poniedziałek, 22 lutego 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 122 Ulica Inowrocławska - cz. 18

Piękna pogoda nastraja do spacerów, jednakże roztopy nie pozwalają nam zajrzeć do parków, bo tam mokro. Zatem, pozostaje miasto i nadal zatłoczone ulice. Gdyby była obwodnica moglibyśmy pochodzić nawet jezdnią. Potrwa to jeszcze kilka, być może kilkanaście lat, dlatego nie czekając ruszamy i to najbardziej zatłoczoną - Inowrocławską. Podczas dzisiejszego spacerku, idąc ku Rynkowi poznamy dzieje dwóch domostw, w tym jednego, które niestety już nie istnieje. Zacznijmy od domu nr 12, który dawniej, jeszcze przed wprowadzeniem obecnie obowiązującego porządku nosił numer 88. Sięgnijmy po stary, pochodzący z 1898 roku opis opatrzony tytułem Ulica Pocztowa. Z niego dowiadujemy się, że przed 200-laty posesja należała do szewca Wawrzyńca Jarłowskiego. Do Strzelna przybył on z Gniezna w 1817 roku wraz ze swoją nowo poślubioną małżonką Katarzyną Tykocińską. W domu, który tutaj wystawili mieszkały jeszcze ich dwa pokolenia. Około 1870 roku nieruchomość nabył przybyły do miasta właściciel firmy budowlanej Jan Kriewald, Niemiec wyznania ewangelickiego. W 1883 roku wymieniony został jako budowniczy stawiający nową owczarnię na folwarku w Maszenicach należącym do majątku Głębokie pod Kruszwicą. W grudniu 1886 roku został on wybrany do Sejmiku nowo powstałego powiatu strzelińskiego i z jego ramienia został członkiem komisji ds. taksowania padłych na zarazę zwierząt oraz zabitych na rozkaz policji.

Po Kriewaldzie właścicielem posesji został Maks Wiedemayer, który prowadził tutaj gościniec. Wymieniony został w 1903 roku jako restaurator. Po nim nieruchomość nabył Niemiec Bernard Schufheiss, który prowadził tutaj tak jak poprzednik restaurację i kolonialkę. W 1927 roku po sprzedaży młyna Jaśkowiakowi całość nabył w drodze kupna od Niemca Józef Ogiński. On także był kontynuatorem tej samej działalności gospodarczej. Po nim działalność przejął syn Jan, który był członkiem strzeleńskiego Koła Związku Hallerczyków i sekretarzem Towarzystwa Hodowców Gołębi Pocztowych. Oba stowarzyszenia odbywały w salce restauracyjnej Ogińskich swoje zebrania. Nadto był sekretarzem Koła Chrześcijańskiej Demokracji. Józef miał jeszcze synów: Władysława, który prowadził sklep galanteryjny przy ul. św. Ducha oraz Bronisława członka Koła Związku Hallerczyków.

Stosunkowo późno Józef uregulował ostateczne scedowanie praw własności swojej sprzedanej Jaśkowiakowi firmy „Młyn Parowy J. Ogiński w Strzelnie“. Dopiero 16 lutego 1929 roku doprowadził do zmiany zapisów w rejestrze handlowym prowadzonym przez miejscowy Sąd Grodzki, z których wynikało, iż Bronisław Ogiński jako właściciel do 1/4 części tej firmy, sprzedał swoją część Józefowi Ogińskiemu kontraktem notarialnym z dnia 26 maja 1925 roku, a zatem Józef Ogiński jest jedynym właścicielem. W latach 30. minionego stulecia Ogińscy sprzedali dom Wziętkom. W latach powojennych w lokalu po kolonialce działalność usługową prowadziła PSS „Społem“. Tutaj znajdował się punkt szklarski. Już w latach przemian gospodarczych po szklarzu otworzył swój pierwszy sklep spożywczy Tadeusz Skonieczny z Łąkiego. Po pewnej przerwie placówka powróciła w to miejsce i funkcjonuje pod szyldem sklepu ogólnospożywczego.

Przechodząc dalej zatrzymujemy się przed wyrwą w zabudowie pierzei - pustą parcelą. Niegdyś oznaczone to miejsce było numerem policyjnym 89, a współcześnie numerem porządkowym 10. Wystające z ziemi  końcówki łączy gazu i energii elektrycznej oraz resztki murów dawnej zabudowy, spełniających rolę opłotowania zdają się mówić, że stał tu jeszcze do niedawna dom… Ta wolna przestrzeń odsłania przed nami obraz sąsiednich zabudowań podwórzowych oraz głębię sięgającą końcówki ulicy Magazynowej, z ostatnim w mieście kominem przemysłowym stojącym przy byłej rzeźni miejskiej. Najstarsze zapiski wskazują, że przed 200-laty stał już tutaj dom należący do rodziny Usorowskich - jednej z najstarszych w mieście. Co ciekawe, to poznajemy tę rodzinę w tragicznych dla niej okolicznościach. Otóż działo się to 19 marca 1698 roku, co odnotowano w Kruszwickich grodzkich relacjach, pożar strawił dobytek czterech mieszczan, w tym Usorowskiego. O tym pożarze pisałem przy okazji ul. Świętego Ducha 21, gdyż tam mieszkał w 1800 roku kolejny Usorowski, jak również trzeci przedstawiciel tej rodziny pod numerem 11 tej samej ulicy.

Gdyby ów z 1698 roku pożar dotyczył domostwa dziś omawianego, moglibyśmy powiedzieć, iż 300 lat temu historia tego domu od pożaru się zaczęła i współcześnie w 2011 roku pożarem się zakończyła. Ale zanim do tego tragicznego finału doszło, miejsce to kilka razy przechodziło przemiany. W 1800 roku Usorowski prowadził w tym miejscu szynk, czyli karczmę, która z racji swego położenia zapewne służyła podróżnym przybywającym do miasta. Interes rodzinny mogły prowadzić tutaj co najmniej cztery pokolenia Usorowskich. Około lat 70. XIX w. interes przejął po nich Żyd Schwalbe, kontynuując tzw. wyszynk. Z kolei w latach 90. starą karczmę odkupił od Schwalbego sąsiad, budowniczy Jan Kriewald i po rozebraniu starych zabudowań wystawił w ich miejsce okazały piętrowy dom, który miał być dla niego formą lokaty kapitału na chudsze lata.

Budynek został wystawiony w stylu eklektycznym pod koniec XIX w. i był typową jednopiętrową, podpiwniczoną, sześcioosiową kamienicą, nakrytą dwuspadowym dachem papowym, ze strychem użytkowym, o niezwykle bogato zdobiony frontonie, szczególnie w pasie okiennym pierwszego piętra. Na trzeciej osi od północy znajdowało się wejście główne do kamienicy. Posiadała ona jedno duże i jak na owe czasy luksusowe mieszkanie na pierwszym piętrze oraz cztery mieszkania na parterze. Część mieszkalna parteru pełniła funkcję gabinetowo-kancelaryjną. Parter zdobiły silne boniowania międzyokienne, solidne, murowane parapety oraz wnęki podokienne wypełnione girlandami. Podobnie przedstawiał się pas podokienny pierwszego piętra, z bogato zdobionymi otworami okiennymi, które wieńczyły dwa rodzaje pięknych, murowanych, kształtem naprzemiennych frontonów - surbaissé i sans retoure. Kondygnacje rozdzielał gładki fryz, a nad nim murowany gzyms. Górę zamykał kolejny fryz ze ślepymi płycinami okienkowymi oraz wielki drewniany, zdobny gzyms okapowy wsparty na równie zdobnych stiukowych wspornikach. W latach 60. minionego stulecia, boniowania parteru wyrównano tynkiem, zacierając urok tego rodzaju zdobienia.

