wtorek, 8 lutego 2022

Rechta - idzie przedwiośnie, czas za miasto…

Przed dziewięcioma laty (2013 r.) dokonałem rowerowego wypadu za miasto. Nie była to pierwsza ani ostatnia moja wycieczka. Przez Strzelno Klasztorne - Starczewo - Stodoły dotarłem do Książa. Jadąc dalej dotarłem do kapliczki przydrożnej, stojącej przy granicy Książa ze wsią Sukowy. Spod niej zjechałem z drogi asfaltowej w miarę dobrze utrzymaną drogę polną, wysypaną i w części utwardzoną żużlem wielkopiecowym, w kierunku niewielkiej wioski Rechta. Po prawej stronie rozciąga się uroczy widok na częściowy nieużytek zwany Błotem. Jadąc wśród pól z dojrzewającym zbożem, zielonymi plantacjami buraków cukrowych i wielu innymi uprawami można nacieszyć się naturą ukształtowaną ciężką pracą rolnika. W połowie drogi przecinamy kanał Ostrowo-Gopło będący niegdyś korytem rzeczki nazywanej Rechtą. 

Rechta wypływała z tzw. Błota i swoje początki brała pomiędzy Sławskiem Dolnym a Strzelnem Klasztornym. Około 1 km na wschód od Starczewa przyjmuje wody kanału Ostrowo-Gopło i dalej stanowi jego koryto aż do ujścia do Jeziora Gopło. Dziewiczą rzeczką była aż do ok. 1840 roku tj. do czasu budowy kanału. Dokładnej daty rozpoczęcia prac budowlanych nie udało się ustalić, niemniej jednak ich zakończenie miało miejsce w 1842 r. Zapewne decyzję o budowie podjęto tuż po kasacie klasztoru strzeleńskiego, która fizycznie nastąpiła w 1837 r. Obowiązek utrzymania kanału został ustalony zapisem hipotecznym. Z niego wynikało, że główny ciężar ciążył na administracjach majętności rządowej Waldau (Strzelno Klasztorne, Bławaty, Gaj, Mühlgrund – folwark w Młynach nazwany po 1919 r. Młynice) w części 5/9 i Nadleśniczostwa Strzelnowskiego z siedzibą w Miradzu w części 4/9 ogólnych kosztów. Długość tego kanału, łącznie z przepływem przez jezioro Czyste (0.495 km), wynosi 25,784 km, a obszar zajęty przez niego to 236,04 ha.

Po pokonaniu kolejnych kilkuset metrów docieramy do wsi Rechta, niewielkiej miejscowości leżącej w gminie Kruszwica. Pierwszą budowlą po lewej stronie drogi jest, osłonięty kępą drzew, niewielki drewniany kościółek, przy którym warto się zatrzymać i zwiedzić jego wnętrze. Tuż za nim znajduje się plebania, którą pod koniec lat 80. XX w. wystawił ks. Otton Szymków. Obecnie zamieszkiwana przez osoby fizyczne. Parafia Rechta pw. św. Barbary i Najświętszej Marii Panny Matki Kościoła wchodzi w skład dekanatu strzeleńskiego.

Kościółek nosił pierwotnie wezwanie św. Barbary i został ufundowany w wieku XVIII przez właścicieli Sukowych, w miejscu poprzedniego kościółka z ok. 1580 r. (1577 r.?), na co wskazuje część zachowanego wyposażenia. W ołtarzu głównym znajduje się  osiemnastowieczny obraz św. Barbary, natomiast w ołtarzu bocznym późnogotycka (z ok. 1580 r.) płaskorzeźba zesłania Ducha Świętego przypisywana uczniowi Wita Stwosza. Dzisiaj podziwiając kościółek w Rechcie, możemy być wdzięczni proboszczowi parafii św. Wojciecha w Stodołach ks. Leonowi Kittlowi (1839-1914) za uratowanie tej uroczej świątyni. Zapewne czekałaby ją rozbiórka, której uniknęła li tylko dzięki zapobiegliwości stodolskiego proboszcza i ofiarności mieszkańców Strzelna i powiatu. Ale o tym nieco niżej.

Ks. Stanisław Kozierowski wskazuje, że pierwszy kościółek w Rechcie, zwanej wówczas Rzechtą, wystawili właściciele Sukowych, Sułkowie – Sukowscy? Edmund Callier wymienia około 1560 r. na Sukowych Wojcińskiego z 1 łanem kmiecym, pannę Grabską z 2 łanami i 7 zagrodnikami, a także Wojciecha Łęskiego z 2 łanami i jednym zagrodnikiem. Znajdujemy również informację z roku 1577, jakoby bezimienna panna ufundowała kościółek w Rechcie. Czyżby to była Grabska? Również domniemywać możemy że budowę tego pierwszego kościółka zawdzięczamy Tomaszowi Łęskiemu de Sukowy i rodzinie kasztelanów kruszwickich, Grabskich, których antenat Andrzej trzymał Sukowy, jako ich dziedzic, przed 1600 rokiem. Jego potomkowie trzymali tutejsze włości przez ok. 200 lat. W 1717 r. nabył Sukowy wraz z przyległościami za sumę 25.000 złp. od Marianny z Grabskich Orzelskiej i jej siostry Teresy z Grabskich Chłapowskiej, córek Stefana i Zofii z Stopkowskich, Wacław Grabski syn Stanisława i Marianny z Wilczyńskich. Zaś w 1788 roku właścicielem Sukowych z przyległościami był chorąży Józef Rożniecki, który majętność sprzedał wymienianemu również  w latach 1789, 1790 i 1804 kapitanowi wojsk francuskich Ignacemu Rakowskiemu. Z rąk Rakowskich Sukowy przeszły w posiadanie Zawadzkich. W kwietniu 1861 r. zmarł w Sukowach Józef Zawadzki, po którym majętność odziedziczył  syn jego Władysław (1832-1897). Ten z kolei w 1869 r. majętność sprzedał za 190.000 talarów Wojciechowi Dzierżykraj Morawskiemu - (Teki Dworzaczka – Kórnik).

Wystawienie nowego kościółka drewnianego miało miejsce w XVIII wieku (w 1753 r.). Przypuszczać jedynie możemy, że kolejny z Grabskich, być może Wacław, po nabyciu od ciotek majętności Sukowy wraz z przyległościami, podjął się dzieła wystawienia nowej świątyni. Stary kościółek - kaplica, zapewne ucierpiał w wyniku działań wojennych, które miały miejsce na początku XVIII wieku. Obecnie kościółek jest budowlą drewnianą, jednonawową o konstrukcji zrębowej. Prezbiterium jest mniejsze od nawy i zamknięte trójbocznie z boczną zakrystią. Kruchta znajduje się z frontu nawy z wejściem osłoniętym gankiem z trójkątnym szczytem, wspartym na czterech słupach. Dach dwukalenicowy, kryty dachówką ceramiczną z sześcioboczną wieżyczką na sygnaturkę, zwieńczoną blaszanym hełmem z latarnią. Świątynia posiada strop płaski wspólny dla nawy i prezbiterium. Na belce tęczowej znajduje się krucyfiks, a po jego bokach dwie niewielkie figurki. Niewielki chór muzyczny wsparty jest na dwóch słupach o prostej linii parapetu.

