poniedziałek, 25 marca 2019

Niekończące się bajanie o Strzelnie


Powyższy widok jest czwartym z kolei znanym obrazem przedstawiającym świątynie strzeleńskie ze wzgórza św. Wojciecha. Prawdopodobnie narysowany przez samego Józefa Łukaszewicza. Przypomnę, że pierwsze dwa wykute w kamieniu to tympanony fundacyjne z kościołami św. Krzyża (św. Prokopa) i św. Trójcy. Trzeci obraz to gwasz Karola Albertiego z ok. lat 1791-1792.     

Na dwa lata przed sekularyzacją strzeleńskiego klasztory sióstr norbertanek w 1835 r. miasto Strzelno odwiedził Józef Łukaszewicz (1799-1873), polski historyk, publicysta, bibliotekarz i wydawca. Celem jego wizyty było opisanie dziejów tutejszego klasztoru oraz przekazanie współczesnym wiedzy o tym starożytnym zabytku. Z tej wyprawy napisał artykuł, który następnie opublikował 9 stycznia 1836 r. w "Przyjacielu Ludu" (1836/28). Łukaszewicz był autorem m.in. pierwszej historii Poznania, która nosi tytuł Obraz historyczny i statystyczny miasta Poznania w dawniejszych czasach. W latach 1832–1843 zajmował stanowisko archiwisty miejskiego w Poznaniu i równocześnie w latach 1838–1842 był nauczycielem w tamtejszym gimnazjum Fryderyka Wilhelma. Należał do założycieli i stałych współpracowników „Przyjaciela Ludu”, w którym zamieszczał liczne artykuły o treści historycznej i archeologicznej, a w latach 1839–1845 pełnił ponadto funkcję głównego redaktora.

Po przybyciu w 1835 r. do Strzelna Łukaszewicz spotkał się z miejscowym proboszczem ks. infułatem Franciszkiem Ksawery Salmońskim (1787-1848), ostatnim prepozytem strzeleńskiego klasztoru sióstr norbertanek. Jak wiadomo, najwyższym reskryptem gabinetowym króla pruskiego Fryderyka Wilhelma III w 1837 r., czyli w czasie tej wizyty ks. Salmoński był jeszcze pełnoprawnym prepozytem ograbionego przez rząd pruski klasztoru sióstr norbertanek w Strzelnie. Z przeprowadzonej rozmowy oraz na podstawie udostępnionych źródeł Łukaszewicz napisał obszerny artykuł, w którym poza dziejami klasztoru zawarł dwie stare opowieści - legendy: O św. Wojciechu i O dziewczynie zaklętej w kamień. Są to najstarsze najwcześniej spisane wersje strzeleńskich legend.


Na dziedzińcu klasztornym stoi piękna figura Matki Boskiej, w roku 1635 przez Szymona Kołudzkiego, kanonika gnieźnieńskiego z białego marmuru wystawiona, kilkanaście łokci wysoka. Obok tej figury leżą trzy ogromne kamienie polne. Na jednym z nich widać wklęsłość podobną do śladu, kołem wozowym wytłoczonego. Według powieści miejscowej ślad ten na kamieniu sięga odległych bardzo wieków i pochodzi z następującej przyczyny. Święty Wojciech jechał z Gniezna na Strzelno do Prus w zamiarze nawrócenia mieszkańców pogańskich tego kraju do wiary świętej. Na polach strzelińskich nieostrożny woźnica wjechał kołem jednym na ogromny kamień i wywrócił pojazd. Na pamiątkę tego zdarzenia, wyciśnięty został na kamieniu na zawsze ślad koła. Kamień ten sprowadzono później na miejsce, w którym się dziś znajduje. Dotychczas okoliczny lud wiejski ma kamień ten w największym poszanowaniu i przyznaje mu właściwość lekarską. Pociera go nożami, lub innymi narzędziami żelaznymi, zbiera starannie utarty proch, pije go w wodzie jako lekarstwo na febry, i bywa częstokroć uzdrawianym; albowiem wiara jego uzdrowiła go.

W latach późniejszych legenda została rozbudowana o kolejne wersje, szczegółowo opisane przez ks. prałata Ignacego Czechowskiego w książeczce Historia kościołów strzelińskich. Nie przybliżam ich dla zachowania pierwowzoru ustnie przekazywanego od niepamiętnych czasów. Drugą legendą jest cytowana poniżej opowieść O dziewczynie zaklętej w kamień.


Niedaleko klasztoru strzelińskiego, we wsi zwanej Młyny znajduje się głaz ogromny, wyobrażający w oddaleniu dość dobrze postać człowieka, niosącego wodę w wiadrach. Pospólstwo powiada, że w głaz ten przemieniła się przed laty pewna służebna dziewczyna. Dziewczyna ta miała być bardzo leniwa i gdziekolwiek ją gospodyni wysłała, lubiła się długom dobę zabawić. Jednego razu poszła z wiadrami do pobliskiego źródła czerpać wodę i zwyczajem swoim nie wracała długo do domu. Gospodyni zniecierpliwiona rzekła w uniesieniu:
- Bodaj taka dziewczyna skamieniała.
Po czym upływa jedna i druga godzina, a dziewczyna nie wraca. Nareszcie gospodyni wychodzi z domu szukać jej z obawy, czy w wodę nie wpadła. Lecz jakież było zdziwienie i przestrach gospodyni, gdy nad źródłem zastaje dziewczynę wskutek jej przekleństwa wraz z wiadrami w kamień przemienioną! Czy gospodyni czyniła jakie kroki, aby głazowi przywrócić znowu życie, a z nim postać ludzką, albo czy grzech ten przekleństwa ciężkimi pokutami zmazała, o tym podanie milczy zupełnie. Baśń przecież ta, o której rzeczywistości pospólstwo okoliczne bynajmniej nie wątpi, nie była bez celu rozsiana. Wymyślono ją zapewne na przestrogę leniwej czeladzi, a kształt kamienia naśladujący postać człowieka z wiadrami, posłużył do nadania jej pozoru prawdy w oczach ciemnego gminu.

Późniejsza wersja przedstawiona przez Antoniego Lubika w Geografii powiatu strzelińskiego uszczegółowia miejsce zdarzenia i położenia tego nieistniejącego już dzisiaj głazu. Otóż był to obszar folwarku Młyny, czyli współczesnych Młynic, a miejsce zdarzenia nazywano "Chłopoty".


