niedziela, 22 listopada 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 108 Ulica Inowrocławska - cz. 4

Listopad 1945 r. kondukt z prochami pomordowanych strzelnian. W pierwszym szeregu od prawej niosący urnę Ignacy Przybylski, za nim Marian Lipiński.

Po opisaniu kamienic Nr 1 i 3 przyszedł czas na przybliżenie sylwetek mieszkających tutaj trzech osób, a mianowicie Pelagii Piweckiej zwanej przez nas ciocią Pelą, mojego ojca Ignacego Przybylskiego i sąsiada ks. Stanisława Wiśniewskiego.

Pelagia Piwecka była dla nas dość zagadkową postacią. O ile chętnie opowiadała nam o swojej rodzinie, ciotkach, wujkach i wszelakiej maści krewnych, o tyle nic nie wspominała o swoich rodzicach. Więcej szczegółów dowiedzieliśmy się dopiero po jej śmierci. Urodziła się 6 stycznia 1896 r. w Strzelnie i była nieślubnym dzieckiem Zofii Piweckiej. Zapewne to ten fakt skrywała przed nami. Po przedwczesnej śmierci matki, została przygarnięta przez siostrę rodzicielki Praksedę z Piweckich Barczykowską. Uczęszczała do miejscowej szkoły katolickiej. W swoich wspomnieniach wracała do tych czasów, przywołując strajk szkolny i walkę w obronie nauki religii w języku polskim. Po ukończonej nauce pozostawała w cieniu rodziny, a mając do dyspozycji bogatą biblioteczkę domową dużo czytała, tym samym pogłębiała swą wiedzę w ramach samokształcenia. Dopiero po śmierci Michała Barczykowskiego stała się oficjalną towarzyszką ciotki Praksedy, występując oficjalnie przy jej boku i wszędzie jej towarzysząc.

Po zakończeniu działań wojennych podjęła się działalności handlowej. Przy ul. Inowrocławskiej Nr 3 uruchomiła niewielki sklepik z dewocjonaliami, czyli artykułami religijnymi: figurkami świętych, książeczkami do nabożeństwa, różańcami, obrazami i obrazkami świętych, krzyżami i lichtarzami, gromnicami oraz przeróżnymi świecami i świeczkami, kartami świątecznymi, religijnymi ozdobami choinkowymi, żłóbkami do wycięcia oraz sklejenia itd., itp. Oddzielny dział stanowiły drewniane zabawki dla dzieci, lalki i wózeczki, pistolety na kapiszony, domki dla lalek oraz wszelaka galanteria w postaci toreb i torebek, rękawiczek, pasków, paseczków i ozdób w postaci: korali, broszek, bransolet, pierścionków. W jej sklepie można było nabyć również przybory szkolne, papier ozdobny, a także drobne artykuły gospodarstwa domowego.

Druga od lewej w pierwszym szeregu Pelagia Piwecka na wycieczce członków PTTK w Oświęcimiu. Lata 50. XX w. Jedyne zachowane zdjęcie z Jej podobizną.

W krótkim czasie sklep stał się niezwykle popularnym w całym regionie. W dni targowe (wtorek, piątek) oraz w okresach komunijnych i przedświątecznych był po prostu oblegany. Trudne czasy walki z prywatną działalnością, czyli kapitalizmem sklepik przetrzymywał. Wiązało się to z jego podstawową branżą, czyli rozbudowanym działem dewocjonaliów, których uspołecznione sklepy nie prowadziły. Mimo tzw. domiarów podatkowych nakładanych na właścicielkę, ta nie poddawała się komunie i trwała. 

Pelagia Piwecka była osobą bardzo religijną i oddaną wierze Chrystusowej. Podczas kolęd w jej mieszkaniu odbywały się tzw. kawki z udziałem proboszcza. Przy tej okazji zawsze podawany był przepyszny tort orzechowy. Włączała się w sponsorowanie różnych przedsięwzięć na rzecz Kościoła i parafii. Pamiętam, że współfinansowała zakup obrazu św. Tadeusza Judy, który do dziś wisi w naszym kościele. Wsparciem finansowym włączyła się w powstanie w 1966 r. muzeum parafialnego. Nie szczędziła grosza na opracowanie Kroniki  1000-letnich dziejów Parafii Strzelno upamiętniającej wielki jubileusz - Milenium Chrztu Polski. W latach 1967-1969 napisał to wielotomowe dzieło (8 tomów) Telesfor Januszak i w maszynopisie znajduje się w bibliotece parafialnej. Była członkinią PTTK Oddział w Strzelnie.

Pelagia Piwecka zachorowała pod koniec 1969 r. Zmarła 1 stycznia 1970 r. i została pochowana na starym cmentarzy przy ul. Kolejowej w Strzelnie, obok rodziny Barczykowskich i swojej matki.  

 

Opowieść o naszym ojcu Ignacym Przybylskim wypełniłaby niejedną książkę. Jednakże ograniczę się do przedstawienia biogramu, który z racji swego bogactwa także muszę nieco okroić. Urodził się 8 lipca 1906 r. w Strzelnie jako syn Marcina mistrza szewskiego i Marianny z Jagodzińskich. Korzenie ojca po mieczu sięgają wielkopolskiego Głuchowa w parafii Komorniki oraz Trzebawa i Pożegowa w parafiach Łódz k. Stęszewa i Mosina; natomiast po kądzieli podstrzeleńskich miejscowości: Łąkiego, Ciechrza i Rzadkwina. Ojciec miał jeszcze rodzeństwo, starszego brata Leonarda, młodszego Kazimierza i siostrę Stefanię. Po ukończeniu szkoły powszechnej, w wieku 15 lat rozpoczął pracę jako praktykant - goniec, a następnie w charakterze młodszego urzędnika skarbowego w Wielkopolskiej Izbie Skarbowej Oddział Strzelno (Urząd Skarbowy). W tym czasie kontynuował naukę w szkole dokształcającej.   

W latach 1922-1927 był zatrudniony jako praktykant, asystent, a następnie kupiec zbożowy w Domach Zbożowych Hanasz i Wysocki i Domu Zbożowym Stanisława Smoniewskiego w Strzelnie. W tym czasie zdobył kwalifikacje kupieckie i księgowe. W latach 1928-1930 był księgowym w Młynie Parowym Juliana Suska w Nowem nad Wisłą. Po powrocie do Strzelna podjął pracę w charakterze pracownika biurowego w Hurtowni Tytoniu w Strzelnie (1930-1937). Następnie do wybuchu II wojny światowej w Zarządzie Miejskim w Strzelnie pełnił funkcję kierownika przedsiębiorstw komunalnych (gazowni, wodociągów i cegielni). W początkowym okresie okupacji z nakazu pracy prowadził księgowość majątków ziemskich klucza Piątnice, administrowanych przez Niemców (Budy, Proszyska, Radunek, Wycinki, Żółwiny).

Aresztowany 4 maja 1940 r. przeżył gehennę obozów koncentracyjnych: Szczeglin, Dachau, Mauthausen-Gusen, jako więzień polityczny o numerze obozowym 45570. W tym czasie kilkakrotnie uratowany został od niechybnej śmierci przez dra Antoniego Gościńskiego. Po wyzwoleniu 5 maja 1945 r. obozu Gusen przez Amerykanów pozostał do lipca na rekonwalescencji w Miejscowości Linz (Austria).

