środa, 1 lutego 2023

Niemiecki Obóz Pracy Przymusowej dla Żydów w Żegotkach

To niesamowite, że po wielu latach w końcu trafiłem na dokumenty potwierdzające istnienie Judenlager Wiesengrund - Obozu dla Żydów w Żegotkach, zlokalizowanego w przysiółku Busewo. Dotarłem do wykazu imiennego więźniów, list niemieckich obozów pracy przymusowej na obszarze Rejencji Inowrocławskiej, oraz na korespondencję pomiędzy wykonawcą robót odwadniających Firmą inż. Waltera Lehmanna z Bydgoszczy a Administracją Getta w Łodzi. Wszystkie te dokumenty znajdują się w Archiwum Państwowy w Łodzi. Poniższy artykuł jest po prawdzie niekończącą się historią - udało mi się ustalić losy pięciu z listy 22 więźniów, a co z pozostałymi?   

Po raz pierwszy o obozie dla Żydów w Żegotkach dowiedziałem się w latach 80. XX w. od mieszkańca tejże wsi, rolnika Jana Woźniaka. Wówczas to powiedział mi on, że rowy melioracyjne odwadniające tutejsze pola wykopali w czasie II wojny światowej Żydzi, których Niemcy przetrzymywali na Busewie. 20 lat później, kiedy zacząłem pracować w Urzędzie Miejskim z Jackiem Pawnukiem, byłym mieszkańcem Żegotek, tej wiedzy mi przybyło. Przywołał mi on, kilkakrotnie, zasłyszane z ust swoich rodziców, opowieści o Żydach z Busewa. Co więcej, opowieści te potwierdził w rozmowie mieszkaniec przysiółka Henryk Drozda oraz były jego mieszkaniec Tadeusz Więzowski. Ostatnio trafiłem na szereg dokumentów w Archiwum Państwowym w Łodzi, które dopełniły wiedzy o tym obozie.

Jest to pierwsze tak pełne opracowanie o obozie dla Żydów w Busewie stanowiącym przysiółek wsi Żegotki w gminie Strzelno. Po raz pierwszy o tym miejscu - bazując na przekazach wyżej wymienionych osób - napisałem we września 2010 roku. Zamieściłem je na starym blogu 30. tegoż miesiąca i po czasie stwierdziłem, że wiele osób powieliło fragmenty artykułu w szkolnych rozprawkach, przypisując je swoim bliskim, miast powołać się na bloga. Po dotarciu do źródeł archiwalnych stwierdziłem, że owe opowiadania znajdują swoje potwierdzenie na kilkudziesięciu dokumentach i doszedłem do wniosku, że moi rozmówcy nie fantazjowali, ale mówili prawdę o tym miejscu.

 

We październiku 1939 roku właścicielka Żegotek Maria ze Skrzydlewskich Sikorska wraz z mężem Włodzimierzem i jego matką Anną z Łyskowskich Sikorską zostali wysiedleni z majątku do Generalnej Guberni i zamieszkali w miejscowości Radość pod Warszawą. W międzyczasie polską nazwę majętności Żegotki zmieniono na niemiecką Wiesengrund. Pieczę na posiadłością przejął okupacyjny Główny Urząd Powierniczy Wschód w Poznaniu. Na jego zlecenie dobra żegockie otrzymał w zarząd tymczasowy rolnik - ogrodnik z ul. Miradzkiej w Strzelnie, Gustaw Schulz.

W 1942 roku zapadła decyzja o kontynuacji rozpoczętych w 1939 roku prac melioracyjnych w Żegotkach i okolicy. Wkrótce też znalazła się firma budowlana z Bydgoszczy (Adolf Hitler Strasse 57), której właściciel inż. Walter Lehmann podjął się Drainagearbeiten, czyli prac odwadniających. Firma Lehmanna miała swoją filię również w Mamel, czyli w Kłajpedzie. Do zrealizowania zadania Lehmann wykorzystał Żydów z Getta Litzmannstadt - Łodzi. W tym celu już w czerwcu 1942 roku powstał w przysiółku Busewo Judenlager Wiesengrund - Obóz dla Żydów w Żegotkach. Zlokalizowano go w tzw. majątkowym czworaku - budynku z pecy, czyli wysuszonej glinianej cegły. Z tej racji jego ściany były w kolorze żółtym, a miejscowi nazywali go „żółtą chatą“. Okna czworaka pozabijane były deskami, w ten sposób, iż światło do wnętrza dostawało się górnymi szczelinami. Pierwszym dokumentem, który był podstawą do organizacji obozu pracy przymusowej Żydów w Wiesengrund, był Dekret Gubernatora Rzeszy Artura Greisera z dnia 25 czerwca 1942 roku. Oficjalnie obóz ustanowiony został Dekretem nr 560/5135 z dnia 25 sierpnia 1942 roku  o Judenlager Wiesengrund. Odpowiedzialnym za ten obóz był Reichswasserwirtschaftsamt Hohensalza - Urząd Gospodarki Wodnej Rzeszy w Inowrocławiu. Nadzór nad przebywającymi w nim Żydami sprawował Arbeitsamt Hohensalza - Urząd Pracy w Inowrocławiu, a nadzór nad robotami budowlanymi - melioracyjnymi wykonywanymi na gruntach majątku Żegotki wraz z przyległościami Kreisbauamt Mogilno - Powiatowy Urząd Budowlany w Mogilnie