środa, 20 marca 2019

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 35 Rynek - cz. 32; Rzecz o rozbójniku Dąbku



Rzecz o rozbójniku Dąbku

Z każdą z kamienic przy Rynku w Strzelnie, podobnie jak i w całym mieście, związane są niezwykle ciekawe przekazy i opowieści, których treść mogłaby posłużyć za odrębny materiał do opisania dziejów naszego miasta. Liczne miejsca to wręcz sagi rodowe na wzór chociażby tych opisanych przez XIX-wiecznego pisarza angielskiego Anthony'ego Trollopa. Uwagę przybywających do Strzelna turystów przykuwa ta jedna, wyjątkowa kamienica z naturalnej wielkości metalowym posągiem Herkulesa. Umieszczony on jest na wysokości drugiego piętra, między dwoma oknami wschodniego ryzalitu, na imitującym balkon wysunięciu wymurowanym podobnie jak całość z czerwonej cegły. Postać ta nawiązuje do starej legendy o rozbójniku Dąbku, która ożyła w dobie romantyzmu, a do której odkurzenia przyczynił się miejscowy Żyd Abraham Małachowski. Później jego następca na nieruchomości Niemiec Karol (Carl) Ritter przeniósł legendarny wizerunek, ale już w postaci Herkulesa na swoje wyroby alkoholowe, sygnując nim butelki i zdobne ołowiane nakładki na szyjki tychże butelek. A kiedy wystawił nową kamienicę umieścił na jej frontonie metalową postać Herkulesa, mającą nawiązywać do tej z legendy.  



Karol Ritter przywracając legendarną postać Dąbka uczynił ją znakiem markowym dla swoich wyrobów alkoholowych, które ponoć miały moc zbója. Najsłynniejszymi alkoholami produkowanymi w jego fabryce były, Cognac-Brennerei oraz Dessert-Liköre, czyli likiery deserowe. Wizerunki Dąbka z logo i figury różnią się między sobą. Na logo Dąbek, czy jak kto woli Herkules maczugę ma zawadiacko przerzuconą przez lewe ramię, natomiast na figurze widzimy go podpierającego się lewą ręką na maczudze. W otoku postaci na butelce widnieje napis "Fabrik Marke", a w otoku ołowianej nakładki "Karol Ritter Strzelno". A jakie tej marki były początki? Oto, co udało mi się zebrać o legendarnym rozbójniku Dąbku.



Strzelno, połowa XIX w. W mieście mieszkał Żyd Abraham Małachowski, który parał się kupiectwem i wyszynkiem. Prowadził karczmę, w miejscu, w którym obecnie znajduje się nasza przepiękna eklektyczna kamienica z widniejącą na niej metalową podobizną Herkulesa, podpierającego się maczugą. Postać ta nawiązuje do legendy, o głośnym herszcie zwanym Dąbkiem i jego 12. rozbójnikach, którą co wieczór wysłuchiwali, karczmarz i podochoceni trunkami goście. A płynęła ona z ust starego bajarza, który przesiadywał w Abrahamowym lokalu i zabawiał swymi opowieściami klientelę licznie odwiedzającą ten przybytek Bachusa. Zapłatą za bajanie było, co nieco z pękatej żydowskiej flachy.


Zrazu Bajarzowi zmarło się. Nie miał już, kto opowiadać gościom legend i przypowieści, dlatego też stała klientela rozmyła się gdzieś po sąsiednich lokalach, których w tym czasie w Strzelnie było bez liku. Przebiegły Żyd strasznie się srożył na spadek obrotów i popadł w mizerię. Szukając rady na wyjście z kryzysu posłuchał miejscowego rebe, Sandberga. Mędrzec ów doradził kupcowi by ten zamówił u miejscowego snycerza podobiznę zbója Dąbka i umieścił ją nad wejściem do karczmy. Wnet rozniosło się po mieście, że do karczmy Abrahamowej powrócił, niczym żywy z opowieści bajarza, Dąbek. Gruchnęli wówczas miłośnicy Bachusa i bajań, by podziwiać wyrzeźbioną, wprawną ręką snycerza, sylwetkę zbója, przy okazji wstępując na głębszego. Tak oto Abraham wykpił się kryzysowi, a kiedy i on zmarł do rzeźby tej, bywalcy karczmy, dopisali nowy przydomek, zwąc ją podobizną Dąbka Małachowskiego. Ustami strych mieszkańców Strzelna wypowiadany on był w brzmieniu „Dombek Machałoski". Zapewne legenda ta, jak i utrwalenie jej bohatera w rzeźbie stały się pierwszym znanym strzeleńskim chwytem marketingowym.

Kiedy Karl Ritter senior wystawił w miejscu byłej karczmy okazałą kamienicę, nie zapomniał, by i dla swej pomyślności w prowadzeniu rozległych interesów, na fasadzie domu umieścić, podobnie, jak jego poprzednik, sylwetkę zbója. Zamówił w tym celu u artystów poznańskich, zgodnie z panującą modą podobiznę Herkulesa, która swą atletyczną budową przypominała Dąbka z legendy strzeleńskiego bajarza oraz tej wydłubanej ręką snycerza. Po dziś dzień możemy podziwiać Dąbka na frontonie tegoż domu. Tak, więc przetrwanie starej legendy o Dąbku możemy zawdzięczać pośrednikom: Żydowi, Niemcowi i na końcu Polakowi, kierownikowi Szkoły Katolickiej ze Sławska Dolnego, ale o tym nieco niżej.

I do tej postaci, podobnie jak do Zygmuntowskiej, tej z kolumny warszawskiej, miejscowi dopisali wątki humorystyczne. A mianowicie: Stwarzając wrażenie zatroskanych, opowiadają, iż „Machałoskiego" mają ściągnąć z piedestału. A kiedy zdumiony słuchacz pyta się - dlaczego? Wówczas pada odpowiedź - ponieważ, jak każdy, strzelnianin, tak i on musi załatwić swoją potrzebę fizjologiczną, a że swym wizerunkiem prezentuje kulturę antyczną, dlatego nie „leje" w miejscu publicznym tylko w szalecie, który tuż przed nosem władze miejskie jemu wystawiły (szalet został rozebrany w 2013 r.).