Ignacy Przybylski - zdjęcie zrobione po wyzwoleniu obozu Mauthausen-Gusen, w czerwcu 1945 r.

Do kraju powrócił w dzień swoich urodzin, 8 lipca 1945 r. Po kolejnym okresie rekonwalescencji od 1 września 1945 r. do 1954 r. pracował w PSS „Społem“ w Strzelnie jako członek zarządu i główny księgowy. W 1947 r. zawarł związek małżeński z Ireną Woźną córką Władysława i Marii z domu Martins. Małżonkowie mieli siedmioro dzieci - sześciu synów i najmłodszą córkę. W 1954 r. podjął pracę w Szpitalu Rejonowym w Strzelnie, który był wówczas wiodącą jednostką w powiecie mogileńskim, na stanowisku kierownika rachuby, a po reorganizacji głównego księgowego. Ze szpitalem strzeleńskim związał się aż do śmierci.

Przez całe swoje życie był aktywnym na niwie społecznej. Już w 1922 r. jako młodzieniec współorganizował przyszły Klub Sportowy „Kujawianka“. Początkowo była to drużyna piłkarska występująca pod nazwą SKS - Strzeleński Klub Sportowy. Zawodnikiem w I drużynie był młodszy brat Kazimierz. Wraz z siostrą Stefanią aktywnie uczestniczył w działalności PWiWF (Przysposobienie Wojskowe i Wychowanie Fizyczne). Był członkiem Chóru „Harmonia“ i działalność w nim kontynuował aż do śmierci. Do 1948 r. był członkiem chrześcijańsko-demokratycznego Stronnictwa Pracy. Po II wojnie światowej był członkiem Polskiego Związku Zachodniego, z którego ramienia nadzorował ekshumacje pomordowanych w czasie wojny strzelnian oraz prezesem Związku Byłych Więźniów Politycznych Niemieckich Obozów Koncentracyjnych i Więzień w Poznaniu, Koło w Strzelnie, a następnie członkiem ZBoWiD (Związku Bojowników o Wolność i Demokrację). Na niwie społeczno- gospodarczej po ukończeniu szkolenia został biegłym księgowym i wykonywał roczne bilanse w licznych instytucjach i zakładach strzeleńskich. Był członkiem Ochotniczej Straży Pożarnej oraz członkiem ZSL.

Zmarł 5 października 1966 r. w Strzelnie i został pochowany na starym cmentarzu przy ul. Kolejowej. Pośmiertnie, 23 lipca 1986 r., odznaczony został Krzyżem Oświęcimskim.      

Ks. Stanisław Wiśniewski urodził się 15 kwietnia 1944 r. w Strzelnie w rodzinie mistrza krawieckiego Józefa i Anieli z Leszczyńskich. Byliśmy sąsiadami. Moja rodzina zajmowała cały parter kamienicy, a Wiśniewscy mieszkali nad nami, zajmując część mieszkania po Barczykowskich, od strony podwórza. Matka Stanisława pracowała, jako ekspedientka w geesowskim sklepie branży tekstylnej w Markowicach, później w Strzelnie. Wiśniewscy poza synem, mieli jeszcze dwie córki Czesławę zamężną Kabza i Annę zamężną Kluczykowska. Stanisław po ukończeniu szkoły podstawowej pobierał naukę w miejscowym liceum.

Był starszy, ode mnie o 8 lat i podobnie jak ja i moje rodzeństwo był ministrantem. Stanisław uczył nas wszystkich ministrantury i to tej łacińskiej, którą ja w części znam po dzień dzisiejszy. Pomagał mu w tym, drugi nasz sąsiad z przyległej ulicy, jego imiennik, Stanisław Gądecki - dzisiejszy arcybiskup i metropolita poznański, którzy razem z bratem naszym Antonim, prowadzili z nami, jako uczniami, łacińską szkółkę ministrantury. Z jednej Strony sąsiad Józef studził nasze zapędy huncwockie, z drugiej strony Stanisław naprowadzał nas na ścieżkę Bożą. Niewątpliwie, to Wiśniewskim w znaczącej części zawdzięczamy, że rodzice nie mieli z nami kłopotu.  

Ks. Stanisław Wiśniewski z rodzicami w dniu prymicji

Stanisław już od najmłodszych lat szykowany był przez rodziców do sprawowania przyszłej posługi kapłańskiej. Był zawsze blisko ks. Józefa Jabłońskiego, proboszcza strzeleńskiego i bardziej od nas udzielał się około kościoła. Po ukończeniu Liceum Ogólnokształcącego w Strzelnie wstąpił do Seminarium Duchownego w Gnieźnie. Stamtąd został przeniesiony do Pelplina, gdzie po ukończeniu studiów 7 czerwca 1970 r. został wyświęcony przez biskupa diecezji chełmińskiej ks. Kazimierza Józefa Kowalskiego. Była to wielka nobilitacja dla naszej kamienicy, co ja mówię - całej ulicy, miasta, a nawet parafii. Wówczas też, w seminarium znajdował się Stanisław Gądecki, drugi sąsiad. Pamiętam, że przyjęcie prymicyjne odbywało się z racji dużej liczby gości również w naszym mieszkaniu.

Ks. Stanisław Wiśniewski z bliskim w dniu prymicji. Strzelno, podwórze przy ul. Inowrocławskiej 1. Siedzą od lewej: klerycy SD w Gnieźnie A. Lipieński i Stanisław Gądecki, ks. proboszcz Józef Jabłoński, Aniela Wiśniewska - matka, ks. Stanisław, Józef Wiśniewski - ojciec...

Ks. Stanisław Wiśniewski pełnił swą posługę kapłańską w diecezji pelplińskiej. Pierwszą parafią, w której sprawował od czerwca 1970 r. do lipca 1974 r. wikariat była parafia pw. św. Rocha w Osieku. Następnie w latach 1974-1986 był wikariuszem w parafii pw. św. Antoniego w Toruniu. W 1986 r. został proboszczem w parafii pod wezwaniem Apostołów św. Piotra i Pawła w Konarzynach w obecnym powiecie chojnickim, województwie pomorskim. Krótko proboszczował w tej kaszubskiej krainie, zmarł nagle 21 czerwca 1988 r. i tam został pochowany. Po kilku latach sprowadzono jego szczątki doczesne do Strzelna i złożono je w rodzinnej ziemi, na nowym cmentarzu „za torami“, obok prałata ks. Ignacego Czechowskiego i radcy duchownego ad honores ks. Józefa Jabłońskiego - proboszczów strzeleńskich.