Z początkiem XX w. przybył do Strzelna adwokat i notariusz dr Paul Eugen Bändel. Był on osobą samotną i zakupił od budowniczego Kriewalda nową, okazałą, a do tego elegancką kamienicę. Jak wynika ze spisu ludności miasta Strzelna w 1910 roku zamieszkiwał w niej sam. Znajdując się w grupie bogatych mieszczan wcześniej, bo w 1909 roku został wybrany na członka magistratu Strzeleńskiego. Funkcję tę sprawował 6 lat i po upływie kadencji, 16 marca 1915 roku ponownie został wybór na tę samą funkcję i ten sam sześcioletni okres. 22 kwietnia adwokat, notariusz dr Bändel został uroczyście wprowadzony do swojego biura magistrackiego. Funkcję tę sprawował do 1919 r. W międzyczasie był on jednym z członków grupy Niemców reprezentujących ugodowy stosunek do Polaków. Na jej czele stał dziedzic Markowic Claus von Heydebreck. To on w 1911 roku w specjalnym oświadczeniu wystąpił przeciwko strzeleńskiemu kierownictwu sławetnego Towarzystwa Hakata (HKT). Dr Bändel osobiście docierał do przedstawicieli narodowości niemieckiej w powiecie mogileńskim, zbierając podpisy pod protestacyjnym oświadczeniem dziedzica Markowic. W 1920 roku - już w spolszczonej formie imion - dr Paweł Eugeniusz Bändel zamieszkiwał w Bydgoszczy przy Nowym Rynku 11, gdzie był notariuszem Sądu Apelacyjnego w Poznaniu.   

 

W okresie międzywojennym mieszkał tutaj do 1929 r. lekarz dr Czesław Bydałek, który stąd przeniósł się do Inowrocławia.  Jak wieść miejska niesie, przed II wojną światową, w domu tym mieściło się ustronne miejsce szyldowane przysłowiową czerwoną latarnią. Jednym słowem burdel, lub, jak kto woli agencja towarzyska, o której usługach szeptali, przy kufelku miejscowego piwa, niespełnieni w małżeństwie mężczyźni. Ale i trzeba powiedzieć, że w okolicy, jak i samym Strzelnie, sporo mieszkało okrzepłych w stanie wolnym kawalerów, którym nie pilno było myśleć o zamążpójściu. I to generalnie oni zdobywali tutaj pierwsze szczeble wtajemniczenia w sztuce uprawiania poletka rozkoszy. Ile w tym prawdy? Dzisiaj nie sposób ustalić…

Od około 20 lat kamienica zaczęła popadać w ruinę. Jej oficjalny administrator i współwłaściciel Paweł Wiśniewski z niewiadomych przyczyn - zapewne z braku środków - przestał o nią dbać. Wszyscy lokatorzy się wyprowadzili, pozostał tylko on sam. Z roku na rok było coraz gorzej i nagle 25 lipca 2011 r. o godz. 5:30 strzelnian wybudziły wyjące syreny. Gro zaspanych, spod kołdry słyszało sygnały alarmowe pędzących w oddali samochodów. Pierwsza myśl – wypadek i u wielu tak pozostało, aż do spotkania sąsiadów, po wyjściu z domów do pracy, na ranne zakupy i na poranną modlitwę do kościoła. Szczęście w nieszczęściu w wyniku pożaru nikt na zdrowiu i życiu nie ucierpiał. Była początkowo taka obawa, nawet została sprowadzona kamera termowizyjna, jednakże okazało się, że właściciela tej kamienicy w czasie pożaru nie przebywał na miejscu. Co ciekawe kamienica przeznaczona była do rozbiórki, na co były podjęte przez właściwe organy stosowne decyzje. Jedynie odwołanie się właściciela opóźniało wykonanie tego, co niechybnie tę kamieniczkę czekało. Problem poniekąd rozwiązał pożar, choć słów tych - zasłyszanych od gapiów - bym nie powiedział. W sprawnej akcji gaśniczej udział brało kilka jednostek ratunkowo-gaśniczych. Oczywiście pierwsi zjawili się nasi druhowie od św. Floriana, których wspierali i dowodzenie akcją przejęli zawodowcy z PSP z Mogilna i Inowrocławia. Nadto na pomoc przybyły zastępy z Gębic o Ostrowa. Nie pierwsze i ostatnie to zdarzenie, które wspomagają druhowie z sąsiednich PSP i OSP. Ale najczarniejsza robota przypadła naszej braci strażackiej - zabezpieczyć pogorzelisko i udrożnić komunikację miejską. Tego dnia po pracy i ja w tym miejscu byłem i rzewną łezkę nad znikającym świadkiem historii miasta uroniłem.

Tej kamienicy media poświeciły kilkanaście artykułów, a to w związku z zagrożeniem jaki jej stan techniczny niósł dla przechodniów i przejeżdżających samochodów. Na portalach internetowych trwała nieustanna i zażarta dyskusja. Wieszano wszystko, co najgorsze na ówczesnej władzy i dopiero po zmianach ostatecznie problem rozwiązał nowy burmistrz Strzelna Dariusz Chudziński. W sierpnia 2019 roku kamienicę rozebrano… 

Foto.: Heliodor Ruciński


środa, 17 lutego 2021

Okupacyjny burmistrz Strzelna Hermann Siemund (1941-1944)

Żołnierze Wehrmachtu przed wyjazdem z Mogilna do Strzelna

Po okrutnym i bezwzględnym burmistrzu z pierwszych lat okupacji Willym Schmiedeskampie (1939-1941) - który z urzędu został usunięty nie za okrutne postępowanie wobec rdzennych mieszkańców miasta, a za nadużycia finansowe, wakujące miejsce objął Hermann Siemund. I on okazał się wojennym ciemiężcą i panem życia i śmierci. Do tego stopnia był rozpasanym i bezwzględnym paniskiem, nawet wobec swoich ziomków, że ci zalewali skargami władze zwierzchnie, pisząc nawet do samego Gauleitera Artura Greisera w Poznaniu.

Przypadek sprawił, że podczas kwerendy w Archiwum Państwowym w Poznaniu trafiłem na teczkę opisaną Schmiedeskamp und Siegmund - komisarze obwodowi 1939-1944. Teczka ta znajduje się w zespole: Namiestnik Rzeszy w Okręgu Kraju Warty - Poznań. Już po przerzuceniu kilkunastu stron zauważyłem, że nazwisko Siegmund nie odpowiada temu z wnętrza, gdyż wszędzie pisane jest 'Siemund' - bez litery "g". Stwierdziłem jednak, że jest to drobnostka wynikła z błędnego opisania teczki. Kiedy przystąpiłem do tłumaczenia tekstów niemieckojęzycznych włosy zaczęły mi się jeżyć - toć to szuja nie lepsza od poprzednika, cwaniak przypisujący sobie zasługi mu nienależne. A kiedy wgryzłem się w jego ankietę personalną, przestałem się dziwić - hitlerowiec wyhodowany na ideologii zapisanej w Mein kampf. Zresztą poznajcie go sami…

W dniu 2 maja 1941 roku starosta mogileński wręczył Hermannowi Siemundowi zaświadczenie o mianowaniu go komisarycznym burmistrzem miasta Strzelna. Przy tej okazji starosta zapewnił Siemunda, że stałe zatrudnienie nastąpi najpóźniej w ciągu 6 miesięcy. Prawdopodobnie okoliczności spowodowane wojną opóźniły formalności i dopiero 1 kwietnia 1943 roku otrzymał on taką nominację na okres dwunastoletni, do 1 czerwca 1955 r. Nowy burmistrz Strzelna sprowadził się wraz z rodziną do miasta i zamieszkał przy Von Colersstrasse 8 - czyli przy ul. Kolejowej nr 8, w wilii sióstr Fredyk.   

Partyjna zgoda na ustanowienie Siemunda burmistrzem etatowym okupowanego miasta Strzelna - ze zbiorów Archiwum Państwowego w Poznaniu

 Hermann Siemund urodził się 26 października 1902 r. w miejscowości Bahn (Banie w powiecie gryfińskim) na Pomorzu jako syn ewangelików Fritza i Minny z domu Meissner.

Po ukończeniu szkoły powszechnej od 1 kwietnia 1917 roku jako praktykant pracował w administracji miasta Bahn. W międzyczasie ukończył gimnazjum, a później przez cztery semestry studiował na akademiach administracyjnych w Lipsku i Halle. Brał również udział w specjalnym kursie z zarządzania przez skarbników miejskich finansami w gminach, prowadzonym przez dra Koehlera w Lipsku. Pierwszy egzamin administracyjny zdał w dniu 25 września 1929 roku w Aschersleben z wynikiem dobrym, a drugi 26 września 1933 roku z oceną ogólnie dobrą. W 1938 roku został mianowany inspektorem miejskim w pięciotysięcznym Mehlsack - Pieniężno na Warmii. Od 8 grudnia 1939 roku do 30 kwietnia 1941 roku był dyrektorem urzędu w starostwie powiatowym w Zichenau - Ciechanowie. Stamtąd przybył do Strzelna jako burmistrz komisaryczne, a później jako burmistrz etatowy.