Inna przypowieść od lat służy za straszak przeciwko czyniącym zło miastu i skierowana jest szczególnie ku przestrodze władz miejskich. A kiedy oni takowe zło czynią, wówczas miejscowi mają prawo wysłać w ich kierunku ostrzeżenie następującej treści: - Powstrzymajcie się niecnoty i nie doprowadzajcie „Dąbka" do pasji, gdyż jak on się wkurzy i zejdzie ze swego piedestału, oczywiście w celach porządkowych, to klękajcie narody, przed tym, którego pała zbójecka dosięgnie. Oczywiście, klękamy przed „denatem", wcześniej potraktowanym Dąbkowym narzędziem pracy. Humoreski te, po raz pierwszy, usłyszałem z ust niezwykle pozytywnie nastawionego do życia, zegarmistrza miejscowego, śp. Mariana Wojciechowskiego, rocznik 1907.

Pierwszą wersję legendy o Dąbku poznajemy w połowie XIX w. Kolejną, pełną wersję spisał Antoni Lubik w Geografii powiatu strzelińskiego. Przez wiele lat opowiadał ją turystom i miejscowym ostatni bajarz strzeleński, miejscowy kościelny a zarazem przewodnik po zabytkowych świątyniach, Szczepan Kowalski, który rozbudował ją o wątki biblijne z życia Samsona. Treść samej legendy została opublikowana kilkakrotnie w prasie lokalnej oraz w specjalnym wydawnictwie TMMS-u w 2007 r. O Dąbku rozbójniku, której autorem jest Jacek Sech.


Słynny herszt rozbójników Dąbek znany był niegdyś na Kujawach - pisał Antoni Lubik w Geografii powiatu strzelińskiego. Ta kilkudziesięciostronicowa broszurka została wydana nakładem księgarni Józefa Musiałkiewicza i czcionkami jego Drukarni Strzelińskiej w 1927 r. Z jej kart poznajemy legendarny żywot zbója nad zbójami. A oto i ta opowieść:

Lud nazywał go Małachowski. Na miejscu domu p. Rittera stała dawniej karczma, której to właścicielem był kupiec Abraham Małachowski. ów Małachowski umieścił nad wejściem do swojej karczmy podobiznę głośnego herszta Dąbka. Odtąd więc nazywa się Dąbek Małachowski.

Dąbek był postrachem całej bliższej i dalszej okolicy. Z bandą swoja, a było tych zbójów dwunastu, ukrywał się w gęstych lasach miradzkich. Tuż przy trakcie ze Strzelna do Wilczyna rósł ogromny Dąb, który był wewnątrz wydrążony. Z tego wydrążenia prowadziła drabina z powrozów aż do samej korony. Z tej niejako wieży mieli zbóje baczne oko na całą okolicę. Pod dębem mieściła się dość obszerna kryjówka; wejście do niej zakryte było potężnym kamieniem, którego jednak z jednej strony można było odsuwać. Obok dębu było rumowisko kamieni, resztki po starej zapadłej karczmie. Pod tym rumowiskiem znajdowała się jaskinia, obszerne mieszkanie opryszków. Dąbek na ruinach umieścił krzyż; przechodzień oddając cześć Panu Bogu nie przypuszczał, że za chwilę będzie zamordowany. Sprytnie się urządzili zbóje. Przez drogę przeciągnęli powróz i przysypali go piaskiem. Powróz prowadził do jaskini, gdzie jego końcówka przymocowana była do dzwonka. Na znak dzwonka wybiegali czym prędzej z jaskini i rozdzielali się na dwie grupki. Jedni biegli ku Strzelnu, drudzy w stronę przeciwną ku Wójcinowi. Nikt prawie opryszkom nie uszedł. Zginęło z ich rąk bardzo dużo ludzi. Z początku przypuszczano, że to Żydzi mordują chrześcijan, gdyż potrzebna im jest krew chrześcijańska. Gdy jednak i Żydzi w tajemniczy sposób ginęli, omijano drogę leśną i nawet las miradzki, wybierając drogę okrężną przez Młyny, Wronowy, Nożyczyn, Siedlimowo.


Jednakże bandyci nadal szerzyli postrach, wszystkie starania władzy aby ich dostać, były daremne; nikt bowiem nie wiedział, gdzie się ukrywają. Wieczorem tylko udawali się do pobliskiego jeziora ostrowskiego aby zmyć i wyprać odzież swoją zbroczoną krwią ludzką. Okrucieństwo ich było bez granic. Razu pewnego pochwycili biednego owczarka, który pędził gromadę owiec do Strzelna na targ. Bronił się biedak jak mógł, w końcu uległ przemocy opryszków. Aby się za opór zemścić, skazali go na straszną śmierć. Otóż rozebrali go do naga i wdusili w kopiec mrówczy. Ręce i nogi związali łańcuchami, łańcuchy zaś przytwierdzili do sosny. Wśród okropnych męczarni biedak zmarł, a ciało nieboraka posłużyło mrówkom za żer. Dopiero po kilku latach znaleziono zbielałe kości, splecione łańcuchami przymocowanymi do drzewa.

Innym razem udało im się pochwycić córkę bogatego obywatela strzelińskiego. Dąbek spodziewał się wielkiego okupu. Gdy się w swoich nadziejach zawiódł, rozpoczął się nad biedną dziewczyną mścić. Miała zostać jego kochanką, ale oparła się zakusom. Wściekłość Dąbka nie znała granic. Rozebrano dziewczynę do naga, przywiązano do drzewa, a hołota strzelała do niej ostrymi drzazgami i raniła jej ciało. Następnie sam Dąbek wbijał jej ostre drewniane kliny i kolce w stopy, tak jak kowal podkuwa konie. Na koniec zamordowano ją w ten sposób, że na rozkaz Dąbka kilku opryszków przewierciło jej żywot żerdzią tak, że wnętrzności wyszły na wierzch.