W 2008 r. brat Michał ze swą małżonką Anną byli w Konarzynach. U parafian pamięć o przedwcześnie zmarłym ks. Stanisławie kultywowana jest do dziś i choć nie spoczywa on w tamtejszej ziemi, to o jego konarzyńskim proboszczowaniu przypomina symboliczny grób przy kościele z płonącymi zniczami oraz tablica epitafijna.

poniedziałek, 16 listopada 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 107 Ulica Inowrocławska - cz. 3

Po śmierci Michała Barczykowskiego i przy braku potomka w linii męskiej, małżonka zmarłego postanowiła sprzedać nieruchomości przy ul. Inowrocławskiej 1 i 3 z gwarancją pozostania w dotychczas zajmowanym mieszkaniu do końca swoich dni. Całość nabył rzeźnik L. Nyka i zamieszkał na parterze w trzypokojowym mieszkaniu skomunikowanym ze sklepem rzeźnickim. W 1928 r. znajdujemy go wśród członków Cechu Rzeźnickiego w Strzelnie. W następnym roku próbował sprzedać dom parterowy, który wówczas stał jeszcze w podwórzu posesji od strony ul. Szkolnej. Jak dowiadujemy się z ogłoszenia posiadał on 5 ubikacji, w tym masarnię po Barczykowskim, w której znajdowały się maszyny rzeźnickie i motor gazowy z transmisją. Niestety, nie znalazł się nabywca na nieruchomość, która znajdowała się w nie najlepszym stanie.

Nyka po przejęciu interesu rzeźnickiego, zajął się generalnie hurtowym handlem bydłem i trzodom na zaopatrzenie wielkomiejskich rzeźni. Wkrótce jednak sprzedał całość Moszkowskim z Poznania. W imieniu Moszkowskiego kamienicą zarządzał dyrektor KKO Maksymilian Duszczak. W 1938 r. mieszkanie po Duszczaku, czyli cały parter zajęli Kazimierzostwo Przybylscy. Wraz z umową najmu (3 pokoje, kuchnia, spiżarka, łazienka oraz piwnica i strych) ciocia Marianna została zarządcą tej i przyległej kamienicy, z wpisaniem pełnomocnictw do księgi wieczystej tychże nieruchomości. W międzyczasie sklep rzeźnicki z zapleczem masarskim w parterowym domu wynajęty został Ruszkiewiczowi. Wujek Kazimierz (1908-1943), był obuwnikiem, najmłodszym bratem mojego ojca i piłkarzem w miejscowej drużynie. Razem z dziadkiem Marcinem prowadził warsztat szewski w Rynku Nr 8. Po śmierci dziadka w 1942 r. wujek dostał z Arbeitsamtu nakaz pracy w Cukrowni Janikowo, dokąd chodził i wracał codziennie pieszo. Była zima 1942/1943 i wujek tak się przeziębił, że ciężko zachorował. W wyniku powikłań zmarł po kilku miesiącach, 2 sierpnia 1943 r. Ciotka została sama z córką Jolantą (Jolentą ur. 29 listopada 1938 r.), do których przeprowadziła się moja babcia z ciocią Stefcią i tam już zostali. Po wojnie w 1946 r. ciotka z córeczką i swoimi rodzicami wyjechały na tzw. Ziemie Odzyskane, a administrację nad kamienicami przejęła po niej sąsiadka Pelagia Piwecka, wychowanica byłych właścicieli Barczykowskich. Ciotka Marianna do Strzelna już nigdy nie powrócił i ślad po niej, jak i po jej córce urwał się. Kiedy po latach trafiłem na nie, obie już nie żyły. Mieszkały w Kostrzynie nad Odrą, a Jolanta zmarła w 2001 r.

W okresie okupacji hitlerowskiej całe mieszkanie po Barczykowskich zajął Niemiec Goering, który był urzędnikiem miejskim i kierownikiem Urzędu Stanu Cywilnego w Strzelnie. Jeden pokoik zajęła Pelagia Piwecka, która pełniła rolę gospodyni domowej u Niemca. Przy okazji miała baczenie na całe wyposażenie mieszkania, które przywłaszczył sobie nowy lokator. Zdarzało się, że kiedy Niemiec sobie popił, to strzelał do rozwieszonych na ścianach licznych portretów przedstawicieli rodziny Barczykowskich. Po wojnie poprzestrzelane podobizny ciotek wisiały w zdobnych ramach w salonie panny Pelagii do końca lat sześćdziesiątych, budząc u nas ogromne zaciekawienie. 

W lipcu 1945 r. z obozu koncentracyjnego Mauthausen-Gusen powrócił mój ojciec Ignacy i zamieszkał razem z babcią, czyli swoją mamą i siostrą przy ul. Inowrocławskiej 1. W roku następnym 1946 poślubił Irenę Woźną, naszą mamę, z którą miał siedmioro dzieci - sześciu chłopców i jedną córkę. I tak oto wszystko się zaczęło. Póki co o rodzinie nie będę pisał, bo musiałbym naszym wspomnieniom poświęcić kilkadziesiąt odcinków Spacerków po Strzelnie. W skrócie opowiem o obu kamienicach. 

Z przedwojennych mieszkańców w kamienicy pozostała jedynie pana Pelagia i moja ciotka Marianna ze swoją córką Jolantą, do których sprowadziła się babcia i ciocia Stefka. Później dołączył do nich mój ojciec Ignacy. Kwaterunek nakazał podzielić się Pelagii Piweckiej mieszkaniem z nowym lokatorem, którym został krawiec Józef Wiśniewski, ojciec późniejszego księdza Stanisława. Na drugim piętrze zamieszkały rodziny Szafrańskich i Gaców. Po wyjeździe ciotki Marianny na Ziemie Odzyskane administrację nad domami przejęła Pelagia Piwecka. W latach 60. XX w. przy braku wiadomości o właścicielach, administrowanie kamienicami przejęła moja mama i prowadziła ją do swojej śmierci. Kolejną administratorką została moja siostra i za jej rządów - ni z gruszki ni z pietruszki - znalazł się spadkobierca Moszczeńskich. Z dotychczasowych najemców mieszkań, w związku z wysokimi podwyżkami czynszu, wszyscy się stąd wynieśli. Moja siostra kupiła sobie mieszkanie i również się stąd wyniosła. Tak urwała się nasza rodzinna więź z tym miejscem… 

Przejdźmy jeszcze do następnej, skromniejszej kamienicy, która stwarza wrażenie przypiętej do pierwszej. Znajduje się ona pod numerem 3, który dawniej nosił numer policyjny 78b. Dom ten wystawiony została na tej samej parceli przez Michała Barczykowskiego pod koniec XIX w. i stanowiła niejako dodatkowe źródło dochodu, gdyż w całości był czynszowy. Czteroosiowa elewacja frontowa nawiązywała swym wyglądem do modnego wówczas eklektyzmu, z nieco skromniejszym niż jej sąsiadka wystrojem, ale równie zdobnym. Całość była podpiwniczona i trzykondygnacyjna. Parter posiadał silne boniowania i rozdzielał go od pierwszego piętra murowany gzyms. Nad oknami tego piętra umieszczone były proste, belkowe frontony, zaś pod gzymsowymi parapetami nisze podokienne. Górę elewacji wieńczył duży, drewniany gzyms. 

