poniedziałek, 6 kwietnia 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 80 Ulica Świętego Ducha - cz. 33


Świętego Ducha 17

Świętego Ducha 15

W tym trudnym okresie z jakim mamy do czynienia staram się częściej zamieszczać artykuły z dziejów naszej małej ojczyzny. Pandemia koronawirusa zatrzymała nas w domach, nie spacerujemy, nie uprawiamy rekreacji, nie ma imprez, poodwoływane uroczystości, nie chodzimy do kościoła… i tak można byłoby bez końca wymieniać dolegliwości życia codziennego. Najgorsze, że ludzie chorują i wielu umiera, tysiące traci pracę i zawiesza działalność gospodarczą. Ale są i tacy, którzy narażają swoje życie pracując na rzecz całego społeczeństwa: cała służba zdrowia, służby komunalne, miejskie i porządkowe, handlowcy i zaopatrzeniowcy, kierowcy, budowlańcy, kapłani, wszyscy, którzy chodzą do jakiejkolwiek pracy itd., itp. To tym wszystkim bezimiennym dziękujemy i dziękować nie przestaniemy, dopóty, dopóki pandemia nie zniknie, ale i później o wszystkich, którzy nad nami czuwają nie zapomnimy…

Roman Lechowski podczas służby w wojsku pruskim ok. 1885-87 podczas pracy w rzeźni wojskowej, trzeci od lewej trzyma byka za róg

Obecnie wielu z nas ma więcej wolnego czasu. Zatem, proponuję wypełnić go lekturą, chociażby artykułami, które zamieszczam na blogu. Jest ich już zamieszczonych 321 i piszę kolejne. Są wirtualne spacerki po mieście, a także przywoływanie szerszego kontekstu dziejowego. Już niebawem opowiem Wam o dziejach funkcjonującego w latach 1886-1932 powiatu strzeleńskiego. Był to okres ze wszech miar bardzo ciekawy. To w tamtych latach Strzelno przeżywało swój rozkwit. W pierwszej kolejności powstało wiele budynków użyteczności publicznej. Nowe agendy powiatowe to rzesze urzędnicze, dla których budowano mieszkania. Wówczas też zadomowiła się tutaj nowoczesna infrastruktura, jak chociażby kolej, o której już pisałem. Czytając bloga będziecie mogli poznać wiele niemniej ciekawych informacji.


Konstancja i Roman Lechowscy z dziećmi: Czesławem (ten z kołem) i Stanisławem
 Natomiast dzisiaj kontynuując nasz spacerek zapraszam do poznania historii kolejnych domostw, a szczególnie poznania ludzi, którzy związali z tymi miejscami swoje życie. Kolejną posesją, przed  którą zatrzymujemy się to parterowy dom oznaczony numerem 17. Jego bryła zachowała się w niezmienionym pierwotnym stanie, zaś frontowa elewacja, jak i wnętrze zostały przebudowane w związku ze zmianą funkcji, jaką począł ten dom pełnić od lat 90. minionego stulecia. Nowymi jego właścicielami stała się rodzina Prillów. Obecnie właściciele prowadzą w części parterowej posesji „Delikatesy”. Jest to jeden z popularniejszych sklepów spożywczych w Strzelnie o bardzo dobrej branży wędliniarskiej. 

Bracia Lechowscy - od lewej siedzi Czesław i Stanisław

Dzięki życzliwości pana Henryka Szymańskiego z Poznania, którego małżonka Anna wywodzi się ze strzeleńskiej, głęboko patriotycznej rodziny Lechowskich, dysponuję zdjęciami, który dziś mogę zaprezentować. Ale zacznę od zapisków doktora Cieślewicza zamieszczonych w „Nadgoplaninie” z 1889 r. Według jego informacji pierwszym znanym właścicielem tej parceli był niejaki Halastrzyński, Polak parający się bednarstwem. Później posesję nabył Żyd Abraham Baumgardt, który wystawił piekarnię i rozpoczął produkcję pieczywa koszernego. Abraham był żonaty z Hanuchen Fordońską, z którą miał syna Josepha ur. w 1858 r. Tenże w 1884 r. poślubił w Strzelnie Johannę Baszyńską ur. 1856 r. córkę Moritza i Friederiki Latte. W Księdze adresowej z 1895 r. znajdujemy Josepha Baumgardta zapisanego, jako Spediteur - spedytor i to zapewne od niego po 1895 r. posesję nabył Roman Lechowski. W tej samej Księdze adresowej został również wymieniony pośród strzeleńskimi rzeźnikami bezimienny Lechowski i był nim zapewne ojciec Romana, Stanisław.



 Córka Romana i Konstancji Lechowskich - Władysława najstarsza z dzieci, w różnych latach ale przed ślubem z Wincentym Draheimem

Antenatem rodu Lechowskich ze Strzelna był pochodzący z Radziejowa Michał Lechowski. Wiemy o nim, że w 1820 r. w Radziejowie poślubił Justynę Mętlewicz, z którą miał ur. w 1828 r. syna Stanisława. Tenże trzykrotnie żenił się. Stanisław w poszukiwaniu lepszego bytu opuścił teren zaboru rosyjskiego - Królestwa Polskiego i osiedlił się w Wielkim Księstwie Poznańskim, w Inowrocławiu. Pierwszą jego małżonką był starsza od niego o 10 lat wdowa Angela Müllerowa z domu Zalewska, którą poślubił w 1851 r. w Inowrocławiu. Rok później na świat przyszła ich córka Michalina, a 1856 r. Rozalia. Kiedy owdowiał, w 1860 r. zawarł w Strzelcach związek małżeński z 21-letnią Stanisławą Punicką, z którą miał pierwszego syna Walentego ur. w 1861 r. Prawdopodobnie tuż po porodzie Stanisława zmarła i Lechowski w tym samym roku poślubił trzecią żonę Leokadię Rólską ze Strzelna i tutaj zamieszkał przy ul. Cestryjewskiej nr 156. W 1868 r. urodził mu się drugi syn Roman i córka Anna, a w 1870 córka Stanisława. Wszystkie córki zawarły związki małżeńskie poza Strzelnem (Inowrocław i Palędzie Kościelne).


