ha roli, 9 ha łąk i inne (drogi, podwórza ogrody). We wsi Kaisershöh więcej było Niemców, czyli pierwotnych osadników z 1781 roku. Było tutaj 20 domów zamieszkałych przez 164 osoby, z tego 22 katolików i 142 protestantów. Gospodarzono tutaj na 239 ha, z tego 194 ha roli, 19 ha łąk i inne (drogi, podwórza, ogrody). Dane te wskazują, że przewagę w obu wsiach stanowili ewangelicy, których łącznie było 238, zaś katolików, czyli Polaków tylko 154.  Z danych z 1903 roku poznajemy najzamożniejszych mieszkańców obu wsi z widoczną przewagą Niemców. W koloni - Kaisershöh byli to: Jan Cichocki gospodarz i Jan Dobrzyński - kowal oraz gospodarze niemieccy - Karl Höpfner, Johann Kämmerer, Ludwig Klotzbücher, Wilhelm Klump, Christoph Lindemann, Georg Würtz, Johan Würtz i Eduard Wiedemeyer. W Kaisersthal, w której przewagę stanowili Polacy, z ich nacji było dwoje bogatych rolników - Andrzej Dobrzyński i Tomasz Szeliga; natomiast spośród Niemców najbogatszymi byli rolnicy - bauerzy: Friedrich Belchhaus, Michael Gestalter, Emil Mutschler, August Mutschler, Johan Reich, Otto Rinno, Johan Würtz, Wilhelm Würtz i Herman Würtz.

Relikty cmentarza ewangelickiego w Sławsku Dolnym

Swoistą metamorfozę wieś przeszła na przełomie XIX i XX w. Wówczas we wsi przybyło wiele nowych murowanych budynków - duże, wielopokojowe domy mieszkalne, okazałe budynki inwentarskie typu: obory, stajnie, chlewnie, a spośród nich wiele posiadało magazynowo-spichrzowe piętra. Największe gospodarstwa dysponowały własnymi zestawami omłotowymi z tzw. lokomobilami parowymi oraz po kilkanaście koni. 21 czerwca 1911 r. powstała w Sławsku Małym - Kaisersthal Spółka Odwodnieniowa pod nazwą Entwässerungsgenossenschaft. 30 września 1924 roku zmieniła ona statut i przyjęła polską nazwę Spółka Odwodnienienia Strzelno-Sławsko Małe. Jej siedzibę ustanowiono w miejscu, w którym każdorazowo będzie mieszkał jej przewodniczący. Jak niemalże wszędzie, tak i tutaj funkcjonowała tzw. przymusowa straż pożarna, a budynki ubezpieczone były w kasach ogniowych. Nader często zdarzały się większe i mniejsze pożary, do których spieszyła cała tutejsza dorosła ludność - przymuszona ustawowo do pomocy sąsiedzkiej w gaszeniu pożarów. O kilku z nich donosiła ówczesna prasa. W sierpniu 1910 roku w Sławsku Małym Koloni - Kaisershöh spłonęły dwa stogi i młocarnia u Niemca Gestaltera, a w listopadzie 1912 roku w Sławsku Małym - Kaisersthal spłonął dom mieszkalny należący do Niemca Maksymiliana Würtza.

Relikty cmentarza ewangelickiego w Sławsku Dolnym

Statystyki z 1912 roku wykazywały, że w Sławsku Małym Koloni - Kaisershöh największym gospodarzem był Niemiec Karl Höpfner, który posiadał 58,5 ha, a z inwentarza 8 koni, 40 szt. bydła, 45 szt. trzody chlewnej. Natomiast w Kaisersthal prym wodziła niemiecka rodzina Würtzów, Herman i Wilhelm, Którzy łącznie mieli106 ha, a z inwentarza 14 koni, 60 szt. bydła, 24 szt. trzody chlewnej. Tutaj też gospodarzył na 47 ha Andrzej Dobrzyński, z inwentarzem - 12 koni, 33 szt. bydła, 16 szt. trzody chlewnej. W lutym 1918 roku Dobrzyński powiększył swój stan posiadania, kupując od Niemca Friedricha z Sławska Małego 85-morgowe (ok. 21 ha) gospodarstwo za 63 tys. marek.

Szkoła

Wracając do czasów kolonizacji i osadzenia w 1781 roku w Sławsku kolonistów z Baden-Durlach w Wirtembergii należy zwrócić uwagę na ich szybki przyrost. Już w kilka lat później zorganizowano we wsi nauczanie dzieci. Początkowo były to dzieci przybyszów, których uczył w domu modlitwy najstarszy i najbardziej doświadczony kolonista. Podobnie działo się w koloniach Ciechrz i Stodoły. Wkrótce wybudowano w Sławsku Małym budynek nowej szkoły z tzw. pecy. Obiekt ten przetrwał do 1911 roku, czyli do czasu wybudowania nowej, stojącej do dziś szkoły. Ówczesna pozycja nauczyciela w tutejszym środowisku była bardzo wysoka. Zawdzięczał ją nie tylko sprawowanemu urzędowi, ale szczególnie wysokiemu uposażeniu jakie otrzymywał od władz i to zarówno w naturaliach, jak i gotówce. Podobnie jak w Stodołach i Ciechrzu nauczyciel otrzymywał 3 akry (ok. 1,3 ha) gruntów ornych i ogród warzywny przy budynku szkoły. Jego wynagrodzenie w gotówce wynosiło 50 talarów plus 4 srebrne grosze od ucznia. Podczas wielkich świąt otrzymywał od gospodarzy dobrowolne ofiary w gotówce i naturaliach. Nadto w owych naturaliach otrzymywał od karczmarza 1/2 szefla miary toruńskiej jęczmienia oraz z lasów królewskich 8 sążni drewna opałowego.

Rozkład parteru nowej szkoły

Do szkoły uczęszczały dzieci kolonistów oraz miejscowe polskie. W ciągu roku szkolnego uczyły się: wiedzy o literaturze, czytania, pięknego i poprawnego pisma - kaligrafii, obliczania z liczbami całkowitymi i łamanymi, religii według ewangelicko-luterańskiej wiary, śpiewu, geografii, historii oraz języka niemieckiego i polskiego. Dla kolonistów - ewangelików w niedziele i święta miał obowiązek czytać kazania zborowi zgromadzonemu w tych dniach w szkole oraz prowadzić śpiew. Nadto uczył młodzież w każdą niedzielę popołudniu przez godzinę katechizmu.