W części parterowej kamienica posiadała dwa niewielkie sklepiki z zapleczami, zaś na dwóch piętrach znajdowały się trzy mieszkania. Jeden ze sklepów i mieszkanie wynajmował zubożały szlachcic niemiecki Leopold von Schendel, który prowadził drobny handelek. Po jego śmierci interes nadal prowadziła żona Maria wraz z córką. W latach powojennych w pierwszym sklepiku handel prowadziła po wielokroć wymieniana już Pelagia Piwecka. Drugi sklepik został zamieniony na mieszkanie. Ciocia Pela, jak ją nazywaliśmy, handlowała dewocjonaliami, galanterią i zabawkami. Jako jednej z nielicznych udało się jej prowadzić ten interes przez cały okres walki systemu z „prywatą“. Jak mawiano, u Piweckiej można było zaopatrzyć się we wszystko. Dzieciarnia od wiosny do jesieni kupowała słynne bąki, które puszczał na chodnikach i asfalcie. Tutaj matki zaopatrywały swoje dzieci w akcesoria pierwszokomunijne oraz prezenty gwiazdkowe i wielkanocne. Oj długo wymieniać byłoby bogaty katalog oferowanego towaru. Placówka ta funkcjonowała do końca lat sześćdziesiątych XX w. i była niezwykle popularną wśród mieszkańców miasta i okolicy.

Po śmierci właścicielki sklepiku, pomieszczenie zostało wynajęte zegarmistrzowi p. Michalskiemu z Inowrocławia. W bramie posesji od ul. Inowrocławskiej moja mama wraz ze swoją siostrą Anną Jaśkowiak (zmarła w tym roku w wieku 98 lat) uruchomiły w specjalnie zbudowanym drewnianym kiosku kwiaciarnię. Handel kwiatami prowadziły do połowy lat 80, a następnie interes odstąpiły Lechowi Tomaszewskiemu. W mojej pamięci zapisały się jako mieszkańcy tej kamienicy rodziny: Szubargów, Karczewskich, Ostrowskich, Późniaków, Wiśniewskich i Rybczyńskich. W ostatnich 20. latach najemcy zmieniali się jakby był to hotel…

I już na zakończenie, po zegarmistrzu przy ul Inowrocławskiej 3, od końca lat 80. handel prowadziła do połowy lat 90. moja pierwsza małżonka Maria. Pamiętam, że w byłym sklepie rzeźnickim Barczykowskich, pod koniec lat 50. PSS-y uruchomiły sklep wędliniarski z wyrobami z koniny. Następnie nabijano tutaj słynne syfony - z kranową wodą gazowaną. potem działalność handlową prowadzili: Kazimierz Roszak, Piotr Płócienniczak, PPHU „Despol“, sklep obuwniczy Marii Przybylskiej… Od połowy lat 90. wielokrotnie zmieniały się branże w obu sklepach przy ul. Inowrocławskiej 1 i 3. Dzisiaj w pierwszym działa Kantor, a w drugim biuro ubezpieczeniowe. Przed dwoma laty nastąpiła zmiana właścicieli kamienic. Nowy nabywca przeprowadził kompleksowy remont i obiekty bardzo zaniedbane w ostatnim czasie nabrały krasy i nowego, schludnego wyglądu. 

    

czwartek, 12 listopada 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 106 Ulica Inowrocławska - cz. 2

W styczniu 2015 r. otrzymałem od Kingi Nowińskiej z Kruszwicy kilka starych zdjęć, które w części opisane przywołały z mojej pamięci obrazy z mieszkania przy ul. Inowrocławskiej 1, naszej sąsiadki Pelagii Piweckiej. Jako dzieciak i podlotek wiele czasu spędzałem u niej, wertując przepastne tomy bogato ilustrowanych albumów i książek historycznych, a także wsłuchując się w niedzielne, popołudniowe słuchowiska radiowe dla dzieci. Już po wojnie, kiedy w kamienicy zamieszkali moi rodzice, bardzo zaprzyjaźnili się z panią Pelagią. Była ona osobą samotną i często zapraszali ją do wspólnego stołu, szczególnie w dni świąteczne. Ta przyjaźń była tak wielka, że myśmy nazywali sąsiadkę ciotką - ciocią Pelą. Mój starszy brat Wojciech był nawet jej chrześniakiem. Z czasem wiedza o naszej rodzinie została poszerzona również o znajomość dziejów rodziny cioci Peli, która szczególnie mnie, jako dzieciaka, zabierała ze sobą w odwiedziny do swoich krewnych, na cmentarz do pomocy przy porządkowaniu kilkunastu grobów oraz na odczyty do PTTK. Niekończące się opowieści, które płynęły z ust ciotki zasiały we mnie bakcyla historii i pragnienie poznawania dziejów naszego miasta.

 

Przechodząc do bardziej szczegółowego opisu ulicy Inowrocławskiej (dawniej Pocztowej) zacznijmy od posesji pod współczesnym numerem 1, która w XIX w. nosił, tzw. nr policyjny 78. Początkowo była to duża parcela podzielona na trzy części, na których stały trzy parterowe domostwa - jedno od ul. szkolnej Nr 77 i dwa od ul. Pocztowej Nr 78 i 78b. Na starej mapie katastralnej z lat 1827/1828 widzimy, ze parcela ta zabudowana była trzema budynkami, w części z cegły i w części z tzw. pecy (cegły z wysuszonej gliny). Dwa z nich wystawione były przy ul. Szkolnej, zaś trzeci w rogu parceli przy ulic Szkolnej i Inowrocławskiej. Część parceli, na której później została wystawiona kamienica Nr 78b (współcześnie Inowrocławska 3) była niezabudowana. Pozostałością tej zabudowy był stojący jeszcze w latach 30. minionego stulecia od ul. Szkolnej budynek Nr 77. W latach 70. XIX w. parcelę nabył mistrz rzeźnicki Michał Barczykowski. Szybko dorobił się znacznego majątku i w 1880 r. wystawił w miejscu starego domu przy ul. Inowrocławskiej 1 (wówczas Pocztowej 78) jedną z pierwszych, jak na owe czasy bardzo okazałą kamienicę.

Jest to budynek na planie kwadratu, podpiwniczony trzykondygnacyjny, pięcioosiowy nakryty dachem papowym. Jeszcze do połowy lat 60. XX w. elewacja frontowa i boczna kamienicy prezentowała się bardzo okazale i swym stylem nawiązywała do eklektyzmu ze skromnymi cechami klasycystycznymi. Każdą kondygnację rozdzielał murowany gzyms, a z dwóch stron górę wieńczył gzyms drewniany, spoczywający na stiukowych konsolach.  Na uwagę zasługiwały otwory okienne, które na pierwszym piętrze wieńczyły fryzy z frontonami o cechach sans retoure i półokrągłymi, spoczywającymi na głowicach jońskich, które wieńczyły przyokienne pilastry. Pod parapetami znajdowały się wnęki podokienne. Elewacje parteru były silnie boniowane. Na wschodniej stronie ściany bocznej od strony ul. Szkolnej znajdowały się na każdej kondygnacji wnęki tzw. ślepych okien, podobnie zdobiona jak okna poszczególnych pięter frontowych.

