niedziela, 9 kwietnia 2023

Wielkanocna opowieść - Ziemowity

Przed dworem na Ziemowitach - w środku Helena Przybyszewska z wnukami i rodziną

Okres świąteczny wywołuje w nas nostalgię i to nie jako odczucie negatywne, ale ze wszech miar pozytywne. Po prostu, pamięcią wracamy do lat minionych, lat opowiadanych przez rodziców, dziadków, przypominając sobie, jak to drzewiej ludzie żyli, pracowali i świętowali. Dzisiaj i ja chcę zabrać was w podróż w lata minione i opowiedzieć o miejscu leżącym na południe od miasta, które z przysiółka - folwarku (części wsi Łąkie) zmienia się w osiedle podmiejskie i niebawem stanie się częścią miasta.

Do Łąkiego zawsze mnie ciągło: do lasu, nad jezioro, a dawniej, kiedy byłem chłopcem do Jagodzińskich, do mojej rodziny. Mieszkali oni pod borem, w niewielkim gospodarstwie pamiętającym połowę XIX w. Tutaj urodziła się moja babcia Marianna z Jagodzińskich Przybylska, po pradziadkach mieszkali - jej szwagierka Anastazja i nasze wujostwo, ciocia Helena i wuj Franciszek. Co pewien czas - przed 1959 rokiem - w niedzielę po sumie odwiedzaliśmy ich rodzinnie. Wówczas wujek Franek przyjeżdżał po nas bryczką, a że było nas ośmioro (Hani wówczas nie było jeszcze na świecie), wycieczka odbywała się w dwóch turach. Pamiętam, że kilka razy podwoził nas znajomy ojca, pan Przybyszewski z Ziemowit, dużego gospodarstwa, na gruntach którego powstaje piękne, podmiejskie osiedle. Miał on parę pięknych koni o maści siwo-jabłkowitej (oszronionej) i do tego piękną bryczkę konną z siedziskami vis a vis. W niej mieściliśmy się wszyscy, a na koźle właściciel z ojcem.   

Sławetne szronki Przybyszewskiego w drodz z lasu. W tle zabudowania Ziemowit.

To wspomnienie i nieszczęsne drzewa przy drodze powiatowej do Łąkiego skłoniły mnie do napisania kilkudziesięciu zdań o Ziemowitach, części wsi Łąkie. Dzieje tego gospodarstwa - folwarku sięgają połowy XIX w. Wcześniej grunty tutejsze, tj. obszar na południe od miasta pomiędzy wsiami Łąkie i Młyny, onegdaj należące do klasztoru strzeleńskiego, po jego kasacie w 1837 roku zostały wchłonięte przez Domenę Waldau i nosiły nazwę Strzelnoer Stadt Feld - pola miejskie Strzelna. Około połowy XIX w. Całość podzielono na cztery duże parcele, na których powstały przyszłe folwarki: Thomaschewo - Tomaszewo, Wilhelmowo - Ziemowity, Sophienhof - Zofijówka i Laskowo. Trzy z tych folwarków miały powyżej 50 ha - Ziemowity 75 ha, Zofijówka 67 ha i Laskowo 64 ha. Nazwa miejscowa Ziemowity funkcjonowała do początku lat 90. XX w., po czym, jako przysiółek stał się częścią wsi Łąkie.

Rozmieszczenie zabudowań folwarku Ziemowity

Na pierwszą informację o tych folwarkach trafiamy pod rokiem 1853 i dotyczyła ona folwarku miejskiego (późniejszych Ziemowit). Wówczas wymieniony stąd został Niemiec Karl Strecker, którego sklasyfikowano w grupie zamożnych mieszczan strzeleńskich, utrzymujących się z rolnictwa - folwarku miejskiego, czyli Wilanowa (przechrzczonego po 1873 roku na Wilhelmowo i po 1919 roku na Ziemowity). Należy w tym miejscu zaznaczyć, że wszystkie wyżej wymienione cztery folwarki znajdowały się w strefie miejskiej, dlatego też ich mieszkańców zaliczano do mieszczan.       