Pod koniec czerwca 1942 roku, jeszcze przed oficjalnym ustanowieniem obozu, przybyły do niego 23 osoby narodowości żydowskiej z Getta Litzmannstadt - Łodzi, w tym jedna kobieta i 22 mężczyzn. Ze sprawozdania sporządzonego przez Urząd Pracy w Inowrocławiu wynika, że w dniu 19 grudnia 1942 roku w Żegotkach Zatrudnionych było 23 Żydów. 23 stycznia 1943 roku w nieznanych bliżej okolicznościach zmarł jeden z nich i był to Jakob Poznanski ur. 19 kwietnia 1919 roku, wcześniej zamieszkały w Hinterberg - Zagórowie w powiecie konińskim. Analizując sprawozdania ze stanów liczebnych obozów, w kilka miesięcy później wymienia się z Żegotek już tylko 21 Żydów, w tym jedną kobietę. Prawdopodobnie zmarł lub uciekł stąd jeden z osadzonych. W katalogu dokumentów obozu w Żegotkach znajduje się lista 22 Żydów sporządzona przez inż. Waltera Lehmanna właściciela firmy dokonującej odwodnień na gruntach majątku Żegotki. Zatytułowana ona została: Lista Żydów zatrudnionych na mojej budowie w Wiesengrund i zawiera imiona i nazwiska:

  1. Chaskiel [Icheskel - IYV] Aiman,
  2. Siemon Baumann,
  3. Zajwel Falz,
  4. Rochu Gembicki,
  5. David Hubermann,
  6. Nachme Hubermann,
  7. Szoje Hubermann,
  8. Chaskiel Justrzynski,
  9. Jichel Lepek,
  10. Schmul Lepek,
  11. Porec Lis,
  12. Albert Meier,
  13. Jakob Poznanski (gest. am 23.1.1943),
  14. Alje Ratajewski,
  15. David Rygiel,
  16. Schloma [Shaul - IYV] Rygiel,
  17. Szoje Szapsewicz,
  18. Abram Wieruszewski,
  19. Jojne Wietrzowski,
  20. Mojze [Mosze - IYV] Witkowski,
  21. Szlomo Witkowski,
  22. oraz kobieta - Hela Zotlowski.   

Oni sami przystosowali budynek do zamieszkania i całość wygrodzili wysokim płotem z drągów i drutu kolczastego. Oficjalnym dowódcą komendantem obozu był pracownik firmy Lehmanna, Otto Meschkat, pełniący również funkcję majster budowlanego (majstra wykopów). 1 lipca 1942 roku rozpoczęto prace melioracyjne. O ich przebiegu dowiadujemy się z rozliczeń finansowych jakie prowadził wykonawca z Administracją Getta w Litzmannstadt - Łodzi. Getto pobierało od zatrudnionego w Wiesengrund Żyda opłatę dzienną w wysokości 70 fenigów. Spośród całej grupy kobieta, Hela Zotlowski była zwolniona z prac przy budowie odwodnienia, w zamian przygotowywała osadzonym posiłki, sprzątała itp. Natomiast mężczyźni, niezależnie od pogody i pory roku, ręcznie kopali szpadlami głębokie rowy i regulowali koryto rzeczki Sławki. Ziemię z wykopów ładowano na wagoniki kolejki polowej (tzw. rolki) i wywożono na obniżenia przy Sławce.

 

W latach 1941–1943 w okupowanej przez Niemców Wielkopolsce założonych zostało około 143 obozy pracy przymusowej dla Żydów, z czego w 1942 roku na terenie powiatu mogileńskiego było ich 7, a następnie 12. Były to obozy w: Bielsku, dwa obozy w Broniewicach (Bornheim), Dąbrówce, Kruszy Duchownej (Groß Krusche), Klasztorze Mogilno, Szkole w Olszy, Słaboszowie, Linówcu (Schleichenberg), Orchowie, Trzemesznie i Żegotkach (Wiesengrund). Za ich pośrednictwem realizowano szereg inwestycji, robót drogowych i innych prac. Jako tzw. „siłę roboczą” wykorzystywano w nich deportowaną z gett ludność żydowską, koncentrując ją w tych obozach. Stworzone przez administrację hitlerowską warunki życia w obozach: terror, głód, prowizoryczna opieka medyczna, wyniszczająca organizm praca powodowały, że były one miejscami wegetacji i stopniowej eksterminacji.

 

20 października 1942 roku, czyli blisko 4 miesiące od chwili rozpoczęcia prac odwodnieniowych w Żegotkach inż. Walter Lehmann wystosował do Administracji Getta w Łodzi pismo z pytaniem:

(…) jak zamierzacie zdobyć odzież dla robotników żydowskich. Odzież pracowników, których zatrudniam, jest w bardzo złym stanie. Na przykład połowa Żydów w ogóle nie ma koszul, a około 1/3 butów. O ile mi wiadomo, za odzież trzeba zapłacić. Jeżeli tak jest, to prosiłbym o informację, czy z przekazywanej wam należności za prace powinienem kupić najpotrzebniejsze ubrania dla Żydów i czy mogę to odliczyć, dostarczając pokwitowania do kopii faktur. W przeciwnym razie proszę dać mi znać, czy elementy odzieży mają być zamawiane u was i będą od was nabywane. Przy coraz bardziej niestabilnej pogodzie dalsze prowadzenie pracy z Żydami nie jest możliwe, gdyż ze względu na nieodpowiednią odzież dochodziłoby do dużej liczby zwolnień lekarskich, a to oznaczałoby zmniejszenie wydajności pracy i utratę należności dniówkowych. (…)

O pierwszych dostawach odzieży ochronnej dla Żydów z obozu pracy przymusowej w Żegotkach dowiadujemy się dopiero 26 lutego 1943 roku. Wówczas to przydzielono z Getta w Łodzi tutejszym Żydom: 11 spodni, 11 kurtek, 1 sukienkę, 1 koszulę damską, 1 majtki. Natomiast 22 maja 1943 roku komendant obozu majster szybowy (wykopów) Otto Meschkat pokwitował odbiór odzieży dla osadzonych tutaj Żydów: 21 garniturów, 21 par majtek, 21 koszul męskich, 21 par drewniaków oraz 1 sukienka, 1 koszula damska, 1 majtki, 1 para butów damskich. 