W oczy rzucało się bardzo dekoracyjne wejście główne do kamienicy, które znajdowało się w prawym narożniku elewacji głównej. Poprzez zdobienia w całym pionie, do drugiego piętra, robiło ono wrażenie ryzalitu - wysuniętego przed lico budynku. Ponad gzymsem całość wieńczyła gzymsowana ścianka. Poprzez zdobne dwuskrzydłowe drewniane drzwi wchodziło się do reprezentacyjnego holu korytarza oświetlonego wiszącym pająkiem gazowym. Za wahadłowymi i przeszklonymi drzwiami znajdowała się drewniana klatka schodowa prowadząca na poszczególne kondygnacje, której stopnie wyłożone były dywanowym chodnikiem. Ciekawostką wartą przekazania jest wykorzystanie dwóch pomieszczeń piwnicznych na cele mieszkalno-użytkowe, tzw. suterena. W niej swój warsztat prowadził pantoflarz - produkujący tanie obuwie na spodach drewnianych. Wejście do warsztatu i mieszkania zlokalizowane było niezależnie od strony ulicy Inowrocławskiej, za pośrednictwem przyściennej przybudówki w formie wysuniętego portalu drzwiowego.  

Od strony rynku kamienica posiada ścięty narożnik zwieńczony frontonem w stylu surbaissé, którego szczyt zdobił metalowy kwiaton. Do narożnika, na wysokości pierwszego piętra przyklejony jest wykusz, wsparty na dwóch konsolach i zwieńczony spoczywającym na nim balkonem drugiego piętra. Budując swoją kamienicę, Michał Barczykowski tak kazał ją zaprojektować, by pomimo położenia u zbiegu ulic Pocztowej i Szkolnej, robiła wrażenie, jakby w części przynależną była do Rynku. W części parterowej narożnika znajduje się wejścia do lokalu użytkowego, dawniej sklepu rzeźnickiego. Ściana ta była jakby drugą fasadą. Ten złudny wygląd, przez całe dziesiątki lat wykorzystywany był, jako nierozłączny element Rynku. Podczas wszelkich świąt i uroczystości obficie dekorowany był specjalnymi zielonymi girlandami oraz przepięknymi, wyszywanymi w roślinne ornamenty pluszowymi kobiercami i żywymi kwiatami. Taki sposób dekoracji, szczególnie w Boże Ciało, kontynuowała do końca lat sześćdziesiątych pani Pelagia Piwecka, siostrzenica żony Michała Barczykowskiego, Praksedy z Piweckich. Co więcej, reklamując swoją firmę rzeźnicką właściciel podawał informację, że zlokalizowana jest ona przy Rynku, o czym dowiadujemy się z reklama firmy w Kalendarzu informacyjnym Strzelna na 1910 r. Na przełomie XIX i XX w. Barczykowski dobudował do kamienicy drugi dwupiętrowy dom czynszowy, współcześnie oznaczony numerem 3. Ale o tym domu będzie w kolejnej części spacerków ulicą Inowrocławską.

Od lewej Prakseda Barczykowska z córką Joanną, siostrą Felicją 1 v. Zydel 2 v. Wochelską z synem Czesławem  Zydlem
Joanna Barczykowska zamężna Kaźmierczak

Michał Barczykowski urodził się w 1849 r. i był z zawodu mistrzem rzeźnickim, prowadzącym poważną firmę w branży skupu i przerobu żywca. Specjalizował się w handlu hurtowym i detalicznym wołowiny i wieprzowiny, polecając przy okazji rozmaite najlepsze kiszki i wędliny własnego wyrobu. Prowadził zakrojoną na szeroką skalę kooperację, dostarczając rolnikom do chowu młode bydło i trzodę, a po jej odchowaniu odkupywał żywiec. W 1874 r. poślubił młodziutką, bo zaledwie 16-letnią Praksedę Piwecką, córkę Wojciecha i Ludwiki Michalskiej. Poza działalnością gospodarczą był wielce zaangażowanym w życie polityczne i gospodarcze miasta. Jego wszechstronna aktywność społeczna uwidoczniła się wraz ze zdobyciem znaczącej pozycji materialnej. W 1888 r. wchodził w skład Komitetu w sprawie obrony nauki języka polskiego i religii w szkołach. Był członkiem miejscowego Dozoru Kościelnego. Od połowy lat dziewięćdziesiątych XIX w. piastował funkcję radnego miejskiego. Był współzałożycielem i pierwszym prezesem Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół" w Strzelnie, długoletnim członkiem rady nadzorczej Spółdzielni Rolniczo-Handlowej „Rolnik", a także członkiem zarządu Towarzystwa Przemysłowców w Strzelnie i członkiem rady nadzorczej miejscowego Banku Ludowego. Zajmował się również handlem nieruchomościami. Między innymi w maju 1916 r. drogą tzw. sprzedaży przymusowej nabył młyn od Władysława Orlikowskiego w Jeziorach Wielkich. Za całą posiadłość młyńską zapłacił 6 148 marek. Już w lipcu sprzedał ją z korzyścią młynarzowi Pawałowskiemu z tejże wsi.

Prakseda z Piweckich Barczykowska

Barczykowski zmarł 13 marca 1924 r. i został pochowany na cmentarzu przy ul. Kolejowej w Strzelnie. Nie pozostawił po sobie potomka w linii męskiej. Małżonkowie mieli córkę Joannę, zamężną Kaźmierczak oraz wychowanicę Pelagię Piwecką, siostrzenicę pani domu Praksedy z Piweckich Barczykowskiej. Rodzina Barczykowskich zajmowała całe pierwsze piętro kamienicy. Było to duże, piękne, pięciopokojowe mieszkanie z antrejką, czyli przedpokojem, kuchnią i spiżarką, do której było oddzielne wejście oraz łazienką. Uważani byli za jedną z najbogatszych polskich rodzin mieszczańskich. Sam Barczykowski nie miał w Strzelnie krewnych, za to jego żona Prakseda miała ich kilkoro, kuzynki, siostry Felicję Antoninę i Zofię. Piweccy w Strzelnie znaleźli się w połowie XIX w. i pochodzili z okolic Nowego Kramska i Chobienic w powiecie babimojskim. W 1843 r. rodzice Praksedy zawarli związek małżeński w Chobienicach i przenieśli się do Strzelna. Tutaj zamieszkał również brat Wojciecha, Onufry - żonaty z Marią Kubską. Dzisiaj na starym strzeleńskim cmentarzu znajdujemy jeszcze kilka miejsc spoczynku Piweckich z tych dwóch linii - Wojciecha i Onufrego.

W środku w mundurze oficerskim Czesław Zydel - 1916 r.

Starszą siostrą Praksedy była Felicja Antonina ur. w 1854 r., która w wieku 32 lat poślubiła starszego od siebie o 30 lat wdowca Kazimierza Zydla. Małżonkowie mieli dwoje dzieci, córkę i syna Czesława. Niestety Kazimierz wkrótce zmarł, a Felicja w 1896 r. poślubiła, tym razem młodszego od siebie 25-letniego Jana Wochelskiego, rodem pochodzącego z Pakości. Małżonkowie Wochelscy zamieszkali przy ul. Lipowej pod numerem 168. Czesław Zydel pod opieką ojczyma ukończył studia w Berlinie i został inżynierem. Po odbyciu służby wojskowej pracował przy budowie metra Berlińskiego. Jak wspominała ciocia Pela, Czesław podczas kąpieli utopił się w Sprewie, a rodzina bardzo to przeżyła. Pochowany został w Strzelnie na starym cmentarzu. 2 października 1932 r. zmarła matka Felicja Antonina z Piweckich 1 v. Zydel 2. v Wochelska. Spoczęła na starym cmentarzu obok syna Czesława. Jej córka z pierwszego małżeństwa po wojnie parała się krawiectwem i mieszkała na parterze domu przy ul. Inowrocławskiej 3. Po jej śmierci, a następnie po śmierci cioci Peli groby Zydlów, które i ja pomagałem pielęgnować, popadły w niełaskę i miejsca ich spoczynku zostały zajęte przez rodzinę Siekaczów. Dzisiaj w Strzelnie nie pozostał już po nich żaden trwały ślad, a z czasem i te moje zapiski zapewne ulegną zatarciu.