Niemiec Strecker gospodarzył tutaj ok. 30 lat i to jemu należy przypisać pobudowanie dworu i pierwszych zabudowań folwarcznych. O sprzedaży folwarku Wilanowo (Wilamowo, Wilhelmowo) pod Strzelnem dowiadujemy się z „Gazety Toruńskiej“, 1883 Nr 244, na której łamach podano, że 13 października 1883 roku nabył go: - …pan Andrzej Baliński ze Strzelna, od Niemca (Karla - MP.) Strekera, wraz z odpowiednim ryczałtem na gruncie, za cenę 100 tysięcy marek. Powierzchnia jego wynosi 310 mórg areału, gleba przydatna na wszelkie rośliny. Jako katolik-Niemiec, dawniejszy właściciel, rządził się sprawiedliwym uczuciem dla Polaków i wolał aby posiadłość owa w ręce polskie i katolickie przeszła, a niżeli nam przeciwne. Chociaż tutejszy p. Würtz dawał mu 1500 marek więcej, nie ogarnęło go łakomstwo. Dodać mi wypada, iż teraźniejszy właściciel był poprzednio rzeźnikiem, rozpoczął swój zawód ze 180 talarami, obecnie ma tutaj w Strzelnie 150 mórg posiadłości, przy tym olejarnią. Początki miał bardzo trudne, gdyż jak mi powiadał, został sierotą opuszczonym w 10-tym roku przez rodziców (matka żyła i w rok później bogato ożeniła się po raz drugi), głód nieraz jego był towarzyszem(? nadinterpretacja redaktora), a bieda mistrzynią jego życia. Wśród tych przeciwności wyrósł Szanowny obywatel w cnoty, uczciwość, pilność, pracowitość, oszczędność i wszelkie cnoty wyryły piętno na sercu i charakterze jego. Jako gwiazda przyświeca nie tylko ziomkom, ale i naszym przeciwnikom. Doprawdy, żeby wszyscy Polacy tak pracowali, Ojczyzna nasza, dawno by stanęła na nogach.

Główna brama

A teraz co nieco o nowym polskim właścicielu Wilanowa - Wilhelmowa, Andrzeju Balińskim. Urodził się on w 1825 roku w Strzelnie i był synem Mikołaja i Franciszki z domu Krygier, córki Pawła i Wiktorii z domu Arkuszewskiej. Po wczesnej śmierci męża Mikołaja, matka Andrzeja, wdowa Franciszka Balińska z domu Krygier, w 1836 roku, w wieku 42 lat poślubiła Walentego Janiszewskiego syna Jana i Katarzyny z domu Musiałkiewicz. Podając te dość szczegółowe koligacje rodzinne pragnę zwrócić uwagę, że wszyscy wyżej wymienieni posiadali znaczny majątek w postaci nieruchomości miejskich, jak i gruntów rolnych. Nadto drugi małżonek Franciszki, Walenty był radnym miejskim. ten stan rzeczy daje niejako kłam stwierdzeniu, Andrzeja Balińskiego, że miał trudne, życie po śmierci ojca, nic nie wspominając, że matka bogato wyszła po raz drugi za mąż.  

Wyuczony w zawodzie rzeźnika uruchomił własny interes i wkrótce, bo w 1851 roku poślubił Franciszkę Janiszewska (22 lat) córkę Piotra i Józefy z domu Łoboziewicz. Panna młoda pochodziła ze znanego i majętnego, strzeleńskiego rodu mieszczańskiego - po prostu była bratanicą Andrzejowego ojczyma, czyli małżeństwo z rozsądku (a może z miłości?). Balińscy mieli dwie córki: Apolonię (ur. 1855) i Antoninę (ur. 1861). Pierwsza w 1881 roku wyszła za Emila Gustawa Neumana, a druga - już po zakupie folwarku Wilanowo - Wilhelmowo w 1886 roku za Józefa Lewandowicza z sąsiedniego Tomaszewa.

Obora ze stajnia i główna brama wjazdowa w podwórze folwarku

Stanisław Soliński właścicielem Wilhelmowa był już przed 1902 rokiem. Znajdujemy go jako właściciela ziemskiego w Kalendarzu na 1903 rok oraz w Spis ludności z 1910 roku. Jego rodzina składała się wówczas z 7 osób - 3 mężczyzn i 4 kobiet. Z tego samego spisu wynika, że na Wilhelmowie mieszkało poza Solińskimi 7 rodzin - 44 osoby (Dettkowie, Streichowie, Kosielniakowie, Haturscy, Jastrzembscy, Kwiatkowscy, Falikowscy). Syn Max Soliński ur. 2 września 1906 roku uczęszczał do Szkoły Wydziałowej w Strzelnie. W 1911 roku, wraz z idącym postępem w hodowli, Smoliński przebudował budynek obory i stajni, o czym świadczy data na wschodnim szczycie budynku.