Rozkład I piętra nowej szkoły

Pierwszym nauczycielem dwuklasowej Szkoły Ewangelickiej, na którego trafiamy w Sławsku Małym (Kaisershöh) był zatrudniony tutaj od października 1881 roku Friedrich Hermann Pichner. Urodził się on 21 września 1829 roku. Był synem Ludwiga i Rosiny Zwanzig. W 1860 roku ukończył seminarium nauczycielskie i pracował w okolicach Piły. W 1877 roku poślubił w Pile młodszą od siebie o trzy lata wdowę Bertę Marię Matyldę Meister z domu Barankiewicz. W październiku 1881 roku objął etat nauczyciela w szkole ewangelickiej w Sławsku Małym - Kaisershöh. Po nim od 1887 roku nauczycielem został Wilhelm Holke z Wilkowa. Następnie szkołą kierował nauczyciel Krüger, którego od 9 maja 1905 do 1 kwietnia 1906 roku zastępował nauczyciel ze Stodół Adolf Radler. Od października 1906 roku posadę nauczyciela objął Montua. Od marca do sierpnia 1909 roku Montuę zastępował nauczyciel Hagedorn, a w 1911 roku nauczyciel Wilhelm. Ostatnim ewangelickim nauczycielem w Sławsku Dolnym był Holly.

Rozkład działki szkolnej - budynek szkoły, ogród, plac zabaw i budynki gospodarcze

W 1911 roku w Sławsku Małym (Kaisershöh) wybudowana została przez bydgoskie władze szkolne nowa dwuklasowa Szkoła Ewangelicka -  Ludową. W tym też roku uczęszczało do niej 104 dzieci, w tym 81 katolików i 23 ewangelików. W nowej szkole na parterze znajdowały się dwie klasy dla 60. uczniów każda, czyli mogły one pomieścić 120 uczniów oraz trzypokojowe mieszkanie z kuchnią. Na mansardowym piętrze nad klasami było drugie większe mieszkanie dla kierownika szkoły z czterema pokojami, w tym gabinetem kierownika, kuchnią i oddzielnym pokojem dla pomocy domowej. W części strychu znajdowała się również wędzarnia. W podwórzy, poza budynkami gospodarczymi, znajdował się plac zabaw dla dzieci szkolnych oraz ogród.

Foto; archiwum bloga - skany starej kroniki szkolnej, http://lapidaria.wikidot.com/cmentarz-ewangelicki-slawsko-dolne

 

sobota, 21 stycznia 2023

Strzelno. Przed i po 21 stycznia 1945 r. Fragmenty Pamiętnika Urszuli Firyn

Dzisiaj polecam poniższe fragmenty Pamiętnika strzelnianki Urszuli Firyn, wnuczki właścicieli mleczarni państwa Gąsiorowskich. Wraz z rodziną, na początku okupacji, została przez Niemców wysiedlona z mieszkania w mleczarni przy ul. Szerokiej (obecnie Gimnazjalna) i zamieszkała w jednym z nieistniejących już domów vis a vis szpitala. Z fragmentów Pamiętnika poznacie prawdziwy obraz Rosjan wkraczających 21 stycznia 1945 r. do Strzelna. 

Dnia 21-go stycznia, w niedzielę o godz. mniej więcej 5-tej (po południu - MP.) przyjechały pierwsze rosyjskie tanki (czołgi). Była krótka strzelanina, bo w szpitalu było jeszcze sporo Volkssturmistów, którzy się bronili króciutko i oczywiście najzupełniej bez skutku. Przy tej okazji wpadł nam jeden strzał przez okno do pokoju i drugi też oknem do sypialni. Strachu wyżyłam wtedy niemało i całkowicie wyszłam z fasonu.

(...)

Już parę dni przed niedzielą można było zauważyć u Niemców zdenerwowanie i rozgorączkowanie. W piątek (19 stycznia) przejeżdżały przez Strzelno pierwsze furmanki z uciekinierami spod Włocławka.

(...)

Noc niespokojna. Ciągle jadą furmanki z uciekinierami i auta ciężarowe. Na podwórzu u Küchla pełno furmanek, ciągły hałas i obawa, co z nami będzie, nie pozwala spać. Na dobitkę pod samym oknem usiedli jacyś Polacy z tych uciekinierów i głośno rozmawiają. Znaczy, że Polaków też ewakuują. Oby nas nie ruszyli, za żadną cenę się nie ruszamy. Jechać w ten mróz i w dodatku na pewną zagładę? Ale wszyscy twierdzą, ze ewakuacja jest przymusowa. To byłoby gorsze.

Nareszcie ta okropna noc minęła. Zawsze noc była mi za krótka, to była pewnie pierwsza noc, po której odetchnęłam z ulgą, ze się skończyła. Zdenerwowanie piętrowe, w porównaniu ze sobotą to fajka. Jak rano przyszłam do pracy p. Rataja już nie było. Wyjechali wszyscy samochodem rano o 6-tej.

(...)

Wszyscy Niemcy spieszą się do pociągu. O 9-tej ma ruszyć transport. W takim hałasie i bałaganie jeszcze nigdy nie sprzedawałam. Stół nam przesunęli tak, że nie możemy się z Bronią ruszyć. Wilma rano przyszła, ale zaraz się pożegnała i odeszła. Prawdopodobnie też wyjedzie. Pełną satysfakcję sprawia mi patrzenie na Niemców. Te ich przestraszone miny, ten pośpiech. Widać na nich przemęczenie po nocy spędzonej przy pakowaniu. Dawnej buty i pewności siebie ani śladu. Policjanta Schultzego tak Polaczyska wydusili jak czekał na masło jak w maglu. Kiedy indziej krzyczałby i awanturował się, dzisiaj stał tak pokornie i cicho i z taką rzadką miną, że aż miło było patrzeć. To jest jednak frajda. Z tej radości nie czuję ani zimna ani zmęczenia.

(...)

W mieście coraz puściej. Około 12-tej odszedł Arbeitsdienst. I oni się pakują. Policji już podobno nie ma. Wyszłyśmy ze składu około 2-ej. Furmanki ciągną sznurem. Mróz, że strach. Tak jak miałam frajdę patrząc na tutejszych Niemców jak im się nosy wydłużały, tych starców i dzieci na wozach żal mi. Pociąg jeszcze nie nadszedł. Wszyscy jeszcze na dworcu siedzą. W mieście już prawie pusto. Tylko tu i ówdzie widać kilka Niemek wystraszonych. O 3-ej poszła i panna Amela na dworzec razem z pannami Goering. Panna Richter została. Pociąg, który miał już o 9-tej odjechać, odjechał wieczorem o 6-tej. Otwarte bydlęce wagony. Pierwsze rozczarowanie już ich spotkało.

(...)

