czwartek, 23 marca 2023

Dworskie łowy w czasach Ulricha von Wilamowitz-Möellendorffa

Pałac w Markowicach. Pierwotną bryłę pałacu zaprojektował niemiecki architekt August Soller.

W listopadzie ubiegłego roku kończąc artykuł o pałacu i ogrodach w Markowicach napisałem, że: - jeśli artykuł ten zaciekawi Was, to w dalszych odsłonach dowiecie się o polowaniach, życiu codziennym w pałacu - jego gościach, pięknym opisie urody Kujaw widzianych oczami zakochanego w nich Niemca i o wiele innych ciekawych wątkach z życia Ulricha von Wilamowitz-Möellendorffa. Zainteresowanie Markowicami przekroczyło moje oczekiwania, a wielu do mnie napisało, że czekają za dalszymi częściami wspomnień światowej sławy uczonego o swoim gnieździe rodzinnym. W międzyczasie każdą godzinę, każdy dzień miałem wypełnione realizacją planów wydawniczych i po prawdzie nie było jak znaleźć wolny czas na dopracowanie tłumaczenia oryginalnych tekstów filologa z Markowic. Zatem, dopiero dzisiaj możecie ponownie zagłębić się w dzieje dziewiętnastowiecznego dworu i życie mieszkających w nim ludzi.

Zapraszam! Dziś będzie o polowaniach i połowach.

 W niemieckich elementarzach przez długi czas krążyło powiedzenie: Dziki wilk w Polsce pożarł stolarza wraz z winklem.

Często się z tego śmiałem, gdy jako uczeń wychwalałem moją Ojczyznę. Ostatni wilk został mi pokazany w 1856 roku w berlińskim ogrodzie zoologicznym, był to wilk z Lasów Miradzkich koło Strzelna. Nosił obrożę z oznaczeniem pochodzenia i był ostatnim uciekinierem z Polski. W czasach kiedy Lotaryngia została przyłączona do Niemiec, premie za strzelanie do wilków zostać zawieszone. W tym samym czasie francuska administracja leśna nie potrafiła opanować rozprzestrzeniających się wilków w lasach aragońskich przy granicy z Niemcami.

Rzadka zwierzyna przybyła w nasze strony jesienią i to ze wschodnich stepów, m.in. drop. Płochliwy i sprytny ptak rozpalał chęć schwytania go, co prawie nigdy się nie udawało. Mój siostrzeniec przebrał się kiedyś za Kujawiankę i podkradł się do ptaka, a ten uznał chyba kobietę za nieszkodliwą i dał się złapać. Mówiono wówczas o dropie to samo, co o głuszcu, że niby był on niejadalny, dlatego trzeba było upolowanego ptaka najpierw zakopać w ziemi na kilka dni, by skruszał - a potem najlepiej byłoby o nich zapomnieć.

Tchórze i kuny nie były rzadkością. W starym domu u ciotki w Kobylnikach kuny co noc tańczyły na podłodze; goście musieli się do tego przyzwyczaić. Polowanie na lisy w naszym gaju za folwarkiem Möllendorf było corocznym rytuałem, a spacer wzdłuż wydm w jesiennej mgle był prawdziwą radością; ptaki wędrowne, w tym gile, wrony siwe i tym podobne, nie były jeszcze chronione. Ale trzeba było wcześnie wstawać, by je dopaść, gdyż rolnicy, a czasem i sąsiedzi, znali drogę do nich i nas wyprzedzali. Chmary kawek i wron roiły się zimą. W trakcie polnych wypraw my, chłopcy, nauczyliśmy się strzelać udanie mierząc do wróbli. Efektem naszych myśliwskich wypraw była pikantna zupa z wróbli i smażone kawki. W czasie wielkiej wojny berlińczycy jedli nawet wrony.



 

Polowania, w których brałem mało czynny udziału, były bardzo owocne. Strzelaliśmy do bekasów, przepiórek i derkaczy, po bagnach i trzcinowiskach szukaliśmy łysek, ale najchętniej polowaliśmy na kuropatwy. Mięso kuropatw było bardziej pożądane od mięsa owcy. Szczególnym zainteresowaniem cieszyły się zające, które były trzymane w lodowni przez wiele miesięcy, były bardzo ważnym elementem diety. Największe polowania odbywały się podczas zjazdów rodzinnych i z okazji różnych świąt, na które niemieccy właściciele ziemscy zapraszali się z dalekich stron. U nas polowania na króliki i zające ze względów na zmniejszającą się populację zostały na kilka lat zawieszone. Kiedy zwierząt przybyło ojciec dał się skusić na polowanie. Stało się to wtedy kiedy nasz chart, naprawdę dobry łowca solo, wszedł do domu, z trofeum w pysku.