Jan Wochelski telefonista w Starostwie powiatowym w Strzelnie

Ostatnio trafiłem na informację o Janie Wochelskim, którą znalazłem w „Dzienniku Bydgoskim“ ze stycznia 1932 r. Z niej dowiadujemy się, że mieszkał on wraz z córką w gmachu Starostwa Powiatowego przy ul. Szerokiej (Gimnazjalnej) 8, gdzie zatrudniony był na etacie telefonisty. A oto i ta notatka zgoła sensacyjna notatka:

Nieznany osobnik dostał się do gmachu starostwa na strych, gdzie mieści się tam jeden pokój, należący do mieszkania telefonisty starostwa p. Jana Wochelskiego. Z tego zamkniętego na klucz pokoju wykradł złoczyńca pamiątki po zmarłym synu p. Wochelskiego i to 50 franków francuskich w jednej złotej monecie oraz 3 złote monety po 20 marek przedwojennych niemieckich. Poza tym 300 zł (trzysta złotych) oszczędności, i jedną parę złotych ślubnych obrączek. Przechodzącej korytarzem córce p. Wochelskiego złodziej ukłonił się i zapytał, czy nie ma skórek od zajęcy lub królików na sprzedaż. Gdy złodziej wyszedł, zauważono drzwi od pokoju otwarte, ale już było za późno.

CDN

piątek, 30 października 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 105 Ulica Inowrocławska - cz. 1


Lata 20. XX w. - ul. Inowrocławska, widok od strony starego magistratu ku rynkowi 

Było to w 2009 r., końcówka września kiedy zacząłem po raz pierwszy pisać kompleksowo o ulicy Inowrocławskiej. Wcześniej zbierałem o niej informacje, a najstarsze opisy jakie przetrwały w moich zbiorach dotyczą: starego magistratu, synagogi i społeczności żydowskiej. Do tej ulicy czuję ogromny sentyment. Przy niej wszystko się zaczęło, dla mnie, mojego rodzeństwa, mojej rodziny. Cała nasza siódemka tutaj w kamienicy pod numerem 1 przyszła na świat. Dzisiejszy jej wygląd już nie przypomina tego z lat dzieciństwa. Wiele elewacji nadaje jej posmak szarości, którą gdzieniegdzie przebija jasność pastelowych barw. Generalnie ciąg zabudowy obu pierzei wygląda jak szczerbata ulicznica. Wyburzony został kompleks starego magistratu oraz zniknęła kamienica pod numerem 10. Wąska gardziel na odcinku Rynek - Lipowa i potężny ruch samochodowy stwarzają ogromne zagrożenie dla istniejącej zabudowy. Właśnie ten pierwszy odcinek współtworzy śródmieście, czyli centrum miasta. Dalszy fragment ulicy o rozstrzelonej zabudowie to typowa wylotówka z miasta zakończona ogródkami działkowymi i rondem.

W latach międzywojennych była to bardzo ważna ulica dla powiatowego miasta Strzelna. Mieściło się przy niej kilka placówek handlowych, trzy piekarnie, trzech rzeźników, dwie restauracje zakład wyrobów betonowych i duży nowoczesny młyn parowy oraz kilku innych rzemieślników (krawcy, kominiarz). Mało tego, przy tej ulicy znajdowała się synagoga, dom modlitwy wyznawców judaizmu oraz bardzo ważne instytucje administracyjno-sądowe. W budynku starego magistratu swoje siedziby miały gminy zbiorowe, Strzelno-Północ i Strzelno-Południe, a w budynkach towarzyszących: Magistrat, Sąd Grodzki, Więzienie oraz Policja Państwowa.   

Przy tej oto ulicy urodziłem się, spędziłem wspaniałe lata dzieciństwa, lata dorastania, by w końcu i tutaj wkroczyć w dorosłe życie. Podobnie moi bracia, a siostra mieszkała tutaj jeszcze do 2008 r. Gdy przymknę oczy i wspomnieniami przeniosę się w lata 50. i 60. minionego stulecia widzi mi się ona bardziej kolorowa, z brukiem, czyli tzw. kocimi łbami, chodnikami wyłożonymi wielkimi płytami granitowymi i samochodami przejeżdżającymi na przemian z wozami konnymi, bryczkami i traktorami. Ach ta Inowrocławska, jej kolorystyka podwórzy i boczne uliczki pełne dzieciarni. Dziewczęta szalały na skakankach zrobionych ze sznurów do wieszania prania. Skocznie przebierając nóżkami bawiły się w klasy, zgrabnie wyrysowane na chodnikach. Natomiast chłopcy, okupowali stopnie kamiennych schodów przydomowych, używając ich, jako boiska do cymbergaja i dmuchanego, a także, jako stolika do gry w karty, pośród którymi dominowały: bośka, macao, wojna, Piotruś oraz tysiąc. Grano w piłkę nożną i w scyzoryk, ale spośród wszystkich gier królowały: piczka i palant. 

Kiedy nieco podrośliśmy, mając większą siłę uderzenia, przenieśliśmy się z palantem na Rynek, pod ewangelicki kościół. I niemniej ciekawa zabawa, która dominowała przez całą wiosnę i była niejako oznaką zbliżającego się lata, to puszczanie bąka na chodniku, a jak wylali asfalt to na nim. Ruch samochodowy był wówczas bardzo mały, w mieście były zaledwie 4 taksówki (Frelek, Turek, Wziętek i Zaród), karetka pogotowia, kilka ciągników w POM-ie i geesie, a resztę komunikacyjno-transportową stanowił tabor konny - można było bawić się nawet na jezdni.

Lata 30. XX w. - ul. Inowrocławska z lotu ptaka

Gdy któryś z chłopców miał starą, pozbawioną szprych, felgę od roweru, ten dopiero był paniskiem. Napędzając ją krótkim patykiem, ganiał z nią uliczkami miasta, robiąc przy tym hałas i rumor niemiłosierny. Za nim biegła wataha podwórkowych brudasów, wydając przy tym dźwięki podobne do pracy motoru. Wyróżnieniem dla najgłośniej warczących był moment, kiedy panisko, choćby na chwilę przekazał jemu patyk i ster nad felgą.  