Noc znowu niespokojna. Jakieś strzały czy wybuchy. Jeszcze gorsza od poprzedniej. Ze strachu aż mi zimno. Wzdycham, żeby było rano. Nie wiem gdzie się podział mój śpioch i leniuch co tak lubił ciepłe łóżko. Jak taki stan potrwa długo, odzwyczaję się od spania i od jedzenia. Nie mogę jakoś jeść i nie jestem głodna!

Urszula Firyn - autorka Pamiętnika

Pierwsza wiadomość jaką usłyszałam rano po przyjściu do pracy, to, to, że Prokop (rotunda św. Prokopa) spalony! Küchel i Raschke wrócili i „działają”. Podpalają i podkładają miny. Miasto pełne najgroźniejszych wersji.

(...)

Właśnie siedzimy przy obiedzie jak pod naszymi oknami przechodziło niemieckie wojsko. Piechura, bez najmniejszego szyku, z karabinami, z pancerfaustami, zmęczone. Ledwie nogi wlekli. Rozbitkowie. Niedużo tego zresztą. O 3-ciej przechodził Volkssturm. Jeszcze gorsze niedobitki. Stare, kulawe dziady. Zasłaniają odwrót! Urządzili postój. Znowu ogarnia mnie blady strach, żeby tylko nie weszli do mieszkania. Upatrzyli sobie szpital i poszli tam. Znowu to beznadziejne oczekiwanie. Rosjanie już podobno są blisko. 

Dlaczego nie ma ich jeszcze w Strzelnie? Żeby już nareszcie przyjechali.

(...)

Rosyjskie wojska są już w Młynach i lada chwila będą w Strzelnie. (...) Po krótkiej chwili dały się słyszeć rzeczywiście tanki. (...) Słałam do nieba tylko jakieś krótkie urywane westchnienia, w których naprawdę tylko Pan Bóg mógł się połapać, takie były bezładne. Już od samego przejeżdżania tanków trzęsła się chałupka. Ja myślałam, że to już strzały. Dopiero Erich mnie uświadomił, że to dopiero przyjdzie. 

I rzeczywiście. Jak na komendę zaterkotały karabinki. Mamusia i chłopcy zostali w pokoju i o ile to, przy gęstej mgle, jaka wówczas była, możliwe obserwowali co się dzieje. Dopiero, jak od strzałów, które były kierowane na dom pastora zrobiło się jasno w pokoju, opuścili swoje placówki i przyszli do kuchni.

(...)

Strzelanina nie trwała długo i cała rodzinka zabrała się zgodnie do kolacji. (...) Po chwili odwiedził nas pan Strzelecki, potem pan Kobus (Stanisław) szukał Bożenki. Wyszła do szpitala i nie wróciła.

Pan K. był jej tam szukać i natknął się zaraz u wejścia na Volkssturmistów. Miał szczęście, że go nie zatrzymali. Radziliśmy mu, żeby niezwłocznie zameldował o tych Niemcach wojsku rosyjskiemu. Ale co się stało z Bożeną? Jeszcze jeden kłopot więcej.

Około godz. 7-mej przyprowadził jakiś łobuz 2 oficerów. Pytali się b. grzecznie z nadzieją, czy mogą u nas zanocować razem z 6-ma żołnierzami. Oczywiście zgodziliśmy się bardzo chętnie. Powtarzane przez wszystkich uprzejme „zdrastwujtie” (dzień dobry) zdołało nawet mnie wywabić z mojego strusiego schronienia i zobaczyłam pierwszych towarzyszy. Byli całkiem niczego. Rosłe zdrowe chłopaki, każdy w kożuchu i baraniej czapce. Niejednego naszego chuderlaka po 5-cio letnim odżywianiu resztkami można by taką czapą nakryć. 

Żołnierze po uprzednim myciu i goleniu rozkwaterowali się w kuchni na podłodze. Ci dwaj oficerowie „goworili” z nami w pokoju. Patrzałam w nich jak w obraz i słuchałam tego, co opowiadali jak bajki. Byli naprawdę bardzo kulturalni i nadzwyczaj grzeczni. Nie mogłam wyjść z podziwu. Przynieśli potem wódki, poprosili o zakąskę i wszyscy razem wznieśli toast za pomyślność Polski i polskiej armii. Zanosiło się na dłuższe posiedzenie, więc najmłodsza latorośl tego rodu, więc i ja w tej liczbie (taka tu już starszyzna, że ja należę jeszcze do najmłodszych) poszliśmy spać. Nie pamiętam kiedy spałam tak dobrze jak wtedy.

W poniedziałek od rana ruch. Procesje istne, chodzą się myć. Z rozkoszą używają mydła i wody. W pokoju na zmianę ucztują. Pod piecem śpią. O ile to możliwe sprzątamy pokój (...) 

Po południu dopiero przyszedł pan Kobus. Jeszcze blady, wystrachany z oczyma pełnymi przerażenia. Poszedł wczoraj wieczorem jeszcze raz do szpitala szukać Bożenki. W szpitalu byli jeszcze Volkssturmiści i tym razem go już nie wypuścili. Zamknęli go jako więźnia w jednej sali, gdzie już w tym samym charakterze był pan Droszcz, pan Grzybowski i dwóch nieznajomych. Po dłuższych naradach i w najwyższym strachu zaryzykowali ucieczkę, która im się chwała Bogu udała i znowu zameldowali o tym w komendzie wojskowej. Z Bożeną się oczywiście nie widział i nie miał pojęcia co się z nią dzieje. Można sobie wyobrazić tę noc u pp. Kobusów. Dopiero rano wróciła Bożenka. Całą noc przesiedziała razem z resztą personelu szpitalnego uwięziona przez Volkssturmistów. Co przeżywali – można sobie wyobrazić. To zresztą miała wypisane na twarzy jeszcze trzy dni później jak się z nią widziałam. Całą noc przeżyli w panicznym strachu, że ich wymordują V., a po tym nad ranem, kiedy wojska przypuściły szturm na V., ta obawa, ze trafi ich jaka kula przeznaczona całkiem komu innemu. Na szczęście wszyscy wyszli cało.

We wtorek odbyło się przed magistratem zebranie. Wybrano burmistrza i zorganizował się Tymczasowy Komitet Ludowy oraz milicja. Rajmund poszedł też na magistrat pomagać w uruchomieniu tej całej machiny. Jurek też zaczął pracę w magistracie. Zaczął od najniższego szczebla hierarchii urzędniczej – od gońca. Na razie tam jeszcze bałagan. Zobaczymy co się z tego chaosu wyłoni. 