 

Przechodząc do czasów remontu kościółka św. Barbary przez ks. Leona Kittla należy wspomnieć, że Rechta była nadal folwarkiem należącym do dominium Sukowy, którego ówczesną właścicielką była baronowa Augusta von Pelet Narbonne z domu Bjerck i pochodziła z Hanoweru. Nabyła ona posiadłość Sukowy z przyległościami kilka lat wcześniej (około 1880 r.) w drodze licytacji (na tzw. subhaście) za kwotę 500 tys. marek, a w 1890 r. odsprzedała go belgijczykowi posiadającemu obywatelstwo niemieckie, Józefowi Leclerq, za sumę ponad 800 tys. marek. Leclerq'owie byli właścicielami Sukowych wraz z folwarkiem Rechta do 1945 r.

 

Przed renowacją

A jak doszło do tego, że proboszcz ze Stodół podjął się ratowania drewnianej świątyni? Otóż, z upływem lat, kiedy władze diecezjalne zauważyły, iż proboszcz nieźle sobie radzi w zarządzaniu parafią i majątkiem w Stodołach, powierzyły mu  w listopadzie 1887 r. zastępstwo na pobliskiej parafii Polanowice. Czy ta decyzja arcybiskupa Dindera miała wyhamować pęd spraw około poczynań narodowościowych ks. Kittla? Dziś nie sposób ustalić, gdyż i tak niezmordowany proboszcz kontynuował rozwijanie w terenie pracy organicznej i pracy u podstaw, pomimo, że parafia Polanowice była pięciokrotnie większa od parafii Stodoły, gdyż liczyła 1247 dusz (1873 r.), a do tego posiadała kościółek filialny w Rechcie.

Przed renowacją

W sierpniu 1888 r. ks. Kittel podjął decyzję o remoncie rechciańskiego zabytku, z jednoczesnym przywróceniem do kultu, tegoż kościółka filialnego, który przez szereg ostatnich lat stał opuszczony. W celu zgłębienia wiedzy o dziejach tej świątyni proboszcz poprzez „Nadgoplanina” zwrócił się do mieszkańców ówczesnego powiatu strzeleńskiego z apelem, który redakcja na łamach czasopisma tak przedstawiła: Dochodzi nas prośba - pisze redakcja - żebyśmy podali jakie bliższe szczegóły o rozpadającym się kościółku w Rechcie pod Strzelnem. Nie mając takowych pod ręką, prosimy szanownych współpracowników, jak i naszych łaskawych czytelników, którym może szczegóły tego starego zaniedbanego zabytku na Ziemi Kujawskiej są znane, o nadesłanie takowych. 27 września 1888 r. arcybiskup przedłużył ks. Kittlowi komendę parafii polanowickiej, a w niecały rok później, jak donosił 4 czerwca 1889 r. „Nadgoplanin”: Nabożeństwo w kościółku w Rechcie ma się - jak nam donoszą - pierwszy raz po długim przeciągu lat odbyć w drugie święto Zielonych Świątek. Tuszymy sobie, że mieszkańcy naszego miasta [Strzelna] jako i okolicy podążą gromadnie do tego starożytnego przybytku Pańskiego, który to za staraniem czcigodnego księdza Kittela, proboszcza ze Stodół na nowo ku służbie Bożej otworzony został.

Przed renowacją

Kościółek rechciański przez cały czas był filią parafialnych Polanowic. Samodzielną placówką - świątynią parafialną stał się dopiero w 1962 roku za sprawą dekretu Biskupa Ordynariusza Gnieźnieńskiego kard. Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Polski. Wówczas też parafii nadano wezwanie św. Barbary i Najświętszej Marii Panny Matki Kościoła. Dopiero po 30 latach przy drodze z Sukowych do Młynic, na gruntach wsi Młynice, na działce podarowanej przez Józefa Szurleja założono w 1992 roku cmentarz parafialny. Jego poświęcenia dokonano 29 czerwca 1993 roku, w dniu pierwszego pochówku, zmarłej sześcioletniej Natalii Koper z Młynic. W skład parafii wchodzą miejscowości: Rechta, Sukowy i Młynice. Pierwsi proboszczowie zamieszkiwali w wynajmowanym pokoju u miejscowego rolnika. Plebanię wystawił dopiero ks. Otton Szymków. Pierwszym proboszczem rechciańskim i organizatorem parafii był ks. Antoni Bajek (1931-2018). Był tutaj bardzo krótko, gdyż w tym samym roku objął probostwo w Dźwierzchnie. Po nim parafię objął i tutaj przez 6 lat proboszczował ks. Roman Schoepe (1932-2011); od 1969 do 1978 roku ks. Krzysztof Nawrocki (1937-); następnie ks. Jerzy Witucki (ks. emeryt Diecezji Bydgoskiej); ks. Henryk Paliński (1932-2014); ks. Andrzej Siewniak (1939-2002); w latach 1987- 1994 ks. Otton Szymków (1942-2022); kolejnymi proboszczami byli ks. Henryk Kucharski do 2005 roku, ks. Tomasz Kubacki, ks. Dariusz Kaszuba do 2011 roku - po nim krótko parafią administrował proboszcz strzeleński ks. kan. Otton Szymków, następnie w tym samym 2011 roku ks. Przemysław Tabaczka. Od 2016 roku parafią Rechta administruje proboszcz stodolski ks. Robert Różański, który mieszka na plebani w Stodołach.

Po renowacji

Po głównym remoncie z lat 1888-1889, w 1910 roku wewnątrz jak i na zewnątrz kościoła założono nowe odeskowanie. Za proboszczowania ks. Ottona Szymków na początku lat 90. minionego stulecia przeprowadzono wewnątrz przemalowania. Wówczas to artystka ludowa Maria Patyk przyozdobiła kujawskimi motywami chór, ściany boczne i ołtarze. Natomiast za czasów ks. Przemysława Tabaczki w latach 2013-2014 przeprowadzono poważne prace konserwatorskie ołtarzy. Na ołtarzu głównym odkryto cztery przemalowania oraz datę roczną 1725. Od spodu ołtarza figurowała data 1845. Przywrócono pierwotne ustawienie aniołów na konsolach ołtarza obok tabernakulum, gdyż były powinny wskazywać na ołtarz, a były przestawione z lewej na prawą i odwrotnie, więc patrzyły w odwrotnym kierunku. Konserwatorzy odkryli także inne ciekawostki jak to, że w XVIII w. wnętrze kościoła było pomalowane jaskrawą koralowo-błękitną farbą. Prace te wykonano w ramach Programu Opieki nad Zabytkami Województwa Kujawsko-Pomorskiego na 2013 rok. Wówczas to samorząd województwa przeznaczył 100 tys. zł na przeprowadzenie prac konserwatorskich. Przyznane środki pochodzą z Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Kujawsko-Pomorskiego oraz budżetu województwa.

Chór po przemalowaniach Marii Patyk

Rechta, to stara osada sięgającą czasów piastowskich. Związane są z nią dwie legendy, z których pierwsza mówi, że nazwa pochodzi od rechtania wieprzy, które ryły ziemię pod rozłożystym starym dębem. Ludność okoliczna kiedy te głośne rechtanie usłyszała, nadbiegła i wówczas znaleziono wygrzebany przez wieprze obraz malowany na desce. Przedstawiał on Matkę Boską z Dzieciątkiem. Obmyto go w wodzie z pobliskiego źródełka i powieszono na dębie. Od tego czasu woda w źródle nabrała mocy cudownej i właściwości leczniczych. Druga legenda głosi, że ślepi przemywający cudowną wodą źródlaną oczy odzyskiwali wzrok. Razu pewnego przyszedł tu także Żyd ze swoją ślepą szkapą i umył jej oczy. Wprawdzie szkapina odzyskała wzrok, ale źródełko od tego czasu utraciło swą moc na zawsze. 