Szczyt wschodni ibory i stajni z datą roczną 1911

W 1908 roku Solińskiego wymieniono wśród kandydatów na radnego miejskiego, jako zamożnego rolnika. Z danych pochodzących z 1913 roku dowiadujemy się, że folwark Solińskiego liczył 76 ha, w tym pola uprawne zajmowały 74 ha, a nieużytki 2 ha. Pogłowie inwentarza składało się z 12 koni, 36 sztuk bydła rogatego, w tym 16 krów oraz 30 sztuk świń. Po Powstaniu Wielkopolskim od czerwca 1919 roku zaczęto przywracać stare polskie nazwy miejscowościom oraz nadawać nowe. Nazwa miejscowa Wilhelmowo została zastąpione nazwą Ziemowity, nawiązującą do staropolskiego imienia Siemowit - głowa rodu. W 1928 roku Stanisław Soliński wszedł w skład Komitetu Honorowego Budowy Pomnika Najświętszego Serca Jezusowego w Strzelnie, który w październiku 1930 roku stanął przed budynkiem Szpitala Powiatowego.

Kaferek z wiatrowskazem 

O kilku wydarzeniach rozegranych na folwarku Ziemowity donosiła przedwojenna prasa. I tak, w dniu 17 stycznia 1935 roku wydarzył się w gospodarstwie Solińskiego Ziemowity nieszczęśliwy wypadek, któremu uległ 26-letni robotnik Bochat z Łąkiego. Podczas usuwania plew na strychu zarwał się sufit i przygniótł Bochata, który odniósł cięższe pokaleczenia na głowie. Nieszczęśliwego opatrzył dr. Łyczyński. Po udzieleniu rannemu pierwszej pomocy, odstawiono go w stanie beznadziejnym do szpitala. W kilka lat później, w styczniu 1938 roku wybuchł w majętności Ziemowity u Stanisława Solińskiego groźny pożar. Pastwą płomieni padła stodoła i część wielkiego chlewu. Wskutek mrozu i silnego wiatru akcja ratunkowa była bardzo utrudniona i spaliły się dalej: szopa, sieczkarnia, maneż, torf, 50 wozów koniczyny i siana oraz inne. Poza tym maszyna omłotowa i elewator, które były własnością p. Beineckiego (Böhlke) z Łąkiego. Ogólna strata wyniosła 17350 złotych.

W czasie okupacji folwark przeszedł w zarząd niemiecki. Po wojnie z przedwojennych dóbr ok. 50 ha nabył Jan Ludwik Przybyszewski i gospodarzył tutaj do 1964 roku. Jan Ludwik urodził się w 1909 roku w Giżewie jako syn Józefa i Heleny z domu Janiszewskiej. Giżewo koło Polanowic było 300-hektarowym majątkiem rodzinnym i po ojcu do 1939 roku gospodarzył na nim brat Zygmunt Przybyszewski. Obaj bracia byli myśliwymi i w 1933 roku otrzymali od starosty mogileńskiego karty łowieckie uprawniające ich do polowań w latach 1933-1936. Bratem ich był Komandor porucznik Zbigniew Przybyszewski (1907-1952), zasłużony obrońcy polskiego wybrzeża. Wielokrotnie odznaczanego, został później niesłusznie oskarżonego o szpiegostwo i skazanego przez komunistyczne władze na karę śmierci. Wyrok wykonano w 1952 roku - roku moich urodzin. Giżewo po wojnie zostało rozparcelowane.

Dwór Przybyszewskich w Giżewie

 

Jan Ludwik z małżonką utrzymywali bliskie kontakty z właścicielem Zofijówki dr. Andrzejem Stelmachowskim (późniejszym profesorem prawa, Honorowym Obywatelem Miasta Strzelna, marszałkiem Senatu pierwszej kadencji 1980-1991, ministrem oświaty...) i jego rodziną. Każdorazowe przyjazdy wakacyjne sąsiada Stelmachowskiego obfitowały we wzajemne odwiedziny, długie rozmowy przy kawie i cieście, przejażdżki rekreacyjne bryczkami po polach Ziemowit, Zofijówki oraz okolicznych lasach. Na dowód tej sąsiedzkiej zażyłości załączam kilka zdjęć, które udostępnił wnuk Jana Ludwika rodzinie obecnych właścicieli Ziemowit Państwu Mateńkom.

Prof. Andrzej Stelmachowski z matką - z wizytą u sąsiadów przed dworem na Ziemowitach
 
Jan Ludwik Przybyszewski z synem i stojącą obok matką Heleną i gośćmi

Z Janem Ludwikiem jego żoną Rozalią i dwoma synami mieszkała matka Helena z Janiszewskich Przybyszewska. Była to starsza, niezwykle dystyngowana - podobnie zresztą jak zarządzająca Zofijówką matka dr. Andrzeja Stelmachowskiego - kobieta, była dziedziczka na dobrach giżewskich. Jako chłopiec pamiętam obie panie, jak przyjeżdżały na niedzielne msze św. do strzeleńskiego kościoła. Później opowiadała mi o nich mieszkanka Ziemowit p. Rzetelna: - Były to bardzo eleganckie kobiety i choć „z wysoka się noszące“, to bardzo dobre dla ludzi. Latem, wyjeżdżając do miasta zakładały piękne letnie kapelusze i cieniutkie, jedwabne rękawiczki, długie aż po łokcie…    