Dość barwnie przedstawiała się jego działalność polityczna, którą zaczął w latach 1923-1924 jako członek młodzieżówki Jungstahlhelm, organizacji wzorującej się na germańskich zakonach rycerskich. W tym czasie zaczął sondować przystąpienie do partii politycznych. Już od końca 1929 roku zaczął sympatyzować szeregom NSDAP, choć oficjalnie do partii tej został przyjęty dopiero 1 maja 1937 roku. Jednocześnie zaczął podejmować różne formy działań politycznych: w Wustrack, na terenie powiatu Mecklenburga-Strelitz, a następnie w Belgern-Elbe. Wbrew woli swojego ówczesnego przełożonego uczestniczył w spotkaniach organizowanych przez NSDAP, brał udział w dyskusjach, wiecach, zamieszkach i prowokacyjnych burdach, a nocami rozwieszał nazistowskie plakaty itp. Od 5 września 1933 roku do 1 grudnia 1938 roku był członkiem SA - Oddziału Szturmowego NSDAP. W tym czasie przeszedł wiele kursów - szkoleń jako SA-Mann, z których wyniósł późniejszy swój charakter i bezwzględną postawę w stosunku do Polaków, a nawet i swoich pobratymców. W dziedzinie sportowej w swojej karierze zdobył zaledwie brązową odznakę sportową SA. Jakby tej działalności było mało, 1 stycznia 1935 roku wstąpił do DAF - Niemieckiego Frontu Pracy oraz do NSV - Narodowosocjalistycznej Opieki Społecznej. Zaś od 1 grudnia 1938 roku został członkiem RDB - Związku Urzędników Niemieckich. Oczywiście, wszystkie te organizacje były satelitami NSDAP. Ostatnią organizacją, której szeregi zasilił 1 października 1940 roku była paramilitarna NSFK - Narodowosocjalistyczny Korpus Lotniczy. 

30 października 1936 r. zawarł związek małżeński z osiemnastoletnią Elsbeth Golze (ur. 13 marca 1918 r.). Początkowo żył w związku z siedemnastoletnią wówczas Elsbeth, która urodziła mu na osiem miesięcy przed ślubem pierwsze dziecko. Małżonkowie mieli siedmioro dzieci (Hrmanna, Armina, Sieglinde, Waltera, Manfreda, (NN?) i (NN? - ur. 26 września 1943 r. w Strzelnie)). Żona, jak przystało rasowej Niemce, należała do NSF - organizacji kobiecej afiliowanej przy NSDAP oraz Deutschs Frauenwerk - Niemieckiej Organizacji Kobiecej.

Opisanie "zasług" dla miasta Strzelna, w liście Siemunda do władz zwierzchnich - ze zbiorów Archiwum Państwowego w Poznaniu 

 Okupacyjnym władzom zwierzchnim początkowo wydawało się, że Strzelno otrzymało energicznego i pracowitego burmistrza, który oprócz dobrych wyników (?), rozwinął również osobistą inicjatywę. W odpowiedzi na postawione mu przez Niemców strzeleńskich zarzuty tak opisał Namiestnikowi Rzeszy Artura Greisera o swoich osiągnięciach (?):

Co zrobiłem dla Strzelna? - Kino, liceum [na wyrost, chyba chodziło o szkołę gospodarstwa wiejskiego dla dziewcząt - MP], nowoczesny budynek szkoły podstawowej [zbudowany w latach 1938-1939 przez władze polskie - MP], salę gimnastyczną, dobrze wyposażone miejsca spotkań [kasyno oficerskie w Rynku pod nr 19, gdzie obecnie znajdują się pomieszczenia biblioteczne i byłego sklepu elektrycznego - MP], chłodnię w rzeźni, 5 pieców retortowych w gazowni, bardzo piękne tereny zielone, remont cegielni, kilka ulic utwardzono - poprawiając ich stan i świeżo kładąc bruk, ratusz dobrze wyposażyłem i umeblowałem [zapewne meblami zgrabionymi Polakom - MP] oraz wiele innych. Pomagałem wszystkim mieszkańcom jak tylko mogłem. Organizowałem też działalność charytatywną, to dzięki mojemu zaangażowaniu Strzelno często zajmował pierwsze miejsce w zbiorach pieniędzy. Często były to kwoty 1000 - 2000 RM. Cieszę się zaufaniem obywateli i moja władza nigdy nie była dla nich zagrożeniem. Często byłem przedstawiany w gazetach z moimi osiągnięciami…

 

Jednakże sprawa wyglądał zgoła odmiennie, o czym dowiadujemy się z oficjalnych donosów pisanych do starosty mogileńskiego i wyższych urzędników. Wystawiając jedną z opinii Siemundowi, SS sturmbannführer Rolf-Heinz Höppner, szef SD w Poznaniu tak pisał o nim do Gaulaitera Artura Greisera:

(…) Wkrótce jednak pojawiły się poważne braki, szczególnie w zakresie przywództwa i siły charakteru. Siemund zaczął pełnić funkcję nieograniczonego władcy w Strzelnie. Relacje między nim a ludnością pogarszały się coraz bardziej i ostatecznie stały się nie do zniesienia. Na przykład uderzył 60-letniego kalekę wojenną na ulicy w obecności Polki i włamał się do mieszkania wdowy wojennej pod jej nieobecność. Zabronił korzystać Niemcowi z mieszkania sublokatorskiego, mimo że miał on zgodę na pokój od właścicielki - wdowy. W innym przypadku zrugał przywódcę RAD (Służba Pracy Rzeszy) i szefa policji, że ci przeciwstawili się jego woli w sprawie rozlokowania niemieckiego transportu schwartzmeerów - Niemców znad Morza Czarnego.

Niemcy czarnomorscy denerwują się z powodu złego ich traktowania przez Siemunda. Jeden z nich donosił, że naszedł go w nocy burmistrza: - „Nigdy w życiu nie wrzeszczano na mnie w ten sposób, nawet wśród bolszewików”. Wśród ludności panuje wielka gorycz z powodu despotycznego zachowania Siemunda i należałoby się zastanawiać, dlaczego dotychczas pozwala się mu na takie zachowanie. Ale nie tylko zwykli Niemcy w Strzelnie są oburzeni zachowaniem Siemunda, także osobistości wyższej rangi wątpią w jego przywództwo i złe cechy charakteru. Nie radzi on sobie również z podległymi mu pracownikami i doprowadza do ciągłych zmian kadrowych. Na przykład pracownicy biura burmistrza nieustannie przychodzą do komisarza obwodowego Strzelna-Gminy z prośbą o objęcie ich opieką. Jako powód podają, że nie mogli dłużej znieść złego traktowania ich przez przełożonego. To są dobre i niezawodne siły. Inwalida wojenny powiedział między innymi lokalnemu przywódcy DAF (Niemiecki Front Pracy): - „nie zniosę tego dłużej Siemunda, wciąż wariuję“. Jeden z podległych pracowników burmistrza skarży się, że ten od 2 lat nazywał go „świnią”. Nie wytrzymał dłużej i pozwał burmistrza przed sąd. Siegmund musiał podwładnego przeprosić w sądzie.

Oprócz takiego traktowania Niemców, Siemund zapewnia sobie również korzyści płynące z gospodarki wojennej Rzeszy, co wywołuje wśród ludności oburzenie i pogardę wobec niego. Na przykład, po wprowadzeniu reglamentacji próbował zdobyć cukier i mąkę od kupca Müllera ze Strzelna. Kiedy ten odmówił, tłumacząc, że towar jest reglamentowany i podlega rozliczeniu, Siemund kilkakrotnie nasyłał policję handlową w celu sprawdzenia firmy. Taka kontrola była przeprowadzana nawet 5-6 razy dziennie, co było powszechnie przyjęte jako nękanie. Pomijając fakt, że nie ma zwyczaju sprawdzania firmy od 5 do 6 razy dziennie, wyniki kontroli nigdy nie wykazały jakichkolwiek nadużyć ze strony kupca.