Dzisiejsza Rechta to niewielki przysiółek stanowiący część wsi Sukowy. Poza kościółkiem i plebanią znajdują się tutaj trzy siedliska, w tym jedno z dwoma domami. Stąd już niedaleko do Sukowych jak i do Młynic. Obie wsie zasługują na podobne opisanie…

Foto.: Heliodor Ruciński i archiwum bloga

 


niedziela, 6 lutego 2022

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 173 Ulica Kolejowa cz. 13 z Osiedlem Tysiąclecia

Tuż za cmentarzem, po jego zachodniej stronie znajduje się duża parcela z dwoma budynkami. Oznaczona jest ona miejskim numerem ewidencyjnym - Kolejowa 4 oraz numerem geodezyjnym …1132 z działkami od 1 do 15, z których dwie są zabudowane starą przedwojenną zabudową oraz siedem działek pod planowaną zabudowę. Pod koniec XIX w. w miejscu tym bogaty kupiec żydowski Joseph Happ wystawił duży tartak parowy. Wymieniony on został w Księdze adresowej na powiat strzeleński z 1895 roku. Obok Szudy i Küchla, był to w tym czasie w Strzelnie trzeci tartak. Jego właściciel mieszkał przy ul. Świętego Ducha 23, dawniej policyjny 46. Syn Happa Richard pobierał nauki kupieckie w Poznaniu i tam też, po ich ukończeniu podjął pracę w branży drzewnej. Po ślubie zawartym 10 maja 1906 roku z Margarete córkę rabina i nauczyciela Benjamina Sterna i Pauliny z domu Glass powrócił do Strzelna i zamieszkał wraz z rodzicami. Tutaj też, z ojcem prowadził tartak i zajmował się handlem drewnem. Po Powstaniu Wielkopolskim 1918-1919, Józef i Richard Happowie sprzedali tartak strzelnianinowi Tomaszowi Hubertowi i przeprowadzili się do niezajętej jeszcze przez Wojsko Polskie Bydgoszczy. Tam znajdujemy Richarda w książce adresowej w 1922 r. jako właściciela tartaku przy ulicy Gdańskiej 48. Rok później Richard i Joseph Happ zostali wpisani do berlińskiej księgi adresowej przy Lützowstrasse 78, gdzie prowadzili hurtownię drewna.

Nowy właściciel tartaku Tomasz Hubert pochodził z wielopokoleniowej rodziny mieszczan strzeleńskich i był jednym z bogatszych kupców Strzeleńskich. W 1903 roku Tomasz poślubił Franciszkę Biniakowską. Małżonkowie w 1928 roku obchodzili srebrne gody małżeńskie i na ich intencję odprawioną została msza św., od ołtarza przemówił do jubilatów ks. radca Czechowski. Hubert w tym czasie był członkiem tutejszej rady miejskiej, a ostatnio zaś został wybrany członkiem magistratu miasta Strzelna. Wcześniej bo po 1890 roku nabył od Jana Milachowskiego posesję przy Placu Daszyńskiego - hotel z restauracją, kręgielnię i tzw. Park Miejski. Sprzedał te obiekty na początku XX w. Janowi Piątkowskiemu i w tym samym czasie nabył od Janiszewskiego posesję przy ul Świętego Ducha 9 (obecnie własność Płócienniczaków). Prowadził również niewielkie gospodarstwo rolne. Na niwie zawodowej zajmował się handlem artykułami kolonialnymi, wyszynkiem, hotelarstwem, a również handlem bydłem i końmi oraz był zastępcą delegata do Powiatowej Kasy Chorych w Strzelnie w grupie pracodawców. Po 1919 roku rozszerzył swoją działalność gospodarczą o branżę drzewną. Był biegłym do szacowania strat padłych zwierząt przy Wydziale Powiatowym w Strzelnie oraz zastępcą członka Obwodowej Komisji Wyborczej do Sejmu i Senatu. Nadto był członkiem Klubu Kręglarzy „8“ i członkiem OSP Strzelno. Tomasz Hubert był teściem przedwojennego burmistrza Strzelna Stanisława Radomskiego.

 

Tartak prosperował bardzo dobrze, a Hubert ściśle współpracował z Nadleśnictwem Miradz w pozyskiwaniu surowca tartacznego. Poważnym stałym zleceniem było realizowanie usług tartacznych na zlecenie i w kooperacji z nadleśnictwem. Według druków reklamowych firma Tartak Parowy posiadał duży plac składowy z całym asortymentem drewna budowlanego i drewna użytkowego - kilka wagonów suchych odziomkowych desek sosnowych w grubościach 23, 26, 30, 42 mm; kantówki, suche deski podłogowe i listwy, bale sosnowe i dębowe; kilkaset sztuk dyszli dębowych i brzozowych do wozów i maneży, a wszystkie te materiały są sucho przechowywane w specjalnych szopach. Hubertowie przenieśli się z kamienicy przy ul. Świętego Ducha do domu przy tartaku, nie rezygnując z tego pierwszego mieszkania. Było to wygodniejsze dla prowadzenia tak dużego przedsiębiorstwa. 

 

Około tartaku Hubertów wybuchła wielka afera związana z jego podpaleniem, do którego doszło 1 września 1936 roku. W przeddzień tego wydarzenia w mieście odbyło się podsumowanie „Tygodnia Strażackiego“. Na Rynku odbyły się pokazy z ćwiczeniami, a na zakończenie defilada. Jakimże zaskoczeniem dla druhów był nocny pożar. Wstępne wyniki śledztwa wykazały, że w sprawę zamieszany był syn Tomasza, Zbigniew Hubert, który rzekomo namówił troje pracowników: kołodzieja Kazimierza Pruczkowskiego, robotnika Teodora Kropenkę i kowala Jana Woźniaka do podpalenia budynku tartaku. Co ciekawe pożar o godz. 21:00 zauważył sam burmistrz Strzelna Stanisław Radomski, który wówczas bawił u Hubertów jako stały gość, będąc adoratorem córki gospodarzy, Klementyny. Natychmiast powiadomił straż, która na czele z naczelnikiem OSP Karolem Teresińskim błyskawicznie przybyła na miejsce i pożar ugasiła w zarodku. Dochodzenie Teresińskiego wskazało podpalenie. Obiekt ubezpieczony był na ogromną kwotę 68 tysięcy złotych i prawdopodobnie pożar i zniszczenia miały wyegzekwować tę kwotę od ubezpieczalni. Śledztwo prowadził sam komendant miejscowej policji Mantaj. Troje robotników osadzono w więzieniu w Strzelnie, zaś Zbigniewa Huberta w Inowrocławiu.

 

Jaki finał miała sprawa? Otóż, pod koniec roku, w grudniu przed wydziałem karnym bydgoskiego Sądu Okręgowego w Inowrocławiu zapadł wyrok. Udowodniono oskarżonym podpalenie, a Hubertowi podżeganie do tegoż podpalenia - z chęci uzyskania wysokiej premii asekuracyjnej z Zakładu Ubezpieczeń Wzajemnych w Poznaniu. Krupenko został skazany na 10 miesięcy więzienia, Pruczkowski na 8, a Woźniak i Hubert na 1 rok i trzy miesiące każdy. Nadto wszystkich oskarżonych Sąd pozbawił praw publicznych i obywatelskich na okres dwóch lat. W każdym bądź razie, po dwóch latach od pożaru burmistrz Radomski poślubił Klementynę Hubert.