A oto, co zdołałem ustalić na podstawie relacji byłych mieszkańców, Busewa - Tadeusza Więzowskiego i Żegotek - Jacka Pawnuka.

Miejsce przetrzymywania zlokalizowane było na obszarze współczesnego siedliska gospodarstwa rolnego pod numerem Busewo 2. W tymże czworaku przetrzymywani byli w urągających godności ludzkiej, Żydzi. W obozie przetrzymywana była urocza Żydówka, która w bliżej nieznanych okolicznościach zaszła w ciążę. Rzekomym ojcem dziecka miał być komendant obozu i majster prac odwadniających. Kiedy przyszedł czas rozwiązania zawezwano do ciężarnej miejscową akuszerkę Lustyczkę, która miała poród przyjąć i nie dopuścić, by matka nakarmiła noworodka. Niemowlę miało umrzeć, ale dobroduszna akuszerka podjęła próbę uratowania ślicznego dzieciątka i nakarmiła je herbatką, wywołując tym samym u niemowlęcia odruch ssania. Podjęła również negocjacje z zarządcą majątku, Schulzem, lecz ten zakazał jej ratowania dziecka, które po kilku dniach zmarło z wycieńczenia. Wkrótce też przepadła matka niemowlęcia.

 

Zmarłych Żydów, których śmierci urzędowo nie odnotowywano, chowano w ogrodzie u Niemki, czyli pod współczesnym numerem adresowym Busewo 6. Po wojnie miejscowi nie chcieli z tego sadu jeść żadnych owoców, powtarzając, iż wyrosły one na trupach żydowskich. W pamięci miejscowych zachowało się wspomnienie o braciach żydowskich i o jednym z Żydów, który nosił nazwisko Falz. W nieznanych bliżej okolicznościach jeden z braci szczęśliwie przetrwał, gdzieś w ukryciu do końca wojny. Powrócił w 1945 roku do Żegotek, lecz po kilku dniach opuścił wieś i udał się do Poznania.

 

Obóz istniał prawdopodobnie do września - października 1943 roku, czyli ok. półtora roku. Niestety nie wiadomo nic o jego likwidacji i o losie większości przetrzymywanych w nim Żydów, za wyjątkiem piątki, z których troje uległo zagładzie, a dwoje przeżyło. O osobach, które przeżyły Holokaust, dowiadujemy się z danych Instytutu Yad Vashem. Byli nimi Żydzi figurujący na liście więźniów obozu w Żegotkach: Mosze Witkowski z Kleczewa, syn Abrahama i Estery oraz Dawid Rygiel, również z Kleczewa, syn Meir i Fradel.

Odcinki rowów melioracyjny zbudowanych przez Żydów

Niestety brat Mosze, Szlomo Witkowski urodzony w Kleczewie w 1920 roku jako syn Abrahama i Estery, z zawodu krawiec, został zamordowany w Auschwitz, o czym Mosze poinformował Instytut Yad Vashem. Również brat Dawida, Shaul Rygiel urodzony w Kleczewie w 1910 roku został zamordowany w bliżej nieznanych okolicznościach. Ta informacja jest oparta na świadectwie przesłanym przez brata Davida, również do Yad Vashem. Przed II wojną światową oboje mieszkali w Kleczewie i stamtąd zostali wywiezieni do Getta w Łodzi, a następnie do Wiesengrund - Żegotek. Sprawdzając kolejnych więźniów obozu pracy przymusowej w Żegotkach, trafiłem na jeszcze jedną osobę z listy. Otóż, był to Icheskel (Chaskiel) Ajman. Urodził się on w Kole w 1920 roku jako syn Rafaela i Miriam. Był kawalerem. Przed II wojną światową mieszkał w Ślesinie. Również z wybuchem wojny tam przebywał, a następnie trafił do Getta w Łodzi. Icheskel został zamordowany w bliżej nieznanych okolicznościach, a informację tę podał Instytutowi Yad Vashem Max Mendel Tzadok, prawdopodobnie świadek zbrodni.

Rów melioracyjny - przebieg pod drogą do Bożejewic
Rzeczka Sławka pod Żegotkami

Zatem opowieść, którą usłyszałem z ust Jacka Pawnuka znajduje potwierdzenie w powyższych danych. Budynek po obozie - czworak, przetrwał do lat 60. XX w. Mieszkały w nim po wojnie rodziny: Domachowskich, Świńskich, Komisarczyków i Patułów. W połowie tychże lat Jan Domachowski wystawił budynki gospodarcze obok czworaka. Zaś w 1968 r. następca po Domachowskim, Henryk Drozda wystawił na miejscu rozebranego czworaka, dom mieszkalny. Jednym z widomych do dziś śladów po Żydach z obozu w Busewie jest głęboki rów melioracyjny, biegnący przez pola żegockie z północy na południe ku pałacowi, a także pogłębiona i oczyszczona rzeczka (kanał) Sławka.

Foto.: AP Łódź, Internet - domena publiczna, Google Maps.


poniedziałek, 30 stycznia 2023

Wódz Błękitnej Armii w Mogilnie

Powitanie gen. Józefa Hallera przez starostę mogileńskiego hr Mieczysława Dąmbskiego przed dworcem kolejowym w Mogilnie

Przypadek sprawił, że trafiłem na zdjęcia z wizyty gen. Józefa Hallera w Mogilnie. Znajdują się one w zasobach Archiwum Państwowego w Bydgoszczy i Archiwum Akt Nowych w Warszawie. Moc uroku płynąca z tych zdjęć zachęciła mnie do zgłębienia tematu wizyty. Dotarłem do artykułów w „Rozmaitościach Mogileńskich“ i „Dzienniku Kujawskim“. W tej ostatniej gazecie szeroko opisywano przygotowania do wizyty gen. Józefa Hallera w 1926 roku i uroczystość poświęcenia sztandaru Związku Halerczyków Placówka Mogilno…