Zające i króliki w trakcie polowania szukając ratunku chroniły się poza granicami naszego obwodu łowieckiego, uciekając do sąsiadów. Wówczas sąsiedzi z tego faktu byli bardzo zadowoleni - przybywało im zwierzyny. Jedynie, raz po raz narzekali na ganiające po ich polach psy, a czasem na jeźdźców - gości, którzy nie znając granic obwodów przekraczali je. Kiedyś jechałem wierzchem i to całym pędem, co sprawiało mi wielką satysfakcję i również przekroczyłem granicę, nie zauważając tego. Galopowałem, przeskakując przez każdą przeszkodę, rów i żywopłot, blokując w ten sposób drogę ucieczki. Szybko zawracałem koniem i umiejętnie zataczałem koło, gdyż o to w tym wszystkim chodziło, a krew we mnie wrzała - upojenie dochodziło zenitu i porównywalne było z bodźcami odczuwalnymi tylko podczas gry hazardowej o wysokie stawki. Wszyscy powinni tego skosztować - polować konno. Każdy, kto nigdy nie był pijany, nie jest prawdziwym mężczyzną. Pewien Ateńczyk mówił, że tylko ten, kto przezwycięży swoje namiętności, doświadczając ich wdzięków, osiąga wolną postawę moralną.

Ulrich von Wilamowitz-Möellendorff z małżonką

Przy okazji polowań Ulryk wspomniał również o rybach, pisząc, że chociaż nie były one powszechnym pożywieniem, nadal było ich pod dostatkiem; w płynących wodach pływały szczupaki i liny, nawet w małych stawach występowały karasie. Dolne Gopło jest teraz zanieczyszczone ściekami z cukrowni; zanim przepływały przez nią parowce i holowniki, w mroźne zimy łowiono pod lodem. Stało się świętem ludowym, kiedy wybijano dziury w zamarzniętym Gople i pod lodem ciągnięto sieci. Duzi i mali wjeżdżali saniami na pokrywę lodową, biegli zmarznięci i patrzyli, co wypełza z sieci, całe skrzynie były pełne; metrowy sum nie był niczym niezwykłym. Dawało to ludziom obfitość jadła, szczególnie w czasie postów.

Zdjęcia parku w Markowicach pochodzą ze zbiorów Muzeum Rolnictwa w Szreniawie.

 

niedziela, 19 marca 2023

Niedzielny spacer po dawnej Kościelnej

Niezależnie od pogody, słońca czy chmurek zapraszam dzisiaj na spacer dawną ul Kościelną. Przeniosę was w końcówkę XIX oraz w sam wiek XX. Zobaczycie jak ulicę widzieli nasi przodkowie idąc na niedzielną mszę św. do kościoła, wracając z niej, czy uczestnicząc w uroczystościach, procesjach, pogrzebach i przemarszach. Potraktujcie również ten spacer w formie - jak to drzewiej w Strzelnie bywało - samemu wymyślając bajeczną opowieść. Zatem, zapraszam !!!   

Przy tej okazji wyjaśnienie:

Ostatni wpis na blogu z przyciągającym rządnych sensacji tytułem potraktowałem jako formę sondy, czy wręcz badania socjologicznego. Porównałem kilka wcześniejszych tytułów i zauważyłem że owa sensacyjność sprawiła, iż w ciągu zaledwie pierwszych trzech godzin blog odwiedziło 500 osób, a do końca dnia było już 1300 wejść. Licznik wczoraj zatrzymałem na 2150 wejściach, a to dlatego, że skrót z Facebooka usunąłem za sprawą osób próbujących skierować dyskusję na karczemno-zaściankowy tor. 



























   

czwartek, 16 marca 2023

Największy przekręt w dziejach Strzelna...

Kiedy opowiedziałem koledze o moim odkryciu, ten bez zastanowienia powiedział: - Wiesz, to jest największy przekręt w dziejach Strzelna, tego to chyba nikt jeszcze nie zrobił, by tym mało wyrafinowanym sposobem dokonać czegoś, co w naturze jest niemożliwe. No dobrze - odpowiedziałem - ale czy ktoś w ogóle jest w stanie wyprostować zaistniały błąd i przywrócić ten stan do pierwotnego i właściwego…? 

Tak, ja jestem w stanie i uważam, że nie jest to nic trudnego. Dzisiaj takie przekręty nie zdarzają się, ale kiedyś, gdy były aparaty fotograficzne na kliszę, często podczas wywoływania zdjęć odwrotnie włożony do rzutnika negatyw dawał taki efekt. Gdy na zdjęciu byli ludzie, to ich lewa ręka i noga stawały się prawymi i na odwrót. Tak też stało się z tym zdjęciem ze wzgórza. Daj mi je, a ja przywrócę obraz do właściwego stanu.