Prawdopodobnie pożar ten doprowadził do katastrofy finansowej i likwidacji firmy Tomasza Huberta Tartak Parowy. W 1938 roku z książki telefonicznej zniknął numer Strzelno 45, czyli telefon przypisany od początku istnienia do tartaku. Opowieść o nim pozostała we wspomnieniach Pelagii Piweckiej, z którą chodziłem w odwiedziny do jej kuzynki mieszkającej wis a wis byłego tartaku. Pozostała nadto w moich zbiorach fotografia, którą w niniejszym artykule prezentuję. Już w późniejszych latach powojennych parcela przeszła w ręce rodziny Sechów, którzy do dzisiaj ją posiadają.    

Ognistym tematem kończę opowieść o ul. Kolejowej, która w swojej zabudowie w tym miejscu kończy się. Od wyżej opisanej parceli bierze swój początek ul. Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Biegnie ona wzdłuż drogi krajowej nr 15, która jest przedłużeniem ul. Kolejowej w kierunku Poznania. Cały ten dalszy obszar ze szkołą i Osiedlem Tysiąclecia to już odrębna część miasta. Dzisiaj jest tutaj pokaźne osiedle z trzynastoma ulicami: Jana z Ludziska, Księdza Antoniego Kanteckiego, Jana Kasprowicza, Kujawska, Adama Mickiewicza, Czesława Miłosza, Bolesława Prusa, Henryka Sienkiewicza, Emilii Sczanieckiej, Tysiąclecia, Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Zygmunta Zakrzewskiego, Stefana Żeromskiego. Najdłuższa z ulic, Jana Kasprowicza sięga aż Osiedla Piastowskiego - ul. Generała Jana Henryka Dąbrowskiego. Na osiedlu znajduje się ponad 200 domów mieszkalnych w tym 5 wielorodzinnych.



Z historii tego osiedla możemy dowiedzieć się, że w 1957 roku zaczęto wytyczać działki przy drodze do Gniezna – Poznania, po stronie północnej, na wysokości „Starego Dworca”. Pierwsze dwa parterowe domki jednorodzinne zasiedlone zostały w 1958 i 1959 roku. Kilka kolejnych domów wzdłuż wytyczonej ulicy Kujawskiej zasiedlonych zostało w 1962 roku. Tak zaczęło powstawać największe w mieście osiedle domków jednorodzinnych. Nazwane zostało Uchwałą Miejsko-Gminnej Rady Narodowej 12 listopada 1975 roku - Osiedlem Tysiąclecia. Rozwój osiedla w latach 60. i na początku 70. spowodował, że powstałym w jego granicach nowym ulicom nadano nazwy: Tysiąclecia w 1966 roku, Hanki Sawickiej w 1968 roku i Jana Kasprowicza w 1972 roku.

W 1959 roku po stronie wschodniej przyszłego osiedla rozpoczęto również budowę kompleksu szkolnego Szkoły Podstawowej nr 2. Budynek oddano do użytku w 1961 roku, nadając szkole imię komunisty Marcelego Nowotki. W związku z nadaniem nowo wybudowanej szkole tegoż imienia zmieniono również nazwę ulicy Kolejowej, przy której szkoła była wówczas zlokalizowana, na Marcelego Nowotki. Nazwa ta przeszła również na nowo powstałą ulicę przy tejże szkole, równoległą do istniejącej drogi w kierunku Gniezno - Poznań. W 1962 roku oddano przy niej pierwszy z trzech - czterorodzinny, piętrowy dom dla nauczycieli szkół strzeleńskich.

26 lutego 1990 roku, u początku przemian ustrojowych kraju podjęto uchwałę zmieniającą nazwę kilku ulic, w tym ul. Hanki Sawickiej na ulicę Fryderyka Chopina, jednakże nazwa ta pozostawała zapisem martwym. Kolejnym podejściem z 17 grudnia tegoż roku przywrócono historyczną nazwę ulicy Kolejowej i nadano dla odnogi dawnej ulicy Nowotki przy Szkole Podstawowej nr 2 i wzdłuż skraju południowego Osiedla Tysiąclecia nazwę, ulicy Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Dopiero 21 kwietnia 1993 roku sprzątając pokomunistyczne ślady ostatecznie zmieniono i wdrożono dotychczasową ulicę Hanki Sawickiej (Fryderyka Chopina) na ulicę Księdza Antoniego Kanteckiego. Z upływem lat i rozbudową osiedla przybywały nowe ulice, których nazwy wymieniłem już wyżej.

Za Osiedlem Tysiąclecia

Osiedle Tysiąclecia rozdziela od tzw. strefy uprzemysłowionej i Rodzinnego Ogrodu Działkowego „Cegiełka“ ul. Zygmunta Zakrzewskiego. Za nią w pierwszej połowie lat 70. powstał pierwszy duży jak na warunki strzeleńskie zakład, będący Filią Pomorskiego Przedsiębiorstwa Produkcji Elementów Budowlanych - PREBUD. Zakład produkował i wysyłał do ówczesnych krajów RWPG (generalnie ZSRR) moduły kontenerowe zapleczy socjalnych, obiektów mieszkalnych, handlowych, biurowych itp. Część z nich produkowana była również na kraj. Z każdą wysyłką udawały się w miejsca montaży brygady z tutejszego zakładu, by tam na miejscu złożyć elementy w całość. Wieloletnim kierownikiem PREBUDU był Stanisław Skorupka. Firma prosperowała do czasów przełomu, czyli przemian ustrojowych. Totalny krach i brak zamówień sprawiły, że na początku lat 90. minionego stulecia przedsiębiorstwo upadło. Obiekt pofabryczny zakupił miejscowy, początkujący biznesmen Mieczysław Wojciechowski. Dwie duże hale fabryczne przeznaczył na magazyny, w których Cukrownia Kruszwica przez wiele lat składowała ogromne ilości cukru. Z upływem czasu duży wewnętrzny plac właściciele zamienili na całodobowy parking dla TIR-ów, uruchomiono wielkogabarytową myjnię samochodową oraz samochodów osobowych, a część hal wynajęto mniejszym zakładom - szycia plandek, wykonywania stelaży, grafiki i reklam; spawalnia stali i aluminium. Działa obecnie w tym miejscu PPUH Sławpol i PPUH Progres.

Tuż za byłym PREBUD-em, powstała placówka Olkop - Stacja Paliw - Hurtownia Olei, czyli stacja benzynowa. Wcześniej, bo w 1994 roku powstała na bazie kapitału austriackiego chłodnia składowa. Obecnie należy do firmy Oerlemans Foods Polska, jednego z wiodących producentów mrożonych owoców i warzyw. Jako międzynarodowa grupa od lat specjalizuje się w produkcji świeżo mrożonych warzyw i owoców najwyższej jakości. Na rynku polskim istniejemy już 21 lat z zakładami produkcyjnymi w Strzelnie oraz w Siemiatyczach. Oferujemy przez cały rok kilkadziesiąt produktów  i ich wariantów przeznaczonych do rynku gastronomicznego, przemysłowego i do detalu. w 2021 roku firma powiększyła swoje moce o nowy półautomatyczny magazyn składowo-chłodniczy o powierzchni 4000 m2.

W 2012 roku za chłodnią składową powstał niewielki zakład produkcyjny - Bred PPUH Róży Staszak z Inowrocławia. Tuż za nim w 2014 roku rozpoczęto budowę dużego zakładu produkcyjnego. Wykonawcą tej inwestycji była strzeleńska firma budowlana Mur-Man. Inwestorem był Wood Glass Team spółka z o.o., stanowiąca własność krajowych osób fizycznych. Założona została w 2011 roku i jej prokurentem od samego początku był strzelnianin Karol Podraza, współwłaściciel znanej rodzinnej firmy Sanplast Wymysłowice. Wood Glass Team jest dużą również rodzinną nowoczesną firmą specjalizującą się w produkcji drzwi i okien z drewna. Posiada ponad 13000 m2 hal produkcyjnych, wyposażonych w najnowszą technologię do produkcji okien i drzwi drewnianych oraz szkła i pakietów szybowych o najlepszych parametrach. To również nowoczesny biurowiec. Kilka produktów firmy zostało zrealizowanych w Strzelnie, m.in. okna w Bibliotece Publicznej i bazylice św. Trójcy.