A kiedy przychodziły wakacje letnie, jednym rowerem, w kilkoro z podwórza, gnaliśmy do miejscowego Sain Tropez, czyli do Łąkiego, by tam nad czyściutkim wówczas jeziorem i w okolicznych lasach hasać codziennie do godzin wieczornych. Rozrywką jesienną było palenie gary (ogniska z łęcin ziemniaczanych) na Cestryjewie i Seperokach. Kiedy uzyskało się odpowiednią ilość żaru, zagrzebywało się w nim ziemniaki i czekało, aż się upieką, bajając przy tym różne niestworzone rzeczy. Zimą, a zimy były wówczas o ho - ho, nie takie jak obecnie, ruszaliśmy w miasto oczekując na sanie konne. Gdy takowe przejeżdżały, dawaj, zaczepialiśmy za nimi swoje i hen za miasto. Miejscem wspólnych zimowych zabaw był południowy stok wzgórza klasztornego, który zamieniał się w tor saneczkowy oraz stawy w parku na Klasztornym. Na nich, niekiedy tylko na jednej łyżwie, bo drugą miał inny z braci, grywaliśmy w niezwykle popularnego hocheja (hokeja). Pamiętam, jak jednego roku, na godzinę przed kolędą, starszy brat Wojciech wpadł w przerębel. Kiedy się wydostał, był cały mokry. Szczękając zębami, przebiegł całe miasto, z Klasztornego na Inowrocławską i w domu szybko przebrał się ze zamarzających ciuchów. Przyjęliśmy księdza, i nic. Na drugi dzień wisiała mu jeno gluba u nosa, która tak właściwie, to była nieco dłuższa od tej codziennej, gdyż jemu zawsze coś u nosa wisiało.

Rok 1997.

Przechodząc do meritum sprawy, zacznijmy od dziejów najdawniejszych ul. Inowrocławskiej. Na planie Grützmachera z lat 1827/1828 zaznaczona została ona w kształcie takim, jaki przetrwał do naszych czasów. Jak wówczas Rynek i ul. Kościelna stanowiły zabudowę zwartą, tak przy ul. Inowrocławskiej znajdowały się tylko posesje wolno stojące. Niewątpliwie pierwotne wytyczenie tejże ulicy nastąpiło w tym samym czasie, co Rynku i innych przyległych do niego ulic, to jest na przełomie XIV i XV w. Wówczas stanowiła ona odcinek traktu do Sławska Małego i Kruszwicy, przypomnę, że do Inowrocławia wiódł trakt biegnący dzisiejszą ul. Michelsona w kierunku na Ciechrz. Jej pierwotna zwyczajowa nazwa zapewne związana była z jej kierunkiem i zwano ją na początku ul. Sławską. W dokumencie z 10 listopada 1764 r. nadającym miastu Strzelnu nowy przywilej w miejsce utraconego w pożarze, ulica została nazwana ulicą Kruszwicki (Kruszwicką). Wymieniona została obok Rynku, Świętoduski, Cestrejewa, Cegiełki i ul. Młyńskiej, stanowiących najstarszą grupę nazewniczą dla ulic miejskich. Jak wynika z tegoż dokumentu, mieszczanie posiadający przy niej domy zaliczeni zostali do uprzywilejowanych w kolejności, jak i samej, produkcji piwa. Nieruchomości usytuowane przy tejże ulicy były budowlami solidnymi i krytymi gontem, tarcicą lub darnią, gdyż tak stanowiło nadane wówczas prawo budowlane i przeciwpożarowe.

W latach dwudziestych XIX w. przy ul. Kruszwickiej znajdowało się 15 posesji, których, liczba wzrosła do 22 pod koniec tegoż stulecia. Po wybudowaniu u zbiegu ulic Inowrocławskiej i Lipowej budynku magistrackiego i stacji pocztowej, ulica zaczęła podnosić swoją rangę. Do rangi ulicy głównej, podniesiona została ona po zbudowaniu w latach 1846-1856 nowej szosy łączącej Poznań z Toruniem, a której wybrukowany odcinek przebiegał tą że ulicą, nazwaną wówczas Pocztową, z niemieckiego Poststrasse. Na początku lat dwudziestych XX w. zmieniono jej nazwę na ul. Inowrocławską, a miało to związek z wcześniejszym przeniesieniem siedziby poczty na ul. Świętego Ducha. Okupant niemiecki nadał jej od 1 października 1939 r. nazwę Fonstmeiste Strasse. Po wojnie powrócono do nazwy, Inowrocławska i tak już pozostało.

Foto współczesne: Heliodor Ruciński


piątek, 23 października 2020

Prof. Jan Hanasz (1934-2020)

18 października 2020 r. zmarł prof. Jan Hanasz. Korzeniami rodzinnymi związany był z naszym miastem, potomek strzelnian, z którego wywodzi się wiele znakomitości zasłużonych dla Strzelna, regionu i Ojczyzny. Był polskim astronomem, działaczem opozycji demokratycznej w PRL, członkiem Kapituły Fundacji Polcul, honorowym obywatelem Torunia, znaną postacią w kręgach miłośników Strzelna. Obszerne dzieje rodu Hanaszów z wątkami biograficznymi o prof. Janie opisał najstarszy z rodzeństwa Marian w wydanej w 2017 r. książce Rodzina ze Strzelna. Od niego też dowiedziałem się o śmierci młodszego brata.

W opowieści o rodzinie Marian Hanasz przybliżył jej dzieje wplatając je w dzieje miasta, regionu, a także w dzieje powszechne. Zaczął od współczesności od rozdziału zatytułowanego Haker i opowieści o bracie Janie, działaczu opozycji demokratycznej, współtwórcy podziemnego Radia i Telewizji „Solidarność”. Prof. Wojciech Polak w biogramie o prof. Janie Hanaszu tak napisał: Zaangażowanie Jana Hanasza w walkę o niepodległość i prawa człowieka wynikało z zakorzenionego w nim głębokiego chrześcijańskiego imperatywu działania dla dobra wspólnego. Profesor uważał że zwłaszcza w czasach trudnych należy nie szczędzić wysiłku i być gotowym na poświęcenie. 

Jan Hanasz, urodził się 29 lipca 1934 r. w Poznaniu jako syn strzelnianina lekarza Bolesława i Heleny z domu Ławicka. W 1955 r. ukończył studia astronomiczne na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. W latach 1955-1994 był pracownikiem naukowym Zakładu Astronomii PAN (od 1976 Centrum Astronomiczne im. Mikołaja Kopernika PAN) w Toruniu. W 1981 r. został doktorem habilitowanym i kierownikiem Pracowni Astrofizyki Centrum Astronomicznego im. Mikołaja Kopernika PAN. W międzyczasie w latach 1964-1966 był stypendystą Wydziału Astrofizyki CSIRO w Sydney w Australii. W latach 70. szefował pierwszemu polskiemu eksperymentowi kosmicznemu na satelicie Interkosmos-Kopernik 500.