Nie ma jednak zbrodni bez kary. Dąbek tej prawdy doświadczył. Schwycili bowiem bandyci pewną wieśniaczkę z Młynów, która dążyła na jarmark do Wilczyna. Była młoda i ładna, więc darowano jej życie. Musiała jednak złożyć uroczystą przysięgę, że zbójów i ich mieszkanie nie zdradzi. Żyła więc u zbójów, prowadziła im gospodarstwo, prała im krwią przesiąknięte spodnie, chodziła na jarmark do Wilczyna z kiełbasami z ludzkiego mięsa, a do Inowrocławia i Radziejowa ze skórami. Razu pewnego spotkała w Wilczynie swego narzeczonego. Bała się jednak wtajemniczyć go we wszystko, bała się złamania przysięgi. Chłopak spostrzegł od razu jej smutek i nalegał aby mu się zwierzyła. Wtedy poprowadziła go do bożej męki tuż pod Wójcinem. Obok krzyża prowadził mostek przez mały strumyk. Dziewczyna poprosiła swego narzeczonego, aby się pod tym mostkiem ukrył. Gdy uczynił to; rzuciła się na kolana i Ukrzyżowanemu wyznała głośno wszystkie swoje cierpienia i w gorącej modlitwie prosiła Boga o pomoc. Chłopak usłyszał wszystko i każde słowo mocno sobie zapamiętał. Udał się natychmiast do Strzelna i powiadomił o wszystkim władze. Długo nie trwało a Dąbek z bandą swoją, okuty w kajdany zawitał w więzieniu. Krótka była rozprawa sądowa. Dąbek i towarzysze jego zbrodniczych występków zakończyli swe niecne życie na szubienicy.

W wersji przekazywanej przez starego kościelnego Szczepana Kowalskiego, przejęte od zbójów skarby przysłużyć się miały rozwojowi miasta, które grabione przez zbója Dąbka chyliło się ku upadkowi…   

niedziela, 17 marca 2019

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 34 Rynek - cz. 31



Kolejny dom w Rynku to Nr 18 - strzeleńska perełka architektury eklektycznej z elementami gotyku. Eklektyzm jest stylem, który łączy w sobie w sposób swobodny różne cechy innych historycznych stylów architektonicznych. Często jest tak, że połączone ze sobą różne style historyczne w budowli eklektycznej w ogóle do siebie nie pasują, wręcz nie współgrają. Głównie rozwinął się ten styl w XIX i na początku XX stulecia, zbiegł się w czasie z nurtem secesyjnym, jakże uroczym i niestety w naszym mieście - poza elementami dekoracyjnymi kamienicy przy ul. Kościelnej 10 -  nie występuje.


Solidna kamienica o fasadzie z czerwonej cegły, piętrowa z wysokim częściowo mieszkalnym poddaszem wystawiona została na początku XX w. - około 1900 r. Posiada nieregularną bryłę o zróżnicowanych elewacjach zwieńczoną od frontu wysokim ceramicznym dachem, zaś od podwórza dachem papowym. W 2008 r. dach kamienicy został poddany kompleksowemu remontowi. Prace polegały na przywróceniu dawnej świetności połaci dachowej. Na nowo zaczęła lśnić dachówka okrywająca baśniowe kształty przed opadami atmosferycznymi.



Wschodnia część elewacji frontowej posiada wysunięty, szpiczasto zwieńczony, trójkondygnacyjny ryzalit, na piętrze z dużym zdobnie wymurowanym z czerwonej cegły balkonem, spoczywającym na czterech granitowych wspornikach. Na zachodnim brzegu kamienicy znajduje się przypięty od pierwszego piętra, dwukondygnacyjny, trójkątny wykusz w kształcie wieżyczki, podtrzymywany przez solidny granitowy wspornik i zwieńczony szpiczastym nakryciem, pokrytym blachodachówką o kształcie rybiej łuski. Na wysokości drugiego piętra, w ceramicznym dachu znajduje się siedem lukarn: jedna murowana zwieńczona trójkątnie; dwie drewniane, obite blachą i nakryte trójkątnymi daszkami, pokrytymi blachodachówką w kształcie rybiej łuski oraz wyżej umieszczone Cztery małe w kształcie trójkąta. W bramie wjazdowej, w przyziemiu odbojnice w kształcie starych luf armatnich.


Cechą charakterystyczną tej pięknej budowli jest naturalnej wielkości metalowy posąg Herkulesa, umieszczony na wysokości drugiego piętra, między dwoma oknami wschodniego ryzalitu, na imitującym balkon wysunięciu (pseudobalkonie) wymurowanym również z czerwonej cegły. Na tę figurę została "przeniesiona" - przypomniana w epoce romantyzmu - stara strzeleńska legenda O rozbójniku Dąbku. Co więcej, miejsce to nasycone jest magią tkwiącą w trwającej po dziś mocy trzech kultur: polskiej, żydowskiej i niemieckiej. To one w tym miejscu nawzajem się przenikały, uzupełniały, współżyły, by ponownie eksplodować tą naszą, kulturą polską.



W dawnych wiekach w miejscu kamienicy pod rozbójnikiem Dąbkiem, lub jak kto woli pod Herkulesem znajdowały się dwie, w części zabudowane, parcele i należały do Polaków. W XIX wieku jedną z nich nabył Niemiec Ritter, zaś drugą Żyd Małachowski (piszący się również Malachowski). Później Żyda wykupił Ritter i stał się właścicielem obu zabudowanych parceli. Ritterowie mieli jeszcze (o czym pisałem wcześniej) dużą, nieruchomość po przeciwległej stronie Rynku pod dawnym numerem policyjnym 94, a obecnie oznaczoną numerem 1 (własność Rucińskich). Zachowało się zdjęcie z 1898 r., oraz pocztówka, które pokazują nam stan zabudowy działek Rittera, które wówczas oznaczone były numerami policyjnymi 23/24. Na pierwszej z działek stał piętrowy dom, niemal scalony z kamienicą Baumgardta, jednakże różniący się rozstawem okien i o połowę krótszy. Między parterem a piętrem znajdował się szyld z nazwiskiem "Karl Ritter". Z kolei na działce nr 24 stał dom szczytem zwrócony do Rynku, z trzyokiennym lokalem na parterze i mocno przeszklonym czterema dużymi oknami na I piętrze i dużym oknem na szczycie poddasza (na wysokości II piętra.  

           
Karl (Carl) Ritter senior nosił jeszcze dwa imiona Friedrich Wilhelm i urodził się w 1850 r. Był synem Johana Friedricha i Sophii Marii Henrietty Ulrich. Niestety, nieudało mi się ustalić kiedy i z kim zawarł pierwszy związek małżeński, z którego miał urodzonego w 1877 r. syna Karla juniora (Carla) i syna Fritza. Senior Karl w wieku 48 lat ożenił się po raz drugi. W 1898 r. poślubił stateczną 47-letnią Martę Olgę Emmę Gottschling, córkę Richarda i Anny Karass. Syn Karl junior po zawarciu związku małżeńskiego miał córkę Charlottę (ur. 20 kwietnia 1902 r.) oraz syna Herberta (ur. 14 listopada 1905 r.).   