Inny przypadek: jesienią 1943 roku Siemund miał dostarczyć 500 kwintali ziemniaków ze swoich pól uprawnych. Z tych 500 kwintali dostarczył około 36 cetnarów. Podczas niedawnego lustrowania gospodarstwa przez powiatowego inspektora rolnego stwierdzono, że w piwnicy Siemunda przechowuje się 80-100 cetnarów ziemniaków. Były one zgniłe i niezdatne do spożycia przez ludzi. Sposób, w jaki Siemund pozwolił się bronić, wywołał wielką gorycz wśród ludności.

Kiedy w październiku 1943 roku otrzymał informację o czekającym go przeniesieniu, jakby nigdy nic wyprawił tryumfalny festyn dla mieszkańców Strzelna. Tym zachowaniem chciał przeciwstawić się plotkom, które mówiły, że nie będzie już dłużej pełnił funkcji burmistrza Strzelna. A kiedy w maju 1944 roku zapadła decyzja o bezwzględnym jego przeniesieniu zachowywał się w taki sposób, że ludność określała go tylko jako próżniaka. Napisał list do Wehrmeldeamt [Biuro Rejestracji Obrony - odpowiednika Wojskowej Komendy Uzupełnień - MP] w Gnieźnie, w którym stwierdził, że wszelkie zarzuty kierowane pod jego adresem są nieprawdziwe.

Myślę, że przeniesienie Siemunda jest konieczny - napisał na końcu SS sturmbannführer Rolf-Heinz Höppner.

Rynek w Strzelnie w latach okupacji - zaprzęgi konne wokół kościoła ewangelickiego w jedną z niedziel okupacyjnych. Widoczny trawnik został założony ok. 1943 r.

 Siemund na wytoczone mu zarzuty próbował się tłumaczyć, pisząc między innymi, że służył pożytecznie i lojalnie przez trzy lata i miesiąc jako burmistrz miasta Strzelno. Jest gotowy odeprzeć wszystkie stawiane mu zarzuty i zasługuje na wysłuchanie jako głowa ośmioosobowej rodziny. Twierdził, że od samego początku, gdy objął fotel burmistrza nie pasowałem 3 lub 4 osobom, w tym ORR Schmidtowi. Ten spotykając się z burmistrzem, ponoć zawsze traktował go chłodno i odpychająco. Kilka tygodni po powołaniu Siemunda miał powiedzieć, że ten wybór to nie jego wola, ale niestety nie może nic zrobić wbrew decyzji Gauleitera. ORR Schmidt miał otwarcie twierdzić i rozgłaszać, że udowodni, iż  Siemund nie nadaję się na burmistrza, co udowodni i formalnie kierował pod jego adresem groźby.

Jednak władze zwierzchnie wsparte stanowiskiem władz partyjnych NSDAP nie dały wiary tłumaczeniom i odwołały go z dniem 31 maja 1944 r. ze stanowiska burmistrza Strzelna. Siemundowi zaproponowano stanowisko Amtskomissarza w Kowalach Pańskich wiosce gminnej w powiecie tureckim.

Z tą wiadomością kończy się nasza wiedza o drugim wojennym burmistrzu Strzelna. Niestety, nic więcej nie udało mi się ustalić o dalszych losach Siemunda i jego rodziny.

 

niedziela, 14 lutego 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 120 Ulica Inowrocławska - cz. 16

Idąc dalej ku Rynkowi mijamy dom i warsztat samochodowy wspominanego już strzelnianina Stanisława Dobrzyńskiego, który wcześniej mieszkał vis a vis pod numerem 25. Dawniej tuż przed młynem rozciągał się duży ogród. W XIX w. cały ten teren należał do żydowskiej rodziny Markowitzów, Markusa, a następnie jego syna Isidora - radnego miejskiego w latach 1889-1891. W księdze adresowej z 1895 roku Isidor wymieniony jest jako kupiec zajmujący się handlem surowcami służącymi do wszelkiej produkcji. Senior rodu Markus ok. 1849 r. poślubił Paulinę Deutschmann. Małżonkowie mieli dwóch synów, Isidora (ur. 1850) i Maxa (ur. 1853). Isidor jako najstarszy pozostał przy rodzicach i w 1882 roku poślubił w Gnieźnie o sześć lat młodszą Guste Lewin. Do nich należały dwa domostwa oznaczone numerami 172A i 172B i są to współczesne domy 16 i 18. Po Markowitzach, którzy opuścili Strzelno obie posesje i ogród nabyła okazjonalnie rodzina Glanców z Wójcina - Antoni i Marianna.

W latach międzywojennych był tutaj jeden z większych ogrodów w mieście, a do tego znajdowała się w nim duża pasieka, którą prowadził pan Antoni Glanc. W czasie wojny w domu u Glanców, pod bacznym okiem Marianny i jej córki Stelli przechowywane były, z narażeniem życia, sprzęty i szaty liturgiczne z miejscowego kościoła parafialnego. Informacja ta za sprawą tegoż artykułu po raz pierwszy ujrzała światło dzienne. Stało się to za pośrednictwem Heliodora Rucińskiego, który dostarczył mi opracowanie napisane w 1987 r. przez dha Bernarda Adamczaka, dowódcę miejscowego zgrupowania Szarych Szeregów z okazji 90. rocznicy pobytu w Strzelnie sióstr elżbietanek. Dla mnie, młodego chłopca, który często biegał do cioci Ani na Młyn ogród ten był wręcz baśniowy, a do tego jakiś tajemniczy. Poza drzewami owocowymi, były w nim warzywa, winogrono i mnóstwo kwiatów, które właścicielka, pani Stelle całymi naręczami nosiła do kościoła i dekorowała nimi ołtarze. Szczególnie utkwiły w mej pamięci bijony, czyli piwonie królewskie - kwiaty o upojnym zapachu, lilie św. Antoniego i gladiole, zwane mieczykami.

Wiata przystanku autobusowego przy ogrodzie Glanców - ul. Inowrocławska pomiędzy numerami 18 i 20

Od wiosny do lata po ogrodzie nieustannie kręciła się pani Stella. Była w ciągłym ruchu i często zagadywał przez płot z ciocią Anią. Ogród posiadał dwa charakterystyczne elementy - drewnianą altanę stojącą na jego środku i w tej samej lokalizacji drewniany płot, za którym znajdowały się wspomniane już ule. Nieustannie doglądała je właścicielka ubrana w długi, zapinany fartuch i kapelusz z drobną siatką, chroniącą jej głowę przed podenerwowanymi pszczołami. W 1963 roku minionego stulecia dom z wydzieloną niewielką enklawą podwórzowo-ogrodową nabyli od pań Franciszki i Jadwigi Glanc państwo Łucja i Mieczysław Jaroszewscy, o których pisałem przy okazji ul. Świętego Ducha 4.

Sam ogród pozostał w rękach pani Stelli, która przez kolejne lata dobrą ręką sprawowała nad nim pieczę. Później, kiedy już sił jej zabrakło wsparł ją w pielęgnacji pozostałej części ogrodu krewny Rafał Konieczka, mąż Marii z domu Glanc. Bardzo często można było tam spotkać małżonków Konieczków - Rafała doglądającego pszczół i Marię pielącą grządki i zrywającą kwiaty. Ogród był niejako źródłem zaopatrzenia w kwiaty, pięknie dekorowanego przez państwo Konieczków ołtarza stawianego w Boże Ciało przy ich rodzinnym domu w Rynku 22. Już bliżej naszych czasów, na gruntach za ogrodem, zięć Konieczków przez wiele lat prowadził duże ogrodnictwo specjalizujące się w produkcją warzyw w tunelach foliowych. Niestety dzisiaj i ta działalność została zarzucona. Dopowiem przy okazji państwa Konieczków, że syn Marii z Glanców i Rafała, prof. dr hab. inż. Piotr Konieczka jest dumą Strzelna i strzelnian. Jemu niebawem poświęcę oddzielny artykuł.