Bracia Lechowscy: od lewej: Bronisław, Czesław, i Stanisław


Bracia, Roman i Walenty kontynuując tradycje rodzinne wybrali zawód rzeźnicki. W 1885 r. Walenty zawarł w Strzelnie związek małżeński z Teofilą Lewandowicz, natomiast w 1895 r. Roman, który ożenił się w Inowrocławiu z Konstancją Ośmiałowską. Małżonkowie Roman i Konstancja Lechowscy mieli córkę Władysławę (późniejsza żona Wincentego Draheima) i synów: Leona, Wacława, Czesława, Bronisława i Stanisława. Dwaj ostatni bracia kontynuowali tradycje rodzinne w zawodzie rzeźnickim. Bracia Czesław, Bronisław i Stanisław w jakiś sposób związali się z mundurem - jak wspominała na łamach gazety „Głos Wielkopolski” pani Anna z Lechowskich Szymańska, córka Stanisława - zresztą w tamtych czasach nie mieli innego wyjścia. Wuj Bronisław został powołany do armii pruskiej i brał udział w walkach I wojny światowej w Belgii. Na szczęście przeżył i zmarł dopiero w 1948 r. Ojciec - Stanisław - był młodszy, powołano go do wojska już po Powstaniu Wielkopolskim. Walczył pod Mińskiem [wojna polsko-bolszewicka 1920 r.], dożył do roku 1973. Tragicznie zmarł Czesław Lechowski, który zginął 3 lutego 1919 r. pod Antoniewem... 

Bronisław Lechowski razem z Antonim Latosińskim, bratem Ignacego. 
Bronisław Lechowski na froncie we Flandrii podczas I wojny światowej 


 W tym miejscu warto zacytować fragment artykułu zawierającego biogram Czesława Lechowskiego z poznańskiej gazety, z którego możemy dowiedzieć się o bohaterskim choć krótkim żywocie strzelnianina. Czesław Lechowski urodził się 11 maja 1899 r. w rodzinie Romana Lechowskiego, mistrza rzeźniczego i Konstancji Ośmiałowskiej. Początkowo mieszkał w Strzelnie, później przeniósł się do Ostrowa Wlkp. (zamieszkał u swojej ciotki Anny Stanisławskiej), gdzie chodził do szkoły rzemiosła. W rodzinie zachowały się jego świadectwa ukończenia szkół w Strzelnie i Ostrowie. Nie brał udziału w walkach I wojny światowej, jednak, gdy wybuchło Powstanie Wielkopolskie, nie chciał być obojętnym i zgłosił się do wojska. 


Czesław w czasie nauki w szkole rękodzielnictwa w Ostrowie
Z przekazów rodzinnych wynika, że Czesław Lechowski chciał walczyć o odzyskanie niepodległości, a nie zostawać na tyłach. Jako ochotnik zgłosił się do formowanej tuż po wyzwoleniu Strzelna kompanii strzeleńskiej, która wchodziła w skład Batalionu Nadgoplańskiego. Była to formacja, która z 1. i 2. Pułkiem Grenadierów Kujawskich utworzyła 7 lutego 1919 r. 5. Pułk Strzelców Wielkopolskich - późniejszy 59. Pułk Piechoty Wielkopolskiej. Po zakończeniu szkolenia wraz ze swoim oddziałem znalazł się w rejonie objętym w końcu stycznia 1919 r. ofensywą niemiecką na froncie północnym, na kierunku Szubina, Kcynia i Rynarzewo. W ogniu zaciętych walk został ranny i złożony w jakiejś stodole. Tam zagarnął go oddział niemiecki i niestety powstaniec został zamordowany. Zginął w dniu, w którym powstańcy zastopowali ofensywę niemiecką, odbili Rynarzewo i odnieśli zwycięstwo w bitwie pod Kcynią. 
Był ranny i nie mógł się bronić. Znalezione później porzucone ciało było zmasakrowane, twarz rozbita kolbami… Rodzina rozpoznała go po kożuszku. Po przetransportowaniu zwłok do Strzelna zostały one poddane oględzinom w kostnicy miejscowego powiatowego. Oto wyciąg z protokołu oględzin zwłok: - Oględziny zwłok polskiego żołnierza Czesława Lechowskiego w trupiarni lazaretu powiatowego w Strzelnie dnia 8.II.1919 wydały następujący rezultat: Pomiędzy lewem okiem a nosem wlot strzału; rana 2 x 3 cm. wielka. Wylot strzału po prawej stronie głowy mniej 5 cm. za uchem. Wielkość rany wskazuje na to, że spowodował ją pocisk karabinowy z bezpośredniej blizkości. Po prawym łukiem żebrowym 3–4 cm. długa rana bez wątpienia bagnetem zadana. Dolna trzecia część ucha urwana, a tuż pod defektem 1,5 cm. rana miernej głębokości, Okaleczenie to spowodowało prawdopodobnie pół ostre narzędzie.
Czesław Lechowski został pochowany w zbiorowej mogile Powstańców Wielkopolskich w Strzelnie, przy ulicy Kolejowej. Tam jego nazwisko jest umieszczone wśród dziewiętnastu innych, którzy - jak głosi napis na pomniku - polegli za Wiarę i Ojczyznę w roku 1919.

Czesław Lechowski w trumnie przed pogrzebem. Poległ pod Kcynią w Powstaniu Wielkopolskim. Obandażowana głowa świadczy o ciężkich obrażeniach jakie odniósł na froncie, czytaj wyciąg z protokołu oględzin zwłok.


Roman i Konstancja Lechowscy w rok po odzyskaniu przez strzelnian wolności, 5 lutego 1920 r. obchodzili 25-lecie małżeństwa. Otrzymali wówczas od najbliższych, sąsiadów i znajomych moc telegramów okolicznościowych, które pieczołowicie przechowywane przez potomków, zachowały się do dziś. Romanostwo Lechowscy zmarli w stosunkowo młodym wieku i to w ciągu pół roku: Konstancja w wieku 47 lat w 1922 r., a Roman w 1923 r. mając 56 lat. W tym samym roku 28 czerwca 1923 r. zmarł w wieku 14 lat ich syn Wacław. Wszyscy spoczęli na starej strzeleńskiej nekropoli. W dziesięć lat później, kiedy we Wronowach budowano kościół Stanisław Lechowski, wspierając finansowo budowę wykupił dożywotni legat mszalny przy tymże kościele za duszę zmarłych: rodziców, brata i dziadków z linii Lechowskich i Janiszewskich.   

Komunia Św. Wacława Lechowskiego, zdj. wykonane w zakładzie foto Maciejewskiego w Strzelnie

Po Romanie Lechowskim interes rzeźnicki prowadził syn Stanisław. Do Lechowskich należała również sąsiednia parcela zabudowana podobnym parterowym domem, którego elewacja frontowa i rozkład wewnętrzny stanowiły lustrzane odbicie sąsiedniego domu Lechowskich. Oznaczony był on numerem 15, dawniej policyjny nr 33. Nabył ją w latach 30. XX w. brat Stanisława, Bronisław Lechowski. W 1800 r. należała ona do rzeźnika Zatorskiego. Pod koniec XIX w. znajdujemy tutaj stolarza Jana Wegnera, od którego posesję zakupił Walter Klomp, rzeźnik. Po Klompie około 1922 r. nabył ją Olszak i dopiero po nim przeszła ona w ręce Lechowskiego, który prowadził tutaj warsztat i interes wędliniarski.