Wizyta gen Józefa Hallera w Mogilnie

Działo się to z górą 103 lata temu. Był piątek 12 grudnia 1919 roku - dzień szczególny, dzień pełen rzadkich imion. Tegoż dnia imieniny obchodzili m.in.: Adelajda, Amonaria, Dionizja, Edburga, Epimach, Gościwit Liberata, Maksanty, Maksencjusz, Merkuria, Paramon, Spirydion, Suliwuj, Synezjusz. Około dwóch kwadransów na drugą (13,30) na stacji kolejowej w Mogilnie zatrzymał się pociąg specjalny, z którego wysiadł w asyście wysokich rangą oficerów gen. Józef Haller. „Błękitny Generał“ - jak nazywano generała w kręgach żołnierskich - przybył tutaj, by dokonać inspekcji oddziału strzelców, sformowanego jako dwie kompanie. Formacja szybko rozrastała się i potrzebowała większego zaplecza, niż to jakim dysponowała w Mogilnie - Dom Katolicki, Sokolnia, Vereinshaus (Dom Stowarzyszeń) i kręgielnia w Rynku. Ale szczególnym celem inspekcji było wydanie stosownych rozkazów celem liczebnego zwiększenia oddziału i przygotowania go do zbliżającego się terminu przejęcia Pomorza z rąk niemieckich.

Spotkanie gen. Józefa Hallera z weteranami Powstania Styczniowego 1863-1864 i grupą powstańców wielkopolskich

Starogardzki Pułk Strzelców powołano do życia na rozkaz dowódcy Dywizji Strzelców Pomorskich, w październiku 1919 roku w Pakości. Jego zalążkiem było 2 oficerów, 35 podoficerów i 204 szeregowych, którzy jedną tworzyli kompanię strzelecką i jedną kompanię karabinów maszynowych. Dowództwo objął kapitan Stefan Meissner, mając do pomocy por. Stanisława Manię. Już 10 listopada kadra została przeniesiona do Mogilna, gdzie dzięki stałemu napływowi ochotników w styczniu 1920 roku rozrasta się do siły batalionu (9 oficerów i 460 szeregowych). W składzie Dywizji Strzelców Pomorskich 18 stycznia 1920 roku młody pułk wziął bezpośredni udział w przejmowaniu z rąk niemieckich Pomorza. Maszerując przez Inowrocław, pułk przeszedł pod Gniewkowo (ówczesną linię demarkacyjną) i wkroczył w południe 19 stycznia 1920 roku do Torunia. Po krótkim pobycie w mieście, 2 lutego 1920 roku został przeniesiony do Starogardu. Tam nastąpił dalszy szybki rozwój pułku a jego dowódcą został wówczas major Eustachy Serafinowicz.

Z kadrą oficerską i żołnierzami pułku stacjonującymi w Mogilnie

Wizyty inspekcyjna gen. Józefa Hallera w Mogilnie była jedyną w międzywojennych dziejach miasta. Należy przy tym wspomnieć, że gen. Józef Haller miał przybyć 13 maja 1926 roku do Mogilna, ale niestety tak się nie stało. W tym dniu miało miejsce poświęcenie sztandaru mogileńskiej Placówki Związku Hallerczyków. Prasa jeszcze 12 maja szumnie tę uroczystość i przybycie Generała anonsowała, a tu dnia następnego - rozczarowanie… Oddajmy głos prasie regionalnej, która tak oto ten dzień udokumentowała (fragment):

 

Mimo wszystko wizyta - inspekcja z 12 grudnia 1919 roku i ta niezrealizowana z 13 maja 1926 roku na tyle trwale zapisały się u mogilnian, że na wniosek Związku Halerczyków Placówka w Mogilnie, Rada Miejska już w 1926 roku podjęła uchwałę o nadaniu dawnej ulicy Kolejowej nowej nazwy, Józefa Hallera. W Urzędowym spisie abonentów sieci telefonicznej Okręgowej Dyrekcji Poczt i Telegrafów w Poznaniu 1926-27 ulica Józefa Hallera występuje już w oficjalnym wykazie ulic miasta Mogilna. W latach powojennych Generała usunięto z nazwy ulicy i powrócił on 1 stycznia 1991 roku w brzmieniu i zapisie ulicy, Józefa Hallera.


niedziela, 29 stycznia 2023

Strzelno na starej fotografii fotoreportaż cz. 3

 

W ostatni styczniowy weekend - w niedzielę 29 - kolejny 31 finał WOŚP. W Strzelnie też grają i to bardzo świątecznie. Młodzież z puszkami przemierza ulice naszego miasta by wspomóc to Wielkie Dzieło. A ja w podziękowaniu młodym wolontariuszom proponuje powrót do przeszłości - zobaczcie jak w miejscu naszego strzeleńskiego finału było ok. 110 lat temu i skokami do wczoraj… 































poniedziałek, 23 stycznia 2023

Z dziejów wsi Sławsko Dolne - cz. 3

Zapewne wielu już zapomniało, że pięć miesięcy temu zamieściłem 2. część artykułu o dziejach podstrzeleńskiej wsi Sławsko Dolne. Ale są i tacy, których język świerzbi, by spytać - zapomniałeś o naszej wsi? Zatem, spieszę z odpowiedzią - że nie, nie zapomniałem, w międzyczasie prowadziłem korespondencję i pozyskiwałem materiały źródłowe, które pozwoliły mi na dopełnienie dziejów wsi, a szczególnie historii potomków tutejszych Niemców. Ta cierpliwość zaowocowała mapką, z pamięci i ręcznie odtworzoną, a sporządzoną przez potomka rodziny Klotzbücher. Na niej są naniesione poszczególne gospodarstwa z opisem do kogo należały tuż przed wojną. Szczegóły znajdziecie w 4. części, a dzisiaj zapraszam na cz. 3. opowieści o Sławsku Dolnym.