Kupiec i przemysłowiec Karl Ritter senior był jeden z najbogatszych Niemców w Strzelnie. Od 1886 r., tj. od początku powstania powiatu był radnym Sejmiku Powiatowego w Strzelnie. Pracował w komisji wyboru ławników i sędziów przysięgłych. W 1900 r. był współzałożycielem Ochotniczej Straży Ogniowej w Strzelnie, którą przy zakładaniu wspomógł kwotą 500 marek z przeznaczeniem na zakup pierwszego wyposażenia. Był on również pierwszym mistrzem pożarnictwa, czyli naczelnikiem straży. W 1901 r. został mianowany radcą komisyjnym (Kommissionsrat). W 1928 r. bezowocnie startował z lista Nr 18, z ramienia Bloku Mniejszości Narodowych w Polsce do Senatu. 



W Księdze adresowej z 1895 r. odnotowany został trzykrotnie, a mianowicie jako właściciel: destylarni, sklepu z towarami kolonialnymi i specjalistycznymi oraz fabryki likierów (Destillationen, Kolonial und Spezereiwaren, Liqueurfabrik). Ritterowie byli jedną z najstarszych rodzin niemieckich, które osiedliły się w Strzelnie już przed 1827 r. Wówczas to ewangelik 30-letni, nijaki Christoph Ritter, poślubił w Strzelnie Suzanne Wruck lat 25. Podobnie Wruckowie byli najstarszą osiadłą tutaj przed 1825 r. rodziną niemiecką. Christoph był synem tu osiadłego Jacoba Rittera i Christine Barbary Friedrich. Ostatnim pokoleniem Ritterów w Strzelnie był Karl junior, który w latach 30-tych XX w. sprzedał kamienicę małżonkom Kaczmarkom i z rodziną wyjechał do Niemiec.


Ritterowie swój interes prowadzili niezwykle profesjonalnie. Za logo swojej firmy przybrali postać uwiecznioną w figurze Herkulesa - Dąbka. Produkowane spirytualia rozlewane były do specjalnych flasz z odbitym logo oraz z podobnym wizerunkiem na ołowianych nakładkach nakładanych na szyjkę butelki ze specjałem. Prowadzona przez nich wytwórnia znaną była w regionie o czym świadczą reklamy umieszczane w specjalnych katalogach poznańskich. Jako formę reklamy swych spirytualiów dołączali odbiorcom hurtowym zestawy kieliszków z wygrawerowaną postacią, z frontowej elewacji kamienicy, rozbójnika Dąbka.


Na początku lat 30. XX w. Ritterowie opuścili Strzelno i udali się do Niemiec. Zamieszkali w Prenzlau na Pojezierzu Meklemburskim. Kamienica wraz z fabryką wódek w 1933 r. drogą zakupu konkursowego przeszła w ręce polskie. Jej nowym właściciel został Stanisław Kaczmarek, miejscowy kupiec zbożowy. Prowadził on tutaj również handel ziemiopłodami, paszą i węglem. Urodził się on 18 marca 1901 r. w Rzeszynie i był powstańcem wielkopolskim. Dosłużył się stopnia starszego szeregowego. Od 14 lutego 1936 r. był członkiem Koła Związku Weteranów powstań Narodowych RP w Strzelnie.



W okresie powojennym w podwórzu tejże kamienicy mieścił się punkt usługowy, tzw. śrutownik prowadzony przez pana Franciszka Gutorskiego, kupca zbożowego. Również w podwórzu pan Wojdyła prowadził zakład wulkanizacyjny. Jego synowie Wiesław i Mirosław kontynuują działalność przy Alei Morawskiego 1 - wjazd od Inowrocławia do Strzelna. Nie sposób pominąć największego zakładu podwórkowego, jakim była tutaj placówka centrali ogrodniczej, parającej się skupem i kontraktacją warzyw i owoców. W latach 50-tych i następnych na parterze kamienicy od strony rynku prowadzony był sklep ogrodniczy - warzywa i owoce "Malinka", a już współcześnie niewielki sklepik spożywczy. Obok, do początku lat 90-tych, siedzibę miało PTTK Oddział w Strzelnie, wielce zasłużone dla Strzelna i Okolicy, któremu szefował pan Antoni Słowiński. To tutaj znajdowała się stała ekspozycja poświęcona A. A. Michelsonowi - Nobliście ze Strzelna oraz wystawka folkloru kujawskiego. Do tegoż lokalu, już jako chłopiec, chodziłem na odczyty i spotkania z historykami, podróżnikami, znanymi postaciami świata nauki, by zgłębiać tajniki wiedzy o Strzelnie i regionie. W pewnym sensie to temu miejscu zawdzięczam dużą część mego umiłowania dla dziejów Strzelna i mojej małej ojczyzny. Siedzibę PTTK Przeniesiono na kościelną, a pomieszczenia zamieniono na sklep motoryzacyjny prowadzony przez Piotra Kaczmarka, później sklep z materiałami budowlano-remontowymi, a ostatnie lata sklep odzieżowy.

Od wielu lat kamienica znajduje się w rękach drugiego pokolenia Kaczmarków. Jej właścicielką jest małżonka po zmarłym Antonim Kaczmarku, synu Stanisława. To jej zawdzięczamy obecny stan pięknie odtworzonych dachów.

Ciąg dalszy opowieści o tej kamienicy w następnej części.

wtorek, 12 marca 2019

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 33 Rynek - cz. 30




  
Zatrzymując się pod kolejnym domem oznaczonym numerem 17 zauważamy jego prostotę i gdyby nie okazały, ponad stuletni balkon oraz stylowe drzwi prowadzące do wnętrza domostwa, powiedzielibyśmy na pierwszy rzut oka, że jest to raczej współczesna budowla. Kamienica ta podobnie, jak kilka innych w Rynku jest jedną z najstarszych. Jej początki sięgają połowy XIX w., a balkon znajdujący się na jej osi centralnej został dobudowany wtórnie, dopiero na początku XX w. Właścicielami posesji była żydowska rodzina Baumgardtów alias Baumgartów. Pierwszym znanym antenatem tej rodziny był Abraham Baumgardt, który z małżonką Hanuchen z domu z domu Fordońska mieli urodzonego w 1858 r. syna Josepha. Młody Baumgardt zajmował się spedycją, czyli transportem - odbiorem i dostarczaniem towarów i przesyłek. W 1884 r. zawarł on związek małżeński ze starszą od siebie o dwa lata Johanną Baszyńską, córką Moritza i Friedenke z domu Latte.