Mała Helena Lechowska ok. 1935r.
W księdze adresowej z 1930 r. bracia Lechowscy występowali pod wspólnym szyldem, zaś krewny Walenty Lechowski prowadził rzeźnictwo przy ul. Cestryjewskiej. Ponadto Bronisław Lechowski zajmował się handlem bydłem i trzodą. Był on pierwszym z braci, który w 1928 r. został mistrzem rzeźnickim. Po nim w 1931 r. taki egzamin przed komisją przy Izbie Rzemieślniczej w Bydgoszczy złożył Stanisław. Stanisław Lechowski 26 kwietnia 1932 r. zawarł w Strzelnie związek małżeński z Wandą Janiszewską, z którą miał córkę Helenę, syna Wojciecha i córkę Annę. Interes rzeźnicki rozwijał się mu bardzo dobrze. W 1937 r. kupił półciężarówkę marki „Ford“, którą zarejestrował pod numerem 66492 i mógł nią dokonywać przewozów na własny użytek, w tym trzody chlewnej i rogacizny.

Stanisława Łopacińska która pracowała u Lechowskich od 1919 r. i mieszkała w tym domu do swojej śmierci w 1990 r.

We wspomnieniach rodzinnych współczesnych potomków Lechowskich zapisała się postać babci Stasi, jak nazywano mieszkającą z nimi Stanisławę Łopacińską. Pochodziła ona z Młynów i pod koniec 1919 r. jako młoda dziewczyna została przyjęta przez Romana i Konstancję Lechowskich do pomocy w prowadzeniu gospodarstwa domowego. Mieszkała tutaj aż do śmierci, tj. do 1990 r., przeżywszy 90 lat. Była świadkiem wielu wydarzeń w domu swych pracodawców. Mieszkała tutaj nawet w czasie okupacji, gdyż Niemcy jej nie wysiedlili razem z Lechowskimi.

Rodzina Lechowskich 1939 r. przed wysiedleniem

Rodzina Lechowskich podczas wysiedlenia w Końskich 1943 r. od lewej: Bronisław Lechowski brat Stanisława, Wanda żona Stanisława z dziećmi: Heleną i Wojtkiem, mąż Wandy Stanisław.

Rodzice rodziny Wolters którzy zajęli dom po deportacji rodziny Lechowskich do Markowej a później do Końskich

28 września 1939 r. po zajęciu przez Niemców Strzelna Stanisław Lechowski otrzymał wezwanie podpisane przez okupacyjnego burmistrza Willego Schmiedeskampa nakazujące mu zapłacenie kontrybucji  wojennej w kwocie 5 tys. zł i to w ciągu dwóch dni. Ten sam burmistrz 21 listopada nakazał przekazać półciężarówkę i powózkę konną do dyspozycji weterynarza dra Gunthera. Wkrótce też cała rodzina Lechowskich została deportowana do Generalnej Guberni i tam osiedlona w Markowej a później w Końskich. Po ich wysiedleniu w 1940 r. dom natychmiast zajęli tzw. Baltendeutsche - Niemcy bałtyccy, Łotysze z Rygi o nazwisku Wolter. Stanisława Łopacińska określała ich mianem „bobiorzy“, zapewne z racji noszonych przez nich wysokich nakryć głowy - chodzili w bobach.

Według mieszkańca Gdańska Jerzego Gościnieckiego w czasie okupacji rzeźnictwo Lechowskich pod numerem 15 zajął Niemiec Oskar Basler z pobliskiego Stodólna. Pan Jerzy pisze: Moja mama Helena z domu Wożniak w czasie okupacji pracowała niewolniczo w Strzelnie u niemieckiej rodziny o nazwisku Basler (o ile dobrze zapamiętałem).Po wysiedleniu polskich właścicieli zajęli oni zakład rzeźnicki wraz ze sklepem w okolicy Rynku. Być może było to przy obecnej ulicy św. Ducha 15 .Byłem tam przed laty. Ówczesny właściciel tego sklepu nie znał historii tego miejsca. Po wyzwoleniu moja mama pracowała jeszcze krótko w tamtejszym  szpitalu a później przeprowadziła się do Gdańska gdzie się ja urodziłem. Według opowiadań mojej mamy głową rodziny Baslerów był niemiecki oficer SS .Większość czasu przebywał na froncie wschodnim. W tym rzeźnictwie pracowało niewolniczo więcej Polaków. Jednego poznałem tu w Gdańsku. Miał na imię Pan Franek. Był z zawodu rzeźnikiem i pracował po wojnie w Sopockich Zakładach Mięsnych. Według mamy opowiadań Pan Franek  wraz z innymi Polakami tam zatrudnionymi działali w miejscowym Ruch Oporu. Pan Franek był przedwojennym zapaśnikiem.

Mała Ania Lechowska ze siostrą Heleną - 1951 r.
Niedzielne popołudnie w oknie małżeństwo Lechowskich lata 50

Po zakończeniu wojny Stanisław wraz z rodziną powrócił do Strzelna i jeszcze przez pięć lat kontynuował przedwojenną działalność. Po likwidacji, w wyniku działań fiskusa, niemalże wszystkich przedwojennych placówek handlowych, gastronomicznych i rzemieślniczych, lokale Lechowskich zostały przejęte przez miejscową PSS „Społem”. W sklepie Stanisława nadal sprzedawane było mięso i wędliny przez małżonków, ale pod szyldem spółdzielczym. W sąsiednim domu po śp. Bronisławie znajdował się sklep mleczarski, który funkcjonował tutaj do końca lat sześćdziesiątych. W połowie lat osiemdziesiątych dom ten nabył cukiernik Mirosław Pilarski, który tutaj przeniósł działalność z ulicy Inowrocławskiej. Z początkiem nowego stulecia stary dom rozebrał i w jego miejsce wystawił nowy budynek z funkcjami handlowo-produkcyjnymi. Po Mirosławie, działalność cukierniczą prowadził w nowym obiekcie jego syn. Niestety, nie utrzymał się na miejscowym rynku. Obecnie w pomieszczeniach tych działa sklep wielobranżowy. Z kolei w dom po Stanisławie Lechowskim, który zakupiła rodzina Prillów, uruchomione został na całej powierzchni przebudowanych wnętrz „Delikatesy”. Sklep z powodzeniem prowadzony jest do dzisiaj. 