A oto linki do pozostałych części, czyli 1. i 2.

https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2022/08/z-dziejow-wsi-sawsko-dolne-cz-1.html

https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2022/08/z-dziejow-wsi-sawsko-dolne-cz-2.html

Pod zaborem pruskim - cd.

Po zakończeniu procesu uwłaszczeniowego, który z rentowym wykupem gruntów trwał 20 lat, obie wsie Sławsko Małe i Sławsko Małe Kolonia wraz ze swoimi mieszkańcami okrzepły. Przełomowym był rok 1848, czyli Wiosna Ludów, który był rokiem kończenia spłat rentowych i pełnego gospodarzenia na swoim. Tutejsi polscy chłopi zrównali się w prawach z kolonistami i mogli swobodnie dysponować swoimi gospodarstwami. To wówczas wytworzyła się owa wolna warstwa, którą zaczęto nazywać włościanami, czyli panami na swoich włościach. Układ przestrzenny wsi nie uległ zmianie. Blisko niej w 1853 roku oddano do użytku nowy odcinek drogi łączącej Poznań z Toruniem.

Rozkład starej szkoły w Sławsku Małym

Z danych zawartych w Amtsblattach z 1858 roku dowiadujemy się, że w Sławsku Małym bauerzy Krzysztof Schnoll oraz Jakub i Jerzy Würtz'owie posiadali licencjonowane stacje krycia klaczy, z 4-5 letnimi ogierami. W kolejnych latach informacje te są potwierdzane, co może świadczyć o wyspecjalizowaniu się niektórych rolników w hodowli koni. Lata 70. XIX w. pozostawiły ślad po wzmożonym przez zaborców kulturkampfie. Po 1872 roku zaczęto nagminnie germanizować życie codzienne, wypierając m.in. z obiegu polskie nazewnictwo. W 1877 roku działania te dotknęły również obie wsie. Część Sławska Małego, która nosiła nazwę Sławsko Małe Kolonia, zamieniono na Kaisershöh. Część zamieszkałą przez włościan polskich przechrzczono wówczas na Kaisersthal. Nazwy te nawiązywały do potęgi powstałego w wyniku zjednoczenia w 1871 roku Cesarstwa Niemieckiego.

Relikty cmentarza ewangelickiego w Sławsku Dolnym

Pod koniec XIX w. Kaisersthal liczyło 24 domy z 228 mieszkańcami, z tego mieszkało tutaj 132 katolików i 96 protestantów. Gospodarzono na 305 ha - 265 ha roli, 9 ha łąk i inne (drogi, podwórza ogrody). We wsi Kaisershöh więcej było Niemców, czyli pierwotnych osadników z 1781 roku. Było tutaj 20 domów zamieszkałych przez 164 osoby, z tego 22 katolików i 142 protestantów. Gospodarzono tutaj na 239 ha, z tego 194 ha roli, 19 ha łąk i inne (drogi, podwórza, ogrody). Dane te wskazują, że przewagę w obu wsiach stanowili ewangelicy, których łącznie było 238, zaś katolików, czyli Polaków tylko 154.  Z danych z 1903 roku poznajemy najzamożniejszych mieszkańców obu wsi z widoczną przewagą Niemców. W koloni - Kaisershöh byli to: Jan Cichocki gospodarz i Jan Dobrzyński - kowal oraz gospodarze niemieccy - Karl Höpfner, Johann Kämmerer, Ludwig Klotzbücher, Wilhelm Klump, Christoph Lindemann, Georg Würtz, Johan Würtz i Eduard Wiedemeyer. W Kaisersthal, w której przewagę stanowili Polacy, z ich nacji było dwoje bogatych rolników - Andrzej Dobrzyński i Tomasz Szeliga; natomiast spośród Niemców najbogatszymi byli rolnicy - bauerzy: Friedrich Belchhaus, Michael Gestalter, Emil Mutschler, August Mutschler, Johan Reich, Otto Rinno, Johan Würtz, Wilhelm Würtz i Herman Würtz.

Relikty cmentarza ewangelickiego w Sławsku Dolnym

Swoistą metamorfozę wieś przeszła na przełomie XIX i XX w. Wówczas we wsi przybyło wiele nowych murowanych budynków - duże, wielopokojowe domy mieszkalne, okazałe budynki inwentarskie typu: obory, stajnie, chlewnie, a spośród nich wiele posiadało magazynowo-spichrzowe piętra. Największe gospodarstwa dysponowały własnymi zestawami omłotowymi z tzw. lokomobilami parowymi oraz po kilkanaście koni. 21 czerwca 1911 r. powstała w Sławsku Małym - Kaisersthal Spółka Odwodnieniowa pod nazwą Entwässerungsgenossenschaft. 30 września 1924 roku zmieniła ona statut i przyjęła polską nazwę Spółka Odwodnienienia Strzelno-Sławsko Małe. Jej siedzibę ustanowiono w miejscu, w którym każdorazowo będzie mieszkał jej przewodniczący. Jak niemalże wszędzie, tak i tutaj funkcjonowała tzw. przymusowa straż pożarna, a budynki ubezpieczone były w kasach ogniowych. Nader często zdarzały się większe i mniejsze pożary, do których spieszyła cała tutejsza dorosła ludność - przymuszona ustawowo do pomocy sąsiedzkiej w gaszeniu pożarów. O kilku z nich donosiła ówczesna prasa. W sierpniu 1910 roku w Sławsku Małym Koloni - Kaisershöh spłonęły dwa stogi i młocarnia u Niemca Gestaltera, a w listopadzie 1912 roku w Sławsku Małym - Kaisersthal spłonął dom mieszkalny należący do Niemca Maksymiliana Würtza.