W części parterowej znajdowały się dwa lokale handlowe, które stanowiły poprzez wynajem dodatkowe źródło dochodu właściciela. Ze starych zdjęć możemy dowiedzieć się, że na początku XX w. działalność gospodarczą prowadzili tutaj dwaj kupcy, Carl Derdau i Abraham Cohn. W kilka lat później po Derdalu sklep przeniósł swój sklep odzieżowy z ul. Kościelnej Stanisław Szmańda. W latach 20. kamienicę nabyła rodzina Barczaków. Głowa rodziny, Franciszek prowadził tutaj sklep kolonialny, który później rozszerzył o restaurację. W jego lokalu odbywały się również zebrania, m.in. cechowe kowali i innych stowarzyszeń. Sam gospodarz był wymieniany od 1923 r. jako prezes Chóru Harmonia. W jego mieszkaniu poza fortepianem znajdowała się również harfa, którą pamiętam kiedy jako dziecko, razem z ciotką Pelą Piwecką chodziłem do córki pana Franciszka, panny Władysławy, która w salonie niekiedy dawała koncerty na tym instrumencie.   


Przetrwała owa knajpka do końca lat 50-tych i słynęła z tego, że skorzystać z jej usług można było o każdej porze dnia i nocy. Jedna z anegdot opowiada o tym jak pewne czteroosobowe towarzystwo męskie po pomyślnie przeprowadzonej transakcji, w późnych godzinach wieczorowo-nocnych zawitała pod zamkniętą już restaurację. Siedzącego na balkonie właściciela poproszono, czy pomimo późnej godziny otworzy lokal? Restaurator bez wahania zszedł na dół i zaprosił gości do wnętrza. W kuchni na zapleczu dało się słyszeć krzątanie, a gospodarz zapytał się, co panowie życzyliby sobie skonsumować? Ci poprosili na początek o butelkę dobrej wódki i jakąś zakąskę. W mig na stole znalazła się zastawa, pękata flasza, słój śledzików z cebulką w occie i pieczywo. Kiedy z butelki ubyła połowa zawartości gospodarz grzecznie zapytał:
- Czy panowie życzą sobie na ciepło, to w mig podamy gorącą kiszkę z kapustą?
- Ależ oczywiście, poprosimy słuszne porcje i dwie butelki tego samego - odpowiedział najstarszy z grona gości, wskazując na flaszę centralnie stojącą na stole.

W mig uwinęła się kuchnia, zastawiając stół wielkim półmiskiem z pętami parującej kaszanki i misą gorącej kapusty. Bractwo wcząchło podane jadło, wypito trzeci litr trunku i najstarszy poprosił o rachunek. Gospodarz podkreślił spisane wcześnie pozycje, podsumował i rzuciła, iż należy się 25 złotych. Kiedy przyszło do zapłaty okazało się, iż ten co miał zapłacić miał przy sobie zaledwie 10 złotych, a pozostali uzbierali niecałe 7 złotych. Brakowało 8 zł. Bystry restaurator zaproponował, by panowie pozostawili fanty w postaci dwóch zegarków, na co podchmieleni konsumenci wyrazili zgodę.
- Zegareczki wartości 50 złotych idą do szuflady, a panowie jutro do godz. punkt 12:00 dostarczą brakującą kwotę. Inaczej, 15 minut później zegarki trafiają do lombardu! - rzekł stanowczo gospodarz.

Nazajutrz, grubo przed 12:00 dłużnicy z ośmioma złotymi w zanadrzu odbierali zegarki, pozostawiając kwotę nocnego zobowiązania w kasie Barczaka. Po wojnie opowiadano, że bywało, iż w szufladzie bufetu restauratora leżały w depozycie złote: obrączki, spinki do koszul, pierścionki, a także srebrne papierośnice i po kilkanaście zegarków. Jak on sam mawiał: - rachunek musi się zgadzać, a za darmochę to proszę do miejskiej garkuchni! - czyli miejsca, w którym wydawano obiady dla ubogich.



Jeszcze po wojnie prowadzona była tutaj restauracja, którą z początkiem lat 50. minionego stulecia po przejęciu przez PSS "Społem" przemianowano na popularny bar z piwem i przysłowiowym sznapsem. Później bar przeniesiono na drugą stronę północnej pierzei Rynku, a we wnętrzu powstał sklep z artykułami gospodarstwa domowego. W latach 70., po przejęciu lokalu przez Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Handlu Wewnętrznego i gruntownym remoncie sklep otrzymał nazwę "W naszym domu", a wewnątrz znalazł się sprzęt zmechanizowany i elektryczny, czyli wyposażenia mieszkań. Były to czasy, w których bez tzw. przysłowiowego "posmarowania" nie kupiło się pralki, lodówki, radia czy telewizora, że nie wspomnę o odbiorniku kolorowym. Królowało wówczas hasło: "Jak się da, to się kupi" - czyli w łapę sklepowemu, gdyż inaczej można było sobie popatrzeć jak inni - co dali - ładowali zakupiony towar na "Żuka" (niewielki samochód towarowy).



 Po przemianach ustrojowych sklep wraz z kamienicą przeszedł - po nabyciu od spadkobierców rodziny Barczaków - w ręce nowopowstałej sieci handlowej "ARPIS" z Bydgoszczy. Firma jest przedsiębiorstwem handlowo-usługowym działającym, jako spółka z o. o. i w Strzelnie prowadzi sklep sportowo-papierniczy z kilkoma innymi branżami. Zaś na piętrze, poza mieszkaniem, znajduje się Zakład Fryzjerski "Malwina" o obecnie najstarszym w mieście stażu. Prowadzi go strzelnianka, od lat mieszkająca w Inowrocławiu pani Zofia Tabaczyńska.   
      
