czwartek, 3 lutego 2022

Tajemnicze skarby strzeleńskich norbertanek

O bogactwie strzeleńskich norbertanek świadczy spuścizna po nich w postaci budowli sakralnych i towarzyszącej im zabudowy klasztorno-prepozyckiej oraz ówczesna ich potęga gospodarcza - własne miasto, kilkanaście wsi oraz kompleks leśny o areale kilku tysięcy hektarów (łącznie 57000 mórg). Co więcej, zakonnicami były córki okolicznej jak i dalszej szlachty, które wstępując do klasztoru wnosiły do kasy klasztornej pokaźne wiana w postaci pękatych sakw wypełnionych srebrem i złotem.  

Przepastne dziedzictwo kulturowe naszego miasta, głęboko skrywa opowieści, które dawniej bez końca pochłaniały mieszkańców. Ich propagatorem był kościelny strzeleński, powstaniec wielkopolski Szczepan Kowalski. Co prawda nie miał on głębszego wykształcenia ale wiedzą o mieście i jego zabytkach brylował podczas oprowadzania wycieczek i indywidualnych grup. Jego humor i dobór opowieści uzależniony był od wieku i narodowości oprowadzanych i chłonnych wiedzy turystów. Potrafił zabawić, ale i sprawiał, że wielu powracało na wzgórze by czegoś więcej się o tutejszych zabytkach dowiedzieć.

Szczepan Kowalski oprowadzający turystów przy kamieniu św. Wojciecha

Przed laty, będąc ministrantem i wytrawnym słuchaczem opowieści pana Szczepana dowiedziałem się, że norbertanki tuż po zajęciu Strzelna przez zaborcę pruskiego (1772 r.) ukryły zawartość swojego skarbca w kilkunastu skrzyniach i beczkach. Na tę okoliczność złożyły przed głównym ołtarzem przysięgę na krzyż o zachowaniu tajemnicy. Mijały lata, siostry w naturalny sposób schodziły z tego świata, a żyjące zachowywały tajemnicę o ukrytym skarbie.

Z mojej strony dodam, że w 1837 roku klasztor strzeleński został skasowany. Pozostały w nim cztery zakonnice skazane na wymarcie. 16 grudnia 1841 roku zmarła przełożona konwentu Józefa Wiewiórowska. Następna wiekiem i stażem zakonnica tytułu nie przyjęła. 21 marca 1867 roku zmarła w Poznaniu ostatnia strzeleńska norbertanka siostra Józefa Janik lat 79. Pogrzeb jej odbył się 23 marca u ss. Miłosierdzia. Dopóki żyła dobra zakonne znajdowały się w jej rękach. Czy wraz ze śmiercią tajemnicę o rzekomym skarbie zabrała do grobu?

Informacja o śmierci ostatniej norbertanki strzeleńskiej s. Józefy Janik z 1867 roku (Dz.P. nr 69)

Wracając do opowieści pana Szczepana przenieśmy się w lata okupacji niemieckiej. Według niego, uśpiona upływającym czasem informacja o rzekomym skarbie nagle wybudzona dotarła do Niemców, którzy rozpoczęli poszukiwania, penetrując całe wzgórze poklasztorne. Rzekomo po spenetrowaniu krypt również rozkopali w kilku miejscach przyległy teren. W tym samym czasie na wzgórze przybyło kilka konwojów ciężarówek wojskowych, które wśród mieszkańców Strzelna wywołały sensację. Przy rotundzie św. Prokopa zostały wystawione warty, a w mieście gadano, że Niemcy musieli coś znaleźć, że tak pilnują. Na ile były to prawdziwe, a na ile fantastyczne opowieści dzisiaj już nie sposób uwiarygodnić. Faktem jest, że konwoje do Strzelna trafiły i były one załadowane ogromną ilością skrzyń wypełnionych dokumentami z Archiwum Państwowego w Poznaniu. Niemcy z rotundy św. Prokopa zrobili magazyn polskich archiwaliów i przez cały okres okupacji składowali je tutaj za metrowymi kamiennymi murami. Już pod koniec wojny, kiedy Niemcy w popłochu opuszczali Strzelno, dwoje z nich Küchel i Raschke w nocy z 20 na 21 stycznia 1945 roku podpalili zdeponowane w rotundzie archiwalia, które ogień strawił do cna. Wypaliło się całe wnętrze świątyni…

 

Po wojnie w latach 1948-1952 rotundę odbudowano. Wcześnie do Strzelna trafili konserwatorzy, którzy w 1946 roku faktycznie trafili na bezcenny, nie do oszacowania skarb, który jeszcze bardziej rozsławił Strzelna i to na cały świat. Skarbem tym są cztery romańskie kolumny, z których dwie wypełnia 36 personifikacji cnót i przywar oraz tympanon portalu północnego. Skarb ten jest cenniejszy niż rzekome srebro i złoto ukryte gdzieś w skrzyniach i beczkach.

I już na zakończenie dopowiem, że nie była to jedyna tajemnicza opowieść Szczepana Kowalskiego. Otóż opowiadał on również turystom o podziemnym tunelu, który miał łączyć strzeleńskie wzgórze klasztorne z oddalonym o 10 km klasztorem w Markowicach. Według niego, w razie zagrożenia służyć on miał norbertankom do ewakuacji klasztoru - zakonnice i personel pomocniczy miały korzystały z tej formy ucieczki podczas najazdów tatarskich. Mawiał, że dowodem na istnienie tunelu były powstałe przed kilku laty zapadliska. Jak była to fantastyczna opowieść świadczą o tym późniejsze moje dociekania. 

