sobota, 12 czerwca 2021

Utracony heimat - Lüttgemannowie ze Stodół

Stodoły 1930 rok. Omłoty, w tle kościół katolicki pw. św. Wojciecha.

Do napisania tego artykułu skłoniły mnie zdjęcia otrzymane od Rainera Zobela z Niemiec. Podczas ich segregacji moją uwagę przykuło kilka z nich, a szczególnie te przedstawiające solidne zabudowania pod numerem 4 we wsi Stodoły. Na szczycie jednego, wielofunkcyjnego, dwukondygnacyjnego budynku gospodarczego widoczne są dwie tablice epitafijne. Pamiętam budynek i tablice z lat 70. minionego stulecie. Wówczas zaintrygowały mnie one niesamowicie. Niestety, dzisiaj ten fragment budynku już nie istnieje, pozostała jedynie jego część północna w podwórzu gospodarskim. Całe obejście dzisiaj już nie przypomina tego sprzed lat. Kilkukrotna parcelacja i podział niegdyś dużego bauerskiego gospodarstwa, sprawiły, że kilku użytkowników, a później właścicieli nie było w stanie utrzymać tych wielkich zabudowań w należytym stanie. Również zdarzenia losowe właścicieli przyczyniły się do postępującej degradacji budynków.

Wielofunkcyjny budynek gospodarczy Lüttgemannów. Zdjęcie z początku lat 80. XX w. 

Ze zdjęć udało mi się odczytać zaledwie fragment górnej tablicy epitafijnej. Głosił on, że budynek został wystawiony w 1913 roku przez ówczesnych właścicieli gospodarstwa Adolfa Lüttgemanna i jego małżonkę Emmę Lüttgemann z domu Rinno. Niestety dolny fragment napisu, jak i całość drugiej, dolnej tablicy są nieczytelne. O samym gospodarstwie przetrwało do naszych czasów sporo danych, które pozwalają na odtworzenie pewnych informacji o nim, o jego wielkości itd. W 1912 roku gospodarstwo należało do Adolfa Lüttgemanna i liczyło ono około 39 ha. Z inwentarza jakie tutaj się znajdowało wiadomo, że właściciel posiadał 6 koni, 39 sztuk bydła oraz 24 sztuki trzody chlewnej. Kolejny rok dla Lüttgemannów był bardzo pechowy, gdyż dwukrotnie nawiedził ich pożar. Toruński niemieckojęzyczny „Die Presse“ poinformował, że o poranku 9 czerwca 1913 roku w środku wsi Stodoły (Hochkirch) w zabudowaniach właściciela ziemskiego Lüttgemanna spłonęła stodoła i stajnia. Ta sama gazeta poinformowała, że 23 lipca w wyniku podpalenia spłonął Dom rodzinny właściciela ziemskiego Lüttgemanna i że podpalacz nie został jeszcze zidentyfikowany.

 

Budynki, podobnie jak w innych gospodarstwach były ubezpieczone, co pozwoliło Lüttgemannom w szybkim tempie postawić nowy, większy i bardziej funkcyjny obiekt oraz odbudować dom mieszkalny. Nowy wielofunkcyjny obie inwentarski był na wskroś nowoczesną budowlą wystawioną z czerwonej cegły. Była w nim wielostanowiskowa obora, cielętnik oraz stajnia. Górna kondygnacja pełniła rolę magazynową, gdzie przechowywano zboże, groch i inne produkty oraz środki do produkcji rolnej. Z innych budynków w gospodarstwie była stodoła wieloklepiskowa, duży murowany budynek chlewni wraz z pomieszczeniem dla drobiu. Znacznych rozmiarów parterowy dom mieszkalny posiadał osiem dużych izb mieszkalnych. 

Spotkanie w Stodołach w 2019 roku. Od lewej Marian Przybylski, Gisela Lüttgemann zamężna Lindenbein i Helena Uklejewska (foto Pałuki).