Dom Hanaszów - obecnie Dudków

Od września 1980 r. był członkiem „Solidarności”. Swoją aktywność w szeregach związkowych wzmógł wraz z wprowadzeniem stanu wojennego. Po 13 grudnia 1981 r. uczestniczył w akcji ukrywania sprzętu poligraficznego. Był współzałożycielem podziemnego pisma „Toruński Informator Solidarności” - organizował druk i kolportaż. Od maja 1982 r. przewodniczył podziemnej grupie kierowniczej Regionu Toruńskiego „Solidarności”, a w latach 1983-1984 przewodniczył Regionalnemu Komitetowi Wykonawczego Toruń. Był współorganizatorem podziemnego Radia i TV „Solidarność” w Toruniu, 14 i 26 września 1985 (wespół z Zygmuntem Turłą, Piotrem Łukaszewskim, Grzegorzem Drozdowskim i Leszkiem Zaleskim) emitował hasła wzywające do bojkotu wyborów na wizji TVP1. Aresztowany podczas 2. emisji, 20 stycznia 1986 r. został skazany na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata. Po wyjściu z aresztu został przeniesiony na niższe stanowisko pracy i pozbawiony możliwości wyjazdów za granicę. W latach 1986-1989 współpracował z Diecezjalnym Ośrodkiem Charytatywno-Społecznym. W tym samym czasie (1987 r.) organizował seryjną produkcję nadajników do emitowania haseł na wizji TV, którą przerwano po rewizji SB na Wydziale Fizyki Uniwersytetu Gdańskiego i konfiskacie sprzętu.

W 1989 r. został przywrócony na stanowisko kierownika Pracowni Astrofizyki. Od 1994 r. był pracownikiem Centrum Badań Kosmicznych PAN w Toruniu. Na niwie społecznej aktywnie działał w Kapitule Fundacji Polcul. W 2007 r. uzyskał tytuł profesora. Dnia 12 grudnia 2009 r. prezydent Lech Kaczyński odznaczył Jana Hanasza Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

Grobowiec rodzinny Hanaszów w Strzelnie

Pogrzeb śp. prof. Jana Hanasza odbędzie się w sobotę 24 października 2020 r. w Strzelnie. Msza Św. pogrzebowa o godz. 12:00 w kościele parafialnym pw. Świętej Trójcy, a następnie o godz. 13:00 pogrzeb na Starym Cmentarzu przy ul. Kolejowej.

piątek, 16 października 2020

Oczko, czyli o albumie Strzelno to wielka rzecz


Minęły trzy tygodnie od chwili ukazania się mojej 21. książki (przysłowiowe oczko), a ja nie miałem czasu by o niej napisać. Krótką informację zamieściłem na Facebooku i to wszystko. Przyczyną tego był kompletny brak czasu, by w spokoju siąść i coś o swojej pracy skreślić. W tempie błyskawicy musiałem przygotować Walne Zebranie TMMS-u, nagrać płytę promocyjną albumu, która dzięki Bogu wypełniła pustkę mojej nieobecności podczas kilku spotkań promocyjnych oraz zrealizować dawno już temu zaplanowane wyjazdy i spotkania. Do tego wszystkiego rosnąca fala pandemii, obostrzenia i ograniczenia z niej wynikające, ciągłe telefony…, pytania na messengerze, pukania do drzwi… Liczba pytań przekracza możliwości przerobowe nawet kilkuosobowego sekretariatu. Wybaczcie, że nie odpowiedziałem na wiele pytań, że kierowałem do wydawcy, etc. W tym całym zalewie zauważyłem, że pytający nie doczytywali do końca moich tekstów, w których wyjaśniałem, że ja napisałem i nigdy dystrybucją moich książek nie zajmowałem się.     

Album Strzelno to wielka rzecz rozszedł się jak przysłowiowe ciepłe bułeczki. W trakcie przygotowywania wydawnictwa podświadomość podpowiadała nam, że nakład jest stosunkowo niski i rozejdzie się lotem błyskawicy, tym bardziej, że nie znajdzie się on w obiegu handlowym, a będzie rozdawany bezpłatnie. Nie wyszedł on jeszcze z drukarni, a my pisaliśmy, że najprawdopodobniej wydawca w krótkim czasie wznowi nakład i przystąpi do drugiego wydania. I stało się, nasze krakania ziściły się, po niedzielnej promocji burmistrz Dariusz Chudziński napisał na fejsie:

Ten album to prezent dla nas wszystkich. Po jutrzejszym spotkaniu z seniorami zostanie 50 egzemplarzy z 500. Warto było.

Natomiast starosta Marian Mikołajczak spuentował to niedzielne wydarzenie słowami:

Już dawno żadna impreza kulturalna w Strzelnie nie zgromadziła tyle osób, co wczorajsza promocja pięknego albumu „Strzelno to wielka rzecz”, jaka miała miejsce w naszej świątyni. Publikacja zawiera kilkaset, często unikalnych, zdjęć i reprodukcji pocztówek, poświęconych Strzelnu oraz naszym wioskom sołeckim. Album przygotował zespół społeczników pod kierunkiem regionalisty i autora kilkunastu już książek Mariana Przybylskiego…

 

Od powrotu z Poznaniu, dokąd udałem się w piątek, jestem w domowym izolatorium. Dopadło mnie, a następnie małżonkę przeziębienie. Nie opuszczamy domostwa, a artykuły pierwszej potrzeby dostarczają nam pod drzwi mieszkania wnuki, Waldemar i Dawid - kochani synkowie, wystarczy przedzwonić, a oni w mig przynoszą z miasta… Pomoc zaoferował również przyjaciel Jan, współautor albumu… Choć nadal jestem chory wstawiam nowe artykuły na bloga, a dzisiaj wcześnie z rana zasiadłem do skreślenia tych kilkunastu zdań o albumie, gdyż i wczoraj znowu wiele telefonów, emaili… W Mogilnie podczas promocji było losowanie…

 

No niestety, nikt nie przewidział takiego popytu. Ciekaw jestem, gdyby ten album był w obiegu handlowym i kosztowałby ok. 70 złotych, czy równie miałby takie wzięcie? Niemniej jednak musimy wszystko zrobić, by wznowić wydanie albumu Strzelno to wielka rzecz. Wydawca Stowarzyszenie ECCE HOMO przy wsparciu burmistrza Dariusza Chudzińskiego zapewne po złapaniu głębokiego oddechu przystąpi do prac, których efektem będzie znalezienie nowych źródeł sfinansowania wydawnictwa. Czytając wiele wpisów na portalach społecznościowych nie sposób nie zauważyć radosnych peanów kierowanych pod adresem autora i jego zespołu. Zatem pozwólcie, że przypomnę iż:

Pomysł na wydanie albumu padł z usta burmistrza Dariusza Chudzińskiego. Realizacji dzieła podjęła się grupa miłośników Strzelna: Marian Przybylski, Heliodor Ruciński, Jan Szarek, Irena Rymaszewska i Paweł Kaczorowski z Nadleśnictwa Miradz. Wydawcą jest Stowarzyszenie ECCE HOMO, które również zajmowało się dystrybucją albumu, a któremu prezesuje Lidia Chudzińska. Album został wzbogacony o płytę CD z filmem promującym wydawnictwo oraz wydrukowany przez Drukarnię POZKAL w Inowrocławiu, gdzie osobiście całością zajął się nasz wypróbowany przyjaciel Waldemar - Waldek Buszkiewicz.

Dziękuję wszystkim, którzy pomogli w realizacji dzieła, a których wymieniłem w stopce wydawniczej…

Dziękuję!