Relikty cmentarza ewangelickiego w Sławsku Dolnym

Statystyki z 1912 roku wykazywały, że w Sławsku Małym Koloni - Kaisershöh największym gospodarzem był Niemiec Karl Höpfner, który posiadał 58,5 ha, a z inwentarza 8 koni, 40 szt. bydła, 45 szt. trzody chlewnej. Natomiast w Kaisersthal prym wodziła niemiecka rodzina Würtzów, Herman i Wilhelm, Którzy łącznie mieli106 ha, a z inwentarza 14 koni, 60 szt. bydła, 24 szt. trzody chlewnej. Tutaj też gospodarzył na 47 ha Andrzej Dobrzyński, z inwentarzem - 12 koni, 33 szt. bydła, 16 szt. trzody chlewnej. W lutym 1918 roku Dobrzyński powiększył swój stan posiadania, kupując od Niemca Friedricha z Sławska Małego 85-morgowe (ok. 21 ha) gospodarstwo za 63 tys. marek.

Szkoła

Wracając do czasów kolonizacji i osadzenia w 1781 roku w Sławsku kolonistów z Baden-Durlach w Wirtembergii należy zwrócić uwagę na ich szybki przyrost. Już w kilka lat później zorganizowano we wsi nauczanie dzieci. Początkowo były to dzieci przybyszów, których uczył w domu modlitwy najstarszy i najbardziej doświadczony kolonista. Podobnie działo się w koloniach Ciechrz i Stodoły. Wkrótce wybudowano w Sławsku Małym budynek nowej szkoły z tzw. pecy. Obiekt ten przetrwał do 1911 roku, czyli do czasu wybudowania nowej, stojącej do dziś szkoły. Ówczesna pozycja nauczyciela w tutejszym środowisku była bardzo wysoka. Zawdzięczał ją nie tylko sprawowanemu urzędowi, ale szczególnie wysokiemu uposażeniu jakie otrzymywał od władz i to zarówno w naturaliach, jak i gotówce. Podobnie jak w Stodołach i Ciechrzu nauczyciel otrzymywał 3 akry (ok. 1,3 ha) gruntów ornych i ogród warzywny przy budynku szkoły. Jego wynagrodzenie w gotówce wynosiło 50 talarów plus 4 srebrne grosze od ucznia. Podczas wielkich świąt otrzymywał od gospodarzy dobrowolne ofiary w gotówce i naturaliach. Nadto w owych naturaliach otrzymywał od karczmarza 1/2 szefla miary toruńskiej jęczmienia oraz z lasów królewskich 8 sążni drewna opałowego.

Rozkład parteru nowej szkoły

Do szkoły uczęszczały dzieci kolonistów oraz miejscowe polskie. W ciągu roku szkolnego uczyły się: wiedzy o literaturze, czytania, pięknego i poprawnego pisma - kaligrafii, obliczania z liczbami całkowitymi i łamanymi, religii według ewangelicko-luterańskiej wiary, śpiewu, geografii, historii oraz języka niemieckiego i polskiego. Dla kolonistów - ewangelików w niedziele i święta miał obowiązek czytać kazania zborowi zgromadzonemu w tych dniach w szkole oraz prowadzić śpiew. Nadto uczył młodzież w każdą niedzielę popołudniu przez godzinę katechizmu.

Rozkład I piętra nowej szkoły

Pierwszym nauczycielem dwuklasowej Szkoły Ewangelickiej, na którego trafiamy w Sławsku Małym (Kaisershöh) był zatrudniony tutaj od października 1881 roku Friedrich Hermann Pichner. Urodził się on 21 września 1829 roku. Był synem Ludwiga i Rosiny Zwanzig. W 1860 roku ukończył seminarium nauczycielskie i pracował w okolicach Piły. W 1877 roku poślubił w Pile młodszą od siebie o trzy lata wdowę Bertę Marię Matyldę Meister z domu Barankiewicz. W październiku 1881 roku objął etat nauczyciela w szkole ewangelickiej w Sławsku Małym - Kaisershöh. Po nim od 1887 roku nauczycielem został Wilhelm Holke z Wilkowa. Następnie szkołą kierował nauczyciel Krüger, którego od 9 maja 1905 do 1 kwietnia 1906 roku zastępował nauczyciel ze Stodół Adolf Radler. Od października 1906 roku posadę nauczyciela objął Montua. Od marca do sierpnia 1909 roku Montuę zastępował nauczyciel Hagedorn, a w 1911 roku nauczyciel Wilhelm. Ostatnim ewangelickim nauczycielem w Sławsku Dolnym był Holly.

Rozkład działki szkolnej - budynek szkoły, ogród, plac zabaw i budynki gospodarcze

W 1911 roku w Sławsku Małym (Kaisershöh) wybudowana została przez bydgoskie władze szkolne nowa dwuklasowa Szkoła Ewangelicka -  Ludową. W tym też roku uczęszczało do niej 104 dzieci, w tym 81 katolików i 23 ewangelików. W nowej szkole na parterze znajdowały się dwie klasy dla 60. uczniów każda, czyli mogły one pomieścić 120 uczniów oraz trzypokojowe mieszkanie z kuchnią. Na mansardowym piętrze nad klasami było drugie większe mieszkanie dla kierownika szkoły z czterema pokojami, w tym gabinetem kierownika, kuchnią i oddzielnym pokojem dla pomocy domowej. W części strychu znajdowała się również wędzarnia. W podwórzy, poza budynkami gospodarczymi, znajdował się plac zabaw dla dzieci szkolnych oraz ogród.