Foto.: Heliodor Ruciński, archiwum bloga 


czwartek, 3 lutego 2022

Tajemnicze skarby strzeleńskich norbertanek

O bogactwie strzeleńskich norbertanek świadczy spuścizna po nich w postaci budowli sakralnych i towarzyszącej im zabudowy klasztorno-prepozyckiej oraz ówczesna ich potęga gospodarcza - własne miasto, kilkanaście wsi oraz kompleks leśny o areale kilku tysięcy hektarów (łącznie 57000 mórg). Co więcej, zakonnicami były córki okolicznej jak i dalszej szlachty, które wstępując do klasztoru wnosiły do kasy klasztornej pokaźne wiana w postaci pękatych sakw wypełnionych srebrem i złotem.  

Przepastne dziedzictwo kulturowe naszego miasta, głęboko skrywa opowieści, które dawniej bez końca pochłaniały mieszkańców. Ich propagatorem był kościelny strzeleński, powstaniec wielkopolski Szczepan Kowalski. Co prawda nie miał on głębszego wykształcenia ale wiedzą o mieście i jego zabytkach brylował podczas oprowadzania wycieczek i indywidualnych grup. Jego humor i dobór opowieści uzależniony był od wieku i narodowości oprowadzanych i chłonnych wiedzy turystów. Potrafił zabawić, ale i sprawiał, że wielu powracało na wzgórze by czegoś więcej się o tutejszych zabytkach dowiedzieć.

Szczepan Kowalski oprowadzający turystów przy kamieniu św. Wojciecha

Przed laty, będąc ministrantem i wytrawnym słuchaczem opowieści pana Szczepana dowiedziałem się, że norbertanki tuż po zajęciu Strzelna przez zaborcę pruskiego (1772 r.) ukryły zawartość swojego skarbca w kilkunastu skrzyniach i beczkach. Na tę okoliczność złożyły przed głównym ołtarzem przysięgę na krzyż o zachowaniu tajemnicy. Mijały lata, siostry w naturalny sposób schodziły z tego świata, a żyjące zachowywały tajemnicę o ukrytym skarbie.

Z mojej strony dodam, że w 1837 roku klasztor strzeleński został skasowany. Pozostały w nim cztery zakonnice skazane na wymarcie. 16 grudnia 1841 roku zmarła przełożona konwentu Józefa Wiewiórowska. Następna wiekiem i stażem zakonnica tytułu nie przyjęła. 21 marca 1867 roku zmarła w Poznaniu ostatnia strzeleńska norbertanka siostra Józefa Janik lat 79. Pogrzeb jej odbył się 23 marca u ss. Miłosierdzia. Dopóki żyła dobra zakonne znajdowały się w jej rękach. Czy wraz ze śmiercią tajemnicę o rzekomym skarbie zabrała do grobu?

Informacja o śmierci ostatniej norbertanki strzeleńskiej s. Józefy Janik z 1867 roku (Dz.P. nr 69)

Wracając do opowieści pana Szczepana przenieśmy się w lata okupacji niemieckiej. Według niego, uśpiona upływającym czasem informacja o rzekomym skarbie nagle wybudzona dotarła do Niemców, którzy rozpoczęli poszukiwania, penetrując całe wzgórze poklasztorne. Rzekomo po spenetrowaniu krypt również rozkopali w kilku miejscach przyległy teren. W tym samym czasie na wzgórze przybyło kilka konwojów ciężarówek wojskowych, które wśród mieszkańców Strzelna wywołały sensację. Przy rotundzie św. Prokopa zostały wystawione warty, a w mieście gadano, że Niemcy musieli coś znaleźć, że tak pilnują. Na ile były to prawdziwe, a na ile fantastyczne opowieści dzisiaj już nie sposób uwiarygodnić. Faktem jest, że konwoje do Strzelna trafiły i były one załadowane ogromną ilością skrzyń wypełnionych dokumentami z Archiwum Państwowego w Poznaniu. Niemcy z rotundy św. Prokopa zrobili magazyn polskich archiwaliów i przez cały okres okupacji składowali je tutaj za metrowymi kamiennymi murami. Już pod koniec wojny, kiedy Niemcy w popłochu opuszczali Strzelno, dwoje z nich Küchel i Raschke w nocy z 20 na 21 stycznia 1945 roku podpalili zdeponowane w rotundzie archiwalia, które ogień strawił do cna. Wypaliło się całe wnętrze świątyni…

 

Po wojnie w latach 1948-1952 rotundę odbudowano. Wcześnie do Strzelna trafili konserwatorzy, którzy w 1946 roku faktycznie trafili na bezcenny, nie do oszacowania skarb, który jeszcze bardziej rozsławił Strzelna i to na cały świat. Skarbem tym są cztery romańskie kolumny, z których dwie wypełnia 36 personifikacji cnót i przywar oraz tympanon portalu północnego. Skarb ten jest cenniejszy niż rzekome srebro i złoto ukryte gdzieś w skrzyniach i beczkach.

I już na zakończenie dopowiem, że nie była to jedyna tajemnicza opowieść Szczepana Kowalskiego. Otóż opowiadał on również turystom o podziemnym tunelu, który miał łączyć strzeleńskie wzgórze klasztorne z oddalonym o 10 km klasztorem w Markowicach. Według niego, w razie zagrożenia służyć on miał norbertankom do ewakuacji klasztoru - zakonnice i personel pomocniczy miały korzystały z tej formy ucieczki podczas najazdów tatarskich. Mawiał, że dowodem na istnienie tunelu były powstałe przed kilku laty zapadliska. Jak była to fantastyczna opowieść świadczą o tym późniejsze moje dociekania. 

Przed laty trafiłem w przedwojennej prasa na informację, która donosiła, że odkryto niedaleko wzgórza w uliczce Klasztornej zapadlisko, podobne przepastnym piwnicom. Owszem, były to piwnice, ale jak się okazało, po zabudowaniach przyklasztornych. By rozwiać podobne bajania, starczy powiedzieć, że obecny kościół w Markowicach powstał przed 300-laty, zaś świątynie strzeleńskie przed ponad 800-laty. Nikomu w głowie nie było budować kosztownego i długiego tunelu, a Tatarzy, owszem, znajdujemy ich ale w obrazie przedstawiającym męczeństwo norbertanek z odległego, bo leżącego na południu Polski Witowie. Obraz ten onegdaj z fundacji strzeleńskiej zawisł w parafialnym kościele pw. św. Mateusza Apostoła i Ewangelisty w Gębicach. Stamtąd za staraniem i sumptem dr. Jakuba Cieślewicza odrestaurowany powrócił do Strzelna. Na obrazie tym czytamy napis: Błogosławione Panny Witebskie, Norbertanki, Męczenniczki Polskie. Najazd tatarski miał miejsce w 1240 r. Według podania strzeleńskiego, norbertanki w Witowie podczas napadu tatarskiego zostały wycięte w pień, zaś tradycja witowska mówi nam o trzech ocalałych zakonnicach, które zabrane zostały do Buska i osadzone w tamtejszym klasztorze. Dopowiem jeszcze, że Witów leży w gminie Sulejów powiecie piotrkowskim województwie Łódzkim.