W podwórzu stoi duży magazyn z czasów spedytora Baumgardta, w którym składowano towary i skupowano płody rolne. Obecnie ten piękny w swej architekturze obiekt, nabyty przez pana Piotra Płócienniczaka został poddany kompleksowej rewitalizacji i stanowi zaplecze działalności gospodarczej rodziny Płócienniczaków.

niedziela, 10 marca 2019

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 32 Rynek - cz. 29




Dzisiaj zatrzymamy się przed kamienicą Nr 16 (dawniej nr policyjny 21), która przez starszych mieszkańców naszego miasta kojarzona jest z "Samosią" - czyli, pierwszym w Strzelnie sklepem samoobsługowym, a nadto z dentystą Franciszkiem Hertmanowskim. Również tutaj przez wiele lat mieszkał z rodziną Ryszard Chwiłka, mój poprzednik na stanowisku wiceprezesa ds. obrotu rolnego GS "SCh" w Strzelnie, późniejszy dyrektor SKR w Orchowie i wieloletni mieszkaniec Ostrowa.


W miejscu współczesnej kamienicy w XIX w. co widzimy na zdjęciu z 1898 r. znajdował się murowany dom parterowy Niemca Paula Jaschke. Prawdopodobnie wystawiony on został w połowie tego stulecia, w miejscu, które zajmowało domostwo szczytem wystawione do rynku. Kiedy posesję nabył osiedlający się w Strzelnie kolonista Jaschke, z braku źródeł trudno określić. Z zawodu był on introligatorem - Buchbinder, i tak został zapisany w Księdze adresowej powiatu strzeleńskiego z 1895 r. Z czasem swój interes rozbudował o drukarnię, księgarnię i dział wydawniczy. Z jego drukarni wyszło wiele pocztówek i to ręcznie kolorowanych z różnymi widokami fragmentów miejskiej zabudowy Strzelna. Np.: Widok na kościół katolicki ok.1908 r., Willa z 1913 r. [dzisiejszy stary gmach UM], Widok na klasztor od strony pola ok. 1910 r. i wiele innych.




Interes musiał rozwijać się z znakomicie, gdyż już z początkiem XX w., ok. 1910 r. Jaschke w miejscu parterowego domostwa wystawił okazałą kamienicę o wyraźnych cechach historyzmu przeplatającego się z wczesnymi cechami modernistycznymi. Nie był to dom stricte czynszowy. Cały parter zajmował sklep papierniczo-księgarski z drukarnią. Skomunikowany on był za pośrednictwem kręconych schodów z mieszkalnym piętrem, które w całości zajmował właściciel. Oddzielne wejście do mieszkania było z klatki schodowej. II piętro przeznaczone było na wynajem.

"Drogeria pod Aniołem".
Paul Jaschke opuścił Strzelno w 1921 r. i przeniósł się w głąb Niemiec. Kamienicę nabył od niego strzeleński kupiec Bernard Budziński, który prowadził tutaj "Drogerię pod Aniołem". Urodził się w 1875 r. we wsi Gozdowo w powiecie wrzesińskim jako syn Karola i Franciszki z domu Pietraszewska. W 1899 r. w Strzelnie zawarł związek małżeński z Walerią Nowacką córką Nepomucena i Konstancji z domu Siwa. Jego drogeria oferowała m.in.: szeroką gamę farb i lakierów, wielki wybór tapet i szablonów, pędzle i szczotki do malowania, kleje, szelak i bejce. Jej dodatkowym walorem była stojąca naprzeciwko sklepu stacja benzynowa, którą zarządzał i którą prowadził Budziński. Jego sklep oraz stacja benzynowa były najczęściej reklamującymi się firmami w "Orędowniku Urzędowym na Powiat Strzeliński" i jego następcy "Orędowniku Powiatu Strzelińskiego".


W marcu 1928 r. w "Orędowniku Urzędowym…" zamieszczono edykt wywoławczy, z którego dowiadujemy się, że: Bernard Budziński, drogerzysta zamieszkały w Strzelnie wniósł o wywołanie listu hipotecznego na hipotekę w kwocie 40 000 marek zapisaną na rzecz Powiatowej Kasy Oszczędności w Strzelnie, w oddziale III pod numerem 10 księgi wieczystej nieruchomości Strzelno tom I karta18, który to list hipoteczny zaginął w niewiadomy sposób. Wzywa się więc posiadacza powyżej opisanego listu hipotecznego aby najpóźniej w dniu terminu wywoławczego na dzień 4 września 1928 r. godz. 12:00 w południe wyznaczonego zgłosił się w biurze nr 10 podpisanego Sądu i przedłożył na wstępie powołany list hipoteczny oraz zgłosił swe prawo, gdyż w przeciwnym razie uznany zostanie powyższy list hipoteczny za pozbawiony skutków prawnych.

Niestety o dalszym losie listu nic nie wiemy. Za to kolejnej informacji dowiadujemy się, że 29 lipca 1928 r. przed południem zmarł Bernard Budziński w szpitalu Przemienienia Pańskiego w Poznaniu. Jak odnotowano, zmarły posiadał w Strzelnie przy Rynku dom oraz drogerię. W czwartek, 2 sierpnia przed południem odbyła się eksportacja zwłok do kościoła parafialnego. Po nabożeństwie żałobnym wyruszył kondukt pogrzebowy na cmentarz przy ul. Kolejowej, gdzie zmarłego pochowano. Po śmierci właściciela, firma nadal funkcjonowała, będąc prowadzoną przez jego spadkobierców.

Kolejnym właścicielem kamienicy była Zofia Ceglarska, córka Walentego i Tekli. Pani Zofia pracowała w GS "SCh" w Strzelnie jako "sklepowa". Była kierowniczką sklepu spożywczo-monopolowego w Markowicach. Pamiętam ją z tego okresu, a szczególnie z czasów mojego stażu w PGR Markowice. Bardzo popularnym był jej zeszyt z odbiorcami towarów na tzw. "kryche", w którym skrupulatnie odnotowywała, kto ile i za ile wziął towaru. Po śmierci pani Zofii w grudniu 2003 r. prawa  do masy spadkowej nabył syn Edward, rocznik 1932. Był on absolwentem LO w Strzelnie. Po skończonych studiach dość szybko awansował i dosłużył się stopnia pułkownika służb wewnętrznych. Był zastępcą szefa WUSW, a w 1990 r. p.o. szefa WUSW w Tarnowie. W 1987 r. podczas wizyty papieża Jana Pawła II w Tarnowie był członkiem sztabu kierującego zabezpieczeniem wizyty papieskiej w tym mieście - kierownikiem Zespołu Ochrony Porządku Publicznego. Kiedy przeszedł na emeryturę zamieszkał u matki w Strzelnie i znany był w tutejszych kręgach jako pasjonat hodowli gołębi pocztowych. Ponoć te hobby uprawiał od początku lat 60. minionego stulecia. W rękach spadkobierców po Edwardzie Ceglarskim kamienica pozostawała do 2016 r. Wówczas przeszła w kolejne ręce.