25 lecie ślubu Wandy i Stanisława Lechowskich 1957 r. Strzelno
Boże Narodzenie, koniec lat 50 stoją od lewej: Helena Lechowska, Helena Janiszewska więźniarka obozu Ravensbruck po powrocie z obozu mieszkała u Lechowskich, Stanisław Lechowski z córka Anną, zona Wanda i syn Wojciech

Dodam jeszcze, że współczesnym naszym czasom przedstawicielem tego znakomitego rodu strzeleńskiego, jest mieszkający w Poznaniu Wojciech Lechowski, gitarzysta, muzyk z legendarnej „Poznańskiej Piętnastki Radiowej” - orkiestrze taneczno-rozrywkowej. Orkiestra powstała z inicjatywy dyrektora Poznańskiego Ośrodka Radiowo-Telewizyjnego Stanisława Kubiaka (rodaka z Wójcina). Lechowski Grał z Krzysztofem Komedom, a później z Jerzym Milianem, Janem Zylbertem i Janem Ptaszynem Wróblewskim w „Kwintecie Poznańskim”. Był liderem zespołu „Warta Quintet”. Grał w orkiestrze Zbigniewa Górnego „Górny Orchestra”. 

Zdjęcia pochodzą z archiwum rodzinnego Anny Lechowskiej-Szymańskiej
Współczesne Heliodora Rucińskiego

piątek, 3 kwietnia 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 79 Ulica Świętego Ducha - cz. 32


Kiedy osiem lat temu zacząłem pisać o posesji państwa Pruczkowskich, czyli kamienicy numer 19 wraz z przyległościami, moja wiedza opierała się na relacjach poprzedniego właściciela p. Zenona Lewandowicza i archiwaliów, do których udało mi się wówczas dotrzeć. Ostatnio otrzymałem od p. Doroty Musidłowskiej, potomkini strzeleńskiego rodu Płócienniczaków starą pocztówkę wraz z informacją, która bardzo wzbogaciła dzieje tego miejsca. Pocztówkę tę umieściłem na samym wstępie artykułu i możecie ją podziwiać. Proponuję zwrócić uwagę na platformę załadowaną rowerami, nazywanymi wówczas kołowcami.


Współczesny widok tego miejsca w żaden sposób się ma do tego z załączonej pocztówki. W miejscu onegdaj domu parterowego widzimy dwupiętrową kamienicę. Takiego kształtu nabrał dopiero w latach trzydziestych minionego stulecia. Wówczas właścicielem posesji byli piekarz Michał Lewandowicz i jego małżonka Helena Draheim. To oni typowy i podobny do wielu innych domostw znajdujących się wówczas przy ul. Świętego Ducha, dom parterowy nadbudowali o dwa piętra. Jego stary rozkład zachował się do wysokości parteru, na którym wystawiono pozostałe kondygnacje. Ten pierwszy dom pochodził z połowy XIX w. Od strony południowej przypięty jest do niego budynek niewielkiej piekarni i rozdzielony bramą budynek gospodarczy. 


Z zachowanych danych możemy prześledzić układ właścicielski tejże posesji począwszy od 1800 r. Wówczas parcela wraz z domem należała do polskiej rodziny mieszczańskiej, Kozłowskich. Ich synem był Antoni Kozłowski ur. w 1802 r., który w 1828 r. poślubił sąsiadkę Katarzynę Ussorowską, córkę Tomasza, ur. w 1811 r. W drugiej połowie XIX w. posesja przeszła w ręce piekarzy Słapczyńskich. Pierwszym z nich był Nikodem ur. w 1840 r., który w 1866 r. poślubił Walerię Hedesińską. Małżonkowie mieli córkę Mariannę, która z kolei w 1890 r., w wieku 17 lat poślubiła Włodzimierza Wojciechowskiego. Słapczyńscy sprzedali posesję piekarzowi Pawłowi Mrówczyńskiemu. Po nim piekarnię prowadził A. Szak.


W 1912 r. rozpoczął w tej posesji działalność gospodarczą Wincenty Płócienniczak, o którym wyczerpująco pisałem przy okazji posesji nr 4 przy tejże ulicy. Na załączonych zdjęciach widzimy jego sklep, który specjalizował się w sprzedaży rowerów i maszyn do szycia. Z reklam zamieszczonych po obu stronach okna wystawowego dowiadujemy się, że Płócienniczak był przedstawicielem znanej firmy Excelsior. Był to brytyjski wytwórca rowerów, motocykli i automobili. U zarania swej działalności firma ta zajmowała się robieniem welocypedów (rowerów). Sprzedawała je pod nazwami handlowymi Excelsior oraz Eureka, aż w końcu w roku 1910 zmieniła nazwę na Excelsior Motor Co. Zdjęcia pokazują nam również dostawę dużej ilości rowerów do sklepu i ich wyładunek. Zapewne dostarczone one zostały koleją, a następnie z bocznicy towarowej (rampy wyładunkowej) specjalnym wozem konnym, tzw. platformą dowiezione pod sklep.


Już po 1919 r. Płócienniczak nabył posesje po Silskim i przeniósł się bliżej Rynku pod nr 4. Mniej więcej w tym samym czasie dom wraz z piekarnią przy ul. Św. Ducha 19 przeszły w ręce Lewandowiczów. Nabycie posesji dokonało się za sprawą koligacji rodzinnych. Otóż matką Michała Lewandowicza była Julianna z Łojów, córka kupca Antoniego Łoja i Marianny z Mrówczyńskich, bliskiej krewnej Pawła Mrówczyńskiego. Sam Michał Lewandowicz z zawodu był piekarzem i swoją profesją podtrzymywał tradycje piekarnicze tegoż miejsca. W latach 20 XX w. w Strzelnie było aż 10 piekarni prowadzonych przez mistrzów rzemieślniczych tego fachu. Przy ul. Św. Ducha byli to: M. Lewandowicz, Wł. Brodniewicz, L. Springer; przy ul. Szerokiej (Gimnazjalnej): I Bielawski, J. Meyer,  A. Pruss; przy ul. Inowrocławskiej: J. Stanek, R. Würtz; przy ul. Kościelnej J. Dembiński i przy ul. Ślusarskiej St. Wróblewski. 

Przed piekarnią Michała Lewandowicza w Strzelnie na ul. Św. Ducha stoją od lewej: Halina Draheim, żona Michała Lewandowicza - Helena  a mama Zenona i Ludomira Draheim siostra Haliny koniec lat 40-tych - przed likwidacją piekarni i cukierni w 1950 r.
Osobiście znałem syna  państwa Michała i Heleny Lewandowiczów, Zenona. Wówczas mieliśmy wspólne pasje filatelistyczne. Mój starszy kolega, z którym pracowałem w GS „SCh” w Strzelnie był prezesem koła i rozprowadzał wśród członków znaczki. Wiele z nim rozmawiałem i dowiedziałem się, że dzięki pracowitości rodziców mogła zostać rozbudowana posesja z przebudową parterowego domu w kilkumieszkaniową kamienicę. Pan Zenek wspominając czasy przedwojenne mówił, że aby dojść do takiego stanu majątkowego, by można było inwestować, ciężko pracowały dwa pokolenia Lewandowiczów. Ojciec pracę rozpoczynał po południu i pracował w piekarni do rana, po czym udawał się na spoczynek. W tym czasie mama sprzedawała cieplutki chleb, bułki oraz szneki, chałki i inną galanterię cukierniczą. Najwięcej piekarnia produkowała w soboty oraz przed dniami świątecznymi, wówczas rodzicom trzeba było w piekarni pomagać.