Córkę ostatniego niemieckiego właściciela tego gospodarstwa rolnego Giselę Lüttgemann zamężną Lindenbein poznałem w 2019 roku. Przybyła ona wówczas na Kujawy z grupą - kierowaną przez Rainera Zobela - potomków byłych kolonistów pruskich, których przodkowie zasiedlili tutejsze folwarki poklasztorne już w 1782 roku. Przodkowie Giseli po kądzieli zamieszkali wówczas w pobenedyktyńskim Ciechrzu i nazywali się Rinno (Renaud), a tym pierwszym kolonistą był Johan Rinno. Stąd przenieśli się do Sławska Koloni, a następnie w wyniku związku małżeńskiego do Stodół. Natomiast Giseli przodkami po mieczu, którzy zamieszkał na Kujawach w Stodołach byli Andreas i Adolf - pradziadek i dziadek. Lüttgemannowie w Stodołach (Hochkirch) zamieszkali stosunkowo późno, bo dopiero pod koniec XIX w. Pochodzili z miejscowości Cracau pod Magdeburgiem (obecnie jest to dzielnica Magdeburga), gdzie urodził się 4 września 1828 roku Andreas Lüttgemann syn Andreasa Lüttgemanna i Elisabeth Weber. 30 października 1856 roku w pobliskiej miejscowości Randau poślubił on Elisabeth Höpfner, córkę Christopha Höpfnera i Johanny Blumenthal. Z tego małżeństwa urodził się w Magdeburgu-Cracau 4 lipca 1860 roku syn Adolf, dziadek Giseli. Andreas był chałupnikiem (Kossäten), posiadającym ziemię i parającym się rzemiosłem. Przed 1882 rokiem zawarł korzystny kontrakt z władzami Magdeburga na zamianę gruntów rolnych. Na jego ziemi powstał cmentarz komunalny.  

Stodoły 1969 rok.

Po przybyciu do Stodół Adolf z ojcem Andreasem okazyjnie nabyli duże polskie gospodarstwo rolne, na którym rozpoczęli gospodarowanie. Niestety Andreas wkrótce, 20 września 1904 r. zmarł i tutaj został pochowany. Adolf, wcześniej, bo 4 maja 1899 roku zawarł w Sławsku Małym (Kaisershöh) związek małżeński z Emmą Rinno (Renaud), urodzoną 21 maja 1872 r. w Kaisershöh, córką Juliusa Rinno i Emilie Luise Flemming. Matka Emmy po śmierci pierwszego męża Juliusa Rinno wyszła po raz drugi za mąż w 1876 roku za Ludwiga Klotzbüchera z Sławska Małego. Emma wniosła Adolfowi znaczny posag, co ustabilizowało całą już ich wspólną gospodarkę. W międzyczasie Adolfowi i Emmie urodziła się czwórka dzieci: Victoria Elisabeth ur. 25 lutego 1901 roku, Emma ur. 1 sierpnia 1902 roku, Heinrich ur. 25 kwietnia 1908 roku i Emilia. W 1920 roku Lüttgemannowie przyjęli obywatelstwo polskie i mogli tutaj pozostać, jako pełnoprawni obywatele II RP. Po śmierci głowy rodziny Adolfa Lüttgemanna, która miała miejsce 23 listopada 1931 roku w Stodołach, dobrze prosperujące gospodarstwo objął syn Heinrich. Tenże około 1930 roku odbył praktykę rolniczą w posiadłości ziemskiej Wierzbiczany koło Gniewkowa należącej do von Schlichtingów i dzięki temu miał znakomite przygotowanie do samodzielnego prowadzenia gospodarstwa rolnego. Heinrich 29 grudnia 1932 roku zawarł związek małżeński z Elise Ege ze Stodół urodzoną 7 listopada 1908 roku, córką Hermanna Ege i Else z domu Wiedemeyer. Owocem tego małżeństwa było dwoje dzieci, wspomniana wyżej Gisela Lüttgemann, później zamężna Lindenbein oraz Helmut Lüttgemann.

Zabudowania po Lüttgemannach - lata 80. XX w.

Heinrich Lüttgemann prowadził do stycznia 1945 roku duże gospodarstwo rolne o powierzchni 37.95.04 ha, specjalizujące się w hodowli bydła mlecznego oraz trzody chlewnej i uprawie zbóż i buraków cukrowych. Utrzymywał żywe kontakty z mieszkającymi tutaj Polakami, czego dowodem może być przyjaźń jego córki Giseli, pamiętająca ławę szkolną z Heleną Uklejewską.   

Zabudowania po Lüttgemannach - lata 80. XX w.