Przed laty trafiłem w przedwojennej prasa na informację, która donosiła, że odkryto niedaleko wzgórza w uliczce Klasztornej zapadlisko, podobne przepastnym piwnicom. Owszem, były to piwnice, ale jak się okazało, po zabudowaniach przyklasztornych. By rozwiać podobne bajania, starczy powiedzieć, że obecny kościół w Markowicach powstał przed 300-laty, zaś świątynie strzeleńskie przed ponad 800-laty. Nikomu w głowie nie było budować kosztownego i długiego tunelu, a Tatarzy, owszem, znajdujemy ich ale w obrazie przedstawiającym męczeństwo norbertanek z odległego, bo leżącego na południu Polski Witowie. Obraz ten onegdaj z fundacji strzeleńskiej zawisł w parafialnym kościele pw. św. Mateusza Apostoła i Ewangelisty w Gębicach. Stamtąd za staraniem i sumptem dr. Jakuba Cieślewicza odrestaurowany powrócił do Strzelna. Na obrazie tym czytamy napis: Błogosławione Panny Witebskie, Norbertanki, Męczenniczki Polskie. Najazd tatarski miał miejsce w 1240 r. Według podania strzeleńskiego, norbertanki w Witowie podczas napadu tatarskiego zostały wycięte w pień, zaś tradycja witowska mówi nam o trzech ocalałych zakonnicach, które zabrane zostały do Buska i osadzone w tamtejszym klasztorze. Dopowiem jeszcze, że Witów leży w gminie Sulejów powiecie piotrkowskim województwie Łódzkim.

 

Te dwie opowieści ze wszech miar fantastyczne zawierają w swych treściach wątki prawdziwe, które ubarwione fantazją ich twórcy zyskają miano strzeleńskich legend i wchodzą w zasób bogatego dziedzictwa kulturowego Strzelna. Czy jest więcej takich tajemniczych z pogranicza fantazji opowieści? Oczywiście, że jest, a chociażby jedną z nich jest ta o zakonnicy pochowanej w jednej trumnie z noworodkiem. Ale to już materiał na inny artykuł…


wtorek, 1 lutego 2022

Po Strzelnie chodzono z szopką…

Kolędowanie, jeden z najdawniejszych zwyczajów, jest ciągle żywy, a niektóre jego formy doczekały się wpisu na krajową listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego.

W wielu regionach Polski, np. na Kaszubach, w Borach Tucholskich, na Podlasiu są miejsca, gdzie w Boże Narodzenie nikogo nie dziwi widok zamaskowanych postaci odzianych w kożuchy, płaszcze ze słomy, z maszkarami zwierzęcymi lub kolorowymi gwiazdami w rękach. Wędrują po drogach, zachodzą do domów i składają życzenia. 

Jako młodzieniaszek pamiętam chodzących po Strzelnie kolędników. Było to na przełomie lat 50. i 60. minionego stulecia, czyli około 60 lat temu. Było ich dwóch - jeden chodził z pięknie wykonanym i kolorowym żłóbkiem drugi z kręcącą się na długiej tyczce wielobarwną gwiazdą betlejemską. Ubrani w długie kożuchy ciągnęli za sobą sznur ciekawskiej dzieciarni. Kolędnicy ci odwiedzali wskazane mieszkania i domy. Generalnie było tak, że pierwsza z odwiedzonych pań domu mówiła do kogo mają iść, a spotkają się z hojną dłonią. Przeważnie zaczynali od młyna, od domu cioci Jaśkowiakowej, a następnie szli do rzemieślników, których wówczas było w Strzelnie kilkudziesięciu i kończyli na rynku w Aptece pod Orłem u państwa Stęczniewskich.

Zdarzało się, że kolędnicy zaczynali chodzić z szopką już w adwencie, na kilka dni przed świętami, choć regułą był czas odwiedzin od drugiego dnia świąt do święta Ofiarowania Pańskiego tj. do 2 lutego. Po wejściu do domów śpiewali, a czasem też przedstawiali krótkie jasełka o narodzinach Jezusa, a w zamian byli obdarowywani jakimś groszem i wiktuałami. Kolędowaniem najczęściej zajmowali się młodzi chłopcy. Jednak z szopkami chodzili też dorośli z sąsiednich wsi i miast. Pamiętam że kolędnicy przychodzili ze Sławska Dolnego i Wielkiego, a nawet przyjeżdżali z Inowrocławia i Kruszwicy, odwiedzając po drodze wioski i przysiółki. Kolędników miały także poszczególne wsie, a ich obszar działania zamykał się w granicach parafii.

Kolędnicy najczęściej sami wykonywali szopki, które były różnej wielkości, przeważnie proste w formie, zbite z kilku deseczek lub sklejki. Byli też tacy, którzy nabywali model żłóbka w sklepie z dewocjonaliami i wycięte jego elementy naklejali na sklejkę, a następnie wyżynali poszczególne figurki cieniutkimi brzeszczotami. Szopki przedstawiały stajenkę betlejemską z figurkami Świętej Rodziny, Trzech Króli i zwierząt, przytwierdzonymi na stałe lub ruchome. Większość z kolędników figurki wycinała z tektury, robiła z drewna lub gliny, a następnie malowano lub ubierano w stroje uszyte ze szmatek i kawałków futra.