Franciszek Hertmanowski (Ze zbiorów L. Polasika).
 Jedną z rodzin tutaj mieszkających byli państwo Hertmanowscy. Głową rodziny był Franciszek (1915-1961), przedwcześnie zmarły strzeleński dentysta. Małżonka jego Celina (1914-1985) była urzędniczką w Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Strzelnie oraz pierwszą kierowniczką strzeleńskiego Domu Kultury, który powstałego 17 stycznia 1960 r. Funkcję tę piastowała do 1964 r. Państwo Hertmanowscy mieli czwórkę dzieci: Bożenę, Sławę, Marylę i Wojtka (imiona podaję w brzmieniu zapamiętanym przez koleżeństwo). Pamiętam Sławę, jako nauczycielkę w SP 1 i czasy kiedy mieszkała w dworku na tzw. Tri, czyli na końcu ul. Dąbrowskiego. Utrzymuję kontakt przez fejsa z jej synem Leszkiem Polasikiem ze Słupska. Spotkałem go ostatnio dwukrotnie na strzeleńskim cmentarzu. Tutaj pochował prochy swojej małżonki Bernadety (1961-2016) - spoczęła ona w jednej ziemi z przodkami męża. Leszek był zaangażowany w renowację pomnika nagrobnego strzeleńskich powstańców wielkopolskich oraz brał udział w uroczystościach rocznicowych 2 stycznia 2019 r. w Strzelnie.

Rodzina Hertmanowskich (Ze zbiorów L. Polasika).
I jeszcze o słynnej "Samosi". Sklep ten na parterze kamienicy uruchomiono na początku lat 60. minionego stulecia, czyli blisko 60 lat temu. Wcześniej, bo od 1945 r. funkcjonował tutaj pierwszy sklep spożywczy dopiero, co powstałej Powszechnej Spółdzielni Spożywców spółki z o.o.  Nosił on Nr 1 i w jego ofercie handlowej znalazły się m.in.: towary kolonialno-spożywcze, tytoń, wódki, wina i likiery Była to - jak na warunki strzeleńskie - super nowoczesna placówka handlowa, która znalazła się w sieci PSS "Społem". Późniejsza "Samosia" zdawała się nam sklepem wielkim, nowoczesnym, przestronnym i wygodnym. Oczywiście, dzisiejsza oferta handlowa, oraz cztery markety w Strzelnie zdają się mówić nam: aj tam gadanie, żyliście w średniowieczu, w komunie, dzisiaj "byle" sklep ma więcej towaru, niż cała "Samosia" z zapleczem magazynowym.

Poprzednik "Samosi" - zdjęcie wykonano w marcu 1953 r. W prawym górnym rogu widoczna biało-czerwona flaga przepasana kirem, po śmierci Stalina. 
Oficjele zaproszeni na uroczyste otwarcie "Samosi". Od lewej: 1. Wacław Wieczykowski, 4. Antoni Słowiński, 5. Kazimierz Namieśnik, 8. Feliks Michalak.
Ale wówczas, dla nas strzelnian to był inny świat - "Samosia". Na regałach - półkach ogólnodostępnych znajdował się towar konfekcjonowany, natomiast ten luzem, ryby, marmolada, szeroko pojęty nabiał znajdował się za tzw. ladą, która znajdowała się po lewej stronie "pawilonu". Na środku sklepu, czyli przy głównym wejściu znajdowała się kasa. Drzwi główne podzielone na dwa skrzydła były z prawej wejściem, z lewej wyjściem i rozdzielała te strefy barierka z rur metalowych. Regały rozstawione były na prawej oraz na głównej - frontowej ścianie, w której znajdowało się również przejście na zaplecze.

Kierownik Kwiatkowski i przewodniczący RN Filip Klemiński tuż przed otwarciem "Samosi".
 Wchodząc do sklepu trzeba było pobrać wiklinowy koszyk, do którego pakowało się towar z półek. Po sklepie spacerował i pilnował klientów kierownik, którym jak się nie mylę, to chyba był p. Jan Kwiatkowski? W części centralnej na tzw. zaplecku kasowym, obok wiklinowych koszów był kwietnik z kwiatami. Miały one informować klientów jak estetyczni i miło można dokonywać zakupów. Na zewnątrz zamontowano pierwszy w Strzelnie neon reklamowy, czyli napis z neonówek o treści - "Samosia". Był on skromny i w niedługim czasie wysiadł. W późniejszych latach wymieniono go, ale nadal migał i gasł, nie dając efektu wielkomiejskości.

Pańskie oko konia tuczy - prezes Płócienniczak osobiście nadzoruje prawidłowość obsługi klientek.
Ale ten pierwszy dzień otwarcia był niesamowity. Oficjele weszli od zaplecza - gdyż od frontu stał tłum kobiet i dzieci - by wewnątrz, "na sklepie" wysłuchać okolicznościowego przemówienia wygłoszonego przez prezesa spółdzielni p. Stefana Płócienniczaka. Następnie p. kierownik Jan Kwiatkowski w asyście ekspedientek przekazał klucz, którym przewodniczący Rady Nadzorczej Filip Klemiński dokonał uroczystego, symbolicznego otwarcia drzwi wejściowych. W tym czasie grupa kobiet stojąca na zewnątrz już napierała na drzwi. Kiedy zamek puścił, gruchnęły kobieciny spragnione swobody kupowania do wnętrz sklepu. Drzwi tak ucierpiały, że trzeba było wołać stolarza, by je na noc zamknąć. W tym dniu przy wejściu dyżur pełnił kierownik p. Kwiatkowski, zaś przy wyjściu sam pan prezes, pilnując, by kasjerka nie pomyliła się i by nikt nieskasowany nie opuścił placówki.


"Samosia" później powróciła do starej formy podawania towaru, a nie samoobsługi i przetrwała do początku 2000 r. Następnie znajdował się tutaj zwykły magazyn - sklep meblowy. Obecnie w pomieszczeniach parterowych kamienicy swoją siedzibę ma firma usługowo-handlową w zakresie techniki grzewczej i sanitarnej przeniesiona z sąsiedniej już opisanej kamienicy - spółka Paweł Stube i Mariusz Stube.