Jan Ludwik Przybyszewski w środku z pracownikami

Właściciel Ziemowit - podobnie jak Zofijówki - zatrudniał u siebie ludzi do pracy na folwarku, przy zwierzętach i w polu. W obsadzie inwentarza folwarku Ziemowity bardzo ważną rolę pełniły konie, których było tutaj około 10 szt. Z nich dwa siwki nakrapiane - tzw. szronki były końmi paradnymi używanymi tylko do rekreacji, wyjazdów do kościoła i w odwiedziny sąsiedzkie. Był też koń do dwukółki, bryczki-dokardu używanego w polu i do wyjazdów w interesach do miasta. Nadto w oborze stało kilkanaście krów, w chlewie kilkadziesiąt sztuk trzody chlewnej i mnóstwo ptactwa. Jak na czasy powojenne w gospodarstwie było dość dobre usprzętowienie, w postaci narzędzi i maszyn uprawowych, siewnika, zestawu omłotowego i innych. Oczywiście, że o wiele lepszym sprzętem Przybyszewscy dysponowali w przedwojennym Giżewie. Już tam mieli pług parowy, traktor, garnitur omłotowy i inne zestawy uprawowe, a do tego samochód osobowy. Nie było pisane Przybyszewskiemu zbyt długo tutaj gospodarzyć. Pod koniec pobytu wydzielił z całego areały powierzchni gospodarstwa kilka działek i sprzedał je prywatnym nabywcom. Na nich powstało kilka siedlisk.

Wyprowadzka do Poznania - dzieci p. Przybyszewskich z kierowcą

W 1964 roku zabudowania i pozostałe po folwarku 30 ha nabył od Przybyszewskiego rolnik Jerzy Piszcz. Po kilku latach okazało się, iż dobry z niego gospodarz. Obora ze stajnią oraz chlewnia zapełniły się inwentarzem, a w polu, pod koniec lata stało kilka dużych stogów ze zbożem, czekających na jesienne i zimowe omłoty. Już w latach 70. XX w. na tyle usprzętowił gospodarstwo, zakupując m.in. ciągnik do prac polowych i transportu, iż pozbył się większości koni, pozostawiając do lat 90. tylko dwa. Zaś na przełomie lat 70. i 80 rozebrał stary dwór i w jego części południowej wystawił nowy, piętrowy dom. Po 1991 roku na części ziemi ok. 14 ha gospodarzyła córka Urszula z mężem, a na pozostałej ziemi syn Andrzej, który postawił dla swojej części nowe siedlisko. Dzisiaj spory fragment gruntów syna zajmuje osiedle domków jednorodzinnych. Zaś zabudowania pofolwarczne, z których część do dzisiaj pozostała i ziemię nabył w 2011 roku od córki Jerzego rolnik z Książa Grzegorz Mateńko. Od 2012 roku właścicielami tej części jest jego syn z żoną - Jakub i Katarzyna Mateńko. Jest to stare, z duszą siedlisko, którego położenie w połowie XIX w. wytyczono za pomocą różdżki. Świadczy o tym położenie na środku podwórza starej, już dzisiaj nieistniejącej studni, którą znajdujemy na mapce sytuacyjnej folwarku.  

Obora ze Stajnią, a na dole gołębnik na tle nowego domu

 

Opis starego folwarku na podstawie kart ewidencyjnych zabytków architektury i budownictwa Ośrodka Dokumentacji Zabytków w Warszawie:

Zespół folwarczny Ziemowity założony był na planie czworoboku. Swoimi dłuższymi bokami rozwinięty był na osi wschód-zachód. Podwórze folwarczne grupowało większość budynków, poza nim znajdował się jedynie dom robotników folwarcznych. Główny wjazd na podwórze znajdował się w jego północno-wschodnim narożu. Znajdowała się tu masywna brama z trzema murowanymi filarami-słupami. Na południowy-wschód od bramy położony był parterowy, z dwuspadowym dachem ceramicznym, zbudowany na planie prostokąta dom-dwór właścicieli, flankujący podwórze od wschodu. Była to najstarsza budowla, która powstała w 3/4 ćw. XIX w. Na początku XX w. był on przebudowany. W elewacji frontowej znajdował się ganek i wystawka w elewacji tylnej weranda i wystawka. Do południowej elewacji domu dostawiona była mała ceglano-drewniana komórka, schowek. Na południe od domu znajdowała się jeszcze murowana, zagłębiona w ziemi piwnica. Po rozebraniu domu, stanął w tym miejscu w latach 70/80. XX w. nowy, murowany dom piętrowy. Od północy podwórze folwarczne zamykała stajnia i obora. Obiekt ceglany, nieotynkowany, wzniesiony został w 4. ćw. XIX w. Stropy-sklepienia ceramiczne, odcinkowe na podciągach z dwuteowników wspartych na żeliwnych słupach. Więźba dachowa płatwiowo-kleszczowa na dwóch ścianach stolcowych, usztywniona rozporą i zastrzałami, ze ścianką kolankową częściowo zabudowaną. Połacie dachowe pokryte dachówką ceramiczną z dwoma kafarkami zwieńczonymi wiatrowskazami, na których widać metalowe sylwetki krowy i byka.