Pamiętam, że kolędnicy chodzili z szopkami wyróżniającymi się dbałością o formę i proporcję, a także o kolorystykę. Wszystko to miało przyciągać wzrok widza i budzić zachwyt pań domu. Zwyczaj chodzenia z szopką był u nas powszechny w latach międzywojennych i tuż po wojnie. Zaczął zanikać w tzw. latach stalinowskich, po których ponownie wybudził się na kilka lat. Niestety, dzisiaj już nikt o nim nie pamięta, a obrazy z tamtych lat możemy jedynie znaleźć na starych rycinach i obrazach…

 

niedziela, 30 stycznia 2022

O powiększeniu powiatu mogileńskiego

 

Wywołana likwidacją powiatu strzeleńskiego i przyłączeniem jego obszaru do powiatu mogileńskiego w 1932 roku wojenka trwa do dziś. Nie jestem jej zwolennikiem, a jej problematykę znam od dzieciństwa. Rodzice, wujostwa, samotne ciotki, sąsiedzi w tej centralnej decyzji likwidacyjnej winowajcami postrzegali - generalizując - Bogu ducha winnych mogilnian. Tak jest i dzisiaj, szczególnie od momentu likwidacji wielooddziałowego szpitala. Po przeczytaniu przedwojennego artykułu „O powiększeniu powiatu mogileńskiego“ nie dziwię się wrogim postawom rodaków, którzy z mlekiem matek wyssali ówczesne pretensje i przenieśli je w czasy współczesne.

O powiększeniu powiatu mogileńskiego

Korespondencja własna „Dziennika Bydgoskiego“

Pamiętam, że już dosyć dawno sprzeczano się o to - jak mówić i pisać: czy powiat mogileński, czy też mogilnicki. Wielu ludzi, twierdziło bowiem, że nazwa Mogilna pochodzi od mogiły, więc i powiat winien się nazywać powiatem mogilnickim a nie mogileńskim. Spór nie został ostatecznie rozstrzygnięty, a zatem nazywamy nasz powiat nadal powiatem mogileńskim. Badacze niech sobie głowy łamią nad nazwą, a ja będę używał starej nazwy powiatu ,,mogileńskiego“ dopóki nie dostaniemy urzędowego nakazu, by ją zmienić. 

Od 1 kwietnia br. jest nasz powiat o cale 100 procent większy. W tak trudnych czasach, gdzie się wszystko redukuje - to nie bagatela. A stało się tak, że jednym pociągnięciem pióra, został powiat czysto kujawski, tj. strzeliński, przydzielony do powiatu mogileńskiego i kwita. Starostwo w Strzelnie, zniesiono jednym zamachem. Dziwna była oczywiście przeprowadzka starostwa strzeleńskiego do Mogilna. Motory ciągnęły ciężarowe wozy, na których załadowane były regały i wszelkie akta, których znów pilnowało dwóch posterunkowych z karabinami.

Z powiększenia powiatu nie wszyscy ludzie są zadowoleni. Niejedni z przekąsem twierdzą nawet, że to jest radosna - czy też wesoła twórczość. Wszystkich niestety nie można zadowolić, bo zresztą się jeszcze taki nie urodził, co by wszystkim dogodził. Kto zna cokolwiek granicę nowo skombinowanego powiatu, ten zrozumie dobrze, że pewna część ludności z tej kombinacji jest zadowolona a druga nie. Pałuczanie, tj. Mogilniczanie, z tej operacji są zadowoleni, bo zawsze spokojne miasteczko Mogilno cokolwiek się ożywi. Zresztą taki zastrzyk Mogilnu jest potrzebny, bo inaczej - miasteczko usnęłoby zupełnie i stałoby się z nim to, co z Gębicami. Przenicowano by je na wieś jak amen w pacierzu.

Dlaczego Gębice i wiele innych miasteczek wielkopolskich zamieniono na wieś, trudno mi wytłumaczyć. Jednak nie jest to zbyt dobry objaw dla nas. Cofamy się! A możliwe, że chłopomania ogarnęła ludzi stojących u steru tak dalece, że wszystkich mieszczan chcą zamienić na chłopów. Cóż nam miasta - ,,chłop potęgą jest i basta“: powiedział gospodarz do poety w ,,Weselu“ Wyspiańskiego, a Czepiec, czując się panem na swej zagrodzie, odpowiedział energicznie i drwiąco poecie: ,,z miastowymi dziś krucho; ino na wsi jesce dusa, co się z fantazyją rusa“. Niestety od tej pory - zmieniły się czasy. Dzisiaj nie tylko z ,,miastami“ ale i z chłopem jest krucho, a fantazji nie widać choćby za dwa grosze po wioskach naszych. Za to jest narzekanie.

Wracam do mojego powiatu i zaznaczam, że Kujawiacy, czyli Strzelnianie nie są zbyt zadowoleni, że ich przydzielono do Mogilna. Powiatowe miasto Strzelno upadło teraz po zniesieniu starostwa do pospolitego miasteczka polskiego i podupadać będzie nadal, gdyż w obecnej sytuacji niema żadnych widoków, by się miasta wielkopolskie mogły jakkolwiek rozwijać. Oszczędność państwowa strasznie odbije się na kieszeni obywateli dawnego powiatu strzelińskiego. Ale mimo to, nazywa się ów eksperyment ,,oszczędność“!

A wieś? Mój Boże! Kto zna odległość Jerzyc, Popowa, Tupadł pod Mątwami od Mogilna, ten wie, że podróż do nowego miasta powiatowego Mogilna, to nie bagatela. Mam wrażenie, że niejeden wieśniak z Jurkowa, chcąc być rano w starostwie, musi się wybrać koniecznie na noc, bo, inaczej nie przyjedzie na czas. Choćby jechał całą noc, to końmi 50 km nie przejedzie, więc mowy nie ma, żeby ktoś z tych odległych stron mógł końmi przyjechać do Mogilna. Czy autobusy dla tych obywateli będą kursowały trudno przewidzieć, gdyż wiemy, że nie wszędzie jest egzystencja dla właścicieli autobusów.