Pan Wieliński jest komendantem milicji. Rozdaje broń milicjantom i urządza całą milicję. W mieście pojawiają się polskie chorągwie. Milicjanci noszą biało-czerwone opaski na rękawach. Wszyscy noszą biało-czerwone kokardki. Wydobywamy z ukrycia naszego orła i po długim więzieniu wędruje znowu na honorowe. Zeszywam też i prasuję chorągwie. Jedną dla chałupki (zaraz następnej nocy ktoś nam ją skradł), drugą dla mleczarni. Nastrój uroczysty, ale myślałam zawsze ze jestem bardziej sentymentalna. 

Cały tydzień minął nam bez specjalnych wydarzeń. Ciągle mamy żołnierzy na kwaterze. Zupełnie prości, ale porządni ludzie. Nieraz się z nimi i z nich śmiejemy serdecznie. (...)

 

czwartek, 19 stycznia 2023

160 rocznica Powstania Styczniowego - cz. 2



Strzeleńscy lekarze w lazarecie powstańczym w latach 1863-1864


Dr Karol Ferdynand Gorczyca

Był bardzo szanowanym przez rodowitych strzelnian - Polaków. Urodził się 5 lutego 1816 roku w Ełku na Mazurach, w Prusach Wschodnich[1], w rodzinie protestanckiej wyższego nauczyciela Gimnazjum Ewangelickiego w Ełku prof. Gortzitzy. Jego starszy brat Wilhelm Orlando, był współzałożycielem korporacji studenckiej Cors Masovia na Uniwersytecie Albertyna w Królewcu i później nauczycielem gimnazjalnym w Rastenburgu[2]. Karol Ferdynand uczęszczał do gimnazjum w Ełku. Po jego ukończeniu rodzice postanowili poświęcić go stanowi duchownemu, dlatego też rozpoczął studia na Uniwersytecie Albertyna w Królewcu, gdzie jednym z ważniejszych celów było kształcenie duchownych protestanckich. Tam też oddał się ewangelickiej teologii, jednakże nie mając do niej przekonania, zarzucił ją i rozpoczął studia medyczne na Uniwersytecie w Greifswaldzie (Gryfii). W aktach uniwersyteckich znalazły się dokumenty mówiące o pojedynku dwóch studentów medycyny Otto Brauna i Carla Ferdynanda Gortzitzy, który zakończył się ugodą obojga 2 marca 1840 roku. Gortzitza ukończył studia medyczne w 1842 roku. Po odbyciu stażu w 1843 roku osiadł w Strzelnie[3].

Jak czytamy we wspomnieniu pośmiertnym, wujem dra Gorczycy był Krzysztof Celestyn Mrongowiusz (1764-1855) gdański kaznodzieja, uczony, pedagog, zasłużony dla polskości. Warto jeszcze raz przytoczyć te ważne słowa: Chociaż urodzony w zniemczonych i sprotestantyzowanych Mazurach, zapamiętał wyniosłe słowa wuja swego Mrongowiusza: ”chcę myśleć, żyć i umrzeć po mazursku” i przyszedłszy na Kujawy, zrozumiał, że to nic innego nie znaczy, jak myśleć i żyć po polsku[4]

Po objęciu praktyki lekarskiej w Strzelnie w 1848 roku poślubił w miejscowym kościele ewangelickim 30-letnią wdowę Johanne Nehring. Sam został zapisany w księdze zaślubionych, jako 32-letni Carl Ferdynand Gortzitza[5]. W życiu codziennym pisał się Gorczyca.

Wydarzenia Wiosny Ludów 1848 roku spowodowały, że w ich wir wpadł również dr Karol Ferdynand Gorczyca. 23 marca wszedł w skład miejscowego Komitetu Narodowego Polskiego[6]. Również, gdy wybuchło za kordonem Powstanie Styczniowe, będąc lekarzem praktycznym w Strzelnie, przystąpił do leczenia rannych powstańców w powstałym tutaj z inicjatywy Emilii Sczanieckiej lazarecie powstańczym[7].

 

W duchu narodowym pracował odtąd na ziemi ojczystej. Gorącego za młodu ducha, w roku 1848, gdy po Europie powiał prąd wolności, nie wahał się wystawić na niebezpieczeństwo życia i śmiało spojrzeć w karabiny pruskie, wymierzone w jego piersi, od których go jedynie życzliwy przyjaciel uratował, a w roku 1863 chętnie niósł swą pomoc lekarską rannym powstańcom, złożonym w tutaj założonym przez czcigodną Emilię Szczaniecką lazarecie[8]

Dr Karol Ferdynand Gorczyca czuł się Polakiem o czym mogliśmy przekonać się wnioskując chociażby z jego postawy podczas Wiosny Ludów 1848 i Powstania Styczniowego 1863-1864 i stosowanej przez niego pisowni nazwiska. Wkrótce, bo w 1865 roku współtworzył Towarzystwo Pożyczkowe (późniejszy Bank Ludowy) w Strzelnie, stając na jego czele[9]. W 1878 roku znalazł się w składzie rady miejskiej, jako jeden z pięciu Polaków. Podobnie było w latach 1880-1891, kiedy to pełnił funkcję radcy sanitarnego[10]. Wśród strzelnian miał wielu przyjaciół, w tym wśród kleru katolickiego, łożył środki na działalność charytatywną Kościoła. Między innymi, jego pieniądze zasiliły remont i przywrócenie do kultu, dzięki staraniom ks. Leona Kittla ze Stodół, do kultu kościółka św. Barbary w Rechcie. W ostatnich chwilach marząc o tym, aby spoczywać we wspólnym grobie z tymi, z którymi w życiu wszelką dolę wspólnie znosił, będąc dawno katolikiem z przekonania, przed śmiercią przyjął jawnie wobec księdza katolickiego wyznanie rzymsko-katolickie. Stało się to na dzień przed śmiercią, a zmarł 20 kwietnia 1892 roku. Eksportacja ciała odbyła się do kościoła św. Trójcy. Pożegnał zmarłego ks. dr Antoni Kantecki, zaś w ostatniej drodze towarzyszyło mu ośmiu księży i tłumy strzelnian[11].

Dr Rudolf Jordan

Urodził się w 1833 roku w Wojnowicach pod Lesznem. W Lesznie uczęszczał do Gimnazjum, po ukończeniu którego rozpoczął studia medyczne na Uniwersytecie w Berlinie. Następnie kształcił się na Uniwersytecie w Gryfii, a zakończył naukę w 1860 roku wydaniem pracy dysertacyjnej De infantum pleuritide – Gryphiae 1860 rok. Swoje badania kontynuował nadal, osiedlając się w Strzelnie w 1860 roku. Ich efektem było opublikowanie w 1863 roku pracy zatytułowanej: Choroby robotników w fabrykach stalowych, która ukazała się w „Pamiętnikach Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego“, t. 49[12].