Drewutnia, kurnik i magazyn 

 

Chlewnia

W zachodniej części majdanu stała wielka wieloklepiskowa, jednokondygnacyjna, drewniana stodoła z murowanymi szczytami, przykryta dachem dwuspadowym o niewielkim pochyleniu połaci i o pokryciu papowym. Między stodołą a stajnią znajdował się ceglany mur z furtą. Od południa podwórze zamykało mieszkanie robotników folwarcznych, chlewnia z użytkowym poddaszem nakrytym dwuspadowym dachem ceramicznym, w którym znajdował się kaferek z drzwiczkami zrzutowymi oraz drewutnia, kurnik i magazyn - obiekt w przyziemiu murowany a w partii poddasza drewniany z użytkowym poddaszem, nakryty dwuspadowym dachem o niewielkim pochyleniu połaci i pokryciu papowym. Na środku podwórza stoi studnia - niegdyś z korytami do pojenia bydła i koni - a kilka metrów przed nią, na linii południowego szczytu dworu, na murowanym słupie gołębnik.


czwartek, 6 kwietnia 2023

Nowy znak wiary - Plac Świętokrzyski


We wtorek 4 kwietnia 2023 roku, na trzy dni przed Wielkim Piątkiem, na Placu Świętokrzyskim stanął nowy krzyż - przydrożne sacrum. Jest to z kolei czwarty od zakończenia II wojny światowej znak wiary, który wystawiają w tym miejscu strzeleńscy proboszczowie. Dwukrotnie krzyże wystawiał ks. Józef Jabłoński, w 2011 roku ks. kan. Otton Szymków i obecnie ks. Krzysztof Tarbicki.

Wykonaniem i montażem znaku wiary zajęła się firma DESPOL ze Strzelna, kierowana przez Ryszarda Panfila. Jest to już szósty krzyż, który wykonała i postawiła ta firma na ziemi strzeleńskiej. Dodam, że jej dziełem są również dwie kapliczki - w Miradzu i Łąkiem przy Stadninie Koni Stowarzyszenia Ecce Homo. Dźwig do ustawienia krzyża, za sprawą ks. proboszcza, dotarł tutaj aż z Wylatowa, podnośnika, którym kierował zięć Ryszarda, Michał Oliwkowski, a z którego dokonywano prac montażowych - daszka, postaci Ukrzyżowanego i oblachowania - nieodpłatnie użyczył Jarosław Piasecki ze Strzelna. Pracami demontażowymi i montażowymi kierował sam szef firmy Ryszard Panfil, a z ramienia parafii nadzorował Karol Rakoniewski. Wszystko odbywało się pod bacznym okiem burmistrza Dariusza Chudzińskiego. Zabezpieczeniem ruch kołowego zajęli się druhowie z naszej strzeleńskiej OSP. Natomiast dokumentację fotograficzną poszczególnych etapów demontażu i montażu krzyża wykonał Heliodor Ruciński.      

Tak było

Około 1905 roku

Rok 2001

Rok 2003

Rok 2011

 

Strzelno związane jest niemalże od swoich początków z krzyżem, który mieszkańcy otaczali szczególnym kultem i troską. Wśród licznych relikwii znajdujących się w kościele konwentualnym norbertanki posiadały relikwię Krzyża Świętego. Współcześnie takim widomym znakiem tej czci jest wielki ołtarz Krzyża Świętego w północnym skrzydle transeptu bazyliki pw. Św. Trójcy i znajdujący się w nim cudowny krucyfiks z początków 4. ćwierci XIV w. Nadto na tzw. rogatkach inowrocławsko-pakoskich znajduje się Plac Świętokrzyski, który swą nazwę wziął od stojącej tutaj w dawnych czasach kaplicy-kościółka pw. św. Krzyża. Ale najstarsza tradycja wiąże nas i nasze Strzelno z pierwszym kościołem jaki stanął tutaj już na przełomie XI i XII w. Była to świątynia drewniana i nosiła wezwanie Świętego Krzyża i Najświętszej Marii Panny. Według Długosza w 1133 roku miała odbyć się jego konsekracja, której dokonał bp kujawski Świdger. Po wybudowaniu na wzgórzu u początku 4. ćwierci XII w. kamiennej rotundy - wezwanie to zostało na nią przeniesione, a następnie w 1212 roku dołączone zostało do wezwania bazyliki Najświętszej Panny Marii. Od 1216 roku bazylika nosiła wezwanie Trójcy Świętej, NPM i Krzyża Świętego.