A koleją jechać przez Mątwy do Inowrocławia, a później do Mogilna - to znaczy to samo: ,,co do piekieł wstąpił po drodze mu było“. Nie dziw, że Kujawiacy nie są zadowoleni z tego, że ich przydzielono do Pałuk.

Jedynym ratunkiem byłby samochód, lecz jak już wyżej wspomniałem, ,,z wieśniakami jest dziś krucho“. Możliwe, że teraz też sumienie ruszy ojców powiatu, czyli członków sejmiku powiatowego i zniżą podatek od rzekomego luksusu, tj. od samochodów. Pamiętam owe czasy, kiedy mieliśmy jeszcze dużo polotu rewolucyjnego, więc jako radni sejmiku powiatowego, uporczywie twierdziliśmy, że automobil jest przedmiotem luksusowym, więc uchwalono podatki olbrzymie - nawet na właścicieli taksówek, twierdząc, że mają przedmiot luksusowy. W końcu odebrali i p. staroście samochód, sprzedając go, twierdzili, że jest za drogi w utrzymaniu.

Dzisiaj oczywiście powiat jest o sto procent większy, więc mam wrażenie, że nowi członkowie sejmiku powiatowego z powrotem uchwalą i przyznają p. staroście urzędowy samochód, a gdy nie, to jestem przekonany, że mieszkańcy Popowa i Jerzyc swego starosty w własnej wiosce nigdy oglądać nie będą. Czekać będą musieli aż do sądu ostatecznego, by się tam w dolinie Józefata z nim zobaczyć.

Trudno! Po tłustych latach nastałyby lata chude, więc oszczędność być musi. Gdy wrócą normalne czasy, to i starostwo wróci do Strzelna z powrotem. W międzyczasie chyba naszym historykom i geografom się jeszcze w głowach pomieści, że stolica Piastów, kolebka Polski - miasto Kruszwica, znajdować się będzie w pałuckim powiecie mogileńskim - czy też mogilnickim.

Szczęsny

 

poniedziałek, 24 stycznia 2022

Lekarze lazaretu powstańczego z 1863-1864 w Strzelnie Dr Karol Ferdynand Gorczyca i dr Rudolf Jordan

Lekarze i pacjenci lazaretu strzeleńskiego - stoi drugi od lewej dr Gorczyca, trzeci w kapeluszu dr Jordan.

Dr Teofil Matecki

Emilia Sczaniecka

Leżące kilkanaście kilometrów od granicy z zaborem rosyjskim Strzelno w okresie powstania styczniowego stało się ważnym ośrodkiem szpitalnictwa powstańczego i opieki lekarsko-pielęgniarskiej nad rannymi uczestnikami walk powstańczych. Z chwilą wybuchu powstania społeczniczka poznańska Emilia Sczaniecka przystąpiła do niesienia pomocy rannym. Z początkiem lutego 1863 roku wystąpiła z inicjatywą organizacji lazaretu dla rannych powstańców w Strzelnie. Już w połowie maja - po oficjalnym zgłoszeniu - w budynkach po byłym klasztorze w Strzelnie zaczęto przyjmować rannych. Sczanieckiej pomagał w tym dziele dr Teofil Matecki, a opiekę nad rannymi sprawowali lekarze - dr Karol Ferdynand Gorczyca i dr Rudolf Jordan. Liczba pacjentów w Strzelnie przekraczała dozwolony przez władze kontyngent. Zamiast oficjalnie przewidzianej ilości 25-30 łóżek szpitalnych w poklasztornych zabudowaniach przebywało po 100-200 rannych powstańców. Leczono tutaj rannych zwożonych z okolicznych dworów, którzy zostali ranni w bitwach pod Bieniszewem, Dobrosołowem, Mieczownicą, Ślesinem i Olszową. Sczaniecka przebywając w Strzelnie poza pracą pielęgniarki zapewniała przyszłość rekonwalescentom i chroniła ich przed losem aresztanta. Pomoc ze strony społeczeństwa, zwłaszcza ludności miejscowej oraz kobiet wielkopolskich zapewniła powstańcom opiekę i w miarę możliwości, bezpieczeństwo. Lazaret przestał działać 22 czerwca 1864 roku.          

 

Dr Karol Ferdynand Gorczyca (Gortzitza)

Spośród lekarzy doby powstania styczniowego był najbardziej szanowanym przez strzelnian. Urodził się 5 lutego 1816 roku w Ełku na Mazurach, w Prusach Wschodnich, w rodzinie protestanckiej wyższego nauczyciela Gimnazjum Ewangelickiego w Ełku prof. Gortzitzy. Jego starszy brat Wilhelm Orlando, był współzałożycielem korporacji studenckiej Cors Masovia na Uniwersytecie Albertyna w Królewcu i później nauczycielem gimnazjalnym w Rastenburgu. Karol Ferdynand uczęszczał do gimnazjum w Ełku. Po jego ukończeniu rodzice postanowili poświęcić go stanowi duchownemu, dlatego też rozpoczął studia na Uniwersytecie Albertyna w Królewcu. Jednym z ważniejszych celów uczelni było kształcenie duchownych protestanckich. Tam też oddał się ewangelickiej teologii. Jednakże nie znajdując przekonania do teologii protestanckiej zarzucił ją i rozpoczął studia medyczne na Uniwersytecie w Greifswaldzie (Gryfii). W aktach uniwersyteckich znalazły się dokumenty mówiące o pojedynku dwóch studentów medycyny Otto Brauna i Carla Ferdynanda Gortzitzy, który zakończył się ugodą obojga 2 marca 1840 roku. Gortzitza ukończył studia medyczne w 1842 roku. Po odbyciu stażu w 1843 r. osiadł w Strzelnie.