 

Te dwie opowieści ze wszech miar fantastyczne zawierają w swych treściach wątki prawdziwe, które ubarwione fantazją ich twórcy zyskają miano strzeleńskich legend i wchodzą w zasób bogatego dziedzictwa kulturowego Strzelna. Czy jest więcej takich tajemniczych z pogranicza fantazji opowieści? Oczywiście, że jest, a chociażby jedną z nich jest ta o zakonnicy pochowanej w jednej trumnie z noworodkiem. Ale to już materiał na inny artykuł…


wtorek, 1 lutego 2022

Po Strzelnie chodzono z szopką…

Kolędowanie, jeden z najdawniejszych zwyczajów, jest ciągle żywy, a niektóre jego formy doczekały się wpisu na krajową listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego.

W wielu regionach Polski, np. na Kaszubach, w Borach Tucholskich, na Podlasiu są miejsca, gdzie w Boże Narodzenie nikogo nie dziwi widok zamaskowanych postaci odzianych w kożuchy, płaszcze ze słomy, z maszkarami zwierzęcymi lub kolorowymi gwiazdami w rękach. Wędrują po drogach, zachodzą do domów i składają życzenia. 

Jako młodzieniaszek pamiętam chodzących po Strzelnie kolędników. Było to na przełomie lat 50. i 60. minionego stulecia, czyli około 60 lat temu. Było ich dwóch - jeden chodził z pięknie wykonanym i kolorowym żłóbkiem drugi z kręcącą się na długiej tyczce wielobarwną gwiazdą betlejemską. Ubrani w długie kożuchy ciągnęli za sobą sznur ciekawskiej dzieciarni. Kolędnicy ci odwiedzali wskazane mieszkania i domy. Generalnie było tak, że pierwsza z odwiedzonych pań domu mówiła do kogo mają iść, a spotkają się z hojną dłonią. Przeważnie zaczynali od młyna, od domu cioci Jaśkowiakowej, a następnie szli do rzemieślników, których wówczas było w Strzelnie kilkudziesięciu i kończyli na rynku w Aptece pod Orłem u państwa Stęczniewskich.

Zdarzało się, że kolędnicy zaczynali chodzić z szopką już w adwencie, na kilka dni przed świętami, choć regułą był czas odwiedzin od drugiego dnia świąt do święta Ofiarowania Pańskiego tj. do 2 lutego. Po wejściu do domów śpiewali, a czasem też przedstawiali krótkie jasełka o narodzinach Jezusa, a w zamian byli obdarowywani jakimś groszem i wiktuałami. Kolędowaniem najczęściej zajmowali się młodzi chłopcy. Jednak z szopkami chodzili też dorośli z sąsiednich wsi i miast. Pamiętam że kolędnicy przychodzili ze Sławska Dolnego i Wielkiego, a nawet przyjeżdżali z Inowrocławia i Kruszwicy, odwiedzając po drodze wioski i przysiółki. Kolędników miały także poszczególne wsie, a ich obszar działania zamykał się w granicach parafii.

Kolędnicy najczęściej sami wykonywali szopki, które były różnej wielkości, przeważnie proste w formie, zbite z kilku deseczek lub sklejki. Byli też tacy, którzy nabywali model żłóbka w sklepie z dewocjonaliami i wycięte jego elementy naklejali na sklejkę, a następnie wyżynali poszczególne figurki cieniutkimi brzeszczotami. Szopki przedstawiały stajenkę betlejemską z figurkami Świętej Rodziny, Trzech Króli i zwierząt, przytwierdzonymi na stałe lub ruchome. Większość z kolędników figurki wycinała z tektury, robiła z drewna lub gliny, a następnie malowano lub ubierano w stroje uszyte ze szmatek i kawałków futra.

Pamiętam, że kolędnicy chodzili z szopkami wyróżniającymi się dbałością o formę i proporcję, a także o kolorystykę. Wszystko to miało przyciągać wzrok widza i budzić zachwyt pań domu. Zwyczaj chodzenia z szopką był u nas powszechny w latach międzywojennych i tuż po wojnie. Zaczął zanikać w tzw. latach stalinowskich, po których ponownie wybudził się na kilka lat. Niestety, dzisiaj już nikt o nim nie pamięta, a obrazy z tamtych lat możemy jedynie znaleźć na starych rycinach i obrazach…

 

niedziela, 30 stycznia 2022

O powiększeniu powiatu mogileńskiego

 

Wywołana likwidacją powiatu strzeleńskiego i przyłączeniem jego obszaru do powiatu mogileńskiego w 1932 roku wojenka trwa do dziś. Nie jestem jej zwolennikiem, a jej problematykę znam od dzieciństwa. Rodzice, wujostwa, samotne ciotki, sąsiedzi w tej centralnej decyzji likwidacyjnej winowajcami postrzegali - generalizując - Bogu ducha winnych mogilnian. Tak jest i dzisiaj, szczególnie od momentu likwidacji wielooddziałowego szpitala. Po przeczytaniu przedwojennego artykułu „O powiększeniu powiatu mogileńskiego“ nie dziwię się wrogim postawom rodaków, którzy z mlekiem matek wyssali ówczesne pretensje i przenieśli je w czasy współczesne.

O powiększeniu powiatu mogileńskiego

Korespondencja własna „Dziennika Bydgoskiego“

Pamiętam, że już dosyć dawno sprzeczano się o to - jak mówić i pisać: czy powiat mogileński, czy też mogilnicki. Wielu ludzi, twierdziło bowiem, że nazwa Mogilna pochodzi od mogiły, więc i powiat winien się nazywać powiatem mogilnickim a nie mogileńskim. Spór nie został ostatecznie rozstrzygnięty, a zatem nazywamy nasz powiat nadal powiatem mogileńskim. Badacze niech sobie głowy łamią nad nazwą, a ja będę używał starej nazwy powiatu ,,mogileńskiego“ dopóki nie dostaniemy urzędowego nakazu, by ją zmienić. 

Od 1 kwietnia br. jest nasz powiat o cale 100 procent większy. W tak trudnych czasach, gdzie się wszystko redukuje - to nie bagatela. A stało się tak, że jednym pociągnięciem pióra, został powiat czysto kujawski, tj. strzeliński, przydzielony do powiatu mogileńskiego i kwita. Starostwo w Strzelnie, zniesiono jednym zamachem. Dziwna była oczywiście przeprowadzka starostwa strzeleńskiego do Mogilna. Motory ciągnęły ciężarowe wozy, na których załadowane były regały i wszelkie akta, których znów pilnowało dwóch posterunkowych z karabinami.

Z powiększenia powiatu nie wszyscy ludzie są zadowoleni. Niejedni z przekąsem twierdzą nawet, że to jest radosna - czy też wesoła twórczość. Wszystkich niestety nie można zadowolić, bo zresztą się jeszcze taki nie urodził, co by wszystkim dogodził. Kto zna cokolwiek granicę nowo skombinowanego powiatu, ten zrozumie dobrze, że pewna część ludności z tej kombinacji jest zadowolona a druga nie. Pałuczanie, tj. Mogilniczanie, z tej operacji są zadowoleni, bo zawsze spokojne miasteczko Mogilno cokolwiek się ożywi. Zresztą taki zastrzyk Mogilnu jest potrzebny, bo inaczej - miasteczko usnęłoby zupełnie i stałoby się z nim to, co z Gębicami. Przenicowano by je na wieś jak amen w pacierzu.