Po zakończeniu działań wojennych gospodarstwo po Lüttgemannach było poddane parcelacji i dzielone od podstaw dwukrotnie. Jego pierwszym tymczasowym zarządcą w 1945 roku został Józef Borys. Jednak wkrótce po przybyciu repatriantów i osadników ziemię tę podzielono. W gospodarstwie zamieszkały dwie rodziny z za Buga, Stanisław Sokół, któremu przydzielono 7 ha i jedną trzecią zabudowań oraz Stanisław i Maria Stankiewiczowie z 6 ha, i również jedną trzecią zabudowań. Identyczny przydział otrzymał Czesław Sołtysiak. Po połowie domu mieszkalnego otrzymali Jan Król i Stefan Wiśniewski, a do tego pierwszemu przydzielono 6 ha ziemi, zaś drugiemu - 6.17.44 ha. Ostatnią sześciohektarową parcelę wraz z domem komorniczym przydzielono Piotrowi Krukowskiemu.

Zabudowania po Lüttgemannach - lata 80. XX w.

Kolejny podział tego gospodarstwa nastąpił po rozwiązaniu spółdzielni produkcyjnej i objął osoby będące członkami byłej spółdzielni, inne niż te z pierwszego podziału, a mianowicie: Jana Woźniaka, który otrzymał 5 ha z częścią zabudowań, Bolesława Kwiatkowskiego, Stanisława Pałasza, Edmunda Głowickiego - 5 ha z częścią zabudowań (obora), Franciszka Łyka - 2,5 ha. Np., po Sokole, który w 1952 r. porzucił swoją część, dział ten otrzymał Głowicki, a po Sołtysiaku w 1957 r. 0,7 hektarową parcelę wraz z częścią jego zabudowań otrzymał Stanisław Pałasz, natomiast 5,30 ha bezrolny Bolesław Kwiatkowski. Z tego gospodarstwa na upełnorolnienie osady rzemieślniczej o powierzchni 0.55 ha otrzymał 1.47 ha kowal Leon Ussorowski.

Zabudowania po Lüttgemannach - rok 1990, stopniowa rozbiórka...

 Lüttgemannowie szczęśliwie przeżyli wojnę, po której zamieszkali w DDR. Heinrich zmarł 28 stycznia 1976 roku w Berlinie, jego małżonka Elise 8 listopada 1994 roku. W 2019 roku żyli Stodoły odwiedziła ich córka Gisela... Dzisiaj w pozostałościach po ich gospodarstwie mieszka przyjaciółka z lat szkolnych Giseli, Helena Uklejewska…

Zdjęcia - spuścizna po Klausie Mantheyu

 

czwartek, 10 czerwca 2021

Strzeleński zielony Rynek z fontanną

Fragment Rynku strzeleńskiego po założeniu trawnika z rabatą - ok. 1942 r.

Wertując stronice Kroniki Urzędu Pocztowego w Strzelnie trafiłem na niewielkich rozmiarów zdjęcie zrobione podczas okupacji, przedstawiające południową część Rynku z widokiem na kościół ewangelicki. Przed wieloma laty, kiedy to po raz pierwszy Kronika trafiła w moje ręce, zeskanowałem zdjęcie, ale w zbyt małej rozdzielczości. Nie przepuściłem okazji, dysponując po raz drugi cennym zbiorem informacji i dokonałem ponownego skopiowania, ale już takiego, by po powiększeniu wychwycić więcej szczegółów zapisanych na fotografii. Wpatrując się w szczegóły doszedłem do wniosku, by napisać coś więcej o okupacyjnym Rynku. 

Przyglądając się obrazowi Rynku z czasów kiedy miastem rządził komisarz obwodowy, a zarazem burmistrz Strzelna Hermann Siemund (1941-1944) zauważyłem jakąś dziwną pustkę w przestrzeni miasta. Co prawda na wybrukowanym placu stoi kilkanaście, jeżeli nie kilkadziesiąt konnych zaprzęgów z bryczkami, o które opartych jest kilku mężczyzn, zapewne woźniców, jest grupka dzieci i trzy osoby dorosłe zmierzające do kościoła ewangelickiego, pomimo to jest dziwnie pusto. Rozwijając opis tego zdjęcia dostrzegam po zamkniętych sklepach, że jest niedziela i tymi licznymi paradnymi powózkami przyjechali do kościoła Niemcy - ewangelicy z okolicznych wiosek. Większość z tych konnych pojazdów jeszcze do niedawna służyła polskim włościanom, których stąd wysiedlono, zajmując ich siedliska. Zapewne wewnątrz świątyni, przybyły do Strzelna pastor odprawia nabożeństwo. Głosząc słowo Boże kierował je do miejscowych ewangelików i osiedleńców znad Bałtyku i Morza Czarnego.