Foto; archiwum bloga - skany starej kroniki szkolnej, http://lapidaria.wikidot.com/cmentarz-ewangelicki-slawsko-dolne

 

sobota, 21 stycznia 2023

Strzelno. Przed i po 21 stycznia 1945 r. Fragmenty Pamiętnika Urszuli Firyn

Dzisiaj polecam poniższe fragmenty Pamiętnika strzelnianki Urszuli Firyn, wnuczki właścicieli mleczarni państwa Gąsiorowskich. Wraz z rodziną, na początku okupacji, została przez Niemców wysiedlona z mieszkania w mleczarni przy ul. Szerokiej (obecnie Gimnazjalna) i zamieszkała w jednym z nieistniejących już domów vis a vis szpitala. Z fragmentów Pamiętnika poznacie prawdziwy obraz Rosjan wkraczających 21 stycznia 1945 r. do Strzelna. 

Dnia 21-go stycznia, w niedzielę o godz. mniej więcej 5-tej (po południu - MP.) przyjechały pierwsze rosyjskie tanki (czołgi). Była krótka strzelanina, bo w szpitalu było jeszcze sporo Volkssturmistów, którzy się bronili króciutko i oczywiście najzupełniej bez skutku. Przy tej okazji wpadł nam jeden strzał przez okno do pokoju i drugi też oknem do sypialni. Strachu wyżyłam wtedy niemało i całkowicie wyszłam z fasonu.

(...)

Już parę dni przed niedzielą można było zauważyć u Niemców zdenerwowanie i rozgorączkowanie. W piątek (19 stycznia) przejeżdżały przez Strzelno pierwsze furmanki z uciekinierami spod Włocławka.

(...)

Noc niespokojna. Ciągle jadą furmanki z uciekinierami i auta ciężarowe. Na podwórzu u Küchla pełno furmanek, ciągły hałas i obawa, co z nami będzie, nie pozwala spać. Na dobitkę pod samym oknem usiedli jacyś Polacy z tych uciekinierów i głośno rozmawiają. Znaczy, że Polaków też ewakuują. Oby nas nie ruszyli, za żadną cenę się nie ruszamy. Jechać w ten mróz i w dodatku na pewną zagładę? Ale wszyscy twierdzą, ze ewakuacja jest przymusowa. To byłoby gorsze.

Nareszcie ta okropna noc minęła. Zawsze noc była mi za krótka, to była pewnie pierwsza noc, po której odetchnęłam z ulgą, ze się skończyła. Zdenerwowanie piętrowe, w porównaniu ze sobotą to fajka. Jak rano przyszłam do pracy p. Rataja już nie było. Wyjechali wszyscy samochodem rano o 6-tej.

(...)

Wszyscy Niemcy spieszą się do pociągu. O 9-tej ma ruszyć transport. W takim hałasie i bałaganie jeszcze nigdy nie sprzedawałam. Stół nam przesunęli tak, że nie możemy się z Bronią ruszyć. Wilma rano przyszła, ale zaraz się pożegnała i odeszła. Prawdopodobnie też wyjedzie. Pełną satysfakcję sprawia mi patrzenie na Niemców. Te ich przestraszone miny, ten pośpiech. Widać na nich przemęczenie po nocy spędzonej przy pakowaniu. Dawnej buty i pewności siebie ani śladu. Policjanta Schultzego tak Polaczyska wydusili jak czekał na masło jak w maglu. Kiedy indziej krzyczałby i awanturował się, dzisiaj stał tak pokornie i cicho i z taką rzadką miną, że aż miło było patrzeć. To jest jednak frajda. Z tej radości nie czuję ani zimna ani zmęczenia.

(...)

W mieście coraz puściej. Około 12-tej odszedł Arbeitsdienst. I oni się pakują. Policji już podobno nie ma. Wyszłyśmy ze składu około 2-ej. Furmanki ciągną sznurem. Mróz, że strach. Tak jak miałam frajdę patrząc na tutejszych Niemców jak im się nosy wydłużały, tych starców i dzieci na wozach żal mi. Pociąg jeszcze nie nadszedł. Wszyscy jeszcze na dworcu siedzą. W mieście już prawie pusto. Tylko tu i ówdzie widać kilka Niemek wystraszonych. O 3-ej poszła i panna Amela na dworzec razem z pannami Goering. Panna Richter została. Pociąg, który miał już o 9-tej odjechać, odjechał wieczorem o 6-tej. Otwarte bydlęce wagony. Pierwsze rozczarowanie już ich spotkało.

(...)

Noc znowu niespokojna. Jakieś strzały czy wybuchy. Jeszcze gorsza od poprzedniej. Ze strachu aż mi zimno. Wzdycham, żeby było rano. Nie wiem gdzie się podział mój śpioch i leniuch co tak lubił ciepłe łóżko. Jak taki stan potrwa długo, odzwyczaję się od spania i od jedzenia. Nie mogę jakoś jeść i nie jestem głodna!

Urszula Firyn - autorka Pamiętnika

Pierwsza wiadomość jaką usłyszałam rano po przyjściu do pracy, to, to, że Prokop (rotunda św. Prokopa) spalony! Küchel i Raschke wrócili i „działają”. Podpalają i podkładają miny. Miasto pełne najgroźniejszych wersji.

(...)

Właśnie siedzimy przy obiedzie jak pod naszymi oknami przechodziło niemieckie wojsko. Piechura, bez najmniejszego szyku, z karabinami, z pancerfaustami, zmęczone. Ledwie nogi wlekli. Rozbitkowie. Niedużo tego zresztą. O 3-ciej przechodził Volkssturm. Jeszcze gorsze niedobitki. Stare, kulawe dziady. Zasłaniają odwrót! Urządzili postój. Znowu ogarnia mnie blady strach, żeby tylko nie weszli do mieszkania. Upatrzyli sobie szpital i poszli tam. Znowu to beznadziejne oczekiwanie. Rosjanie już podobno są blisko. 

Dlaczego nie ma ich jeszcze w Strzelnie? Żeby już nareszcie przyjechali.

(...)