Dlaczego Gębice i wiele innych miasteczek wielkopolskich zamieniono na wieś, trudno mi wytłumaczyć. Jednak nie jest to zbyt dobry objaw dla nas. Cofamy się! A możliwe, że chłopomania ogarnęła ludzi stojących u steru tak dalece, że wszystkich mieszczan chcą zamienić na chłopów. Cóż nam miasta - ,,chłop potęgą jest i basta“: powiedział gospodarz do poety w ,,Weselu“ Wyspiańskiego, a Czepiec, czując się panem na swej zagrodzie, odpowiedział energicznie i drwiąco poecie: ,,z miastowymi dziś krucho; ino na wsi jesce dusa, co się z fantazyją rusa“. Niestety od tej pory - zmieniły się czasy. Dzisiaj nie tylko z ,,miastami“ ale i z chłopem jest krucho, a fantazji nie widać choćby za dwa grosze po wioskach naszych. Za to jest narzekanie.

Wracam do mojego powiatu i zaznaczam, że Kujawiacy, czyli Strzelnianie nie są zbyt zadowoleni, że ich przydzielono do Mogilna. Powiatowe miasto Strzelno upadło teraz po zniesieniu starostwa do pospolitego miasteczka polskiego i podupadać będzie nadal, gdyż w obecnej sytuacji niema żadnych widoków, by się miasta wielkopolskie mogły jakkolwiek rozwijać. Oszczędność państwowa strasznie odbije się na kieszeni obywateli dawnego powiatu strzelińskiego. Ale mimo to, nazywa się ów eksperyment ,,oszczędność“!

A wieś? Mój Boże! Kto zna odległość Jerzyc, Popowa, Tupadł pod Mątwami od Mogilna, ten wie, że podróż do nowego miasta powiatowego Mogilna, to nie bagatela. Mam wrażenie, że niejeden wieśniak z Jurkowa, chcąc być rano w starostwie, musi się wybrać koniecznie na noc, bo, inaczej nie przyjedzie na czas. Choćby jechał całą noc, to końmi 50 km nie przejedzie, więc mowy nie ma, żeby ktoś z tych odległych stron mógł końmi przyjechać do Mogilna. Czy autobusy dla tych obywateli będą kursowały trudno przewidzieć, gdyż wiemy, że nie wszędzie jest egzystencja dla właścicieli autobusów.

A koleją jechać przez Mątwy do Inowrocławia, a później do Mogilna - to znaczy to samo: ,,co do piekieł wstąpił po drodze mu było“. Nie dziw, że Kujawiacy nie są zadowoleni z tego, że ich przydzielono do Pałuk.

Jedynym ratunkiem byłby samochód, lecz jak już wyżej wspomniałem, ,,z wieśniakami jest dziś krucho“. Możliwe, że teraz też sumienie ruszy ojców powiatu, czyli członków sejmiku powiatowego i zniżą podatek od rzekomego luksusu, tj. od samochodów. Pamiętam owe czasy, kiedy mieliśmy jeszcze dużo polotu rewolucyjnego, więc jako radni sejmiku powiatowego, uporczywie twierdziliśmy, że automobil jest przedmiotem luksusowym, więc uchwalono podatki olbrzymie - nawet na właścicieli taksówek, twierdząc, że mają przedmiot luksusowy. W końcu odebrali i p. staroście samochód, sprzedając go, twierdzili, że jest za drogi w utrzymaniu.

Dzisiaj oczywiście powiat jest o sto procent większy, więc mam wrażenie, że nowi członkowie sejmiku powiatowego z powrotem uchwalą i przyznają p. staroście urzędowy samochód, a gdy nie, to jestem przekonany, że mieszkańcy Popowa i Jerzyc swego starosty w własnej wiosce nigdy oglądać nie będą. Czekać będą musieli aż do sądu ostatecznego, by się tam w dolinie Józefata z nim zobaczyć.

Trudno! Po tłustych latach nastałyby lata chude, więc oszczędność być musi. Gdy wrócą normalne czasy, to i starostwo wróci do Strzelna z powrotem. W międzyczasie chyba naszym historykom i geografom się jeszcze w głowach pomieści, że stolica Piastów, kolebka Polski - miasto Kruszwica, znajdować się będzie w pałuckim powiecie mogileńskim - czy też mogilnickim.

Szczęsny

 

poniedziałek, 24 stycznia 2022

Lekarze lazaretu powstańczego z 1863-1864 w Strzelnie Dr Karol Ferdynand Gorczyca i dr Rudolf Jordan

Lekarze i pacjenci lazaretu strzeleńskiego - stoi drugi od lewej dr Gorczyca, trzeci w kapeluszu dr Jordan.

Dr Teofil Matecki

Emilia Sczaniecka

Leżące kilkanaście kilometrów od granicy z zaborem rosyjskim Strzelno w okresie powstania styczniowego stało się ważnym ośrodkiem szpitalnictwa powstańczego i opieki lekarsko-pielęgniarskiej nad rannymi uczestnikami walk powstańczych. Z chwilą wybuchu powstania społeczniczka poznańska Emilia Sczaniecka przystąpiła do niesienia pomocy rannym. Z początkiem lutego 1863 roku wystąpiła z inicjatywą organizacji lazaretu dla rannych powstańców w Strzelnie. Już w połowie maja - po oficjalnym zgłoszeniu - w budynkach po byłym klasztorze w Strzelnie zaczęto przyjmować rannych. Sczanieckiej pomagał w tym dziele dr Teofil Matecki, a opiekę nad rannymi sprawowali lekarze - dr Karol Ferdynand Gorczyca i dr Rudolf Jordan. Liczba pacjentów w Strzelnie przekraczała dozwolony przez władze kontyngent. Zamiast oficjalnie przewidzianej ilości 25-30 łóżek szpitalnych w poklasztornych zabudowaniach przebywało po 100-200 rannych powstańców. Leczono tutaj rannych zwożonych z okolicznych dworów, którzy zostali ranni w bitwach pod Bieniszewem, Dobrosołowem, Mieczownicą, Ślesinem i Olszową. Sczaniecka przebywając w Strzelnie poza pracą pielęgniarki zapewniała przyszłość rekonwalescentom i chroniła ich przed losem aresztanta. Pomoc ze strony społeczeństwa, zwłaszcza ludności miejscowej oraz kobiet wielkopolskich zapewniła powstańcom opiekę i w miarę możliwości, bezpieczeństwo. Lazaret przestał działać 22 czerwca 1864 roku.          

 

Dr Karol Ferdynand Gorczyca (Gortzitza)

Spośród lekarzy doby powstania styczniowego był najbardziej szanowanym przez strzelnian. Urodził się 5 lutego 1816 roku w Ełku na Mazurach, w Prusach Wschodnich, w rodzinie protestanckiej wyższego nauczyciela Gimnazjum Ewangelickiego w Ełku prof. Gortzitzy. Jego starszy brat Wilhelm Orlando, był współzałożycielem korporacji studenckiej Cors Masovia na Uniwersytecie Albertyna w Królewcu i później nauczycielem gimnazjalnym w Rastenburgu. Karol Ferdynand uczęszczał do gimnazjum w Ełku. Po jego ukończeniu rodzice postanowili poświęcić go stanowi duchownemu, dlatego też rozpoczął studia na Uniwersytecie Albertyna w Królewcu. Jednym z ważniejszych celów uczelni było kształcenie duchownych protestanckich. Tam też oddał się ewangelickiej teologii. Jednakże nie znajdując przekonania do teologii protestanckiej zarzucił ją i rozpoczął studia medyczne na Uniwersytecie w Greifswaldzie (Gryfii). W aktach uniwersyteckich znalazły się dokumenty mówiące o pojedynku dwóch studentów medycyny Otto Brauna i Carla Ferdynanda Gortzitzy, który zakończył się ugodą obojga 2 marca 1840 roku. Gortzitza ukończył studia medyczne w 1842 roku. Po odbyciu stażu w 1843 r. osiadł w Strzelnie.