Jak czytamy we wspomnieniu pośmiertnym, wujem dra Gorczycy był Krzysztof Celestyn Mrongowiusz (1764-1855) gdański kaznodzieja, uczony, pedagog, zasłużony dla polskości. Chociaż urodzony w zniemczonych i sprotestantyzowanych Mazurach, zapamiętał wyniosłe słowa wuja swego Mrongowiusza: ”chcę myśleć, żyć i umrzeć po mazursku” i przyszedłszy na Kujawy, zrozumiał, że to nic innego nie znaczy, jak myśleć i żyć po polsku. Po objęciu praktyki lekarskiej w Strzelnie w 1848 roku poślubił w miejscowym kościele ewangelickim 30-letnią wdowę Johanne Nehring. Sam został zapisany w księdze zaślubionych, jako 32-letni Carl Ferdynand Gortzitza.

 

Wydarzenia Wiosny Ludów 1848 roku spowodowały, że w ich wir wpadł również dr Gorczyca. 23 marca wszedł w skład miejscowego Komitetu Narodowego Polskiego. Również, gdy wybuchło za kordonem powstanie styczniowe, będąc lekarzem praktycznym w Strzelnie, przystąpił do leczenia rannych powstańców w powstałym tutaj z inicjatywy Emilii Sczanieckiej lazarecie powstańczym.

W duchu narodowym pracował odtąd na ziemi ojczystej. Gorącego za młodu ducha, w roku 1848, gdy po Europie powiał prąd wolności, nie wahał się wystawić na niebezpieczeństwo życia i śmiało spojrzeć w karabiny pruskie, wymierzone w jego piersi, od których go jedynie życzliwy przyjaciel uratował, a w roku 1863 chętnie niósł swą pomoc lekarską rannym powstańcom, złożonym w tutaj założonym przez czcigodną Emilię Szczaniecką Lazarecie

Dr Karol Ferdynand Gorczyca czuł się Polakiem o czym mogliśmy przekonać się wcześniej, chociażby z jego postawy podczas Wiosny Ludów 1848 i Powstania Styczniowego 1863-1864. Wkrótce, bo w 1865 roku współtworzy Towarzystwo Pożyczkowe (późniejszy Bank Ludowy) w Strzelnie, stając na jego czele. W 1878 roku znalazł się w składzie rady miejskiej, jako jeden z pięciu Polaków. Podobnie było w latach 1880-1891, kiedy to pełnił funkcję radcy sanitarnego. Wśród strzelnian miał wielu przyjaciół, w tym wśród kleru katolickiego, łożąc środki na działalność charytatywną Kościoła. Między innymi, jego środki zasiliły remont i przywrócenie, za staraniem ks. Leona Kittla ze Stodół, do kultu kościółka św. Barbary w Rechcie. 

W ostatnich chwilach marząc o tym, aby spoczywać we wspólnym grobie z tymi, z którymi w życiu wszelką dolę wspólnie znosił, będąc dawno katolikiem z przekonania, przed śmiercią przyjął jawnie wobec księdza katolickiego wyznanie rzymsko-katolickie. No cóż, nastało to na dzień przed śmiercią, a zmarł 20 kwietnia 1892 roku. Eksportacja ciała odbyła się do kościoła św. Trójcy. Pożegnał zmarłego ks. dr Antoni Kantecki, zaś w ostatniej drodze towarzyszyło mu 8 księży i tłumy strzelnian.

Budynki poklasztorne, w których mieścił się lazaret powstańczy (z epoki i współcześnie)


Dr Rudolf Jordan

Urodził się w 1833 roku w Wojnowicach pod Lesznem. Do Gimnazjum uczęszczał w Lesznie, po którego ukończeniu rozpoczął studia medyczne na Uniwersytecie w Berlinie. Dalsze kształcenie kontynuował na Uniwersytecie w Gryfii, które zakończył w 1860 roku wydaniem pracy dysertacyjnej De infantum pleuritide – Gryphiae 1860 rok. Swoje badania naukowe kontynuował również po osiedleniu się w Strzelnie w 1860 roku. Ich efektem było opublikowanie w 1863 roku pracy zatytułowanej Choroby robotników w fabrykach stalowych (Pamiętniki Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego (T. XLIX, s. 126).

 

Dr Rudolf Jordan był lekarzem rodzinnym, dzieląc praktykę z dr. Ferdynandem Gorczycą. Oboje zostali zwerbowani przez Emilię Sczaniecką i dr. Teofila Mateckiego do prowadzenia lazaretu powstańczego w Strzelnie. Jordanowi powierzono funkcję ordynatora, czyli dyrektora tejże placówki. Tej pracy oddał się bez reszty, podobnie, jak i opiece medycznej nad mieszkańcami Strzelna i okolicy. Po upadku powstania i likwidacji lazaretu dr Jordan przebywał w Strzelnie jeszcze do 1865 roku i stąd przeniósł się do Buku na stanowisko lekarza rodzinnego. Przez cały czas swej pracy zawodowej był członkiem Wydziału Lekarskiego Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. W 1866 roku został powołany do wojska i uczestniczył, jako lekarz, w wojnie prusko-austriackiej. W 1867 roku poślubił w Rogoźnie Juliannę Szulczewską, z którą zamieszkał w Buku.