Dr Rudolf Jordan razem z dr. Karolem Ferdynandem Gorczycą byli w Strzelnie lekarzami praktycznymi - rodzinnymi. Oboje zostali zwerbowani przez Emilię Sczaniecką i dra Teofila Mateckiego do prowadzenia lazaretu powstańczego w Strzelnie, który został zorganizowany w byłych zabudowaniach klasztoru sióstr norbertanek. Jordanowi powierzono funkcję ordynatora, czyli dyrektora tejże placówki. Lazaret powstańczy mógł przyjąć nawet 130 rannych powstańców, których zwożono do Strzelna zza kordonu[13].

Tej pracy dr Jordan oddał się bez reszty, podobnie, jak i opiece medycznej nad mieszkańcami Strzelna i okolicy. Po upadku powstania i likwidacji lazaretu przebywał w Strzelnie jeszcze do 1865 roku i stąd przeniósł się do Buku na stanowisko lekarza rodzinnego. Przez cały czas swej pracy zawodowej był członkiem Wydziału Lekarskiego Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. W 1866 roku został powołany do wojska i uczestniczył, jako lekarz, w wojnie prusko-austriackiej. W 1867 roku poślubił w Rogoźnie Juliannę Szulczewską, z którą zamieszkał w Buku[14].

Z nekrologu, jaki nadesłano z Buku do „Dziennika Poznańskiego“ dowiadujemy się, że: Panująca a groźna choroba tyfus od kilku tygodni zawitała do naszego miasta zabierając z sobą ofiary z wszystkich warstw społecznych. Zacny a wielce szanowany nasz rodak dr Rudolf Jordan kład wprawdzie hamulec tej groźnej epidemii i stąd niejedna rodzina winna jemu podziękę za uratowanie drogich im osób. (...)

Lecz niestety! Boga wyroki inaczej chciały! Pogromca groźnej epidemii sam uległ tejże i po ośmiodniowej chorobie, opatrzony św. sakramentami dnia 7 marca 1868 roku o godz. trzeciej po południu Bogu wzniosłego ducha swego oddał[15].

Dr Jordan, swym krótkim, bo zaledwie trzyletnim pobytem w Buku, zaskarbił sobie szacunek, zaufanie i ogromną wdzięczność mieszkańców miasta i okolicy wszystkich warstw społecznych, bez różnicy wyznania i narodowości. Z całym zapałem poświęcił się obranemu zawodowi. Wszędzie, gdzie go zawezwano niósł pomoc medyczną, a gdzie była potrzeba to i wspierwł datkiem pieniężnym, płacąc za lekarstwa oraz za artykuły żywnościowe dla swych ubogich pacjentów. Gdy tyfus złożył chorobą drugiego lekarza w Buku dr. Krohna, dr Jordan jako jedyny lekarz na całą okolicę, przesiadając się z powozu do powozu nie miał chwili wytchnienia. Ta nadludzka praca osłabił na tyle ofiarnego lekarza, że i jego choroba dopadła[16].

Jego pogrzeb, który odbył się we wtorek 10 marca 1868 roku, stał się wielką manifestacją czci i wdzięczności. W słowie pożegnalnym odnotowano: (...) pamięć jego chociaż i poza grobem z serc naszych nie wygaśnie i z pokolenia na pokolenie przechodzić będzie. Drogi i kochany nasz lekarzu w imieniu całego miasta bez różnicy wyznań, za wszystko czym nas obdarzyłeś, składamy ci ze łzą w oku pośmiertną podziękę (...)[17]

 


[1] Poznań Project, Parafia ewangelicka Strzelno, wpis 15/1848.

[2] Noworocznik dla nauczycieli i przyjaciół wychowania, Bydgoszcz 1868, s. 29; Das fünfzigjährige Stiftungsfest des Cors Masovia, Königsberg 1880, s.  77.

[3] „Dziennik Poznański“, 1892.04.26 nr 95.

[4] „Dziennik Poznański“, 1892.04.26 nr 95

[5] Poznań Project, Parafia ewangelicka Strzelno, wpis 15/1848.

[6] F. Paprocki, Wykaz imienny członków powiatowych i lokalnych Komitetów Narodowych w Wielkopolsce w 1848 roku, [w:] „Kronika Miasta poznania 1948”, Poznań 1948, r 21 nr 1 s. 36-37.

[7] Stanisław Myśliborski-Wołowski, op. cit., s. 156

[8] „Dziennik Poznański“, 1892.04.26 nr 95

[9] Gazeta Toruńska, 1867 Nr 125. 

[10] Jerzy Kozłowski, Strzelno pod pruskimi rządami (1815-1919), Strzelno 2005, s. 41.

[11] „Dziennik Poznański“, 1892.04.26 nr 95

[12] Dr Koehler, Życiorysy zmarłych członków w powyżej oznaczonym czasie, „Rocznik Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego“, 1891, t. 18, z. 1, s. 300.

[13] Ibidem; Stanisław Myśliborski-Wołowski, Rejencja bydgoska a powstanie styczniowe, Warszawa 1975, s 155-157

[14] Dr Koehler, Życiorysy..., op. cit.;

[15] Dziennik Poznański, 1868.03.12 nr 60.

[16] Ibidem.

[17] Ibidem; Dziennik Poznański, 1868.03.10 nr 58.

środa, 18 stycznia 2023

160 rocznica Powstania Styczniowego - cz. 1

22 stycznia obchodzić będziemy 160 rocznicę wybuchu Powstania Styczniowego. Do dzisiaj na starej strzeleńskiej nekropoli znajduje się sześć miejsc spoczynku Powstańców z lat 1863-1864, w których zostało pochowanych siedmioro strzelnian. W tym zrywie niepodległościowym udział wzięło kilkudziesięciu mieszkańców naszego miasta i okolicy, których znamy z nazwiska, ale niestety ślady po nich na naszym cmentarzu uległy całkowitemu zatarciu.

Południowa (na dole) i wschodnia (po prawej) granica z zaborem rosyjskim, którą przekraczali strzelnianie niosąc pomoc braciom...

Poniżej zamieszczam część 1. artykułu mojego autorstwa, który wygłosiłem w ubiegłym roku w Muzeum Niepodległości w Warszawie, a który ukazał się w książce Powstanie styczniowe. Kraj Litwa pogrążyły się w żałobie narodowej (Warszawa 2022).