W czasie II wojny światowej cała rodzina została wysiedlona do GG. Piekarnię przejął okupant. Po 1945 r. produkcja była kontynuowana do 1950 r., to jest do czasu wykończenia prywatnej inicjatywy domiarami podatkowymi. W tym trudnym powojennym czasie udało się kamienicę otynkować. Później piekarnię wynajęła PSS „Społem”, a od 1959 r. uruchomiła na jej bazie ciastkarnię, której kierownikiem został Władysław Chudziński. Również w latach 50. w po sklepowych pomieszczeniach na parterze kamienicy funkcjonowała Biblioteka Publiczna Miasta Strzelna.

Właściciel posesji, pan Zenon Lewandowicz, po zamknięciu piekarni podjął pracę w charakterze pracownika umysłowego w Miejskim Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej w Strzelnie. Był żonaty od 1948 r. z Ludmiłą Ewą z Pogodzińskich, która pracowała w tym samym, co mąż charakterze w Państwowym Ośrodku Maszynowym w Strzelnie, popularnym POM-ie. Państwo Lwandowiczowie byli bezdzietni i dla uniknięcia  przymusu lokatorskiego wynajmowali pokoje sublokatorom. W posesji tej mieszkali również państwo Wietrzykowscy, bardzo zaprzyjaźnieni z moimi rodzicami. Pan Wacław zamieszkał tutaj już w 1935 r., zaraz po rozbudowie domu. Od 1936 r. żonaty był z pochodzącą z Wylatowa Ludwiką z Rolińskich. Pamiętam wizyty u Pani Ludwiki mojej mamy. Zawsze towarzyszyłem jej w telewizyjnych spotkaniach, na poniedziałkowych teatrach, czwartkowych Kobrach, czy na transmisjach jazdy figurowej na lodzie. Z ówczesnych opowiadań dowiadywałem się o wielu ciekawych historiach z życia naszego miasta. W tym samym czasie, ojciec wraz z panem Wacławem, stanowiąc tzw. męskie grono, w pokoju obok degustowali smakowite ponoć, acz mocne nalewki.

Przyjaźń ta trwała do przysłowiowej grobowej deski. Po śmierci ojca, mama kontynuowała wzajemne spotkania z panią Ludką, których pozytywnym efektem było m.in. wyswatanie mego brata z familiantką pani Ludwiki. Efekt, szczęśliwe małżeństwo, czwórka dzieci i już dzisiaj kilkoro wnucząt.


Kończąc część pierwszą opowieść o posesji nr 19 dopowiem, że pan Zenon Lewandowicz swą mrówczą pracą dorobił się kolejnego domu przy ul. Zacisze, jednakże w 1986 r. zmarł. W latach 90. kamienicę nabyli Pruczkowscy. Wówczas też ciastkarnię przebudowano i w jej miejscu zaczęła funkcjonować masarnia Andrzeja Pruczkowskiego. Od frontu kamienicy znalazł miejsce jego sklep masarski oraz bar obiadowy prowadzony przez szwagra Edwarda Śmigla ze Sławska Dolnego. Bar po kilku latach został zlikwidowany, zaś jego miejsce zajął sklep wielobranżowy. Z końcem lat 90. zlikwidowano masarnię, a jej miejsce zajął salon kosmetyczny, obecnie zakład fryzjerski i solarium, do którego wchodzi się od strony ul. Cegiełka - Salon Fryzjerski Viola. Jestem stałym klientem i w tym salonie regularnie korzystam z usług fryzjerskich. Sklep masarski został zamieniony na sklep spożywczy, w którym można nabyć w stoisku wędliniarskim wyroby z Masarni Rzadkwin.

Prace montażowe tablicy pamiątkowej. W środku artysta rzeźbiarz Krzysztof Jakubik.
3 maja 2016 r. na elewacji frontowej kamienicy Pruczkowskich przy ul. św. Ducha 19, uroczyście została odsłonięta tablica poświęcona pamięci antenata tego rodu, Franciszka Pruczkowskiego. Jej autorem był znany artysta rzeźbiarz z Poznania Krzysztof Jakubik, którego prace już wcześniej zawisły na trzech budynkach strzeleńskich i poświęcone były pamięci: dra Jakuba Cieślewicza, Haliny Gorlachowej i Antoniego Słowińskiego. Fundatorami jej byli działaczy gminni Polskiego Stronnictwa Ludowego, sołtysi z terenu gminy Strzelno oraz rodzin Pruczkowskich. Tablica upamiętniająca długoletniego sołtysa Sławska Dolnego oraz wieloletniego działacza samorządowego, radnego Rady Miejskiej. Jej wspólnego odsłonięcia dokonali: przewodnicząca sołtysów Violetta Majkut, ówczesny burmistrz Ewaryst Matczak oraz wicemarszałek województwa, a obecny poseł na Sejm RP Dariusz Kurzawa. Poświęcił ją ks. kanonik Otton Szymków.

Franciszek Pruczkowski (1932-2011)
Na świat przyszedł 1 stycznia 1932 r. we wsi dominialnej Górki jako syn Władysława i Stanisławy z domu Gezella. Wkrótce rodzina zamieszkała w Sławsku Dolnym, gdzie od lat 50. minionego stulecia do 2000 r. Franciszek prowadził własne gospodarstwo rolne. Już od lat młodzieńczych mocno zaangażował się w życie społeczne swojej wsi i gromady. W wybory do rad narodowych 2 lutego 1958 r. po raz pierwszy został wybrany do Gromadzkiej Rady Narodowej w Strzelnie Klasztornym. Później był radnym gminnym i funkcje te sprawował, z wyjątkiem lat 1998-2002, do listopada 2010 r. W latach 1958-2000 był sołtysem Sławska Dolnego i przez wiele lat opiekunem społecznym. W swojej społecznej działalności był przewodniczącym Rady Nadzorczej Spółdzielni Mleczarskiej w Strzelnie, która w 1968 r. została połączona z OSM Mogilno, wiceprzewodniczącym Związku Plantatorów Buraka Cukrowego przy Cukrowni w Kruszwicy oraz członkiem jego Wojewódzkiego Związku w Bydgoszczy. W latach 1982-1985 pełnił funkcję przewodniczącego Rady Nadzorczej Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska“ w Strzelnie oraz członka struktur wojewódzkich Związku Samopomocy Chłopskiej. Był działaczem Kółek Rolniczych, członek wspierający OSP Strzelno oraz wiceprezesem Zarządu Gminnego PSL w Strzelnie. Również angażował się w działalność sportową, włączając się w rozwój Ludowych Zespołów Sportowych. Pełnił funkcję wiceprezesa, a następnie prezesa zarządu gminnego LZS.