Z nekrologu, jaki nadesłano z Buku do Dziennika Poznańskiego dowiadujemy się, że: Panująca a groźna choroba tyfus od kilku tygodni zawitała do naszego miasta zabierają z sobą ofiary z wszystkich warstw społecznych. Zacny a wielce szanowany nasz rodak dr Rudolf Jordan kład wprawdzie hamulec tej groźnej epidemii i stąd niejedna rodzina winna jemu podziękę za uratowanie drogich im osób. (...)

Lecz niestety! Boga wyroki inaczej chciał! Pogromca groźnej epidemii sam uległ tejże i po ośmiodniowej chorobie, opatrzony św. sakramentami dnia 7 marca 1868 r. o godz. trzeciej po południu Bogu wzniosłego ducha swego oddał

Dr Jordan, swoim krótkim, bo zaledwie trzyletnim pobytem w Buku, zaskarbił sobie u mieszkańców miasta i okolicy szacunek, zaufanie i ogromną wdzięczność wszystkich warstw społecznych, bez różnicy wyznania i narodowości. Z całym zapałem poświęcił się obranemu zawodowi. Wszędzie, gdzie go zawezwano niósł pomoc medyczną, a gdzie była potrzeba to i datkiem pieniężnym, płacąc za lekarstwa oraz za artykuły żywnościowe dla swych ubogich pacjentów. Gdy tyfus złożył chorobą drugiego lekarza w Buku dra Krohna, dr Jordan jako jedyny lekarz na całą okolicę, przesiadając się z powozu do powozu nie miał chwili wytchnienia. Ta nadludzka praca osłabił na tyle ofiarnego lekarza, że i jego choroba dopadła.

Jego pogrzeb, który odbył się we wtorek 10 marca stał się wielką manifestacją czci i wdzięczności. W słowie pożegnalnym odnotowano: ...pamięć jego chociaż i poza grobem z serc naszych nie wygaśnie i z pokolenia na pokolenie przechodzić będzie. Drogi i kochany nasz lekarzu w imieniu całego miasta bez różnicy wyznań, za wszystko czym nas obdarzyłeś, składamy ci ze łzą w oku pośmiertną podziękę... 

Foto.: współczesne Heliodor Ruciński; archiwum bloga

 

czwartek, 20 stycznia 2022

Wspomnienie w dzień 80. urodzin - ks. kan. Otton Szymków

Ostatnia droga ks. kan. Ottona Szymków. Strzelno - Łopienno 14-15 stycznia 2022 roku

Ucichły głosy dzwonów i rozmodlonych w bazylice strzelnian. Zakończyły się ceremonie pogrzebowe w kujawskim grodzie i rodzinnym Łopiennie. Dzisiaj w obu świątyniach podczas mszy świętych za przyczyną licznych intencji wspominamy zmarłego 10 stycznia proboszcza strzeleńskiego ks. kan. Ottona Szymków. Okazją są również przypadające dzisiaj 80. urodziny zmarłego Kapłana. Sylwetka przemierzającego wzgórze, świątynię, ulice miasta i wsie parafialne rozmywa się nam, choć ciągle ją dostrzegamy. Odszedł nasz Kapłan, czy pozostało po nim coś więcej niż widome ślady?

Nie sposób odpowiedzieć na to pytanie za wszystkich. Każdy z nas musi sam sobie na nie odpowiedzieć i to nie dzisiaj, nie jutro, ale za miesiąc, rok za dekadę…

W ten dzień urodzin, dzień wspomnień przywołajmy kolejny raz naszego Proboszcza - wspomnijmy jak Go pożegnaliśmy.

W piątek 14 stycznia świątynia strzeleńska wypełniła się wiernymi, którzy modlili się przy trumnie zmarłego, za spokój Jego duszy. Po różańcu odprawiona została msza św. pod przewodnictwem wikariusza generalnego archidiecezji gnieźnieńskiej ks. kan. Zbigniewa Przybylskiego, w asyście kilkunastu księży diecezjalnych. Od stołu słowa Bożego przepięknymi słowami proboszcza pożegnał ks. Krzysztof Januchowski, były wikariusz strzeleński. Po komunii św. nastąpiły pożegnania wygłoszone przez przedstawicieli miejscowej społeczności, m.in. - Rady Parafialnej, Klubu Dobrego Rolnika. Jako pierwszy w imieniu burmistrza i społeczeństwa miasta i gminy Strzelno głos zabrał prezes TMMS, który powiedział:























 

Z trudem przychodzi nam pożegnać kogoś tak bardzo bliskiego, z którym przeżyło się we wspólnocie - rodzinie parafialnej ćwierć wieku, tym bardziej, że ten ktoś przez cały ten czas był dla nas Ojcem. Pożegnać Ojca, który odchodzi, by zamieszkać w Domu Pana jest bardzo trudną sprawa.

Proszę Cię Panie daj mi sił, bym godnie pożegnał zmarłego Kapłana.

W przepastnym tomie nie sposób spisać dzieł Zmarłego, nie sposób ich chociażby w tak krótkim czasie wyliczyć, a są to dzieła wielkie, gęsto przeplatane tymi małymi, ludzkimi, dotykającymi nas samych. Przymknijmy oczy i z pamięci przywołajmy choćby jeden dzień z życia naszej wspólnoty parafialnej. Będą to jakże różne obrazy, choć w tym samym temacie odtworzone, a to dlatego, że powstają w naszej podświadomości z różnego natężenia emocji: miłości, jedności, dobroci, niesienia pomocy bliźniemu, a nade wszystko modlitwy.