Pomoc braciom za kordonem 

Do ożywienia działalności narodowej w Wielkim Księstwie Poznańskim przyczyniły się wiadomości docierające z Królestwa Polskiego. Tak było w 1861 roku, kiedy w odpowiedzi na napływające stamtąd wieści o kończących się często krwawo demonstracjach i aresztowaniach mieszkańcy Strzelna i okolic masowo uczestniczyli w odprawianych mszach żałobnych za ofiary carskie przemocy. Podczas tych mszy śpiewano Boże coś Polskę i inne pieśni religijno-patriotyczne. Ludność zaczęła ubierać się w czarne żałobne stroje, do których dołączano żałobną biżuterię z elementami narodowymi. Wielu odmawiało przyjmowania pism urzędowych napisanych wyłącznie w języku niemieckim.

Po wybuchu w Królestwie Polskim Powstania Styczniowego 1863 roku władze pruskie zaostrzyły kontrolę na pobliskiej granicy z Królestwem, gromadząc znaczne siły wojskowe. Ich zadaniem było uszczelnienie linii granicznej i nie dopuszczenie do przerzutów pomocy materialnej, broni i ludzi. Zwerbowane w regionie oddziały ochotników starały się niepostrzeżenie przedostać na drugą stronę, a rozbite wracały i organizowały się na nowo. Wykorzystując gęste przygraniczne las, jezioro Gopło i bezdroża pod osłoną nocy regularnie przerzucano broń, amunicję, leki, bieliznę i wszelkie inne zaopatrzenie dla braci powstańczej. Swoistymi magazynami zaopatrzeniowymi były rozsiane wzdłuż granicy zabudowania folwarczne tutejszego patriotycznego ziemiaństwa. 

W tym samym czasie znana wielkopolska samarytanka Emilia Sczaniecka przystąpiła do tworzenia struktur organizacyjnych komitetu opieki nad rannymi. Był on wzorowany na komitecie sprzed 15 lat, czyli z czasów Wiosny Ludów. Sama Emilia swoje doświadczenia na niwie niesienia pomocy rannym zdobyła już w 1831 roku w Królestwie Polskim, a następnie w 1848 roku w Wielkim Księstwie Poznańskim organizując i prowadząc lazarety[1]. By uniknąć szykan i kar ze strony władzy Sczaniecka napisała wniosek do naczelnego prezesa prowincji Karla Wilhelma von Horna o wyrażenie zgody na utworzenie w Księstwie lazaretów dla rannych powstańców. W końcu kwietnia taką zgodę uzyskała m.in. na utworzenie lazaretu w Strzelnie na Kujawach w powiecie inowrocławskim, w pobliżu granicy dla tych rannych powstańców, którzy przejdą kordon. Tym samym nastąpiła również legalizacja działalności dotychczas tajnego komitetu, a mianowicie Wielkopolskiego Komitetu Niewiast oraz funkcjonującego już wówczas lazaretu. Horn zapewniał ją, że lazaret nie będzie narażony ze strony władz na żadne szykany, nadto rozesłał do landratów nadgranicznych okólnik z obwieszczeniem o zamiarze Emilii Sczanieckiej. Pewna więc poparcia naczelnego prezesa, rozpoczęła Sczaniecka wraz z doktorem Teofilem Mateckim i kilku paniami oficjalne starania związane z założeniem lazaretu w Strzelnie, a następnie zaopatrzeniem go w łóżka oraz zgromadzeniem środków potrzebnych do jego funkcjonowania: materiałów opatrunkowych, medykamentów, żywności, bielizny osobistej, szpitalnej itd.[2]

Lazaret zorganizowany został w pustych pomieszczeniach po poddanym kasacji w 1837 roku klasztorze norbertanek. Zabudowania klasztorne tworzyły nieregularny czworobok z dziedzińcem pośrodku, przylegający od strony północnej do bazyliki św. Trójcy. Całość była dwupiętrowa, nakryta dwuspadowymi dachami ceramicznymi. Wewnątrz znajdowały się 44 cele mieszkalne na I piętrze, zaś na parterze duże pomieszczenia typu refektarz, kapitularz, a także kilkanaście innych pomieszczeń: kuchennych, magazynowych i mieszkalnych[3]. Zapewne wcześniej Emilia Sczaniecka, w porozumieniu z proboszczem strzeleńskim ks. Ignacym Martenem, otrzymała na zajęcie pomieszczeń klasztornych zgodę od metropolity gnieźnieńskiego i poznańskiego, prymasa Polski abp. Leona Przyłuskiego. 

Blisko dwa miesiące wcześniej doszło do pierwszych walk w pobliżu granicy Królestwa z Księstwem. Miały one miejsce 17 lutego 1863 roku pod Krzywosądzem i 21 lutego pod Nową Wsią, czyli na długo przed oficjalną zgodą na uruchomienie strzeleńskiego lazaretu. Tuż po walkach udały się w te miejsca Magdalena Rekowska z Wójcina i Paulina Biesiekierska z Płowiec. Obie panie miały swoje dwory w pobliżu granicy w Królestwie Polskim (współczesnym powiecie radziejowskim) i w nich urządzono tymczasowe lazarety dla lżej rannych. Przybyła do Królestwa Emilia Sczaniecka zabrała z pola walk ciężej rannych do głównego szpitala Komitetu Niewiast Wielkopolskich, urządzonego w Strzelnie. Tam zajęli się poszkodowanymi miejscowi lekarze dr Karol Ferdynand Gorczyca, dr Rudolf Jordan oraz przybyły z Trzemeszna praktyczny lekarz dr Wincenty Cunow, który dał się poznać już w 1848 roku, lecząc rannych powstańców[4]. Do lazaretu dojechał z Poznania również znany powszechnie dr Teofil Matecki, który współorganizował tę placówkę ze Sczaniecką. Oficjalnie lazaret strzeleński jeszcze nie istniał, gdyż władze pruskie zgodę na jego działalność wydały dopiero w kwietniu 1863 roku. Nie przeszkadzało to w zwożeniu do Strzelna rannych powstańców. Policja nie interweniowała, gdyż upatrywała w takim skupieniu rannych korzystniejszą dla siebie sytuację - miała na oku w jednym miejscu dużą ilość powstańców i nie musiała szukać ich po dworach rozsianych wzdłuż granicy[5].