Poza licznymi zaprzęgami w oczy rzuca się zielony skwer wygrodzony ozdobnym, pobielonym krawężnikiem oraz brak pompy, która została zlikwidowana pod koniec lat 30. Za to w trawniku widoczne jest po niej betonowe zaślepienie. Moja ciekawość sprawiła, że zacząłem porównywać prezentowane zdjęcie z kilkudziesięcioma innymi przedstawiającymi Rynek od końca XIX w. do czasów współczesnych i tak zrodziła się krótka opowieść o Zielonym Rynku z fontanną.

Strzelno z lotu ptaka - lata 30. XX w. Kamienna płyta Rynku.

Rynek strzeleński do 1941 roku nie posiadał klombów ani rabat. Cała jego powierzchnia pokryta była kamiennym brukiem, a wokół granitowymi chodnikami. Przebudowę centralnego placu miejskiego z nową aranżacją otoczenia kościoła ewangelickiego dokonali Niemcy w 1941-1942 roku, a konkretnie okupacyjny burmistrz Hermann Siemund. Pisząc list do Namiestnika Rzeszy Artura Greisera o swoich osiągnięciach wyliczył ich kilkanaście, między innymi bardzo piękny teren zielony wokół świątyni ewangelickiej. Przygotowując biogram wojennego burmistrza nie przywiązałem uwagi do tych terenów zielonych. Dopiero zdjęcie z Kroniki oświeciło mnie i zacząłem drążyć temat.

Zieloną linią zaznaczony został zasięg strefy zielonej strzeleńskiego Rynku

Jako dziecko i nastolatek „wychowałem“ się przy kościele ewangelickim i dokładnie pamiętam zieloną północną część skweru. Rozmawiałem przed laty zbierając informacje do Spacerków po Strzelnie z osobami, które przesiadały tutaj na ławeczkach. Nigdy tematu skweru nie podjąłem, aż w końcu przyszedł czas, by opisać miejsce dawno przed strzelnian zapomniane. Zatem, zacznę od początku. Prace związane z przebudową części płyty Rynku, nazwanego przez Niemców Adolf Hitler Platz, burmistrz Siemund przeprowadził około 1942 roku. Jako siłę roboczą wykorzystał jeńców angielskich przetrzymywanych do jesieni 1942 roku w obozie zorganizowanym przy ulicy Powstania Wielkopolskiego. Przebudowa  polegała na zerwaniu bruku po stronie południowej i północnej kościoła i w jego miejsce założenie strefy zielonej. Od południa był to trawnik, na którego obrzeżach posadzono krzewy róż, a w pasie przykościelnym założono rabatę obsadzoną trwałymi kwiatami. Po stronie północnej założone skwer w postaci małego parku z szutrowymi alejkami, po bokach których zamontowano ławeczki. Na osi centralnej skweru wystawiono małą, betonową fontannę. Obrzeża zewnętrzna obsadzono krzewami ozdobnymi i kilkoma drzewami.

Od 1941 roku miejsce to stało się przestrzenią zieleni i rekreacji z fontanną i ławeczkami...

Przyjeżdżający na nabożeństwa, z dalszych stron Niemcy, mogli na tym skwerze, na ławeczkach poczekać na rozpoczęcie modlitw. Już po wojnie trawnik z rabatą po stronie południowej kościoła został zlikwidowany. Skwer po stronie północnej dwukrotnie został pomniejszony o wystawione obiekty stacji benzynowej (1959), a następnie szaletu miejskiego (1966). W międzyczasie Rynek przeszedł modernizację poprzez zastąpienie bruku płytkami betonowymi i okrawężnikowanie obrysu wewnętrznego placu. Wówczas też w części zachodniej placu urządzono rabaty kwietne oraz dwa okrągłe klomby kwiatowe. Po rozbiórce kościoła ewangelickiego, w latach 1969-1970 pozostałości po skwerze oraz plac po kościele zrekultywowano, zakładając jeden duży trawnik. Wówczas też w osi centralnej Rynku pobudowano betonową fontannę z wielkim metalowym grzybkiem, z którego ściekała woda, a na obrzeżach wschodnim i południowym placu założono rabaty kwiatowe.