Rosyjskie wojska są już w Młynach i lada chwila będą w Strzelnie. (...) Po krótkiej chwili dały się słyszeć rzeczywiście tanki. (...) Słałam do nieba tylko jakieś krótkie urywane westchnienia, w których naprawdę tylko Pan Bóg mógł się połapać, takie były bezładne. Już od samego przejeżdżania tanków trzęsła się chałupka. Ja myślałam, że to już strzały. Dopiero Erich mnie uświadomił, że to dopiero przyjdzie. 

I rzeczywiście. Jak na komendę zaterkotały karabinki. Mamusia i chłopcy zostali w pokoju i o ile to, przy gęstej mgle, jaka wówczas była, możliwe obserwowali co się dzieje. Dopiero, jak od strzałów, które były kierowane na dom pastora zrobiło się jasno w pokoju, opuścili swoje placówki i przyszli do kuchni.

(...)

Strzelanina nie trwała długo i cała rodzinka zabrała się zgodnie do kolacji. (...) Po chwili odwiedził nas pan Strzelecki, potem pan Kobus (Stanisław) szukał Bożenki. Wyszła do szpitala i nie wróciła.

Pan K. był jej tam szukać i natknął się zaraz u wejścia na Volkssturmistów. Miał szczęście, że go nie zatrzymali. Radziliśmy mu, żeby niezwłocznie zameldował o tych Niemcach wojsku rosyjskiemu. Ale co się stało z Bożeną? Jeszcze jeden kłopot więcej.

Około godz. 7-mej przyprowadził jakiś łobuz 2 oficerów. Pytali się b. grzecznie z nadzieją, czy mogą u nas zanocować razem z 6-ma żołnierzami. Oczywiście zgodziliśmy się bardzo chętnie. Powtarzane przez wszystkich uprzejme „zdrastwujtie” (dzień dobry) zdołało nawet mnie wywabić z mojego strusiego schronienia i zobaczyłam pierwszych towarzyszy. Byli całkiem niczego. Rosłe zdrowe chłopaki, każdy w kożuchu i baraniej czapce. Niejednego naszego chuderlaka po 5-cio letnim odżywianiu resztkami można by taką czapą nakryć. 

Żołnierze po uprzednim myciu i goleniu rozkwaterowali się w kuchni na podłodze. Ci dwaj oficerowie „goworili” z nami w pokoju. Patrzałam w nich jak w obraz i słuchałam tego, co opowiadali jak bajki. Byli naprawdę bardzo kulturalni i nadzwyczaj grzeczni. Nie mogłam wyjść z podziwu. Przynieśli potem wódki, poprosili o zakąskę i wszyscy razem wznieśli toast za pomyślność Polski i polskiej armii. Zanosiło się na dłuższe posiedzenie, więc najmłodsza latorośl tego rodu, więc i ja w tej liczbie (taka tu już starszyzna, że ja należę jeszcze do najmłodszych) poszliśmy spać. Nie pamiętam kiedy spałam tak dobrze jak wtedy.

W poniedziałek od rana ruch. Procesje istne, chodzą się myć. Z rozkoszą używają mydła i wody. W pokoju na zmianę ucztują. Pod piecem śpią. O ile to możliwe sprzątamy pokój (...) 

Po południu dopiero przyszedł pan Kobus. Jeszcze blady, wystrachany z oczyma pełnymi przerażenia. Poszedł wczoraj wieczorem jeszcze raz do szpitala szukać Bożenki. W szpitalu byli jeszcze Volkssturmiści i tym razem go już nie wypuścili. Zamknęli go jako więźnia w jednej sali, gdzie już w tym samym charakterze był pan Droszcz, pan Grzybowski i dwóch nieznajomych. Po dłuższych naradach i w najwyższym strachu zaryzykowali ucieczkę, która im się chwała Bogu udała i znowu zameldowali o tym w komendzie wojskowej. Z Bożeną się oczywiście nie widział i nie miał pojęcia co się z nią dzieje. Można sobie wyobrazić tę noc u pp. Kobusów. Dopiero rano wróciła Bożenka. Całą noc przesiedziała razem z resztą personelu szpitalnego uwięziona przez Volkssturmistów. Co przeżywali – można sobie wyobrazić. To zresztą miała wypisane na twarzy jeszcze trzy dni później jak się z nią widziałam. Całą noc przeżyli w panicznym strachu, że ich wymordują V., a po tym nad ranem, kiedy wojska przypuściły szturm na V., ta obawa, ze trafi ich jaka kula przeznaczona całkiem komu innemu. Na szczęście wszyscy wyszli cało.

We wtorek odbyło się przed magistratem zebranie. Wybrano burmistrza i zorganizował się Tymczasowy Komitet Ludowy oraz milicja. Rajmund poszedł też na magistrat pomagać w uruchomieniu tej całej machiny. Jurek też zaczął pracę w magistracie. Zaczął od najniższego szczebla hierarchii urzędniczej – od gońca. Na razie tam jeszcze bałagan. Zobaczymy co się z tego chaosu wyłoni. 

Pan Wieliński jest komendantem milicji. Rozdaje broń milicjantom i urządza całą milicję. W mieście pojawiają się polskie chorągwie. Milicjanci noszą biało-czerwone opaski na rękawach. Wszyscy noszą biało-czerwone kokardki. Wydobywamy z ukrycia naszego orła i po długim więzieniu wędruje znowu na honorowe. Zeszywam też i prasuję chorągwie. Jedną dla chałupki (zaraz następnej nocy ktoś nam ją skradł), drugą dla mleczarni. Nastrój uroczysty, ale myślałam zawsze ze jestem bardziej sentymentalna. 

Cały tydzień minął nam bez specjalnych wydarzeń. Ciągle mamy żołnierzy na kwaterze. Zupełnie prości, ale porządni ludzie. Nieraz się z nimi i z nich śmiejemy serdecznie. (...)