Po przemianach ustrojowych zaangażował się w życie Polskiego Stronnictwa Ludowego oraz włączył się w życie parafialne. Był członkiem Rady Parafialnej przy parafii pw. Świętej Trójcy w Strzelnie i członkiem Komitetu Budowy Pomnika św. Wojciecha w Strzelnie. Zaangażował się również w budowę Pomnika Katyńskiego wystawionego staraniem TMMS na strzeleńskiej starej nekropoli. Wcześniej w okresie stanu wojennego uczestniczył w wiejskim komitecie ufundowania figury Najświętszej Marii Panny w Sławsku Dolnym (1982 r.). W 1983 r. był inicjatorem wymiany zniszczonego, drewnianego krzyża przydrożnego w Sławsku Dolnym.

Za swoją działalność uhonorowany został licznymi odznaczeniami, w tym: Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Srebrnym i Złotym Krzyżem Zasługi, Medalem XXX-Lecia, złotą Odznaką Honorową LZS, złotą odznaką Za Zasługi dla Rolnictwa, brązową, srebrną i złotą Odznaką za Rozwijanie Sportu. Ponadto otrzymał tytuł Honorowego Działacza Samorządowego. Z okazji obchodów 20-lecia Samorządu Województwa Kujawsko-Pomorskiego został wyróżniony medalem Za Walkę o Polskę Wolną, Solidarną i Demokratyczną. Naczelny Komitet Wykonawczy PSL przyznał mu Medal im. Wincentego Witosa.
Zmarł 11 maja 2011 r., przeżywszy 79 lat. Pochowany został na nowym cmentarzu w Strzelnie. 



Franciszek Pruczkowski był urodzonym społecznikiem. Niemalże do końca swoich dni aktywny, chętny do pomocy, otwarty na wiele sprawy społecznych. Człowiek o ogromnym sercu, którego pasją stała się praca na rzecz środowiska. Anegdota krążąca za jego życia mówiła, że takim pewnym miejscem, w którym można było go spotkać był bar Smakosz w Rynku strzeleńskim - oczywiście bezalkoholowy, gdyż on sam stronił od wszelkich trunków. Tam spotykał się z przyjaciółmi na przysłowiowej kawie.

Foto: Heliodor Ruciński, Google, Tygodnik Pałuki 

środa, 1 kwietnia 2020

Dzieje strzeleńskich dzwonów - cz. 2

Lato 1945 r. - rotunda św. Prokopa w ruinie
Wracając do opowieści, które napisałem przed laty trawię je od nowa, wzbogacając o informacje, na które trafiłem w międzyczasie. Pozwoliłem sobie w pierwszej części artykułu na wstęp, który niejako wprowadził czytelnika w przedstawianą problematykę. Przypomnę, że głównym impulsem do napisania tegoż kilkuczęściowego artykułu jest posługiwanie się błędnymi danymi o strzeleńskich dzwonach. Przypomnę pytanie zadanego w części pierwszej niniejszego artykułu: - skąd w dość licznych artykułach i opracowaniach znajdujemy tak wiele nieścisłości tyczących dziejów naszej małej ojczyzny, w odniesieniu do dat, nazwisk i konkretnych zdarzeń?

   
Większość z nich wynika z raz popełnionego błędu i jego późniejszego powielania. Gro piszących, podobnie jak ja sam, nie jest z wykształcenia historykami i może źle interpretować dane zawarte w dokumencie źródłowym. Osobiście staram się takich błędów unikać i postępować zgodnie ze sztuką warsztatu pisarskiego. Wielu opisując zdarzenie, czy jak kto woli historię, nie podchodzi do wcześniejszych opisów w sposób krytyczny, czyli nie poddaje ich ocenie krytycznej. Podstawą dobrego artykułu historycznego jest docieranie do źródeł, które zawierają jakiekolwiek informacje w interesującej nas tematyce. Posiadając dobrą wiedzę stanowiącą tło opisywanego zdarzenia, należy to zdarzenie przeanalizować – poddać ocenie, czy w tym czasie i miejscu mogło dane wydarzenie mieś miejsce?

W przypadku zabytkowych dzwonów strzeleńskich popełniono kilka takich błędów. Uważam, że pierwszą osobą, która przekazała błędną pisownię nazwiska ludwisarza był sam ks. prałat Ignacy Czechowski. Śmiem twierdzić, że on sam ich nie dotykał i z bliska nie widział. Zapewne kazał komuś odczytać inskrypcje na dzwonach i tak błędnie odczytane nazwisko ludwisarza przeniósł do swojej publikacji Historia dzwonów strzelińskich.  Mało tego, z niewiadomych powodów nie odczytano inskrypcji znajdujących się na dzwonach, średnim i małym. Błąd z pisownią nazwiska wykonawcy dzwonów powtórzony został kilkakrotnie, w tym w przywołanym tygodniku („Pałuki”). Nadto dwuznacznie podano miejsce odlania dzwonów. Całkowicie niezrozumiałe jest podanie przez autorkę artykułu żeliwa jako surowca, z którego dzwony odlano. I najważniejsze, nie pokuszono się jak dotychczas o to, by przywołać dzieje wojenne dzwonów, które niewątpliwie pozwoliłyby uniknąć błędnej interpretacji pęknięcia najmniejszego z dzwonów.



Zastanawiającym jest tłumaczenie przyczyn współczesnego zamontowania głośników w 2000 roku, przez które puszczana jest elektroniczna wersja imitująca bicie dzwonów. Mój pogląd w tym względzie jest odmiennym od podanego uzasadnienia, iż uczynione to zostało ze względów bezpieczeństwa budowli (?). Zatem, czas na przedstawienie dziejów strzeleńskich dzwonów w oparciu o źródła, z którymi zetknąłem się i które niewątpliwie prostują wiedzę zawartą w przywołanym w pierwszej części artykule.