Po siedmiu latach od czasu kupna domu przez Jaroszewskich, w 1970 roku posesję zabudowaną domem nabyła Danuta Wieczorek, później zamężna Nadolna. Zamieszkała tutaj razem z rodzicami, Eugenią i Feliksem Wieczorkami. Z panią Danutą pracowałem w Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska“, ona w dziale handlowym, a ja w obrocie rolnym. Wcześniej, bo przed moim przyjściem do geesu, w spółdzielni pracował również pan Feliks, jako magazynier zbożowy. W 1996 r. pani Danuta dom sprzedała państwu Anecie i Markowi Rzepkom z Kruszwicy i zamieszkała na Osiedlu Piastowskim. Po upływie sześciu lat posesję od Rzepków nabyli państwo Anna i Jacek Zbytniewscy.

By dokończyć historię ogrodu Glanców cofnijmy się do roku 1977. Wówczas wydzieloną z niego 1/3 części, graniczącą z młynem Jaśkowiaków nabył sąsiad z naprzeciwka Stanisław Dobrzyński. Postawił na niej dom mieszkalny oraz warsztat samochodowy, który kontynuował rozpoczętą przez niego w 1974 roku działalność gospodarczą. Przez kolejne lata firma cieszyła się dobrą renomą i zaufaniem klientów. Z czasem rozrosła się do stacji kontroli pojazdów pod szyldem „DAS“. W 1999 r. zakupił sąsiednią parcelę z nieczynnym młynem od Anny Jaśkowiak i rozbudował swoją firmę o kolejne warsztaty diagnostyki samochodowej. Obecnie firma pana Stanisława specjalizuje się w kompleksowych naprawach jednostek napędowych, układów zawieszenia, przeniesienia napędu oraz wykonywaniu badań okresowych. Dzięki prężnemu rozwojowi firma nieustannie poszerza zakres świadczonych usług, wychodząc naprzeciw wymaganiom klientów. Jak czytamy na stronie internetowej firmy „DAS“: - Duża przestrzeń oraz liczba wykwalifikowanych specjalistów pozawala na szybką i pewną obsługę w zakresie świadczonych usług.

U Stanisława w Domu. Wspólne przeglądanie "Zachodniego Poradnika Łowieckiego" - wstęp do łowieckich opowieści. 
Na tarasie u Stanisława z obrazami Józefa Myślickiego - podczas zbierania informacji o artyście

Wielokrotnie z Heliodorem spotykaliśmy się ze Stanisławem, by zaciągnąć przysłowiowego języka o przeszłości naszego miasta. Jest to wiedza, o której nie pisano, a która znana była jego matce, ojcu, klientom jego firmy oraz wielu starszym mieszkańcom, z którymi miał kontakt, a którzy już niestety nie żyją. Jedno z takich spotkań z udziałem honorowego obywatela naszego miasta Jana Harasimowicza poświęciliśmy artyście malarzowi z Orchowa Józefowi Myślickiemu. Stanisław w swojej kolekcji ma jego kilka obrazów i oboje z Janem znali osobiście malarza. Plonowi tego spotkania poświęciłem jeden z podrozdziałów wydanej w 2017 roku książki biograficznej Józef Myślicki 1901-1978. Artysta malarz z pasją życia. Dużo informacji o rodzinie Fiebigów zaczerpnąłem właśnie podczas takich spotkań. Stanisław i jego rodzice bardzo dobrze znali się, czy wręcz przyjaźnili z Ryszardem Fiebigiem. Ostatnio za pośrednictwem syna Macieja Dobrzyńskiego zaczynamy ze Stanisławem rozmowy o dziejach strzeleńskiego łowiectwa. Jedno z pięknych starych zdjęć wykonanych w 1901 roku w Książu po polowaniu, a pochodzące z archiwum rodziny Dobrzyńskich jest kanwą dziejowej opowieści i przyczynkiem naszych rozmów.

Foto.: Heliodor Ruciński

 

piątek, 12 lutego 2021

„Sentymentalna” podróż w lata dzieciństwa…

Dzisiejsza opowieść stanowi zaledwie mini wątek szerokiego tematu o okupacji niemieckiej Strzelna w latach 1939-1945. Spisałem ją w 2014 roku, dzisiaj nieco uzupełniłem, a ściśle powiązana jest z ostatnim spacerkiem, podczas którego opowiadałem o młynie i rodzinie Jaśkowiaków. Jest w niej mowa o planowanej wizycie pewnego Niemca, który chciał odwiedzić miejsce swego dzieciństwa. Może oprowadziłbym go osobiście po mieście, czy wioskach, co od lat czynię, gdy jestem o to poproszony, gdyby nie nazwisko i miejsce, które chciał odwiedzić…

Link do opowieści o młynie: https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2021/02/spacerkiem-po-strzelnie-cz-119-ulica.html

To, co przeżyłem w połowie lipca 2014 roku, to swoisty rodzaj kpiny z historii. Otóż, uszczegóławiając to zdarzenie dopowiem, że odebrałem w godzinach pracy telefon służbowy. W słuchawce usłyszałem radosny i miły głos młodej osoby, kobiety, która w składnym potoku słów przybliżyła mi cel jej rozmowy. Na wstępie poinformowała mnie, iż została skierowana do mnie z sekretariatu urzędu, do którego właśnie przedzwoniła. Przedstawiając się powiedziała, że jest przedstawicielką biura podróży, znała moje nazwisko i wyraziła nadzieję, że jestem – ponoć – jedyną osobą, która może pomóc jej klientowi w odbyciu sentymentalnej podróży do miejsca jego dzieciństwa, Strzelna.

Nasza rozmowa układała się niezwykle składnie. W mig rozmówczyni pojęła, że jestem osobą, która może jej pomóc w zorganizowaniu wizyty w Strzelnie. Jak się okazało, miał to być rodzinny wypad do Strzelna Niemca, które w mieście spędził swoje dzieciństwo. Przed kilku laty pomogłem Niemcom Bałtyckim z Kurlandii, dlaczego by nie kontynuować tej pomocowej profesji. Nie znałem osoby, a nóż to może być ktoś, kto wzbogaci moją wiedzę o mieście i mniejszości niemieckiej zamieszkującej miasto i okolicę do 1945 roku.

Ale wróćmy do telefonu i miłej w głosie rozmówczyni.

– Szanowny panie – usłyszałem głos w słuchawce - do Strzelna wybiera się gość, który chciałby odwiedzić miejsca swojego dzieciństwa. Był on już w ubiegłym roku, ale niestety, nie znalazł ich. – Wtrącając swój głos zapytałem – A o jakie to miejsca chodzi i kim jest ów strzelnianin z Niemiec?

- Ten pan to starszy już jegomość Siegmund Doberstein, a miejsce, to młyn jego rodziców.

W tym momencie zatkało mnie, klucha stanęła mi w gardle. Nie mogłem wyksztusić słowa. Doberstein, Doberstein… – po chwili kilkakrotnie, cicho wypowiedziałem to nazwisko. Po czym, już głośniej odezwałem się do mojej rozmówczyni:

- Lepiej nie mogła pani trafić. Mówi pani, że syn strzeleńskiego młynarza? A ja pani dopowiem, że bratanek kata z okresu okupacji niemieckiej Strzelna, znienawidzonego policjanta Ottona Dobersteina. Jego miejsce sentymentalnej podróży to bezprawnie zagarnięty przez Trzecią Rzeszę młyn mojej rodziny, Jaśkowiaków. Mówi pani, że ma to być podróż sentymentalna, podróż do miejsca jego dzieciństwa? Z upływem kilku sekund usłyszałem ponownie miły i delikatny głos:

- Wie pan, ja nic nie wiedziałam o przeszłości tej rodziny, myślałam, że to są Niemcy mieszkający kiedyś u was od dawien dawna.