Wiedziony ścieżkami wytyczonymi przez Pana naszego Jezusa Chrystusa w dniu święceń kapłańskich, po latach wędrówki ks. Otton Szymków trafił do ponorbertańskiego Strzelna. Znaliśmy Kapłana na długo wcześniej, kiedy to budował plebanię w Rechcie, a później w Powidzu współorganizował obozy dla naszej parafialnej młodzieży. W ciągu ćwierć wieku swojej bytności pozostawił po sobie głęboko wtopione ślady, które towarzyszyć będą jeszcze wielu pokoleniom strzelnian.

Dzisiaj żegnając zmarłego w pierwszej kolejności zwracamy się słowami modlitwy do Boga Ojca Najwyższego: - Nakłoń Panie ucho ku prośbom pokornie przeze mnie i wspólnotę zanoszonym do Twego Miłosierdzia i umieść w krainie pokoju i światłości duszę Twojego Kapłana, włącz ją do grona Twoich Świętych. Przez Chrystusa, Pana naszego - Amen. 

W drugiej kolejności dziękujemy zmarłemu - Honorowemu Obywatelowi Miasta Strzelna - za Jego moc kapłańską i poświęcenie się dziełom renowacji, odbudowy i rewitalizacji Wzgórza Świętego Wojciecha. Dziękujemy za krzyże, figury i kapliczki przydrożne, za wsparcie okazywane przy renowacji pomników na starej strzeleńskiej nekropoli, za liczne wspólnie realizowane przedsięwzięcia kulturalne, patriotyczne i rocznicowe.

Dziękujemy Ci dobry Kapłanie i ojcze naszej wspólnoty za pomoc okazywaną organizacjom społecznym, a szczególnie władzom samorządowym - za wspólne wyjazdy, rozmowy, negocjacje, kontakty i pomoc w realizowaniu spraw strategicznych na rzecz naszego miasta i całej gminy. Za nauki płynące z Twojej mądrości i życiowego doświadczenia, za bycie z nami w chwilach uroczystych i mocą patriotyzmu znaczonych. Szczególnie dziękujemy Ci za Twoje serce i niesienie pomocy dzieciom i ludziom potrzebującym… 

Żegnaj dobry Kapłanie, Ojcze naszej wspólnoty parafialnej. Niech Pan Bóg da Ci - po trudach ziemskich - wieczny odpoczynek i światłość wiekuistą na wieki wieków. Amen.




































W sobotę 15 stycznia rzesze strzelnian udały się do Łopienna, rodzinnej miejscowości śp. ks. kan. Ottona Szymków. Tam po mszy św. pogrzebowej, sprawowanej w kościele pw. Wniebowzięcia NMP pod przewodnictwem Prymasa Polski abpa Wojciecha Polaka, zmarłego Kapłana pożegnał burmistrz Strzelna Dariusz Chudziński. Oto obszerny fragment tegoż pożegnania: 

(…)

Pożegnać kogoś po raz ostatni na tej ziemi to niełatwa rzecz, szczególnie gdy osoba ta była nam bliska. Gdy poproszono mnie abym w imieniu strzeleńskiego samorządu pożegnał naszego drogiego zmarłego - stojąc przed trumną Kapłana śp. Ottona Szymków - proboszcza strzeleńskiego, dziekana dekanatu strzeleńskiego, kanonika gremialnego kapituły kruszwickiej, diecezjalnego duszpasterza rolników, kapelana Rodziny Katyńskiej Ziemi Mogileńskiej, podporucznika Wojska Polskiego, a szczególnie Honorowego Obywatela Miasta Strzelna czuję się ministrantem i parafianinem. Zastanawiałem się długo od czego zacząć. Nie ukrywam, że z pomocą przyszły mi wspomnienia z naszej wieloletniej znajomości, sięgającej czasów studenckich. Wertując zapisane karty pamięci przypomniałem sobie słowa pewnej pieśni, którą usłyszałem podczas święceń kapłańskich przyjaciela:
„Posyłam was na pracę bez nagrody,
Na ciężki, twardy i niewdzięczny trud,
Niezrozumienie, drwiny i obmowy,
Posyłam was siać słowo między lud”

Kiedy sięgam myślami wstecz to pamiętam, jak 25 lat temu ksiądz Otton przybył do naszej parafii. Od tego czasu parafia zyskała wiele łask z daru jego kapłaństwa, a także z daru pracowitości. Dzisiaj, z pewnością każdy z nas rozumie słowa: ”Żyj i pracuj tak, aby ślady Twoich stóp przetrwały ciebie.”

W naszej pamięci ksiądz kanonik Otton pozostanie jako kapłan, który doskonale godził swoje obowiązki duszpasterskie z tymi, które wynikały z funkcji proboszcza, dziekana, duszpasterza i kapelana. Przez 25 lat sprawowania swojej posługi w ponorbertańskim Strzelnie ksiądz Otton dokonał tak wiele, że trudno dziś sobie wyobrazić kościół parafialny i całe jego potężne i historyczne otoczenie z dwoma cmentarzami bez śladów jego stóp i dłoni. To dzięki jego tytanicznej pracy nasz kościół wypiękniał wewnątrz, na zewnątrz i w całej strukturze otoczenia. On nie znał granic działalności charytatywnej, tuląc potrzebujących i dzieląc między nich wszelakie dobro…

W moich wspomnieniach ksiądz kanonik Otton pozostanie kapłanem, który za swoje najważniejsze zadanie uznał zjednoczenie parafian wokół ołtarza oraz dzieł renowacji i rewitalizacji naszych pomników historii. Nauczał, że wszyscy ponosimy odpowiedzialność za naszą parafię. To właśnie za jego proboszczowania rozkwitły grupy parafialne, które dziś tak licznie go żegnają, a parafianie chętnie i aktywnie uczestniczą w życiu parafii.