Od lewej: Ryszard Panfil, Karol Rakoniewski, burmistrz Dariusz Chudziński

 

Już od średniowiecza, a dokładniej od około początku czwartej ćwierci XIV w., na rogatkach inowrocławsko-pakoskich wystawiono krzyż z gotyckim, naturalnej wielkości wizerunkiem Ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa. Ówcześni mieszkańcy Strzelna, jak i podróżni, stali się świadkami cudownej mocy okazywanej im przez Zbawiciela, czczonego przez nich w postaci wizerunku Ukrzyżowanego. To sprawiło, iż z czasem prepozyt strzeleński Jan Luckaw wystawił dla tegoż wizerunku kaplicę przydrożną, do której przeniesiono cudowną rzeźbę. A działo się to przed 1461 rokiem. Wówczas, Luckaw dostarczył biskupowi włocławskiemu Janowi Lutkowicowi z Brzezia wiarygodne opisy cudów, które działy się w tym miejscu. 14 listopada 1461 roku tenże biskup erygował na przedmieściu zwanym Cestryjewo kaplicę pw. Krzyża Świętego na cześć Ukrzyżowanego Boga Wszechmogącego i Jego Pięciu Ran. Dokument erekcyjny nakazywał, by przynajmniej raz dziennie odprawiano w niej mszę. Dla tej kaplicy, ostatecznie ufundowanej 21 kwietnia 1463 roku, ustanowiono kapelana i uposażono go w dobra ziemskie na Bławatach i w Bronisławiu. Przy kaplicy znajdował się również cmentarz grzebalny. Pierwszym kapelanem był ksiądz Marcin ze Strzelna, a po nim wymieniony w 1528 roku prebendarz, ks. Johannes.

 

O jednym z doznanych w tym miejscu cudów dowiadujemy się z zeznań wielebnej siostry Bogumiły Kościelskiej, miejscowej norbertanki. Zeznała ona, że:

 Za śp. nieboszczyka X. Teofila Grzembskiego (1685-1715), proboszcza tutejszego, między pannami świeckiemi na edukacji w tutejszym klasztorze zostając na oczy swoje widziała, że kupiec ze stron dalekich, ślepym będąc, jeździł po różnych miejscach świętych, łaski Bożej żądając w przejrzeniu oczów swoich. We śnie tedy przestraszony, aby się udał do Strzelna do cudownego Krzyża św., z wielkiem swojem uweseleniem i wszystkich zdziwieniem przejrzał i wzrok otrzymał doskonały, któremu cudowi była przytomna taż panna i ten cud przysięgą potwierdzić gotowa była.

 

Kaplica od połowy XVIII w. zaczęła podupadać, a miało to związek z przeniesieniem Cudownego Wizerunku do nowo wystawionego ołtarza Krzyża Świętego w kościele konwentualnym pw. św. Trójcy. Na starym gwaszu z 1798 roku autorstwa Karola Albertiego, przechowywanym w Muzeum Narodowym w Poznaniu, a którego pierwszy plan odnosi się właśnie do miejsca, w którym stała kaplica, widoczna jest murowana kapliczka przydrożna.  Autor zapewne ze względu na stan ruiny pominął kapliczkę-kościółek, malując plan tuż za nią z kapliczką. Najprawdopodobniej po przeniesieniu ukrzyżowanego do kościoła konwentualnego, prepozyt ustawił ową murowaną kapliczkę. Ostatecznie, na początku XIX w., z polecenia prepozyta Fryderyka Bieleckiego pozostałości po kaplicy usunięto, a w jej miejscu wystawiono krzyż. Po rozebraniu kaplicy ludność miejsce to nazywała Świętym Krzyżem. Na planie katastralnym Grützmachera z lat 1827/1828 zaznaczono w tym miejscu nieustalony znak wiary (krzyż? kapliczka? figura?).