- Szanowna Pani, żyje jeszcze moja ciocia, ostatnia właścicielka rzeczonego młyna – dodałem - mieszka u córki w Bydgoszczy i ma się bardzo dobrze. Ciocia liczy sobie 92 lata i ma znakomitą pamięć. To ona opowiedziała mi o młynie i Siegmundzie Dobersteinie (seniorze) i owszem nie był on tak podły jak jego brat Otto. Dziś, nawet z tak odległej przestrzeni czasu byłoby mi bardzo niezręcznie oprowadzać kogoś, kto nawet jest Bogu ducha winnym potomkiem złego okupanta. Owszem, stoi Dom, również budynek młyna, który został przebudowany na stację obsługi samochodów, ale mnie byłoby osobiście niekomfortowo oprowadzać potomka wojennego właściciela młyna, po czymś co dziś stanowi odrębne własności osób, które nieruchomości te nabyli od cioci (młyn, dom, ogród). – Po chwili zastanowienia dodałem -Podam pani osobę, która kupiła młyn i proszę kontaktować się z nią. – Na chwilę zamilkłem, gdyż myśli tłoczyły się w mej głowie niesamowicie, a przecież nie chciałem robić wyrzutów mojej Bogu ducha winnej rozmówczyni. Podałem adres i na tym rozmowę zakończyłem.

Po powrocie do domu poszperałem w notatkach, by coś więcej znaleźć o rzekomym właścicielu młyna Dobersteinie. Uznałem, ze opowieść cioci znajdzie potwierdzenie w innych relacjach. Na jednej z fiszek odnotowaną miałem relację śp. Gwidona Trzeckiego, który o Ottonie Dobersteinie powiedział: Był to policjant, który strzelnianom dawał się we znaki na każdym kroku. Bił za to, że ktoś przed nim lub innym Niemcem nie ściągnął czapki i po niemiecku nie pozdrowił: Guten Morgen rano do 10:00, później Guten Tag. Polakom nie było wolno chodzić po chodnikach, kiedy nimi szli Niemcy. Trzeba było ustępować im miejsca i szybko usuwać się na jezdnię oraz pokornie kłaniać. Wielu strzelnianom dostało się od Dobersteina, bił pejczem, pięściami i dłonią. Był okrutny do wszystkich, starszych, kobiet, dzieci i mężczyzn. Za lojalność wobec władz okupacyjnych mógł jego brat zasiedlić młyn i na nim dorabiać się.

W „Księdze adresowej na 1941 roku” znalazłem w Strzelnie Siegmunda Dobersteina na młynie po Jaśkowiakach: Milen (Getreide-). Doberstein, Siegmund (Kom. Verw.), tel. 93. W II tomie Studiów z dziejów Ziemi Mogileńskiej wyczytałem:

Niemiecka właścicielka gospodarstwa rolnego w Młynach, Doberstein, pobiła dotkliwie pracującą u niej Polkę – Michalinę Wojtasik.

Mało, tego we wspomnieniach strzelnian, jak np. Klary Lewickiej z domu Stępowska (zm. w 2011 r.) zachowało się w pamięci zdarzenie, w którym ona sama, jeszcze jako dziecko została uderzona w twarz przez Otto Dobersteina za to, że nie powitała go po niemiecku: Guten Tag.

Ale to było zbyt mało wiadomości, zatem sprawdziłem u źródła. Przedzwoniłem do seniorki naszego rodu Anny Jaśkowiak. Nadarzyła się ku temu okazja, bo właśnie w sobotę 26 lipca było Anny. Tym sposobem złożyłem cioci życzenia i wypytałem o owych Dobersteinów. Usłyszałem, że Dobersteinowie pochodzili z byłej Kongresówki, chyba z Wilczyna. Jeszcze ich rodzice nazywali się Kamińscy i ponoć byli Polakami? Przybrali nazwisko Doberstein, co w wolnym tłumaczeniu znaczy: ‘zrobiony z kamienia’.

Otto był bardzo złym człowiekiem, to on uczestniczył w egzekucjach na Kopcach, w Ciencisku i wielu innych miejscach. Po prostu był zbrodniarzem i to okrutnym. Rozstrzelał ziemianina Józefa Trzcińskiego i kupca zbożowego Juliana Schulze oraz wielu innych. Siał postrach wśród strzelnian. Jego brat Siegmund Doberstein był innego charakteru i raczej  spokojnego usposobienia. Kiedy zabrano Jaśkowiakom młyn, to początkowo dzielił dom z prawowitymi właścicielami, którzy usunęli się jemu na drugą połowę dużego domu. Z chwilą wpisania Dobersteina do ksiąg wieczystych, jako właściciela, który ów młyn odkupił od Trzeciej Rzeszy za niewielkie pieniądze, Jaśkowiaków wyprowadzono na ulicę Kościelną. W majestacie bezprawia, w ten oto sposób Dobersteinowie stali się właścicielami zagrabionego przez Niemców młyna wraz z przyległościami.

W sierpniu spotkałem Stasia Dobrzyńskiego, który opowiedział mi o wizycie Siegmunda Dobersteina i jego małżonki w Strzelnie. Byli u niego i oczywiście zwiedzili pozostałości po młynie rozbudowanym przez Zygmunta Jaśkowiaka seniora przed wojną. Wówczas był to nowoczesny młyn motorowy, o którym pisałem w ostatniej opowieści z cyklu Spacerkiem po Strzelnie. Po wojnie ogromne trudności stawiano wujkowi Zygmuntowi juniorowi i cioci Ani Jaśkowiakom w odzyskaniu całej nieruchomości młyńskiej. Ówczesne władze widząc, że młyn w księdze wieczystej figuruje jako własność III Rzeszy, a następnie Siegmunda Dobersteina uznały obiekt jako mienie poniemieckie. Dopiero w 1946 roku te dwie pozycje właścicielskie zostały wykreślone i tak młyn mógł powrócić do prawowitych właścicieli.

Pośród Niemcami, którzy zajęli miejsca wysiedlonych Polaków znaleźli się w Strzelnie m.in.: lekarz chirurg Georg Bergmann z Łotwy; lekarz weterynarii dr Arthur Sauter; aptekarz Henkel; piekarze: Ewald Draeger, Hermann Lehmann, Richard Meyer, Herbert Neubauer; rzeźnicy: Münzberg i Hermann Wolter; fryzjerzy: Nikolaus Schidonis; ogrodnik: Arthur Lechelt, zbożowiec: R. Meyer; hotelarze: Axel Hübner, Gustaw Zehn; handlowcy: Johannes Büngener, Herbert Wagner; malarz Georg Sommermeyer; księgarz: Meta Meyer; rymarz Wilhelm Kunz; krawcy: Johan Meyer, Arnold Zittlau; szewc Otto Friedrich; stolarze: Emil i Karl Stenzel.            

Nie mam nic przeciw podróżom, nie mam nic jeżeli trącą one nutką sentymentu, szczególnie do miejsc dzieciństwa, młodości itp. Jestem przeciwny, jeżeli odbywają się one w zakłamaniu. Pamiętajcie, że setki rodzin strzeleńskich i setki rodzin chłopskich zostało wyrzuconych ze swoich własności i z podręcznym bagażem zostało wysłanych w bydlęcych wagonach do Generalnej Guberni. Tam w ciężkich warunkach bytowych musieli przeżyć okupację – wielu tam zmarło. Ich miejsca zajęli Niemcy ze Wschodu, znad Morza Czarnego, z krajów bałtyckich i z Besarabii. Niech przyjeżdżają, niech oglądają, ale wara od stwierdzeń, że była to ich własność – nigdy!

Zapraszam do Strzelna wszystkich tych, którzy mają czyste sumienia, nawet jeśli wówczas byli dziećmi.


środa, 10 lutego 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 119 Ulica Inowrocławska - cz. 15

Po „schwarzmeerówkach” przyszedł czas na przybliżenie dziejów posesji, która do 1939 roku była ostatnią w zabudowie miejskiej, do której w latach międzywojennych przylgnęło określenie „Nowy Młyn Parowy “. Długi czas była to ostatnia posesja znajdująca się w granicach miasta. W latach międzywojennych należała ona do Zygmunta seniora Jaśkowiaka, a po jego śmierci do Zygmunta juniora. Był to mój wujek, który 8 czerwca 1940 roku w Mogilnie poślubił siostrę mojej mamy Annę Woźną z Młyna Kawka, córkę Władysława i Marii z domu Martins. Już po wojnie w domu na młynie zamieszkała u swojego zięcia Zygmunta i córki Anny moja babcia Maria z córkami, moją mamą Ireną i ciocią Urszulą. Mama mieszkała na młynie do czasu wyjścia za mąż do 1946 roku, a ciocia Ula do 1952 roku. Z młynem Jaśkowiaków wiążą się nasze miłe lata dzieciństwa, dorastania i lata późniejsze, kiedy to często odwiedzaliśmy babcię do chwili jej śmierci w 1964 roku oraz przez następne lata ciocię Anię. Szczególnie w mej pamięci zapisał się duży ogród z polanką i altaną, mniejszy ogródek - warzywniak ze stawem nazywanym „kaczym dołkiem“ za młynem oraz drewutnia z kurnikiem i klatkami dla królików.    