Dzieje strzeleńskich dzwonów znajdujących się w wieży rotundy św. Prokopa w Strzelnie sięgają początków XVIII wieku, a dokładniej roku 1716. Wówczas to w toruńskim warsztacie ludwisarskim Henryk Wreden (a nie jak błędnie podano Werden) odlał dla Strzelna z brązu (a nie jak podano, żeliwa) trzy dzwony. W tym miejscu należy zadać pytanie: czy wcześniej Strzelno posiadało dzwony? Oczywiście, że tak i były one rozsiane po miejscowych kaplicach-kościołach: drewnianym św. Krzyża znajdującym się na rogatkach inowrocławskich, gotyckim murowanym św. Ducha na tzw. przedmieściu gnieźnieńskim oraz w kościołach klasztornych na wzgórzu św. Wojciecha: św. Prokopa i św. Trójcy. Przypomnę, że św. Trójca w średniowieczu posiadała aż 5 wież: dwie po stronie zachodniej – westwerk, dwie okrągłe od wschodu przypięte do ramion transeptu i prezbiterium oraz środkową piątą wieżę na skrzyżowaniu transeptu z nawą główną i prezbiterium. 


Oczywiście nie były to pierwsze dzwony, gdyż kilkaset lat wcześniej, z chwilą wybudowania wymienionych wyżej świątyń, każda z nich - zgodnie z panującymi wymogami - posiadała po jednym dzwonie. Zatem, już pierwszy dzwon zawisnął w wieży rotundy zapewne pod koniec XII wieku, a na wieży kościoła św. Trójcy na początku XIII wieku. W XV wieku niewielkie dzwony otrzymały wystawione wówczas kaplice-kościoły św. Krzyża i św. Ducha. Jaka była ich żywotność, niestety nie wiemy, ale powszechną praktyką było przelewanie dzwonów, czyli z chwilą pęknięcia lub innego uszkodzenia,  stary dzwon topiono, odlewając zeń całkowicie nowy. Choć niedotycząca Strzelna, a pobliskiego Mogilna, zachowała się informacja o przelaniu dzwonu w tamtejszej farze, czyli kościele św. Jakuba i dotyczy ona dzwonu ponownie odlanego w 1580 roku i wiszącego po dzień dzisiejszy na przykościelnej XVIII-wiecznej dzwonnicy. 

Pierwsze informacje o dzwonach strzeleńskich na jakie natrafiamy, są stosunkowo późne i sięgają, jak już wspomniałem, początków XVIII wieku. Ich odlanie, a mowa jest o trzech dzwonach, miało związek z podjęciem szeroko zakrojonych prac budowlano-remontowych około norbertańskiego zespołu klasztornego, zapoczątkowanych przez prepozyta Pawła Wolskiego. Co stało się ze starymi dzwonami? Z braku źródeł nie sposób ustalić. Mogły one zostać uszkodzone i przelana na nowe, lub skonfiskowane podczas działań wojennych, tzw. wojny północnej, po której klasztor znalazł się w opłakanym stanie. Do dziś nie zachowały się niestety protokóły powizytacyjne biskupów włocławskich, z których moglibyśmy dowiedzieć się o wyposażeniu strzeleńskich świątyń w dzwony.

Św. Paweł



By rozwiać mgłę tajemnej wiedzy o naszych dzwonach postanowiliśmy z Heliodorem wybrać się na wieżę rotundy i na własne oczy przekonać się, czy aby jeszcze one tam wiszą. Przekonaliśmy się, że wiszą, a przy okazji Heliodor uwiecznił je w obiektywie swojego aparatu. Zdjęcia te po powiększeniu zaczęły odkrywać przed nami ciekawe i dotychczas nie ujawnione informacje, a przecież zapisanych treściami epitafiów, które dzwony skrywają, po stronie niedostępnej dla oka. Dotarcie do nich sprawiło nam nieco trudności. Zawieszone są one w wieży rotundy i na pierwsze jej piętro weszliśmy po stromych schodach, gdzie zwisają końcówki lin od każdego z dzwonów. Na kolejną kondygnację - drugie piętro dotarliśmy po drabinie. Po drodze widać, że nikt tam nie chodzi, mnóstwo kurzu zebranego przez lata. Po ekwilibrystycznym pokonaniu poszczególnych szczebli docieramy pod największy z dzwonów - św. Pawła. Jego rozmiar robi wrażenie. Pokryty pajęczyną i kurzem zwisa niemy, oczekując chwili, kiedy znowu zostanie rozbujany, by głosić Strzelnu dobrą lub złą nowinę. Na trzecią kondygnację docieramy po kombinowanych schodach i tam znajdujemy dwa kolejne, wiszące obok siebie, dzwony o wiele mniejsze choć ornamentyką regencyjną podobne do największego. Są to: św. Norbert - średni i św. Andrzej – mały. Bliżej przyglądając się, znajdujemy pęknięcie na najmniejszym dzwonie. Musiało ono nastąpić w wyniku nieprawidłowej eksploatacji - zbyt silne uderzania?

Św. Paweł


W artykule opublikowanym w jednym z tygodników regionalnych w 2013 roku znajdujemy kilka nieścisłości i błędnie zinterpretowanych wydarzeń. Otóż, autorka pisze, że niegdyś wieża rotundy była w kształcie kwadratowym - nieprawda, miała tylko nadbudowaną ceglaną ostatnią kondygnację w kształcie kwadratu. Dalej pisze, że w wieży pojawiły się prawdopodobnie w 1716 roku żeliwne dzwony odlane w Toruniu - nieprawda, gdyż są to dzwony spiżowe. Dzwony strzeleńskie powstały w warsztacie ludwisarskim Henryka Wredena w Toruniu w 1716 roku. Wykonane zostały metodą ręczną, ze stopu materiału zwanego spiżem, czyli takiego, który zawiera 78% miedzi i 22% cyny. Odlewom artysta nadał interesującą ornamentykę regencyjną oraz wyposażył je w wieszaki i serca wypełniające dzwony spiżowym brzmieniem. Dzwony wykonane zostały wg tradycji ludwisarskiego rzemiosła, znanego w świecie od XII wieku.

Św. Andrzej



Henryk Wreden był znanym toruńskim ludwisarzem. Obok takich ludwisarzy jak: Marcin Schmidt, Łukasz Krieger, Tomasz Litkensee, Dionizy Blandner, Augustyn Koesche, Fryderyk Beck, Fryderyk Rekman, Franciszek Krieger, Jerzy Fryderyk Henig, Mikołaj Petersilge - Henryk Wreden zaliczany był do najlepszych w skali kraju. Do czasów współczesnych - obok trzech strzeleńskich dzwonów - przetrwały jeszcze odlane w jego warsztacie: w 1711 roku dzwon dla kościoła św. Marii Magdaleny w Kwieciszewie, a także odlany w 1713 roku dzwon dla kościoła św. Mikołaja w Inowrocławiu. Zlecenie na odlanie dzwonów dla Strzelna otrzymał od samego prepozyta Pawła Wolskiego. Norbertanin Wolski był również autorem inskrypcji umieszczonych na dzwonach oraz to on nadał im imiona.