Przybliżenia wymaga historia związana z drugą powojenną fontanną, a także wcześniej odbywające się tutaj targi wtorkowo-piątkowe, zabawy itp. imprezy. Ale o tym napiszę później…

wtorek, 8 czerwca 2021

Dzieło przełomu stuleci. 1902 - 2022. Pomnik św. Wojciecha

W przyszłym roku będziemy obchodzili w Strzelnie 120-rocznicę odsłonięcia i poświęcenia pierwszego pomnika św. Wojciecha i nadania imieniem Świętego nazwy placowi, na którym stanął ten piękny monument. Owe przedsięwzięcie poprzedziła mobilizacja parafian do ofiarności i prowadzenia permanentnej zbiórki pieniężnej. Kto żyw sypał groszem, by dzieło Świętowojciechowe stało się przeciwwagą do wcześniej wystawionego (1898) przed kościołem ewangelickim w Rynku pomnika cesarza niemieckiego Wilhelma I.

A wracając do tamtych dni warto przywołać ten fakt. Otóż, przed 119-laty „Gazeta Toruńska“ informowała, że 11 maja 1902 roku w dniu Wniebowstąpienia Pańskiego odbyła się wspaniała uroczystość odsłonięcia pomnika, figury Świętego Wojciecha na placu publicznym, przed dziedzińcem kościelnym, naprzeciwko szkoły katolickiej. Plac ten odtąd Placem Świętego Wojciecha zowiący się, był pustym i błotnistym - obecnie po ustawieniu w środku niego figury św. Wojciecha znacznie się ozdobił a pomnik przyczynia do ozdoby miasta samego.

Była to jedna z najdonioślejszych uroczystości jaką przeżyli strzelnianie w końcówce okresu zaborów. Na świątecznie udekorowanym placu zgromadził się tłum parafian i gości, wypełniając jego powierzchnię z przyległymi ulicami. Były chorągwie i poczty sztandarowe towarzystw kościelnych oraz przedstawicielstwa wszystkich stanów i organizacji społecznych. Pienia kościelne wykonał chór, a wtórowało mu zebrane społeczeństwo. Płomienną mowę wygłosił proboszcz, nawiązując do legendarnego pobytu św. Wojciecha na wzgórzu strzeleńskim.

 

Zabiegi około wystawienia pomnika ówczesny proboszcz strzeleński ks. prałat Władysław Woliński czynił już przed 1897 rokiem. Pierwszym etapem przygotowującym otoczenie do wystawienia monumentu było pobudowanie kamienno ceglanego płotu, który trwale odgradzał zabudowania folwarczne (stojące po lewej stronie wzgórza) i dziedziniec przedkościelny od samego placu. Miało to miejsce w 1900 roku. Budowę pomnika proboszcz zainicjował w czasie 900. rocznicy śmierci Patrona Polski. Zawsze 23 kwietnia od 1897 roku do miejsca, w którym miano wystawić pomnik, po nieszporach odbywała się uroczysta procesja z chorągwiami. Kiedy tenże stanął na wysokim piaskowcowym piedestale, udawano się do jego stóp, śpiewając Bogurodzicę i pienia do św. Wojciecha. Tradycję tę kultywowano aż do 1939 roku. Wówczas to, 28 października Niemcy figurę strącili. Święty Wojciech na plac powrócił dopiero w 1997 roku. W przeddzień 1000-letniej rocznicy męczeńskiej śmierci św. Wojciecha, 22 kwietnia 1997 roku, w Strzelnie odbyła się wielka uroczystość odsłonięcia pomnika Patrona Polski. Pomnik zaprojektował Józef  Fukś z Gdańska-Oliwy, natomiast odlew wykonała Firma Art-Product Autorska Pracownia Rzeźby i Odlewania Brązu Roberta Sobocińskiego w Śremie. Odlew Świętego ma 2,60 m.

Foto.: Heliodor Ruciński


niedziela, 6 czerwca 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 142 Ulica Gimnazjalna cz. 18

To już ostatnia część opowieści o budynku Kina „Kujawianka”, a obecnie siedzibie Domu Kultury. Przypomnę, że wybudowany w 1904 roku dla niemieckich organizacji społecznych, realizujących przeróżne cele, nosił wówczas nazwę niemiecką Vereinhaus. W latach międzywojnia pełnił podobną funkcję, tym razem dla licznych polskich organizacji pozarządowych. Po wojnie zostało tutaj zorganizowane stałe kino, które nosiło nazwę „Kujawianka”. W obiekcie odbywały się: zjazdy, zebrania, akademie, wiece polityczne, przedstawienia teatralne i przeróżne występy. Sala, a właściwie jej scena były miejscem prób zespołów wokalnych, estradowych i rockowych. Odbywały się one późnymi popołudniami i wieczorami. Wówczas działało przy Domu Kultury - MGOKiR kilkanaście różnych zespołów, których historię możecie poznać z bloga „Zapiski muzyczne…” prowadzonego przez Rafała Budnego.