Jak czytamy we wspomnieniu pośmiertnym, wujem dra Gorczycy był Krzysztof Celestyn Mrongowiusz (1764-1855) gdański kaznodzieja, uczony, pedagog, zasłużony dla polskości. Chociaż urodzony w zniemczonych i sprotestantyzowanych Mazurach, zapamiętał wyniosłe słowa wuja swego Mrongowiusza: ”chcę myśleć, żyć i umrzeć po mazursku” i przyszedłszy na Kujawy, zrozumiał, że to nic innego nie znaczy, jak myśleć i żyć po polsku. Po objęciu praktyki lekarskiej w Strzelnie w 1848 roku poślubił w miejscowym kościele ewangelickim 30-letnią wdowę Johanne Nehring. Sam został zapisany w księdze zaślubionych, jako 32-letni Carl Ferdynand Gortzitza.

 

Wydarzenia Wiosny Ludów 1848 roku spowodowały, że w ich wir wpadł również dr Gorczyca. 23 marca wszedł w skład miejscowego Komitetu Narodowego Polskiego. Również, gdy wybuchło za kordonem powstanie styczniowe, będąc lekarzem praktycznym w Strzelnie, przystąpił do leczenia rannych powstańców w powstałym tutaj z inicjatywy Emilii Sczanieckiej lazarecie powstańczym.

W duchu narodowym pracował odtąd na ziemi ojczystej. Gorącego za młodu ducha, w roku 1848, gdy po Europie powiał prąd wolności, nie wahał się wystawić na niebezpieczeństwo życia i śmiało spojrzeć w karabiny pruskie, wymierzone w jego piersi, od których go jedynie życzliwy przyjaciel uratował, a w roku 1863 chętnie niósł swą pomoc lekarską rannym powstańcom, złożonym w tutaj założonym przez czcigodną Emilię Szczaniecką Lazarecie

Dr Karol Ferdynand Gorczyca czuł się Polakiem o czym mogliśmy przekonać się wcześniej, chociażby z jego postawy podczas Wiosny Ludów 1848 i Powstania Styczniowego 1863-1864. Wkrótce, bo w 1865 roku współtworzy Towarzystwo Pożyczkowe (późniejszy Bank Ludowy) w Strzelnie, stając na jego czele. W 1878 roku znalazł się w składzie rady miejskiej, jako jeden z pięciu Polaków. Podobnie było w latach 1880-1891, kiedy to pełnił funkcję radcy sanitarnego. Wśród strzelnian miał wielu przyjaciół, w tym wśród kleru katolickiego, łożąc środki na działalność charytatywną Kościoła. Między innymi, jego środki zasiliły remont i przywrócenie, za staraniem ks. Leona Kittla ze Stodół, do kultu kościółka św. Barbary w Rechcie. 

W ostatnich chwilach marząc o tym, aby spoczywać we wspólnym grobie z tymi, z którymi w życiu wszelką dolę wspólnie znosił, będąc dawno katolikiem z przekonania, przed śmiercią przyjął jawnie wobec księdza katolickiego wyznanie rzymsko-katolickie. No cóż, nastało to na dzień przed śmiercią, a zmarł 20 kwietnia 1892 roku. Eksportacja ciała odbyła się do kościoła św. Trójcy. Pożegnał zmarłego ks. dr Antoni Kantecki, zaś w ostatniej drodze towarzyszyło mu 8 księży i tłumy strzelnian.

Budynki poklasztorne, w których mieścił się lazaret powstańczy (z epoki i współcześnie)


Dr Rudolf Jordan

Urodził się w 1833 roku w Wojnowicach pod Lesznem. Do Gimnazjum uczęszczał w Lesznie, po którego ukończeniu rozpoczął studia medyczne na Uniwersytecie w Berlinie. Dalsze kształcenie kontynuował na Uniwersytecie w Gryfii, które zakończył w 1860 roku wydaniem pracy dysertacyjnej De infantum pleuritide – Gryphiae 1860 rok. Swoje badania naukowe kontynuował również po osiedleniu się w Strzelnie w 1860 roku. Ich efektem było opublikowanie w 1863 roku pracy zatytułowanej Choroby robotników w fabrykach stalowych (Pamiętniki Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego (T. XLIX, s. 126).

 

Dr Rudolf Jordan był lekarzem rodzinnym, dzieląc praktykę z dr. Ferdynandem Gorczycą. Oboje zostali zwerbowani przez Emilię Sczaniecką i dr. Teofila Mateckiego do prowadzenia lazaretu powstańczego w Strzelnie. Jordanowi powierzono funkcję ordynatora, czyli dyrektora tejże placówki. Tej pracy oddał się bez reszty, podobnie, jak i opiece medycznej nad mieszkańcami Strzelna i okolicy. Po upadku powstania i likwidacji lazaretu dr Jordan przebywał w Strzelnie jeszcze do 1865 roku i stąd przeniósł się do Buku na stanowisko lekarza rodzinnego. Przez cały czas swej pracy zawodowej był członkiem Wydziału Lekarskiego Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. W 1866 roku został powołany do wojska i uczestniczył, jako lekarz, w wojnie prusko-austriackiej. W 1867 roku poślubił w Rogoźnie Juliannę Szulczewską, z którą zamieszkał w Buku.

Z nekrologu, jaki nadesłano z Buku do Dziennika Poznańskiego dowiadujemy się, że: Panująca a groźna choroba tyfus od kilku tygodni zawitała do naszego miasta zabierają z sobą ofiary z wszystkich warstw społecznych. Zacny a wielce szanowany nasz rodak dr Rudolf Jordan kład wprawdzie hamulec tej groźnej epidemii i stąd niejedna rodzina winna jemu podziękę za uratowanie drogich im osób. (...)

Lecz niestety! Boga wyroki inaczej chciał! Pogromca groźnej epidemii sam uległ tejże i po ośmiodniowej chorobie, opatrzony św. sakramentami dnia 7 marca 1868 r. o godz. trzeciej po południu Bogu wzniosłego ducha swego oddał

Dr Jordan, swoim krótkim, bo zaledwie trzyletnim pobytem w Buku, zaskarbił sobie u mieszkańców miasta i okolicy szacunek, zaufanie i ogromną wdzięczność wszystkich warstw społecznych, bez różnicy wyznania i narodowości. Z całym zapałem poświęcił się obranemu zawodowi. Wszędzie, gdzie go zawezwano niósł pomoc medyczną, a gdzie była potrzeba to i datkiem pieniężnym, płacąc za lekarstwa oraz za artykuły żywnościowe dla swych ubogich pacjentów. Gdy tyfus złożył chorobą drugiego lekarza w Buku dra Krohna, dr Jordan jako jedyny lekarz na całą okolicę, przesiadając się z powozu do powozu nie miał chwili wytchnienia. Ta nadludzka praca osłabił na tyle ofiarnego lekarza, że i jego choroba dopadła.

Jego pogrzeb, który odbył się we wtorek 10 marca stał się wielką manifestacją czci i wdzięczności. W słowie pożegnalnym odnotowano: ...pamięć jego chociaż i poza grobem z serc naszych nie wygaśnie i z pokolenia na pokolenie przechodzić będzie. Drogi i kochany nasz lekarzu w imieniu całego miasta bez różnicy wyznań, za wszystko czym nas obdarzyłeś, składamy ci ze łzą w oku pośmiertną podziękę... 

Foto.: współczesne Heliodor Ruciński; archiwum bloga