Oryginał przekręcony
Oryginał odkręcony

No i stało się, że cały fronton naszych pereł sztuki powrócił do pierwotnego stanu, a dokonał tego nawrócenia nie kto inny, jak sam mistrz obiektywu Heliodor… Zdjęcie zostało w oryginale wykonane w trakcie badań archeologicznych prowadzonych pod kierownictwem prof. Jadwigi Chudziakowej w latach 1981-1986. Plonem tych prac, poza wynikami naukowymi i artefaktami są liczne zdjęcia, z których kilkanaście już wcześniej publikowałem na blogu. Dzisiaj prezentowane, przekręcone zdjęcie pochodzi z Archiwum Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu i znajduje się w potężnej kolekcji fotograficznej Wacława Górskiego. 


wtorek, 14 marca 2023

Kajetan Jarmułt-Mlicki, kasztelan sierpecki…

Przed laty, pisząc książkę o rodach Bielickich i Jaczyńskich otrzymałem z dalekiego Londynu, od Kazimierza i Marii Jaczyńskich komplet zdjęć i dokumentów dotyczących tych rodów. Pośród nimi znajdowało się zdjęcie olejnego obrazu, przedstawiającego polskiego szlachcica, które zostało opatrzone podpisem: Kajetan Mlicki, kasztelan sierpecki. Ów portretu, w oryginale wykonany techniką olejną przykuwa uwagę, a to ze względu na odznaczenia, jakie zdobią tegoż szlachcica. Rozpoznajemy w nich najwyższe polskie odznaczenia z czasów króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. W nich rozpoznajemy ordery: Świętego Stanisława - zawieszony u szyi na biało-czerwonej komandorii, Orła Białego - na wstędze błękitnej przewieszonej przez lewe ramię do prawego boku oraz przyczepiona do lewej piersi Gwiazda Orła Białego.

Wówczas nie przykładałem tak wielkiej wagi do tego portretu, gdyż ów szlachcic był prapradziadkiem żony Kazimierza Jaczyńskiego herbu Dąbrowa (1872-1935), Heleny Marii Jarmułt-Mlickiej herbu Dołęga (1877-1945). Dopiero po upływie kilkunastu lat wróciłem do owego portretu i przedstawionego na nim Kajetana Jarmułt-Mlickiego. Wcześniej, bo w 2018 roku w artykule o Petroneli z Gałczyńskich Mlickiej (ok. 1720-1790) wspomniałem o jej synu, którym był właśnie Kajetan. Zatem dzisiaj przyszedł czas i przedstawiam Wam, jak się okazuje postać historyczną i wielce zasłużoną, dziedzica i właściciela dóbr Osówiec wraz z przyległościami.  

 

Kajetan Jan Antoni, syn Stanisława i Petroneli z Gałczyńskich Mlickich, przyszedł na świat 18 lipca 1746 roku w Orchowie, co zostało odnotowane w Księdze ochrzczonych (Liber baptisatorum) parafii Orchowo. Jego rodzicami chrzestnymi byli: brat ojca ksiądz Jan Mlicki i siostra matki Teofila z Gałczyńskich Mierzewska. Roczna data urodzin Kajetana wymaga wyjaśnień, gdyż dotychczas odnotowywana jest błędnie pod rokiem 1747. Mianowicie, w Księdze ochrzczonych Katedry w Gnieźnie pod datą 30 kwietnia 1748 roku dokonano wpisu: Kajetan Jan Antoni syn GD (generosus dominus) Stanisława i Petroneli z Gałczyńskich Mlickich, wojskiego płockiego (47.18/VII.*) X. Jan Mlicki kanonik gnieźnieński i Teofila z Gałczyńskich Mierzewska miecznikowa poznańska. To ten wpis z datą roczną 1747 został błędnie zapisany i później uznany za właściwy, z pominięciem wpisu właściwego, dokonanego w dniu urodzin i chrztu w Orchowie.

Ojciec Kajetana Stanisław Mlicki był synem Grzegorza, burgrabiego grodzkiego płockiego i Anny z Bromirskich. Mliccy byli starym rodem szlacheckim. W XV w. pisali się Jarmułt i wywodzili swoje korzenie ze wsi Mlice (Mlec) w staropolskim powiecie bielskim województwie płockim. Antenat tego rodu Jan de Mlice miał syna Jakuba, który w nagrodę zasług otrzymał w 1530 roku szlachectwo i przez Feliksa Srzeńskiego, kasztelana dobrzyńskiego, dworzanina królewskiego, został przyjęty do herbu Dołęga. Od tego czasu Mliccy pieczętowali się tymże herbem. Biogram matki Kajetana opisałem we wcześniej wspomnianym artykule pod linkiem:

https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2018/12/odkrywanie-historii-regionu-orchowo.html