Ciekawostką z tamtego okresu są dreszczowce, czyli zjawiskowe doświadczenia niektórych członków grup, a także instruktorów związane z zaświatem, czyli duchami - przedziwnym zjawiskiem, którego doświadczyli instruktorzy i członkowie zespołów we wnętrzu Vereinhausu. W kinie zamieszkał duch, a wraz z nim zapanował w jego wnętrzu klimat towarzyszący filmowym horrorom. Byli pracownicy kina mówili, że i im zdarzało się być świadkiem wydarzeń z pogranicza magii.

Według jednej z relacji, którą usłyszałem z ust Piotra Lewandowskiego i Ireneusza Jackowskiego instruktorów-muzyków MGOKiR, podczas prób miał ich odwiedzać jegomość w kapeluszu. Siadał pod arkadami i wsłuchiwał się w głośno graną muzykę. Pewnego razu, ktoś ze sceny rzucił w kierunku nieznajomego pytanie:

- Jak pan tu wszedł, przecież kino jest zamknięte? I w ogóle podczas prób tu niewolno przebywać.

Po krótkiej chwili ów jegomość wstał i rozpłynął się bezszelestnie, ku przerażeniu młodych muzyków.

- Co jest grane? Gdzie jest facet? Gdzie on się podział? - dało się słyszeć bezładnie rzucane pytania.

- Co, gdzie, jaki facet? – dodał inny uczestnik próby, tyłem ustawiony do widowni.

Muzyków ogarnął dziwny strach i szybko zwinęli się z próby. Nazajutrz, po mieście poszła fama: w kinie kusi, jakiś duch w kapeluszu ukazuje się i znika.

Podczas innej próby, do grupy muzyków, podczas próby zespołu dołączył instruktor Irek. Wchodząc do kina nie zamknął za sobą, jak to zwykle czynił, drzwi głównych. Wkraczając na salę przezornie omiótł ją wzrokiem - była puściutka. Na scenie młodzi chłopcy realizowali program próby, przygotowując się do planowanego koncertu. Jeden z uczestników zwrócił się do wchodzącego Irka słowami:

- Drzwi nie zamknąłeś, przeciąg się zrobił.

- Nie, nie zamknąłem, bo zaraz wychodzę, to was zamknę - odparł Irek.

W tym samym momencie muzyk ze sceny dodał:

- A po co wpuściłeś tego faceta w kapeluszu?

W tym momencie wszyscy spojrzeli po sobie i na siedzącego w kapeluszu pod arkadami faceta. Nastąpiła chwila konsternacji i wszyscy gruchnęli ze sceny, w popłochu kierując się ku wyjściu głównemu. Pierwszy do drzwi dopadł Irek. Okazało się, że one były zamknięte. Chwycił za klamkę i zaczął szarpać, drzwi nie ustępowały. Po chwili ktoś z drugiej strony złapał za klamkę i z łatwością otworzył przepastne wrota, wchodząc do wnętrza. Wypchnęli go wypadający ze środka na chodnik muzycy.

- Co jest grane do cholery! – krzyknął do nich kolega, który chciał odwiedzić muzyków podczas próby.

- W środku jest ten duch w kapeluszu! – zaczęli przekrzykiwać się wzajemnie muzycy.

Ów kolega puknął się w czoło i wszedł do wnętrza. Po chwili wrócił i rzekł do przestraszonych kumpli:

- Jaki duch, jaki nieznajomy w kapeluszu, chyba się szaleju nażarliście, albo się czegoś nachlaliście! Tam nikogo nie ma! – dwukrotnie powtórzył ostatnie słowa.

Po chwili, muzycy nieufni słowom kumpla weszli wolno do kina, rozświetlając salę i wszystkie pomieszczenia. W środku nikogo nie było.              