 

Początkowo przewidywano w Strzelnie miejsce dla 20-30 rannych. Wkrótce zgromadzono tutaj przeszło 120 poszkodowanych z pól bitewnych pod: Bieniszewem, Mieczownicą, Ślesinem, Olszową i Dobrosłowem. Kilkudziesięciu rannych z braku miejsca znalazło schronienie w mieście, w prywatnych domach. Sczaniecka mimo swoich 59 lat i nie najlepszego stanu zdrowia, jeździła na pobojowiska, opatrywała, transportowała rannych i kierowała całym systemem udzielania pomocy. Pracowała znacznie ciężej niż wtedy, gdy dopiero rozpoczynała swą działalność samarytańską w 1831 roku. Z upływem czasu praca w lazarecie nabrała cech bardziej zorganizowanych, a do udzielania pomocy zaangażowano wiele wcześniej przeszkolonych miejscowych kobiet. Znamienne było, że żołnierze pruscy i rosyjscy nie przeszkadzali lekarzom i samarytankom, zwłaszcza, że jedni widzieli zaangażowaną w niesienie pomocy powszechnie przez nich szanowaną Emilię Sczaniecką, a drudzy przekonali się, że samarytanki udzielają pomocy zarówno powstańcom jak i poszkodowanym żołnierzom rosyjskim, czyli wszystkim, niezależnie od narodowości i strony walczącej. Wkrótce też okazało się, że lokalizacja lazaretu na Kujawach, w Strzelnie była słuszna i trafiona. Poza pomocą medyczną i opieką nad rekonwalescentami, utworzono tutaj bazę materiałów sanitarnych, które stąd trafiały do lazaretów przejściowych, rozmieszczonych wzdłuż granicy[6]

W strzeleńskim lazarecie ranni mieli zapewnioną najbardziej fachową opiekę, ale za to policja bez trudu mogła sprawować nad nimi kontrolę. Jawność funkcjonowania była przecież jednym z głównych warunków istnienia powstańczych szpitali. Po zdekonspirowaniu Komitetu Działyńskiego i aresztowaniach władze pruskie zażądały wykazów rannych powstańców przebywających w lazarecie strzeleńskim. Trzeba więc było jak najszybciej zarejestrować wielu z rannych pod fałszywymi danymi. Głównie chodziło o uchronienie - już po wyzdrowieniu - przed aresztowaniami powstańców pochodzących z Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Zaczęto więc zza kordonu przywozić dokumenty osobiste, szczególnie osób tam poległych. Jednak nie udało się w ten sposób ochronić wszystkich przed aresztowaniami. W rezultacie niektórzy z już podleczonych powstańców znaleźli się w więzieniu w Inowrocławiu i tam czekali na rozprawę sądową za udział w powstaniu. O ile było to możliwe Sczaniecka starała się informować najbliższych rannego o miejscu jego pobytu. Rodziny przybywały wówczas do Strzelna w odwiedziny i jeżeli tylko stan zdrowia rannych pozwalał na to, spotykali się oni z matkami i ojcami, a niekiedy nawet byli zabierani do rodzinnych domów na dalszą kurację. Znany jest tragiczny los jednego z podopiecznych Sczanieckiej, ks. Witolda Miaskowskiego, syna weterana powstań z lat 1831 i 1848, który był kapelanem w oddziale Kazimierza Mielęckiego. Ranny w boju kurował się w lazarecie w Strzelnie. Po zawiadomieniu rodziców o miejscu pobytu ks. Miaskowski zdążył jeszcze zobaczyć się z matką. Po wyleczeniu kapłan powrócił do swojej parafii za kordonem, do Złotkowa pod Kleczewem, ale wkrótce został aresztowany i zesłany na Syberię, gdzie zmarł[7].

Strzelno - Wzgórze Świętego Wojciecha. Lekarze i pacjenci lazaretu powstańczego z 1863-1864.

Niewiele zachowało się nazwisk w aktach pruskich nazwisk leczonych w Strzelnie powstańców. Wiemy, że przebywali tutaj: Walery Paulus z pobliskich Markowic, Marcin Konwiński - który dochodził tutaj dozdrowia w 1863 roku, Walenty Jabłoński z Kórnika - terminator szewski, Stanisław Jasiński z Witkowa - pisarz majątkowy, Herman Scheide aż z Tylży, Szczepan Pruszak - fornal z Piask po drugiej stronie Gopła, Franciszek Chłapowski - terminator szewski. Wszyscy przebywali w tym miejscu w dniu 1 stycznia 1864 roku[8]

Z kolei na liście z 21 lutego 1864 roku w „prywatnym lazarecie“ w Strzelnie znajdujemy 10 powstańców z których sześciu zmarło i prawdopodobnie zostali pochowani w Strzelnie, a byli to: Józef Gałęzowski alias Schmidt - ekonomista z Paryża, emigrant galicyjski z 1848 roku; Jan Leszczyński - nauczyciel muzyki z Nidzicy; Michał Wroński - agronom z Turwi; Mikołaj Dobrzyński - szewc z Trzemeszna; Aleksander Gawroński - ogrodnik z pobliskiego Nożyczyna oraz Stefan Ziemiński - malarz z Brodnicy w powiecie śremskim. Pozostała czwórka to nadal leczący się z ran: Konstanty Mokrodolski, alias Stanisław Wiśniewski - gimnazjalista z Gorzewa w powiecie wągrowieckim; Edmund Dąbrowski - elew gospodarczy z Sielec w powiecie średzkim; Walenty Kosiński - syn chałupnika z Parchania w powiecie inowrocławskim; Leon Stachowski - gimnazjalista z Poznania[9]

Niezadowolone z działalności lazaretu strzeleńskiego władze pruskie przeprowadzały w nim rewizje, aby w ten sposób zdobyć informacje, na które daremnie czekały od administracji szpitala. W związku z jedną z takich rewizji abp Przyłuski wystosował pismo do nadprezydenta Horna, w którym skarżył się, iż 9 marca 1864 roku o godz. 6,30, żandarm Schachwitz w asyście wojska dokonał rewizji budynków kościelnych, kościoła, klasztoru i plebani w Strzelnie u św. Trójcy. Rewizja ta, jak twierdził arcybiskup, była przeprowadzona bez pisemnego nakazu. Trwała do godz. 13,00, co uniemożliwiało odprawienie nabożeństwa. Arcybiskup przypomniał nadprezydentowi, iż powszechnie jest przyjęte, że o podobnych przedsięwzięciach powiadamia się władze kościelne. Lazaret strzeleński funkcjonował do 22 czerwca 1864 roku. Właśnie tego dnia radca dominium w Strzelnie przesłał nadprezydentowi prowincji poznańskiej zawiadomienie, że szpital uległ likwidacji[10].

Strzelno - Wzgórze Świętego Wojciecha. Widok na zespół poklasztorny - dawny lazaret powstańczy.