Mając dobre koneksje, Kajetan szybko zrobił karierę polityczną, poczynając od wojskiego gnieźnieńskiego w 1778 roku. W rok później otrzymał tytuł cześnika płockiego (1779 r.) i był nim jeszcze w 1786 roku. Wcześniej, bo w 1783 roku został sędzią deputatem na Trybunale Piotrkowskim, z województwa poznańskiego. Następnie został podstolim płockim, a 5 kwietnia 1788 roku ostatnim kasztelan sierpeckim. W tym też roku został członkiem konfederacji Sejmu Czteroletniego, w którego obradach w latach 1788-1792 brał czynny udział. 8 maja 1791 roku Kajetan Mlicki został odznaczony prze króla Stanisława Augusta Poniatowskiego w kościele św. Krzyża w Warszawie Orderem Świętego Stanisława. Przed 1795 rokiem otrzymał najwyższe polskie odznaczenie, Order Orła Białego z Gwiazdą Orderu. 

Kajetan Jarmułt-Mlicki posiadał rozliczne dobra spadłe mu po zmarłym 27 kwietnia 1766 roku stryju, ks. Janie Mlickim, kanoniku gnieźnieńskim i płockim, proboszczu archikatedry gnieźnieńskiej oraz po zmarłym ok. 1770 roku ojcu Stanisławie. Część swoich dóbr nabył, stając się potentatem ziemskim w tej części powiatu gnieźnieńskiego. Był dziedzicem między innymi: Linówca, Osówca, Suszewa, Mlecza oraz części: Gałczyna, Gałczynka, Skubarczewa, Siernicza, Przyborowa i Kinna. Jako współspadkobierca zmarłego stryja, ks. Jana Mlickiego był w 1772 roku dziedzicem Siernicza Wielkiego. W 1773 roku został dziedzicem całego już Gałczyna. Od Marcina Niedziałkowskiego i Jadwigi z Sarnowskich 22 września 1774 roku dokupił kolejną część Kinna, a w 1791 roku od Teodora Zaremby Cieleckiego, podkomorzego Jego Królewskiej Mości kupił za 5.000 złp pozostałą część Kinna i stał się dziedzicem całej wsi. Zarówno Orchowo jak i Osówiec przy Koronie przetrwały do III rozbioru Polski, tj. do 1795 roku, a następnie przyłączone zostały do Królestwa Prus.

Kajetan żonaty był dwukrotnie. Pierwszą jego żoną była Wiktoria Kiełczewska, która zmarła 17 sierpnia1775 roku przy porodzie córki Petroneli Marianny Wiktorii. Po raz drugi ożenił się z Józefą Sierakowską, córką Maksymiliana Brunona, podkomorzego płockiego i Marianny Czachowskiej. W 1777 roku zapisał jej dożywocie na Linówcu, Osówcu, Suszewie i Mleczach. Żyła ona jeszcze 21 lipca 1796 roku. Z Kiełczewskiej, jak wspomniałem wyżej, była córka Petronela Marianna Wiktoria żona Ksawerego Koszutskiego, zmarła w Magnuszewicach 22 marca 1849 roku. Nie wiadomo z którego małżeństwa pochodziła córka Rozalia, około 1802 roku żona Feliksa Pstrokońskiego z Rożniatowa, wdowa w 1835 roku. Prawdopodobnie z Kiełczewskiej urodził się syn Józef, natomiast z Sierakowskiej synowie: Antoni (Grzegorz Antoni), ochrzczony 5 czerwca 1779 roku, dziedzic Siernicza Wielkiego i Kopaniny (zmarł podobnie w 1820 r.) oraz Maksymilian.

Kajetan Jan Antoni Jarmułt-Mlicki zmarł 18 grudnia 1808 roku w Osówcu i został pochowany w krypcie rodzinnej nowo wzniesionego kościele pw. Wszystkich Świętych w Orchowie (LM Orchowo).


niedziela, 12 marca 2023

Ciechrz jakiego nie znacie - fotoreportaż

W dzisiejszy piękny, świąteczny dzień zapraszam na wędrówkę po starym, nieznanym współczesnemu pokoleniu Ciechrzu, wsi leżącej na północ od Strzelna. Ta wędrówka jest wstępem do kolejnej opowieści o tej miejscowości i pochodzącym stąd człowieku, który stąd wyszedł w świat. Mieszkańcom proponuję porównać tamte lata z dniem dzisiejszym, a strzelnianom przyjrzeć się jak to drzewiej na wsi bywało i jacy to mądrzy ludzie stąd wyszli, sławiąc ziemię kujawską w całej Polsce jak i na różnych kontynentach.
















O. Edward Olejnik OMI z rodzicami oraz rodzinne gospodarstwo




Rodzina Burzyńskich



Major Franciszek Tabaczyński