Bożonarodzeniowe tradycje
Czym są święta Bożego Narodzenia
dla Kujawiaka, czy szerzej kreśląc krąg, Polaka, nie muszę definiować.
Wystarczy powiedzieć, że są wszystkim, co najmilsze, najpiękniejsze,
najbardziej tajemnicze, a wówczas będziemy cieszyć się cudem przyjścia na świat
Bożej Dzieciny, nawet w ostatnią godzinę dnia świątecznego.
Przymykając powieki malują się nam
obrazy z dzieciństwa. Porównujemy je z ostatnimi Świętami, które po prawdzie
niewiele różnią się od tych sprzed lat - wiadomo, tradycja. Z tak zasnutymi
powiekami wspominamy najbliższych: dziadków, rodziców, rodzeństwo i krewnych,
szczególnie tych samotnych, którzy święta zawsze spędzali z nami.
Pierwszym zwiastunem zbliżających
się świąt były i są roraty, czyli msza św. wotywna o Najświętszej Maryi Pannie
w Adwencie, które dawniej odprawiane były rano. Na kilka tygodni przed świętami
mama zarabiała ciasto na pierniki, a kiedy „przyszedł czas", było
rozwałkowywane na płaty, z których foremkami wycinaliśmy przeróżne wzory:
choinki, gwiazdki, księżyce, serduszka, katarzynki, rybki i lukrowane białą
oraz czekoladową polewą. Po tej czynności przystępowała do sprzątania całego
mieszkania. Myła okna, zmieniała firany, odkurzała, pastowała podłogi, które z
kolei myśmy na zmianę froterowali. Pracą wymagającą wprawy było politurowanie
wielkiego na 12 osób stołu.
W międzyczasie kościelny przynosił
bielusieńkie, różnych rozmiarów opłatki Bożonarodzeniowe. Największy nasz
podziw budziły te duże opłatki, na których powierzchni przedstawione były
scenki z narodzenia Chrystusa. Mama nabywała ich kilkanaście, dla każdego po
jednym i kilka na zapas, dla ewentualnych gości.
Kiedy w domu znalazły się już
opłatki, trzeba było przygotować żłóbek pod choinkę. Dodatkową atrakcją
wykonanej ręcznie makiety żłóbka było podświetlenie szopki małą żaróweczką. Na
tydzień przed przyjściem na świat Bożej Dzieciny wszyscy, jak jeden mąż, szli
do spowiedzi. Przed wyjściem do kościoła należało przeprosić rodziców za
popełnione grzechy. Każdy z nas podchodził do mamy i taty, i całował w podaną
przez rodzica rękę, wymawiając sentencję: Przepraszam
za wszystkie grzechy i nieposłuszeństwa, przyrzekam poprawę!
Tak oczyszczeni mogliśmy przystąpić
do ubrania choinki. Drzewko kupował ojciec, a później, po jego śmierci, kuzyn
Roger. Żywa choinka sięgała do sufitu i była tak ogromna, że mogliśmy się za
nią schować. Starsi bracia, co roku dorabiali ogromnych rozmiarów kolorowy,
papierowy łańcuch, który był jej główną ozdobą. Na gałązkach zawieszaliśmy
barwne bombki, papierowe aniołki, bałwanki, gwiazdorki, pierniki lukrowane,
cukierki w kolorowych papierkach, jabłka i mocowaliśmy wielobarwne, spiralnie
kręcone, świeczki. Na sam koniec na szczycie choinki zatykany był szklany czub.
Na trzy dni przed wigilią pieczone
były kruche ciastka i makowce. Dzień przed Wigilią pieczony był placek
drożdżowy. Zaś kilka dni wcześniej kupowane były karpie. Przedostatniego
wieczornego dnia moczone były suszone grzyby i groch.
W dzień Wigilii, z samego rana
pomagaliśmy, jak kto umiał, w przygotowaniu wieczerzy wigilijnej. Część
sprzątała, starsi palili w piecach i sprzątali całe mieszkanie, najmłodsi
przypominali sobie ze śpiewników kolędy. Było, co niemiara opowieści, kto, co
chciałby dostać od gwiazdora. A w Kuchni? Cóż to tam się wyczyniało, jakie
stamtąd zapachy omiatały całe mieszkanie. Na sam przód mama gotowała kapustę z
grzybami, kapustę z grochem i same grzyby. Następnie przygotowywała śledzie w
oleju, śmietanie i zalewie octowej, tzw. rolmopsy - ojca ulubiona przekąska,
robiła makaron łazanki, szykowała karpia do szarego sosu. Daniem głównym był
zawsze karp smażony, podawany z ziemniakami lub chlebem z dodatkami: kapustą z
grzybami i samymi grzybami. Były zupy: z suszonych owoców, grzybowa i rybna
oraz śledzie podawane na różne sposoby.
Po kolacji siadaliśmy wokół choinki
i nucąc kolędy oczekiwaliśmy Gwiazdora. Ten zaś po przyjściu, z pękatego worka
wydawał po kolei od najmłodszego, pięknie zapakowane prezenty. Kiedy uporaliśmy
się z prezentami oraz nabawiliśmy się, ponownie siadaliśmy do stołu. Mama
podawała pierniki, ciastka i wszelkie ciasto, a do tego owoce, orzechy,
cukierki i czekoladę. W trakcie śpiewaliśmy radosne pieśni, pastorałki i
kolędy. Już na półgodziny przed północą wychodziliśmy na Pasterkę -
najcudowniejszą liturgię świąteczną. Po zapaleniu się świateł w świątyni
gromkimi głosami zaczynaliśmy śpiewać „Bóg się rodzi moc truchleje..."
Od lat, w pierwszy dzień Świąt
Bożego Narodzenia udaję się z żoną na cmentarz i wszystkim naszym najbliższym,
przy ich grobach cichutko śpiewam po jednej zwrotce ich ulubionych kolęd. Ta
cała stara świąteczna Bożonarodzeniowa tradycja towarzyszy mi po dzień
dzisiejszy. Zastanawiam się jedynie, czy ona przetrwa, czy poniesioną zostanie
w przyszłość przez nasze dzieci i wnuki, którym od lat ją przekazujemy.
Dla rodziny, przyjaciół, znajomych i czytelników bloga