Św. Norbert



Największy ze spiżowych dzwonów nosi imię św. Pawła, czyli patrona prepozyta Pawła Wolskiego. Wskazuje na to widoczny wizerunek świętego ze stosowną inskrypcją. Po drugiej stronie dzwonu widzimy w odlewie również wizerunek Trójcy Świętej z bogatą w treść inskrypcją łacińską. Pod wizerunkiem św. Pawła czytamy: „S – PAULUS – FACTUS – SUM – VELUT – AES - SONANS – CON”. W wolnym tłumaczeniu: „Nazywam się św. Paweł i mój głos wybrzmiewa ze spiżu”. Bogatszą w treści jest inskrypcja po drugiej stronie dzwonu, umieszczona pod wizerunkiem Trójcy Świętej, która w treści podobna jest do tej ze średniego dzwonu. Wszystkie dzwony mają poniżej krawędzi górnej hełmów w otoku inskrypcję łacińską o tej samej treści: Gloria in excelsis Deo et in terra pax  hominibus bonae voluntatis Hinrich Wreden me facit Strzelnensis anno 1716 – Chwała Bogu na wysokości a na ziemi pokój ludziom dobrej woli, Henryk Wreden zbudował mnie dla Strzelna w roku 1716.

Wbrew sugestiom przekazanym przez ks. prałata Ignacego Czechowskiego i powielonych we wspominanym artykule dzwon św. Norberta - średni - poza cytowanym powyżej napisem nie posiada drugiego napisu o treści: Sit nomen Domini benedictum ex hoc nunc et usque in saeculum – Niech będzie błogosławione imię Pańskie teraz i na wieki, wieków.

Dzwon średni nosi imię św. Norberta, który przedstawiony jest pod krucyfiksem, a pod nim znajduje się inskrypcja o treści łacińskiej, z której dowiadujemy się, że: (wolne tłumaczenie) - Działo się to za pontyfikatu papieża Klemensa XI i panowania Karola VI Świętego Cesarza Rzymskiego, Augusta II króla polskiego, Konstantego Szaniawskiego biskupa kujawskiego, Pawła Józefa Wolskiego kanclerza inowrocławskiego i prepozyta strzeleńskiego na cześć i chwałę tryumfującego Pana i Zbawiciela w pokłonach św. Norberta ufundowały kanoniczki strzeleńskie w 1716 roku. Po drugiej stronie dzwonu znajduje się wizerunek św. Józefa z Dzieciątkiem.

Św. Norbert i Św. Andrzej

Trzeci, najmniejszy z dzwonów nosi imię św. Andrzeja. Na nim plakietka z wizerunkiem świętego i podpisem: „S. Andreas”, a po drugiej stronie plakietka z wizerunkiem św. Jana Chrzciciela i inskrypcją, tym razem w języku polskim głoszącą: Jednego Jana szczento (ścięto), mie na miecz dano dla głosu nas obu dwóch Janów pokarano. Przy tym dzwonie zatrzymajmy się na chwilę, gdyż jego żywot skończył się w latach osiemdziesiątych, kiedy to w bliżej nieznanych okolicznościach pękł i stracił na zawsze swój piękny, delikatny głos. W wspomnianym już po kilkakroć artykule błędnie określono przyczynę jego uszkodzenia, które rzekomo miało nastąpić w 1945 roku podczas próby wysadzenia rotundy, a w konsekwencji jej spalenia. Nic bardziej błędnego. Otóż w roku 1941 okupant niemiecki zrabował dzwony strzeleńskie, jak i około 1000 innych dzwonów z kościołów wielkopolskich. Zostały one wywiezione w głąb Niemiec, a konkretnie na specjalne cmentarzysko dzwonów w Hamburgu. Miały być przetopione do celów zbrojeniowych.

Hamburg, cmentarzysko dzwonów 1947 rok
W 1945 r. w okolicach Hamburga odkryte zostały składnice dzwonów zrabowanych z kościołów całej okupowanej Europy. Brytyjskie władze wojskowe zwróciły się do władz polskich z prośbą o przedstawienie listy strat. Biuro Rewindykacji i Odszkodowań wysłało do Hamburga dra Tadeusza Gostyńskiego, który w latach 1947-1948 r., we współpracy z Polską Misją Wojskową w Berlinie, zidentyfikował i wyekspediował do Wrocławia kilka transportów odzyskanych dzwonów. Podstawą rewindykacji, oprócz zachowanych niemieckich list wywozowych, były zestawienia strat dzwonów kościelnych, zebrane i opracowane przez ks. Nowackiego, dyrektora Archiwum Archidiecezjalnego w Poznaniu, któremu kardynał August Hlond zlecił koordynację ewidencji dzwonów utraconych we wszystkich polskich diecezjach. We Wrocławiu rozdziałem dzwonów zajmowała się Komisja Likwidacyjna powołana przy tamtejszym Urzędzie Wojewódzkim. Wielkopolskie dzwony zostały przekazane do składnicy kolejowej w Poznaniu, skąd przez tamtejszą Komisję Likwidacyjną trafiły do parafii. W wyniku akcji rewindykacyjnej do macierzystych kościołów w Wielkopolsce powróciło ponad 380 dzwonów. Tak zostały odnalezione na „cmentarzysku dzwonów“ - Gleckenfriedhof w Hamburgu również strzeleńskie dzwony: „św. Paweł”, „św. Norbert” i „św. Andrzej”.

W kronice Szkoły Podstawowej nr 1 w Strzelnie odnotowano, że w dniu 3 października 1948 roku w rotundzie św. Prokopa zawieszono i poświecono dzwony. Były to stare zabytkowe dzwony, które zostały zrabowane przez Niemców podczas okupacji. Jak odnotowano, znaleziono je w głębi Niemiec w 1948 roku i sprowadzono do Strzelna, zawieszając je ponownie w kościele św. Prokopa.

Będąc ministrantem po wielokroć biegałem do Prokopa, by wspólnie z innymi ministrantami rozbujać strzeleńskie dzwony. Gry na nich uczył nas ówczesny kościelny Szczepan Kowalski. Największy, „św. Paweł” swe majestatyczne i doniosłe dźwięki wydawał na powitanie dostojników kościelnych i na wielkie uroczystości i święta kościelne. Średni i mały, „św. Norbert” i „św. Andrzej” dzwoniły na pół godziny przed mszami niedzielnymi i podczas pogrzebów, zaś sam „św. Andrzej wygrywał swoje brzmienia w dni powszednie, przed porannymi i wieczornymi mszami i nabożeństwami. Wszystkie razem, wygrywały żałobne Mozartowskie „Requiem” obwieszczając zgon papieży, lub radosne Handelowskie „Hallelujah” kiedy obierano na Tron Piotrowy kolejnego ojca świętego. Dziś zstępują tę naturalną barwę elektroniczne dźwięki płynące z głośników.

Koniec

Foto: Heliodor Ruciński