Zygmunt senior Jaśkowiak w mundurze żołnierza pruskiego.

Ale opowieść o młynie zacznę od początku. Według opowieści cioci Ani Jaśkowiak w domu mieszkalnym, który oznaczony był dawniej numerem policyjnym 197, a współcześnie 22 funkcjonowała szkoła ewangelicka. Wystawiona została ona w połowie XIX w. i użytkowana była do czasu przeniesienia jej do większego budynku przy ul. Ścianki 5. Opuszczony budynek wraz z parcelą nabył, radny miejski, wspomniany już we wcześniejszym artykule przy okazji opisu kamienicy Inowrocławska 23, Niemiec Eduard Giese. Obok budynku szkolnego zamienionego na mieszkalny wystawił browar i założył plantację chmielu, surowca niezbędnego do produkcji piwa. Pozostałości tej rośliny przetrwały do czasów współczesnych i pamiętam, że porastały płoty wygradzające posesję od strony wschodniej i południowej. Giese produkował piwo jasne i można powiedzieć, że miał na nie monopol w mieście i regionie. W drugiej połowie XIX w. napój ten nadal cieszył się ogromnym powodzeniem i browar przynosił spore dochody. Już na początku XX w. strzeleńscy kupcy i restauratorzy zaczęli sprowadzać więcej gatunków piwa z dużych browarów poznańskich, toruńskich i bydgoskich. To sprawiło, że popyt na piwo Giesego zmniejszył się dość poważnie. W mieście powstały dwie rozlewnie piw sprowadzanych z zewnątrz - Osiński i Kaźmierczak. Tym sposobem Giesowie sprzedali browar wraz z domem mieszkalnym młynarzowi Józefowi Ogińskiemu i wyprowadzili się ze Strzelna.

Zygmunt senior z małżonką na rekonwalescencji w 1915 r.

Z mapy z 1893 roku możemy doliczyć się w mieście czterech wiatraków. Dwa przy ul. Młyńskiej (obecnie Powstania Wielkopolskiego, po jednym przy ul. Polnej (obecnie Tadeusza Kościuszki) niedaleko starego traktu do Bronisławia i na rozwidleniu pomiędzy ulicami Lipową i Stodolną (obecnie Michelsona). W pobliżu Strzelna po dwa wiatraki były w Młynach (Polacy Bogucki, Dopierała) i Stodołach, dwa młyny wodne w Bronisławiu (Niemcy Funke, Glesmer); po jednym w Książu, Ciechrzu, Żegotkach, Dąbku, Łąkiem i Ostrowie. W 1895 roku w Strzelnie młynarzami na wiatrakach byli tylko Niemcy: Dehnke, Greger i Kappel. Przed 1903 roku po Dehnke wiatrak przejął Heilemann. Wkrótce Greger wystawił duży trójkondygnacyjny, podpiwniczony młyn parowy. Zachodziła potrzeba, by przemiałem zajął się również ktoś z Polaków. Dlatego też Ogiński jako mistrz młynarski część browaru przebudował na młyn parowy i podjął w nim produkcję. Z początkiem 1927 roku Ogiński młyn sprzedał w polskie ręce. Nabywcą został właściciel podobnego młyna parowego z miejscowości Trzek koło Kostrzyna w powiecie średzkim (Środa Wielkopolska) Zygmunt (senior) Jaśkowiak. Już w sierpniu “Gazeta Bydgoska“ donosiła w pierwszej informacji z początków sierpnia, że do uruchomienia nowego młyna p. Zygmunt Jaśkowiak sprowadził nowoczesne urządzenie i sądzi, że jego nowy młyn będzie mógł iść w parze z innymi większymi młynami. Z drugiej informacji zatytułowanej Powiększenie młyna dowiadujemy się że: Pan [Zygmunt] Jaśkowiak, właściciel jedynego polskiego młyna na miejscu [w Strzelnie], wyposażył teraz swój młyn w najnowszej konstrukcji urządzenia automatyczne. To też dzięki temu będzie mógł współzawodniczyć z większymi młynami, a przede wszystkim z miejscową konkurencją, Niemcem, który na Polakach już dosyć się zbogacił. Sprężystemu przedsiębiorcy Szczęść Boże. Przedsiębiorczy młynarz szybko zjednał sobie nowych kontrahentów, zwiększając produkcję i asortyment wyrobów gotowych. W dwa lata później młyn jeszcze bardziej udoskonalił, montując nowe urządzenie napędowe - motor na gaz ssany PS 80.

Rodzina Jaśkowiaków: Zygmunt senior, Marta, Anna, Zygmunt junior

W moich zbiorach zachowała się dokumentacja techniczna obrazująca przemiany i stan młyna po modernizacji, którą załączam w tym artykule. Ponownie młyn został uruchomiony w listopadzie 1929 roku. Według dokumentacji wykonanej do celów katastralnych z 1949 roku młyn był budowlą murowaną czterokondygnacyjną (w tym piwnica) w bardzo dobrym stanie technicznym z pełnym wyposażeniem maszynowym do produkcji: mąk, kasz i śruty, ze zbiornikami na ziarno i produkty gotowe oraz otręby. Kompleks budynku młyna składał się z młyna właściwego i drewnianej rampy oraz z maszynowni oraz towarzyszących mu stajni i chlewów. Motor poza napędem młyna poruszał dynamo - urządzenie do produkcji prądu stałego 220 V, który poprzez generator rozsyłany był specjalną linią do szpitala powiatowego oraz do niektórych odbiorców indywidualnych i kilku lamp ulicznych. W tym miejscu wspomnieć należy, że zelektryfikowanie miasta nastąpiło dopiero na początku lat pięćdziesiątych. Wówczas też stopniowo eliminowano oświetlenie gazowe. Młyn posiadał transport własny w postaci dużego samochodu ciężarowego, półciężarówki, dwóch transportowych wozów konnych i bryczki towarowo osobowej.

Jaśkowiakowie w Strzelnie: 1. Na ciężarówce, 2. W gronie rodziny i pracowników, 3. Zygmunt senior z ojcem Wojciechem w młynie w Strzelnie.

Firma - młyny Jaśkowiaków prowadzona był wielopokoleniowo. W pierwszym znanym pokoleniu był pradziad Jakub, w drugim dziadek Wojciech jako młynarz prowadził młyn parowy w majątku ziemskim w Podstolicach, a następnie w Czerniejewie; w trzecim syn Zygmunt - senior właściciel młynów w miejscowościach Trzek i Strzelno oraz w czwartym wnuk Zygmunt - junior, po wojnie prowadził młyn po ojcu w Strzelnie.

Wojciech Jaśkowiak urodził się w 1855 roku jako syn młynarza Jakuba i Agnieszki z domu Kaczmarek. Przy ojcu wyuczył się zawodu młynarza. W 1885 roku zawarł w Kędzierzynie koło Niechanowa związek małżeński z 10 lat młodszą Stanisławą Seydą, córką miejscowego nauczyciela, który uczył w tutejszej szkole parafialnej i Katarzyny Rathke. Po ślubie zamieszkał wraz z żoną w Podstolicach (Tischdorf), gdzie był młynarzem w dużym majątkowym młynie parowym. Tam 25 sierpnia tegoż roku urodziła się małżonkom córka Eufrozyna, a 12 września 1887 roku syn Zygmunt. Jaśkowiakowie mieli jeszcze dzieci: Stefanię, Telesfora, Melanię, Janinę i Kazimierę. Następnie przeniósł się do Czerniejewa, gdzie również prowadził młyn majątkowy hrabiów Skórzewskich. Przy nim pierwsze szlify młynarskie zdobywał kolejny Jaśkowiak, Zygmunt Senior. W Czerniejewie w 1907 roku związek małżeński zawarła córka Wojciecha Eufrozyna, która poślubiła Maxa Adolfa Wirtha, Niemca wyznania ewangelickiego, 26-letniego młynarza.