Dalsze dzieje tego miejsca zapisane zostały pod rokiem 1839. Wówczas to, władze pruskie chciały tutaj urządzić miejsce spacerowe, przeciw czemu ostro protestował ostatni prepozyt strzeleński, proboszcz ks. infułat Franciszek Ksawery Salmoński. Uzasadnieniem dla protestu było sacrum, jakim miejsce to darzyli mieszkańcy miasta, a to z racji na byłą kaplicę i cmentarz oraz stojący krzyż i kapliczkę przydrożną. Od połowy XIX w. miejsce to ponownie traci rangę, gdyż ruch kołowy i pieszy w kierunku Inowrocławia począł odbywać się nowo zbudowaną w latach 1846-1858 drogą w ciągu ulicy Pocztowej (Inowrocławskiej). Z kolei w II poł. XIX w. uporządkowano plac wystawiając w miejsce rozsypujących się znaków wiary, murowaną kapliczkę. Teren wokół uporządkowano, zakładając park z alejami spacerowymi. Miejsce to nazwano Lustgarten - Ogrodem Przyjemności. Po wybudowaniu w 1902 roku gazowni miejskiej i ponownym zagospodarowaniu terenu całość nazwano Placem Świętego Krzyża.

 

Z miejscem tym związany był tragiczny epizod z października 1939 roku. Wówczas to okupant niemiecki przystąpił do usuwania z miejsc publicznych znaków wiary: kapliczek, figur i krzyży przydrożnych. Taki los spotkał murowaną kapliczkę przydrożną, w której znajdował się niewielki krucyfiks. Była to drewniana rzeźba pochodząca z połowy XVIII w., która umieszczona została w pierwszej kapliczce po przeniesieniu Cudownego Krzyża do kościoła konwentualnego. 26 października 1939 roku, jak podaje Stanisław Pijanowski, żołnierze niemieccy w trakcie rozbijania kapliczki, zrzucony na ziemię Krucyfiks pokaleczyli bagnetami. Ktoś z mieszkańców Cestryjewa wykradł z kupy gruzów pozostałych po zniszczonej kapliczce pociętego bagnetami Ukrzyżowanego i przekazał proboszczowi, ks. prałatowi Ignacemu Czechowskiemu. Postać Chrystusowa przeleżała w skarbcu kościelnym okupację i lata pięćdziesiąte, by następnie dostać się - w bliżej nieznanych i dziwnych okolicznościach - do zbiorów w Głuchej Puszczy.

Tak jest

 

Po 21 stycznia 1945 roku w miejscu zniszczonej kapliczki został wystawiony przez proboszcza Józefa Jabłońskiego krzyż. W połowie lat 70. XX w. teren wokół niego zmienił całkowicie swój wygląd, stając się węzłem komunikacyjnym. 12 kwietnia 2011 roku, na 10 dni przed Wielkim Piątkiem, na Placu Świętokrzyskim stanął z fundacji proboszcza ks. kan. Ottona Szymków nowy dębowy krzyż z płaskorzeźbą wyobrażającą kościółek św. Krzyża z 1461 roku, autorstwa Tadeusza Wiśniewskiego z Jaworu. Był on trzecim z kolei od zakończenia II wojny światowej, znakiem wiary. Jego wykonawcą był Zakład Stolarski Bronisława Reinholza. Mieszkający w pobliżu emerytowany nauczyciel Witula, powiedział wówczas, iż stary krzyż postawiony został jako drugi przed około 50-ciu laty, czyli na przełomie lat 50. i 60. XX w.

Zdjęcia wykonał: Heliodor Ruciński

 

czwartek, 30 marca 2023

Przechadzki po Bydgoszczy - Wenecja Bydgoska

Dzisiejszy spacerek po Strzelnie urozmaicę Wam przechadzką po dawnej Wenecji Bydgoskiej. Tytuł jak i treść artykułu zaczerpnąłem z przedwojennego ,,Dziennika Bydgoskiego“, który ukazał się 25 września 1932 roku. Przyciągnął on moją uwagę z dwóch względów, pierwszy - to, że spotkałem się z twierdzeniem na łamach jednej z współczesnych gazet, że Wenecję Bydgoską promowano już w XIX i XX w; drugi - by mieszkające w Bydgoszczy nasze wnuki poznały popularny fragment swojego miasta oczami dawnych bydgoszczan i porównały do widoków współczesnych.

Mamy w Bydgoszczy zakątki o niezwykłym uroku. Do nich należy w pierwszym rzędzie tak zwana popularnie ,,Wenecja bydgoska“. Są ludzie, którzy wiedzą, gdzie leży Wenecja, ale gdzie leży ,,Wenecja bydgoska“ tego nie wiedzą. 

,,Na ekranie tego nie pokazują, a sięgnąć do podręcznika geografii mnie się po pierwsze nie chce, a po drugie - to nie modne!“ oświadczyła mi pewna postępowa uczennica. 