Dla mnie, był przede wszystkim nauczycielem, który pokazywał jak stawać się jeszcze lepszym włodarzem i samorządowcem. On sam był tym, który bacznie śledził życie naszego miasta, a kiedy była taka potrzeba włączał się w niesienie pomocy - uczestnicząc w rozmowach i pośrednicząc w nawiązywaniu kontaktów gospodarczych. Osobiście współorganizował i brał udział w uroczystościach patriotycznych i rocznicowych, a w swej skromności nie siadał w pierwszych rzędach. Popierał mądre działania i podejmowane decyzje, które służyły ogółowi - mieszkańcom naszej małej ojczyzny.

Dobry człowiek, to zbyt mało powiedziane. Znakomity kapłan, to już więcej. Wspaniały ojciec, ojciec naszej rodziny parafialnej, opiekun, to są te słowa, które cechowały ks. kan. Ottona Szymków. Czy można więcej w dobrych słowach o Nim powiedzieć?

Dziś wdzięczność za wszystko, czego dzięki Tobie, drogi księże Ottonie doświadczyliśmy, wyrażamy naszą modlitwą. Bóg zapłać za Twoje dzieła za sprawowane u nas ofiary Mszy św., za słowa nauki i kazania. Odszedłeś od nas w pięknym okresie świąt i kolęd, a Twoja osoba, chyba już zawsze kojarzyć mi się będzie ze słowami może mało znanej, ale jakże trafnej „Kolędy dla nieobecnych”:

A nadzieja znów wstąpi w nas.
Nieobecnych pojawią się cienie.
Uwierzymy kolejny raz,
W jeszcze jedno Boże Narodzenie.

I choć przygasł świąteczny gwar,
Bo zabrakło znów czyjegoś głosu,
Przyjdź tu do nas i z nami trwaj,
Wbrew tak zwanej ironii losu.

Daj nam wiarę, że to ma sens,
Że nie trzeba żałować przyjaciół,
Że odeszli po to by żyć,
I tym razem będą żyć wiecznie.

Po słowach pożegnań i podziękowań wierni zgromadzeni w świątyni i wokół niej udali się w kondukcie pogrzebowym na cmentarz parafialny gdzie złożono ciało zmarłego w grobie rodzinnym.

Wieczny odpoczynek racz Mu dać Panie…

 

Z dalekiego Trewiru napisał do mnie strzelnianin, zakonnik brat Faustinus Maria - Tomasz Mielcarek, który takimi oto słowami przywołał zmarłego Kapłana:

Pamięci Proboszcza… śp. Ottona Szymków

Tu gdzie słowo tylko pocieszą…

Zatrzymane wskazówki Zegara, który czas Tobie wyznaczał.

Tak nagle odszedłeś… stanąłeś pełen zadumy ale przecież nie zdziwienia przed życiem nowym.

I choć dla nas nie ma tego zrozumienia. Ty sam udałeś się w drogę powrotu do swego Domu.

O jak bardzo chcielibyśmy cię tu u nas jeszcze zatrzymać… na tym naszym Świętowojciechowym Wzgórzu pamięci.

Tu gdzie każdy kamień uczuciem Twego serca bije.

Tu gdzie ludzka mowa z ciężką pracą się miesza… gdzie słońce mocniej świeci i gwiazdy częściej na ziemię spadają. Tu gdzie dzieci się bawią a starcy Różaniec śpiewają…

Gdzie okruszką chleba każdy się dzieli jak białym Opłatkiem w Wigilijny wieczór.

Gdzie śmieją się sąsiedzi o poranku letnim.

Gdy krokiem pośpiesznym przemierzałeś nasze ulice, każdemu się kłaniając w serdecznym spojrzeniu Miłości oblicza.

Nad kamieniem smutnym wzgórza siadałeś, aby w zadumie myśleć o czasach przyszłych - tyle przecież miałeś do zrobienia.

W dni te nasze Strzelińskiego życia zrodziło się w nas to, co tak naprawdę nas samych stanowi… siła i wola życia.

Cóż mam rzec dzisiaj nad twoim grobem?

Tu jest tylko cisza i wołanie o losu zrozumienie.

Czy to już koniec… a może dopiero początek Twego życia.

Słów pewnie mi zabraknie by wyrazić naszą ku Tobie Miłość.

Ale przecież Ty wciąż tutaj trwasz, pełen zadumy nad Wojciechowym wzgórzem.

A miejscem twego odpoczynku nie grób ciemny i głęboki, lecz serca naszej pamięci, że nie wszystko utracone w Twej śmierci.

A gdybyś czasem miał ochotę tu do nas wrócić, przyjdź proszę cicho w radosnym uśmiechu…. Tak jak zawsze to czyniłeś.

I usiądź w ciszy Twego Konfesjonału i znów przemów do mej Duszy… - wszystko jest tobie dane -

Aż dotąd doprowadziła mnie moja cicha wdzięczność. Tobie sprawiedliwy Kapłanie, nigdy o sobie niemyślący, leczo o innych bytowanie.

Zatem śpij w grobie czuwania na dzień Twego Zmartwychwstania.

Ty stajesz się już porankiem mówiącym, że nie ma próżnego umierania.

Dziś to ja, a ze mną wszyscy twoi parafianie, mówią to jedno...

Odpoczywaj w Pokoju… 


Foto.: Heliodor Ruciński