Anna Jaśkowiak (stoi za nauczycielem w ciemnej sukience) jako uczennica Szkoły Wydziałowej w Strzelnie

Anna w mundurze...
W ogrodzie. Marta Jaśkowiak z córką Anną i gośćmi

Syn Zygmunt, który później nabył młyn w Strzelnie, po ukończeniu nauki w zawodzie młynarskim odbył służbę wojskową w Szczecinie. Po jej ukończeniu, w 1911 roku zawarł w Nekli związek małżeński z  Martą Kammler, urodzoną 15 stycznia 1890 roku w Nekli w powiecie średzkim, córką Józefa i Idy z domu Knittel. W 1912 roku urodził się małżonkom syn Zygmunt junior, a 22 lipca 1916 r. w Nekli córka Anna. W 1914 roku Zygmunt senior został zmobilizowany i wziął udział w I wojnie światowej. Walczył w szeregach 46. Pułku Piechoty im Hrabiego Kirchbacha (1 Dolnośląski), w 1 batalionie 4 kompanii. Jednostka swój garnizon miał w Poznaniu, a stacjonowała w czasie pokoju w Wrześni. Pod koniec 1914 r. został ranny i urlopowany. Rekonwalescencję spędził w domu z małżonką i synem. Po zakończeniu działań wojennych i odzyskaniu niepodległości, Zygmunt senior Jaśkowiak kupił młyn parowy w Trzeku pod Kostrzynem. Po kilku latach, z początkiem 1927 r. nabył młyn w Strzelnie i tutaj, na Kujawy rodzina się przeniosła wraz z ojcem Wojciechem.

Zygmunt - senior, poza działalnością gospodarczą prowadził aktywną działalność społeczną. Szczególną pasją darzył strzeleńskie Kurkowe Bractwo Strzeleckie, które odrodziło się 22 stycznia 1922 r. Wcześniej, bo od 1848 r., funkcjonowało podobne bractwo, ale o charakterze niemieckim. W zbiorach domowych Państwa Jaśkowiaków przechowywano liczne trofea zdobyte podczas rozlicznych zawodów, szczególnie tych o miano Króla Żniwnego Kurkowego Bractwa Strzeleckiego. Jedno z trofeów stanowiące III nagrodę, zdobyte 19 września 1926 r. na załączonym zdjęciu. Król Żniwny wyłoniony w wyniku konkursu strzeleckiego fundował pozostałym braciom kolację zakrapianą przednimi nalewkami, których produkcją zajmowały się miejscowe destylarnie. Jedna z nich prowadzona była w Rynku przez Karola Rittera, chociaż produkowali je również inni detaliści na zaopatrzenie własne, jak chociażby słynna „Bukałówka” czy „Farmerówka” Wojciecha Rucińskiego. Kilkakrotnie Królem Żniwnym zostawał Zygmunt - senior Jaśkowiak. Wspominano onegdaj w kręgach rodzinnych, iż małżonka jego słynęła z wyrobu wyśmienitych pączków pieczonych na gęsim smalcu, którymi raczyła gości odprowadzających do domu nowo obranego Króla. Poza pasją strzelecką Jaśkowiak należał również do Towarzystwa Hodowców Gołębi Pocztowych, w którym pełnił funkcję skarbnika.

Rysunki nowego młyna motorowego - 1949 r.

 

Po koniec lat 30. XX w. Zygmunt junior odbył praktykę czeladniczą w zawodzie młynarskim w Młynie Kawka, pod bacznym okiem swojego przyszłego teścia Władysława Woźnego - mojego dziadka. Zgodnie z obowiązującymi przepisami cechowymi nie mógł wykonywać nauki poprzedzającej uzyskanie uprawnień mistrzowskich w młynie rodzinnym u ojca. Tam poznał córkę Władysława i Marii z domu Martins, Annę Władysławę Woźną - swoją przyszłą żonę. Anna była najstarszą córką Woźnych, urodziła się 9 czerwca 1922 roku w Gołańczy. Już w czasie wojny, po aresztowaniu przez Niemców ojca Władysława, Anna 8 czerwca 1940 roku w Mogilnie poślubiła Zygmunta juniora Jaśkowiaka.

Zygmunt i Anna Jaśkowiakowie 

W czasie okupacji młyn zajął Niemiec Doberstein, brat miejscowego policjanta (wątek okupacyjny młyna omówię w kolejnym artykule). Jaśkowiakowie zostali wyeksmitowani z młyna i zamieszkali przy ul. Kościelnej 7. Zygmunt senior zmarł 9 marca 1943 roku. Po wojnie młyn powrócił w ręce syna przedwojennego właściciela, Zygmunta juniora. Prowadził on go do czasu jego bezprawnego przejęcia przez Państwo Polskie. Zygmunt junior przebranżowił się szybko i zatrudniony został jako magazynier w Państwowym Ośrodku Maszynowym w Strzelnie. Kilka lat młyn stał niewykorzystywany, ulegając stopniowemu rozszabrowaniu przez pracowników młyna geesowskiego, przejętego po Niemcu Gustawie Gregerze i jego synu Oskarze. Tragedią dla Jaśkowiaków stały się dni, kiedy, to na ich oczach, do młyna wpadły ekipy pegeerowskie i wyrwała z jego wnętrza wszystkie metalowe urządzenia. Również i ja byłem tego świadkiem. Następnie załadowano je na przyczepy ciągnikowe i wywieziono na bocznicę kolejową przy starym dworcu. Tam wypełniono sprawnymi urządzeniami cały, specjalnie podstawiony wagon. Maszyny pojechały do huty, na przetop. W latach sześćdziesiątych młyn odgrodzono od posesji mieszkalnej płotem i uruchomiono na jego bazie pegeerowską mieszalnię pasz, która funkcjonowała do lat osiemdziesiątych XX w. Poszczególni kierownicy, a byli nimi: Erwin Kosiorek, Henryk Szczepaniak i Kazimiera Nowakowska odnosili się do właścicieli młyna z szacunkiem i praca, jak i pracownicy mieszalni nie rodziły konfliktów. Jaśkowiakowie mieli czwórkę dzieci: Rogera - dyrektora Tartaku w Miradzu, Krystynę, Romana i Alinę. Zygmunt zmarł w 1982 r. i został pochowany na starym cmentarzu przy ul. Kolejowej.

Woźni z Kawki - 1937 rok: Paweł, Irena z Ulką i Anna
U Jaśkowiaków w Ogrodzie 1946 rok: Anna z synem Rogerem, siostra Irena Woźna z narzeczonym Ignacym Przybylskim, Zygmunt z córką Krystyną, z tyłu Marta i Anna Jaśkowiak

U Jaśkowiaków na młynie w ogrodzie - 1946 rok: Ignacy i Irena Przybylscy

Z początkiem lat dziewięćdziesiątych ogołocony młyn i budynki towarzyszące odzyskała Anna Jaśkowiak, żona śp. Zygmunta juniora. Udowodniła tym czynem jego bezprawne zawłaszczenie, przez władzę ludową. Następnie sprzedała obiekt sąsiadowi Stanisławowi Dobrzyńskiemu. Ten zaadaptował budynek główny pod potrzeby swojej działalności gospodarczej, uruchamiając w nim stację obsługi samochodów, a pozostałe obiekty rozebrał. Dom mieszkalny nabyła osoba prywatna, a Anna wyprowadziła się w 2005 r. do Bydgoszczy i zamieszkała u córki Aliny. Zmarła w wieku 98 lat w minionym 2020 roku. Spoczęła w Bydgoszczy na cmentarzu parafialnym pw. św. Krzyża przy ul. Artyleryjskiej. 

 W marcu 2008 roku otrzymałem od wnuczki Zygmunta Jaśkowiaka - seniora, Ulki Mińskiej-Marciniak z Poznania, cały pakiet zdjęć archiwalnych, w tym z moimi rodzicami. Generalnie przedstawiają one rodzinę Jaśkowiaków. Dużą część z nich, uzupełnioną o zdjęcia od cioci Ani Jaśkowiak z Bydgoszczy, zamieszczam na bloogu. Do młyna powrócę jeszcze, ale w bardziej sentymentalnym opowiadaniu, z którym to jestem emocjonalnie związany, a które to onegdaj napisałem.