Opowieść ta (nieco fabularyzowana) znalazła się nawet na łamach lokalnej prasy. Niestety mi nigdy nie udało się spotkać owego nieznajomego, choć przez 10 lat tam pracowałem. Niemniej jednak uznałem ja za godną odnotowania, gdyż, jak się okazuje wielu wówczas młodych strzelnian miało z owym duchem do czynienia…

 

Z upływem lat, przy braku środków, kino zbyt intensywnie eksploatowane zaczęło chylić się ku upadkowi. Film już nie przyciągał, tak jak dawniej. W Strzelnie znajdowała się konkurencja w postaci wypożyczalni kaset wideo. Prawie w każdym domu mieszkańcy mieli własne odtwarzacze kaset. Zaledwie kilka najnowszych filmów kasowych mogło przyciągnąć kilkaset osób. To było za mało. Kino umarło śmiercią naturalną i brakiem środków na jego unowocześnienie i remont kapitalny, którego obiekt wymagał. W końcu strażacy zamknęli nam budynek.

Pod koniec lat dziewięćdziesiątych wysupłaliśmy trochę grosza i firma z Łodzi zrobiła nam inwentaryzację projektową do remontu kina oraz koncepcję jego zagospodarowania. Tak dokumenty przeleżały kilka lat i dopiero z początkiem nowego tysiąclecia władze miejskie przystąpiły do wieloetapowego remontu obiektu. W pierwszym etapie pracami objęto całe zaplecze parterowe kina. Wygospodarowano dwie sale i zaplecze sanitarne, szybko przekazując je miejscowemu Gimnazjum, które użytkowało wnętrza do roku 2010. Po kilku latach wyremontowano salę widowiskową, a w 2013 roku zaadaptowano wielkie poddasze na cele biurowe i pracownie tematyczne, oddając obiekt we władanie MGOKiR. W 2014 roku do pomieszczeń parterowych przeniesiono Bibliotekę Miejską, po której w 2015 roku dół zajął Posterunek Policji Państwowej. Obie jednostki przeniesiono do „kina” (do dzisiaj potocznie tak nazywa się ten obiekt) na czas remontu ich siedzib.

Takie postępowanie władz sprawiło że w tych dwóch latach kultura została zepchnięta na tor boczny. W 2016 roku obiekt chwilowo ożył stając się Domem Kultury z prawdziwego zdarzenia. Aż tu nagle w niedzielę 27 listopada 2016 roku, krótko po godzinie 13:00, gdy wracaliśmy z południowej mszy św. dało się słyszeć w Strzelnie ryk syren - właśnie wchodziliśmy z małżonką do klatki schodowej. Po ok. półgodzinie zadzwonił telefon, to wnuk Dawid informował nas o pożarze „Kina“ - Domu Kultury, czyli siedziby Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury i Rekreacji w Strzelnie. Wybiegłem na balkon. Widok przerażający, paliło się całe poddasze skrzydła południowego budynku, czyli ta część piętrowa - mieszkalna. 

Dawid już tam był i relacjonował, że pali się cały dach od ul. Powstania Wielkopolskiego, że dachówki strzelają, sypiąc się odłamkami na kilka metrów od budynku. Jego relacja pokrywała się z makabrycznym widokiem - języki ognia wyskakiwały oknami poddasza, szczelinami po skruszonych temperaturą dachówkach. Dym kotłował się niemiłosiernie, a on krzyczy przez telefon, że chyba niedługo runie wieżyczka narożnikowa, którą jęzory czerwonego ognia pożerają w strasznym tempie. Zjechały z wyciem syren wozy strażackie i strażacy próbują odciąć ścianą wody płomienie pełzające po dachu części parterowej skrzydła wschodniego (od ul. Gimnazjalnej), od ściany ogniowej oddzielającej część publiczną MGOKiR od płonącej części mieszkalnej. Udało się ogień przygasza, walą się kłęby dymu, przeganiane przez wiatr odkrywają obraz pogorzeliska. Na dachu części piętrowej nie ma już dachówek, sterczą jedynie krokwie więźby dachowej. Widok bardzo smutny, jeden z najpiękniejszych budynków naszego miasta o mały włos uległ by unicestwieniu.