Po upadku Powstania Styczniowego wielu strzelnian - powstańców, którzy zostali pochwyceni przez Rosjan - trafiło na zesłanie, na Syberię. Kilkudziesięciu trafiło do więzienia w Inowrocławiu, a nawet do berlińskiej twierdzy-więzienia w dzielnicy Moabit, gdzie oczekiwali na słynny proces berliński. Bohaterami tamtych dni było dwoje młodych powstańców, późniejszych mieszkańców Strzelna - Michalina Rygiewicz i Mikołaj Siemianowski, pomiędzy którymi wybuchła wielka miłość. Oboje czynnie zaangażowali się w Powstanie Styczniowe. Ona była łączniczką między lazaretem powstańczym w Strzelnie a dworem szarlejskim oraz sztabem pułkownika Wincentego Raczkowskiego, stacjonującym w majątku Karczyn. Tam właśnie został aresztowany za udział w powstaniu Mikołaj, który potem był sądzony w więzieniach w Inowrocławiu, a następnie w Mobicie. W procesie berlińskim został skazany na dwa lata twierdzy, a po roku ułaskawiony. Po powrocie na Kujawy Mikołaj w 1865 roku poślubił Michalinę. Z tej miłości, która zakiełkowała w czasie powstania, zrodziło się małżonkom dziewięcioro dzieci. Dwoje z nich szczególną odegrało rolę w dziejach: prowincjonalnego Strzelna - Wanda; Górnego Śląska i Poznania - Józef. 

Siemianowscy byli bardzo zacną i patriotyczną rodziną, o której sam Stanisław Przybyszewski w Moich współczesnych tak oto napisał:

Zarządcą Szarleja był przez długi szereg lat niezmiernie zacny człowiek, powstaniec z 63 roku, Mikołaj Siemianowski, a mógł się szczycić nie byle jaką towarzyszką swego życia. P. Michalina nie posiadała wprawdzie głębszego wykształcenia, ale w zamian za to prawdziwą kulturę serca i współczującą, we wszystko wnikającą intuicję. Z głębokim wzruszeniem wspominam tę piękną postać, a nie wiem dlaczego, ile razy ją wspomnę, przypomina mi się matka Szopena, Justyna Krzyżanowska. Dziwne, jak się czasem najodleglejsze asocjacje kojarzą. Między rodzicami moimi a rodziną Siemianowskich istniała głęboka i serdeczna przyjaźń, przez długi szereg lat niczym nie zakłócona; pamiętam, że matka moja z nikim tak chętnie i serdecznie nie przestawała, jak z p. Michaliną[11]

Warto jeszcze wspomnieć, że do dzisiaj na starej strzeleńskiej nekropoli znajduje się kilkadziesiąt zadbanych starych pomników nagrobnych, a pośród nim również sześć pomników powstańców styczniowych[12]:

1.      Lekarza z lazaretu dr. Karola Ferdynanda Gorczycy, patrioty, który do Strzelna przybył z Ełku, a o którym we wspomnieniu pośmiertnym napisano: Chociaż urodzony w zniemczonych i sprotestantyzowanych Mazurach, zapamiętał wyniosłe słowa wuja swego Mrongowiusza: <<chcę myśleć, żyć i umrzeć po mazursku>> i przyszedłszy na Kujawy, zrozumiał, że to nic innego nie znaczy, jak myśleć i żyć po polsku[13].

2.      Gimnazjalisty trzemeszeńskiego i powstańca styczniowego dr. Jakuba Cieślewicza - bojownika o wolność z naporem germanizacyjnym, którego zaborca pruski nazywał „Królem miejscowych Polaków“, pierwszego honorowego obywatela naszego miasta.

3.      Opisanych wyżej Michaliny z Rygiewiczów i Mikołaja Siemianowskich.

4.      Aleksandra Jacoba - sędziego sądu w Tykocinie, pracownika Wydziału Spraw Wewnętrznych Rządu Narodowego - wychodźcy, który zamieszkał w Wielkim Księstwie Poznańskim w Bożejewicach i Strzelnie.

5.      Ludwika Jasińskiego, powstańca, organizatora transportów broni dla walczących braci, właściciela podstrzeleńskich Bławat.

6.      Nikodema Modrzejewskiego - powstańca styczniowego, w wolnej Polsce awansowanego do stopnia podporucznika. 

W 150. rocznicę wybuchu Powstania Styczniowego w 2013 roku Towarzystwo Miłośników Miasta Strzelna ufundowało tablicę pamiątkową na budynku byłego lazaretu powstańczego. Do tego też roku wszystkie pomniki nagrobne powstańców na starej strzeleńskiej nekropoli zostały przez członków TMMS poddane renowacji oraz odbudowie. Także z okazji tej rocznicy przed Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie miała miejsce plenerowa wystawa, na której zaprezentowane zostały również strzeleńskie wątki powstania styczniowego - lazaret.

CDN


[1] Helena Łuczakówna, Emilia Sczaniecka. Zarys Biografii na tle walk narodu polskiego o niepodległość, [w:] „Roczniki Historyczne“, Rocznik VI zeszyt 2, Poznań 1930, s. 129-196.

[2] Marek Rezler, Emilia Sczaniecka 1804-1896, Poznań 1996, s. 152, 153.

[3] Jolanta Dubikajtis, Zabudowa klasztoru norbertanek w Strzelnie w świetle inwentaryzacji Augusta W. Dorsteina z lat 1803-1804, [w:] „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej“ 1990, tom 38, nr 3-4, s. 273-289.

[4] „Dziennik Poznański“, 1868.04.07 nr 81 - wspomnienie pośmiertne; Piotr Szarejko, Słownik lekarzy polskich XIX wieku, T. III, Warszawa 1995, s. 91-92 (Cunow).

[5] Marek Rezler, op. cit., s. 156.

[6] Ibidem, s. 157.

[7] Ibidem, s. 159-160.

[8] Stanisław  Myśliborski-Wołowski, Rejencja bydgoska a powstanie styczniowe, Warszawa 1975, s. 156.

[9] Wacław Truszkowski-Fidler, Wykaz Wielkopolan uczestników powstania 1863 roku, [w:] Przegląd Historyczny 1937-1938, nr 34/2 s. 727-728.

[10] Stanisław  Myśliborski-Wołowski, op. cit., s. 156.

[11] Stanisław Przybyszewski, Moi współcześni. Wśród swoich, Cz. 2, Warszawa 1930, s. 16.

[12] Kazimierz Chudziński, Marian Przybylski, Strzeleńska nekropolia, Strzelno 2002, s. 60-62, 81-82, 85, 108-109, 132-136.

[13] Wspomnienie pośmiertne o śp. dr. Karolu Ferdynandzie Gorczycy, „Dziennik Poznański“, 1892.04.26 nr 95 -  s. 4.