I tu już mała dygresja: brak propagandy, brak umiejętnej propagandy naszego pięknego miasta. Nie umiemy się reklamować. Na każdym dworcu bowiem wywieszone być winny barwne, rzucające się w oczy plakaty: ,,Zwiedzajcie malowniczą Bydgoszcz, położoną pięknie nad Brdą!“ inne ,,Zwiedzajcie Bydgoszcz - miasto wody!“ itd. itd.

A cóżby szkodziło uwiecznić miasto na taśmie filmowej i puścić ten film bezpłatnie w kinach całej Polski? Teraz można o tym pomyśleć, gdyż ,,habemus Popam!“ [powinno być: - habemus caput urbis - MP] czyli ,,mamy głowę miasta!“... Ale powróćmy do właściwego tematu.


,,Wenecja bydgoska“, to właściwa rzeka Brda tzw. młyńska czyli partia przy młynach bydgoskich do mostu Marszałka Focha. Przedstawia ona dla każdego artysty malarza wdzięczne pole pracy. Nasz wybitny Jerzy Rupniewski setki już razy uwiecznił ją na płótnie, a źródłem natchnienia poetyckiego była ona dla dr. Stanisława Helsztyńskiego, który wydał cały tomik pięknych sonetów ,,Wenecja nad Brdą“...

Ząb czasu poważnie już dał się we znaki tej interesującej części miasta. Domy nadbrzeżne, których fundament położony jest na palach we wodzie, chylą się ku upadkowi. Wyłania się pytanie do dziś dnia nierozstrzygnięte: konserwacja czy modernizacja? 

Jedno i drugie kosztuje pieniądze. Miłośnicy miasta, konserwatywni w zapatrywaniach, oświadczają się oczywiście za konserwacją, nowocześnie zapatrujący się na rozbudowę miasta inżynierowie, natomiast, woleliby zmienić całą sytuację terenu między górną a dolną Brdą, z uwagi na ogromny koszt konserwacji starożytnych śluz i upustów młyńskich, jak i na niekorzystny stan grobli między obu korytami.

 

W kierunku modernizacji - w związku z rozbudową miasta - istnieją dwa monumentalne projekty: założenie odpowiedniego zakładu hydroelektrycznego przy wyzyskaniu energii wody rzeki Brdy. Na to potrzeba byłoby około dwóch milionów złotych. Zakład ten zasilałby prądem elektrownię miejską i dostarczyłby prądu do odpowiednio przerobionych zakładów miejskich. Drugi projekt idzie w kierunku utworzenia wielkiej wyspy między górną a dolną Brdą. Stare budynki znajdujące się na tym terenie zostałyby rozebrane, a na ich miejscu założono by wspaniały park miejski z wielką plażą i basenem, podobnym do ciechocińskiego. Wówczas dopiero Bydgoszcz - tak twierdzą moderniści - zyskałaby ogromnie na swej prawdziwej malowniczości, mając w centrum miasta ślicznie położony park i nowoczesny higieniczny zakład kąpielowy.

 

Projekty gigantyczne! Doświadczenie jednak nas uczy, iż większe plany i zamierzenia budowlane Bydgoszczy, pozostają najczęściej w sferze nieziszczalnej. Zachodzi niestety i w tym wypadku obawa, że z monumentalnych projektów mogą być nici. A może się jednak’ cqś zmieni? Mamy głowę miasta - nie zapominajmy. Hic Rhodus, hic salta! (Tu pokaż, co potrafisz!). Pragnąc przejść się wzdłuż młynów na ulicę Marszalka Focha, stwierdzić trzeba ze smutkiem, iż tu świat deskami zabity. Osobna tablica wskazuje, iż ,,osobom nieupoważnionym wstęp wzbroniony“. Po godzinach urzędowych zaś, już bardzo Wcześnie, zamyka się bramy na klucz. Takiego wprost barbarzyńskiego przepisu za czasów niemieckich nie było. Każdy pragnący milej przechadzki wzdłuż młynów i dalej aleją kasztanów mógł to zrobić swobodnie do późnego wieczora. I dawniej młyny były własnością państwową, tak jak obecnie. Dzierżawione są przez Państwowe Zakłady Zbożowe w Lublinie. Poprzedni dzierżawcy zlikwidowali jedyne w swoim rodzaju piękne ,,kąpiele falowe“, znajdujące się przy młynach i będące ongiś chlubą Bydgoszczy, a obecni krępują swobodę spacerowiczów. ,,Wenecja bydgoska“ winna być atrakcją dla wszystkich przyjezdnych. Utrzymajmy ją! 

Zdjęcia, pocztówki pochodzą ze strony internetowej: polska-org.pl