Serce mi wówczas bardzo waliło, myśli obiegały pytania z licznymi: dlaczego? dlaczego? dlaczego? Wiele lat byłem związany z tym budynkiem. Moje zabiegi przyczyniły się do rozpoczęcia jego remontu. W końcu, po blisko 15 latach udało się, budynek miał służyć strzeleńskiej kulturze. Żal serce ściskał, współczucia wylewają się pod adresem mieszkańców, których żywioł dopadł, ale i pod adresem władz, które zbyt często podobne sytuacje przeżywają. W ostatnich latach część północną miasta pięciokrotnie trawił żywioł. Pod koniec roku przerzucił się na część południową śródmieścia i zaczął od najpiękniejszego budynku, ponad 110 letniego Verejeinhausu, czyli byłego domu stowarzyszeń, a obecnie siedziby MGOKiR. Można powiedzieć, że ogniu i wodzie uległa była część restauracyjno-hotelowa, a wówczas część mieszkalna. Jak wynika z komunikatu ucierpiało 5 rodzin, które w tej części mieszkały - stracono dobytek...

Po zabezpieczeniu strawionej części dachowej i ponad rocznym przygotowaniu do remontu, w 2018 roku położono nową konstrukcję dachu z zachowaniem jego pierwotnego wyglądu i pokryto całość dachówką ceramiczną. Od tego czasu cała część południowa, za wyjątkiem jednego mieszkania, które znajduje się w rękach prywatnych, obiekt czeka za ukończeniem remontu wnętrz pomieszkalnych. Od pożaru niebawem minie pięć lat… Ale przez cały ten czas Dom Kultury w swoich pomieszczeniach działał i działa. Z początkiem 2019 roku nastąpiła zmiana na stanowisku dyrektora. Po wieloletnim dyrektorze Andrzeju Belińskim, od 1 stycznia nowym szefem został młody, ambitny i pełen pomysłów Paweł Gębala. Burmistrza Dariusz Chudzińskiński powołał go na to stanowisko na zasadzie przeniesienia z innej jednostki, tj. z Mogileńskiego Domu Kultury.

Zaczęło się dziać, kultura eksplodowała. Największą imprezą 2019 roku były obchody 100-lecia Powstania Wielkopolskiego i wyzwolenia Strzelna z jarzma niewoli pruskiej. Na siedzibie Domu Kultury 2 stycznia została uroczyście odsłonięta tablica poświęcona bohaterom tamtych wydarzeń: Wacławowi Wieczorkiewiczowi i Józefowi Hanaszowi. Po drodze było wiele imprez i wydarzeń, które zamykał plenerowy, grudniowy Wielki Jarmark Bożonarodzeniowy - niezwykle udana impreza kulturalno-rekreacyjna. Niestety, w 2020 roku wybuchła pandemia koronawirusa, co ograniczyło realizację pięknych planów kulturalnych, wiele imprez zostało odwołanych...

Foto.: Heliodor Ruciński

Koniec

piątek, 4 czerwca 2021

Procesja Bożego Ciała w Strzelnie

Piękna, słoneczna i ciepła pogoda sprawiła, że tłumnie w procesji przeszliśmy Placem Świętego Wojciecha, ul. Kościelną i Rynkiem, by uczcić Jezusa Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Boże Ciało to przede wszystkim umacnianie wiary przez jej pokazywanie, co dla zmysłów niepojęte, niech dopełni wiara w nas. Ta wczorajsza procesja była naszym publicznym wyznaniem wiary i miłości, którą kierujemy ku Bogu Ojcu i Jego Synowi Jezusowi Chrystusowi.

Wystawione w Rynku ołtarze, do których kolejno podchodziliśmy to związek z czterema Ewangeliami, czytanymi w chronologicznym porządku ich powstawania. Przy pierwszym ołtarzu słyszymy: Gdzie chcesz, żebyśmy Ci przygotowali Paschę do spożycia? Te słowa prowokują nas do pytania o własne przygotowanie do niedzielnej Eucharystii. Przy drugim do uszów naszych dochodzą słowa: Jedli do sytości. To symboliczne nakarmienie przypomina zasadę, że dobro, jakkolwiek by go nie rozumieć da się pomnożyć tylko przez podzielenie. Przy trzecim słyszymy kolejne pytania: czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiała z nami w drodze? A także stwierdzenie: jak Go poznali przy łamaniu chleba - Żeby Go poznać przy łamaniu chleba, najpierw musi zapałać serce… Przy czwartym ołtarzu wybrzmiewają słowa deklaracji: przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Jakże logiczny jest związek fragmentów tych czterech Ewangelii. Aby mogła zaistnieć taka jedność, o której mówi Pan Jezus, to najpierw musi być przygotowanie, potem trzeba podzielić, żeby pomnożyć, a na końcu trzeba zapałać, żeby rozpoznać.

Procesja okiem Heliodora